#67

Adam Hale wrócił jak zawsze o tej samej porze. Dokładnie wtedy, kiedy przygotowywałyśmy z mamą kolację. Poszedł się przebrać, a ja zaczęłam rozkładać talerze na stole. 

-Mamo- zaczęłam niepewnie.- Mogę cię o coś zapytać?
-Jasne- powiedziała wesoło, wyciągając z piekarnika kolację.- O co chodzi?

Zaczęłam bawić się widelcem, raz po raz wycierając go w rękaw bluzy. 

-Ufasz Adamowi?
Popatrzyłam na nią uważnie. To pytanie padło jak strzała, do tego stopnia, że na moment znieruchomiała. 

-Ufam- odpowiedziała po chwili.- Dlaczego pytasz?- zapytała podejrzliwie. 

Uśmiechnęłam się blado. 

-Dlaczego?- zapytałam.- Chodzi mi o to, dlaczego uważasz, że komuś ufasz? 

-Zaufanie to dziwna rzecz- powiedziała miękko.- Tak na prawdę, nigdy nie ma stu procentowej pewności, że ktoś cię nie zawiedzie. Czasem kogoś poznajesz i widzisz, jaki ma do ciebie stosunek. Ufasz mu mniej lub więcej, wtajemniczasz go w siebie... to się po prostu czuje. W środku. 
-Ufałaś tacie, a on cię zostawił- wyszeptałam.
Podeszła do mnie, uprzednio stawiając ciepły posiłek na stole. 
-Tak, masz rację. Ufałam mu. Ale odszedł z mojego, z naszego życia, na własne życzenie. Popełniłam błąd, że to zrobiłam, ale gdybym tego nie zrobiła, nie miałabym ciebie.
Chwyciła mnie za ramiona uśmiechając się, lekko pocierając opuszkami palców, materiał szarej bluzy. 
-Skąd masz pewność, że nie popełniłaś tego błędu znowu?

Już samymi tymi pytaniami, ją ranię. Podważam jej wybór i miłość. Przynajmniej w jakimś stopniu. Jednak ona rozciąga usta w jeszcze większym, wręcz pokrzepiającym uśmiechu.
-Nie mam?- zaśmiała się.- Reed kochanie, to jest ryzyko. Żyjemy ryzykując. Poświęcamy się innym, nie wiedząc czy kiedyś zostanie nam to odwzajemnione, staramy się,  dbamy o te osoby, może na próżno. Zaufanie idzie w parze z miłością, słońce. Jeśli kochasz, ufasz. Też nie mam pewności, czy kiedyś nie zostawisz mnie schorowanej i starej samej sobie. Ale cię kocham, a to znaczy, że ci ufam. Zaufaniem obdarza się wyjątkowe osoby, dlatego to główny powód, dla którego nie powinno się wystawiać go na próbę. 

-Nie zostawię, przecież wiesz- roześmiałam się. 

-Ufam, że tego nie zrobisz więc poświęcam się tobie- cmoknęła mnie w czoło.- Dlaczego o tym rozmawiamy?

Wzięłam głęboki oddech, formułując w ustach kolejne kłamstwo:

-Zastanawiam się, czy powinnam obdarzyć zaufaniem jedną osobę.
-Matt?- zapytała cicho.

Zanim zdążyłam wymyślić odpowiedź, chociaż prawdę mówiąc, nie wiem co bym powiedziała, w drzwiach stanął wybranek mamy.

-Co dziś jemy na kolację?- miał wesoły głos, zupełnie jakby nic nigdy się nie stało.
Więc stało się czy nie?

Zasiedliśmy do stołu w trójkę, ponieważ Archer konsekwentnie odmawiał kontaktów z ojcem. Próbowałam go czasem na to namówić, najczęściej wtedy kiedy rozleniwiony i zaspany leżał na moim łóżku, podczas naszych nocnych spotkań. Nic z tego. 
Adam i mama wymieniali się nowinkami tego dnia, pytała o pracę, o samopoczucie. Ten odpowiadał jej, patrząc ciepło w oczy. Zero wzmianki o rudowłosej pannie Baker. To przechylało szalę na stronę winnego pana Hale. Potem zaczęły się pytania o mój dzień, więc musiałam ominąć poranną wycieczkę. Następnie zaczął się temat ślubu a mi momentalnie odechciało się jeść. Wiedziałam, że jeśli moje podejrzenia okażą się prawdziwe, będę musiała powstrzymać tą szopkę. A jeśli nie?

Czy na prawdę byłabym zdolna do tego, żeby mimo wszystko nie doprowadzić do ślubu? Żeby móc być z Archerem? 
Wolałam nie odpowiadać na to kontrowersyjne pytanie. 
-Reed?- usłyszałam głos mężczyzny, który przywołał mnie na ziemię.

-Słucham?- zamrugałam parokrotnie, tępo patrząc w talerz. Nie odważyłam się podnieść wzroku, bojąc się, że słyszeli moje myśli.
-Zadałem ci pytanie..-zaczął wolno.- Ale chyba nie słuchałaś.

-Zamyśliłam się.

Dodatkowo również zaczerwieniłam. 
-Jesteś chyba jedyną osobą, jaka chodzi po tej ziemi, która ma jakikolwiek wpływ na mojego syna- powiedział.

Przeraziłam się. Powoli spojrzałam na moją rodzicielkę, która sączyła spokojnie wodę. 

-D-dlaczego tak myślisz?- zająknęłam się, a moje serce zaczęło bić coraz szybciej. 

Moje dłonie zaczęły się pocić, więc przetarłam je szybko w spodnie. Całe jedzenie podjechało mi do gardła. 

-Jeśli pojawia się w domu, zazwyczaj rozmawia tylko z tobą- stwierdza luźno. 

Próbuję wyczuć w jego głosie oskarżenie albo podejrzliwość, ale na razie nic takiego się nie dzieje. Mama pochłania w spokoju kolejne kawałki kurczaka. 

-Nie wiem- wzruszam ramionami.- Może.

-Jest trochę spokojniejszy- zauważa.- Myślę, że to twoje towarzystwo tak na niego działa. Wiem, że trochę ze sobą rozmawiacie, czasem widzę że jedziecie razem ze szkoły.
Co do..?!
-Zdarza się- uśmiecham się sztucznie, nie wiedząc jak mam reagować. 
-Pomyślałem..-zaczyna ostrożnie, a moja mama odkłada sztućce. Również na mnie spogląda, trochę wyczekująco. 

Czy on wiedzą? Domyślają się? Mój Boże.

-Pomyślałem, że mogłabyś spróbować namówić go, żeby przyszedł na ślub- zaproponował.
Patrzyłam tępo na nich nie wiedząc, czy mam się cieszyć czy nie. Oblizałam lekko usta, intensywnie myśląc na tym, co powiedzieć.

-On..nie wybiera się na wesele?- pytam, bo nawet nie pomyślałam, że mogłoby go nie być. 

-Próbowałem mu to zasugerować, ale nie chciał mnie słuchać- powiedział lekko zawiedziony.

Nic już nie rozumiem. Mam mieszane uczucia co do tego wszystkiego. Adam dziś zasiał w moim sercu ziarno wątpliwości, a teraz rozmawia ze mną, jakby wszystko było w najlepszym porządku. 

Wzdycham ciężko, intensywnie myśląc nad tym, co powiedzieć.

-Oczywiście mogę spróbować- deklaruję, chociaż wiem, że jeżeli moje podejrzenia okażą się słuszne, to do żadnego ślubu nie dojdzie.- Ale nie wiem, jakie będą tego efekty. 
Pokiwali głową. 

-Rozumiemy- odpowiada mama.-Zależy nam, żeby był bo jest częścią rodziny.

Ta część rodziny całuje się ze mną. Ale o tym nie powinnaś się dowiedzieć.
Uśmiecham się tylko, jednak rytm mojego serca wciąż nie zwalnia.



***


Płacę taksówkarzowi należność po czym wychodzę z auta. Kiedy samochód odjeżdża, popycham bramkę i wchodzę na posesję, którą poznałam jakiś czas temu. Mam w sobie taką burzę, że jeszcze nie wiem co robię. Żwir pod moimi stopami chrzęści, kiedy przemierzam podjazd. Na dole pali się światło, natomiast na górze panuje spokój i cisza. Podchodzę do drzwi i naciskam dzwonek. Dla pewności przytrzymuję dłużej. Po długich sekundach, ktoś otwiera drzwi. 

-Cześć- witam się pośpiesznie.- Ja do Archera.

Blondyn mierzy mnie wzrokiem. Jest na prawdę wysoki. Nie mam pojęcia kim jest, więc przez chwilę mam wrażenie, że źle zapamiętałam adres. 

-Wchodź- mówi tylko, więc robię co mówi, zanim zmieni zdanie. 

Nie ściągam kurtki, tylko wparowuję do salonu. Mój wzrok pada na Archera i ich szefa. Obydwaj patrzą na mnie jak na wariatkę, a ja zaczynam kurczyć się pod spojrzeniem tego drugiego. 

-Co ty tu robisz?- pyta mój przyrodni brat, oschle i nieprzyjemnie.
-Musimy pogadać- informuję go.- Teraz.
Diego czy tam Hector, czy jak oni to go nazywają, robi dziwna minę i szturcha Archera, mamrocząc coś o nadciągających kłopotach. Ten zbywa go, wciąż patrząc na mnie. Do pokoju wraca chłopak, który otworzył mi drzwi. 

-Co jest kurwa takie ważne, że musiałaś tu przychodzić bez zapowiedzi!?- podniósł głos.

Otwieram oczy szerzej ze zdumienia, nie wiedząc co powiedzieć. Dlaczego się unosi? 

-Widocznie coś jest- odpowiadam, a mój głos lekko drży. 

-Chodź Mike- mówi czarnowłosy, zbierając kluczyki ze stołu.- Pojedziemy w jedno miejsce.

Opieram dłonie na bokach. 

-Ale właśnie wróciliśmy..-zaczyna blondyn, jednak nie kończy i zbiera się do wyjścia.
-Pracujemy- mówi Archer, wciąż głosem, jakby chciał ochrzanić dziecko za malowanie flamastrami ścian.- Dlaczego nam przeszkadzasz?

-Już skończyliśmy- mruga do mnie szef tej szopki.- Możesz śmiało skopać mu dupę, jeśli zasłużył. 
Ten człowiek cały czas żartuje, wygląda jakby miał wszystko gdzieś i nie robił niczego, co wymaga ostrożności. Potem mnie wymija. 

-O co ci chodzi?- pytam Archera.

-To ty tu przychodzisz, bez uprzedzenia w dodatku i pytasz o co chodzi?- zaśmiał się gorzko.

Drzwi zamknęły się za dwoma mężczyznami a my zostaliśmy sami. Chwyciłam się za głowę, by pozbierać myśli. Nie wiem czemu jest taki zdenerwowany, ale to zdecydowanie jest nie halo. 

-Jeśli chciałeś poudawać nieczułego sukinsyna- przeklinam bez zastanowienia.- To świetnie, udało ci się. A teraz wróć do mnie, bo musimy pogadać szczerze. 

Patrzy na mnie, a jego zielonych oczach szaleją iskierki. 

-Przerwałaś nam robotę. 

-Ja też jestem ważna!- wybucham.-No chyba, że już nie.
-Nie wierzysz w moje uczucia?- wykrzykuje, a furia malująca się na jego twarzy jest wręcz nie do zniesienia. 

-A masz jakieś?- prycham.- Poza agresją i chęcią zniszczenia wszystkiego?

Mięśnie na jego twarzy niebezpiecznie drgają. 

-Byś się kurwa zdziwiła- rzuca groźnie. 

Nie przyszłam się z nim kłócić, a mimo wszystko to robię. Zupełnie nieświadomie. 
-To może to pokaż, co!?- wyrzucam ręce w górę, w geście wybuchu.

Czy muszę długo czekać? Nie. Archer w dwóch krokach podchodzi do mnie i gwałtownie wpija się w moje usta. Napiera na moje wargi swoimi, jakby od tego zależało jego życie. Jestem skołowana, a zarazem uradowana, że znowu jest tak blisko mnie. Chwyta moje obie dłonie, przekładając do jednej swojej i mocno trzyma. Drugą ręką, obejmuje mój kark. Pocałunek odbiera mi dech w piersiach, ale oddaję go, pomimo że jeszcze przed chwilą roznieślibyśmy się na kawałki.

-Coś jeszcze?- mruczy w moje usta.

-N-nie- wyszeptałam, łapiąc powietrze w płuca. 

Mój Boże. 
Archer puszcza mnie delikatnie po czym wykonuje parę oddechów. Jego oczy błyszczą intensywną zielenią, ale twarz zdecydowanie się uspokoiła. Jak i cały on.
-Więc o co chodzi?- pyta.- Coś się stało?

-Stało się parę rzeczy- mówię rzeczowo.- To będzie długa rozmowa. 

Kiwa głową, na znak że rozumie. Dopiero teraz widzę, że jest na prawdę zmęczony i aż dziwię się, że wciąż stoi na nogach. Prowadzi mnie do kuchni, gdzie siadam przy wyspie kuchennej a on parzy nam kawę. 
-Sprawa pierwsza- zaczynam, kiedy nalewa wodę do kubka.- Włamałam się twojemu ojcu do gabinetu.

Patrzy na mnie zdziwiony, dopóki woda nie leci na blat. Wyciera ją szybko papierowym ręcznikiem. 

-Co?- pyta z niedowierzaniem. 

Opowiadam mu całą historię, łącznie ze wszystkimi informacjami o tej kobiecie. Pokazuję mu nawet jej zdjęcie. Zaznaczyłam nawet, że na biurku było zdjęcie jego matki.

-Zaskoczyłaś mnie- mówi tylko, nachylając się nad telefonem.- Nie sądziłem, że posuniesz się do czegoś takiego. 

-Chciałam, żebyś mi pomógł, ale nie odbierałeś- wzruszyłam ramionami.
-Byłem zajęty- zmrużył oczy, upijając łyk czarnej kawy. 

Kiwam tylko głową.
-Oczywiście, bardzo podoba mi się wizja, że to kochanka Adama- mówi Archer.- To pozwoli nam być ze sobą- uśmiecha się do mnie niewinnie, tak jakby wcześniej nie krzyczał. 
-Wiem- mówię.- Chociaż to było by...dziwne. 

Wzrusza ramionami. 
-Jednak to wciąż za mało- stwierdza.- Trzeba czegoś więcej niż papiery, żeby nazwać to dowodem zdrady. 

Popijam swoją kawę, która jest za słodka, ale nie mam sił wstać i zrobić sobie nowej. Kiwam tylko głową, zastanawiając się, jak coś takiego zdobyć. 

-Zajmiemy się tym- chłopak przerywa ciszę.- Pomogę ci. 
Uśmiecham się z nadzieją. Tropienie ludzi i dowiadywanie się o nich wszystkiego, to zdecydowanie coś, co Archer potrafi lepiej  ode mnie. Byle tylko nie atakował nikogo z bronią w ręku.

-Sprawa druga- odchrząkuję, przyglądając się jego twarzy.- Zaufanie.

Dziwnie się rozpromienił, łykając kawę. Nachylił się do mnie, a jego oddech pachniał aromatycznie. Rozciągnął usta w łobuzerskim uśmieszku, a moje serce przyśpieszyło.
-Zaufanie mówisz?- wychrypiał seksownie, lustrując każdy skrawek mojej twarzy.- Chcesz mnie przeprosić za to, że nie powiedziałaś mi o tym smsie? Bo wiesz.. znam pewien dobry sposób- puścił mi oczko, a jego twarz promieniała.- Wymaga tylko mnie i ciebie..może jakiegoś dobrego łóżka- z każdym słowem, zniżał głos do szeptu. 

Słuchałam go oniemiała. Oczywiście, nie chodziło o to, ale kiedy zaczął tak mówić, wcale nie chciałam by kończył. Może tylko trochę przerażało mnie to, o czym myślał.

-Jesteś nie obliczalny- mrużę oczy, dając mu do zrozumienia, że to nie pora na żarty. 

Zwiesił głowę zawiedziony, jednak wciąż miał dobry humor. Lubiłam kiedy nie musiał się o nic martwić. 

-Szkoda- powiedział, ponownie zatapiając usta w czarnym napoju. 
Miałam szczerą ochotę posmakować tych warg.
-Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym, co się teraz tutaj dzieje- zarzuciłam mu.- Nie mówiłeś że macie kłopoty, gdyby nie gorączka pewnie nie dowiedziałabym się, że to przez Evana a co najgorsze... dlaczego nie powiedziałeś mi, że Carter jest w szpitalu!? Ranny?!

Jego nastrój uległ zmianie, czego mogłam się spodziewać. Odłożył kawę, a mięśnie na jego twarzy napięły się. Wyprostował się z ciężkim westchnięciem. Znowu coś go trapiło, więc wiedziałam, że nie będzie chciał się tym podzielić. 

-Skąd o tym wszystkim wiesz?

Opowiedziałam mu wszystko ze szczegółami, bawiąc się rękawem kurtki. Kiedy skończyłam panowała cisza, a on patrzył na mnie wciąż tak samo.

-Nie mieszaj się w to- rozkazał.- Ten interes, to ostatnie w czym powinnaś brać udział, okej?

Miał ostry głos, ale przepełniony...troską. 
-Nie mieszam się- sprostowałam.- Ale takie rzeczy powinieneś mi powiedzieć. Przecież mi ufasz.

-Ufam- zaręczył miękko.- Nie chcę, żebyś miała coś wspólnego z tym interesem- zacisnął usta.- To tak trudno zrozumieć?- podniósł głos. 

Okej. Mogłam teraz się unieść, zacząć kolejną kłótnię, która tylko by nas podzieliła. Ale czy to było moim celem? Westchnęłam i zeskoczyłam ze stołka. Okrążyłam wyspę kuchenną i stanęłam przed nim, wtulając się mocno w niego. Najpierw nie wiedział, co ma robić, ale w końcu delikatnie mnie objął. Przymknęłam oczy. 
-Archer, jakkolwiek twoje życie jest popaprane, chcę w nim uczestniczyć, dobra? Na tym polega miłość, wiesz? Widzę, że cię to męczy i nie mogę ci pomóc, bo nie chcesz mi nic powiedzieć. Przecież wiesz, że możesz... Możesz mi powiedzieć wszystko, nawet te najgorsze rzeczy. Nie mogę wytrzymać, kiedy jesteś zmartwiony i zmęczony- przełknęłam ślinę. 
-Facet nie powinien zwalać na dziewczynę swoich problemów- mruknął, leniwie głaszcząc mnie po plechach.- On ma być jej podporą, a nie kimś, kto sam takiej wymaga.

Roześmiałam się w głos.
-Kto ci takich głupstw naopowiadał?- podniosłam głowę, wpatrując się w jego oczy.

Podniósł brwi ku górze, nie wiedząc o co mi chodzi. 
-Związek polega właśnie na tym, że jedno drugiemu zwala na łeb swoje zmartwienia i wtedy stają się wspólnym problemem, który rozwiązują dwie osoby- wyjaśniłam.- Wiesz o ile jest wtedy prościej?

Wyglądał na nieprzekonanego, ale uśmiechnął się słabo. 

-Mamy problemy w biznesie- mruknął.

-Dlatego wkurzyłeś się, że wam przeszkodziłam?- zapytałam. Kiedy przypomniałam sobie ten wybuch, przeszły mnie dreszcze. 

-Robota pali nam się w rękach, że tak powiem- westchnął, dotykając ustami czubka mojej głowy.- Mamy otwarty konflikt z grupą Evana. Wtargnęliśmy na ich teren, żeby ciebie uratować, a według nich nie mieliśmy pewności, czyli złamaliśmy zasady. 

-Nie mieliście?- zdziwiłam się.
-Mieliśmy- zadeklarował.- Próbują zasłaniać się tym, że nie wiedzieli kim jesteś, że pomylili cię z klientką winną sporą sumkę... oczywiście, tak było... dlatego nie byli tak przygotowani na nasz przyjazd. Niektórzy nie wiedzieli, że tam jesteś. To było zagranie Evana, słońce. 

-Ale macie dowody, prawda?- zapytałam.- Że byliście pewni.

-Skarbie, nad nami nie stoi żaden człowiek, który mówi "teraz się bijcie" albo "teraz zarządzam spokój". Nikt się tym nie przejmuje. 

Przytuliłam go jeszcze mocniej. 
-Więc jak wygląda sytuacja?

Zamyślił się. 
-Tamtej nocy, mieliśmy dostać zamówiony towar. Dostawa opóźniała się, ale to się czasem zdarza. Pojawiło się paru ludzi Jinetes, na czele z Evanem. Trochę szamotaniny i wylądowałem w rzece. Zjawił się Will i Diego, bo nie podobało im się aż takie opóźnienie. Samochód z towarem został zdetonowany przy granicy miasta, a sprawcami są oczywiście ci idioci. To sprawiło, że siedzimy w miejscu nie mogąc wydać towaru, przez co nie mamy za to pieniędzy. 

Dziwnie się o tym słuchało, ale musiałam przecierpieć rodzaj jego pracy. 
-A Carter? 
-Nie siedzimy w miejscu, kiedy nasi rywale konsekwentnie wchodzą nam na głowy- westchnął.- Chcieliśmy dać im popalić, wysadzając jeden z ich budynków, w którym odbywają się kluczowe negocjacje. Podobno trzymają tam mały zapas broni, więc byłoby jeszcze ciekawiej. Ale..cholera, oni jakby się tego spodziewali! 

-Co masz na myśli?- zmarszczyłam czoło. 

Jego serce przyśpieszyło a uścisk zacieśnił się. Znowu zaczyna się denerwować. 

-Nie wiem- wzruszył ramionami.- Wręcz tak, jakby przyśniło im się w nocy, gdzie przypuścimy atak, kto ma jakie zadanie. Wręcz tak, jakby znali naszą mozolnie wypracowaną strategię. Nie zdążyliśmy nawet w połowie wykonać swoich zadań i trzeba było ratować swoje dupy. Carter dostał w obojczyk. Troszkę wyżej i kula trafiłaby w tętnicę- zamilkł na chwilę.- Nie wiem, jak to się stało. Oni wiedzieli o każdym naszym ruchu..

-Boże..jak on się czuje?- zmartwiłam się.
-Lepiej- zapewnił.- Przeszedł operację i wszystko będzie z nim w porządku. 
-To mogłeś być równie dobrze ty- zauważyłam, aż ścisnęło mnie w brzuchu. 

Gdyby to był on, chyba bym tego nie przeżyła.
-Ciiii- zaczął mnie uspokajać.- Nie myśl tak.
-Ale to prawda- mój głos się załamał.- Nic się nie stało teraz, a w przyszłości? Co jeśli stanie się podobnie? Archer.. nie chcę tego, rozumiesz? Boję się o ciebie.

Zaczęłam się trząść, wyobrażając go sobie okrytego ohydną szpitalną pościelą, podpiętego do różnych aparatur i walczącego o życie. 
-Wiesz co?- zniżył się, muskając ustami moje ucho.- Kiedyś, wcale nie obchodziło mnie czy dostanę kulkę w łeb, czy nie- wyszeptał.- Było mi wszystko jedno. Ale..- jego oddech pieścił moją skórę.- Chcę zostać na tym pierdolonym świecie dopóki ty na nim będziesz. I zrobię wszystko, by tak było. 

Wtuliłam się w niego, tak mocno, jak tylko mogłam. Chciało mi się płakać, bo brzmiało to tak, jakby był pewien, że następny będzie on. 

-Jest jeszcze trzecia sprawa- zadrżałam.- Powinnam namówić cię, żebyś poszedł na ślub naszych rodziców. 
-Co?- zdziwił się.- Czemu?

-Adam mnie poprosił, dziś na kolacji- sprostowałam. 
Zaśmiał się gorzko. 
-Nigdy w życiu bym tam kurwa nie poszedł- powiedział.

Zaciągnęłam się jego zapachem. Pachniał fajkami, gumami do żucia i ostrymi perfumami, drażniącymi moje nozdrza. 

-A co jeśli do tego ślubu na prawdę dojdzie?- zapytałam.- Co jeśli, okaże się że moje podejrzenia są złe?

Ścisnął mnie, kołysząc na boki. 

-Odpowiedz sobie na pytanie Reed- poradził.- Czy chcesz być szczęśliwa.. czy nie.
Zadarłam głowę do góry, zatapiając się w spojrzeniu zielonych oczu. Błyszczały kusząco, wciągając mnie w swoją otchłań. Boże, dlaczego on tak na mnie działa? 
-Chcę- odpowiadam cicho.- Z Tobą.

Uśmiecha się lekko, jakby był dumny z mojej odpowiedzi.

-Więc-zaczyna.- Cokolwiek się okaże, nie będzie tego ślubu. 
Daje mi chwilę, bym mogła zapoznać się z tą myślą. 

Zranię mamę.

Będzie nieszczęśliwa.

Skrzywdzę ją.

Odbiorę jej miłość. 

Będę szczęśliwa.
Z Archerem.

-Nie będzie..-powtarzam bezgłośnie. 
-Będziemy tylko my- obiecuje, składając na moich ustach delikatny pocałunek.



====
Zapraszam do komentowania i gwiazdkowania ^^

Pozdrawiam i witam w nowym 2017 roku! <3 








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top