#65
Napisałam wczoraj i nie dodało... piękna sprawa :(
Wybaczcie ;*
***
Po dwóch dniach Archer wrócił do zdrowia, a ja wciąż trzymałam anonimowego smsa w skrzynce odbiorczej. Najpierw chciałam podzielić się nią z kimś, ale zrezygnowałam. Może to niewinny żart? Nie chciałam wyjść na panikarę, więc zatrzymałam to dla siebie.
-Dobra, to co dziś robimy?- zatrzasnęłam za sobą drzwi samochodu, patrząc na przyrodniego brata. Przyszłego.
Uśmiechnął się ukazując zęby, układając ręce na kierownicy.
Zostało nam tak niewiele czasu razem.
-Byłaś kiedyś w chińskiej dzielnicy?- zapytał.
Zmarszczyłam brwi. Nie znałam bardzo dobrze West Richmod Falls, więc tym bardziej zdziwiłam się, kiedy okazało się, że mieszkają tu Chińczycy. W sumie różnorodność kulturowa jest okay, ale nigdy nie widziałam osoby, pochodzącej z tamtych terenów na żywo.
-Wiesz na ulicy są stragany, jakieś pierdoły- mruknął.- Spodoba ci się.
-A Chińczycy?- zapytałam poważnie.
-Ani jednego- roześmiał się.
Zrobiłam naburmuszoną minę. Na prawdę liczyłam, że uda mi się spotkać rdzennego mieszkańca Chin.
-Ta dzielnica- mówi, odpalając silnik.- Nazywa się tak tylko dlatego, że większość rzeczy na niej sprzedawanych, ma nalepkę "Made in China".
Po dwudziestu minutach chłopak zaparkował samochód. Wysiedliśmy i ruszyliśmy w stronę rozłożonych na chodniku wystaw. Szliśmy obok siebie, w bezpiecznej odległości. Tak, żeby nikt nie posądził nas o coś więcej. Randka? W naszym słowniku to słowo nie istnieje. Nikt nie może o nas wiedzieć, dlatego teraz, pomimo że bardzo chcę złapać go za rękę, odsuwam się jeszcze bardziej. Archer wkłada dłonie w kieszeni jeansów i bystro patrzy przed siebie, z naciągniętym kapturem na głowie.
-O co z tym chodzi?- zapytałam.
-Z czym?- zapytał, ledwie na mnie spoglądając.
-Z tym kapturem- odpowiedziałam tylko.- Jest ciepło.
Zaśmiał się krótko.
-Lubię tak chodzić, to tyle- wzruszył ramionami.
Uniosłam lekko głowę, żeby promienie słońca lepiej ogrzały moją twarz. Kramy oferowały najróżniejsze przedmioty. Od tych plastikowych zabawek, po podróbki markowych przedmiotów aż w końcu prawdziwe, porządne przedmioty, które kosztowały niezłą sumkę. Głównie były tu dziecięce zabaweczki, biżuteria, ubrania i dodatki typu portfele. Pomiędzy straganami goniły dzieci, panował gwar a po ulicy głownie jeździły rowery i motocykle. Archer marudził, kiedy przystawałam i oglądałam przedmioty nie kupując ani jednego. Mimo to, żartowaliśmy i było wręcz...NORMALNIE.
-Podoba ci się?- zapytał cicho Archer.
Od dłuższego czasu obracałam w palcach złoty pierścionek. Białe oczka układały się w kwiatuszek, a na środku było niebieskie- największe. Był przecudowny! Gdybym mogła wybierać, taki chciałabym jako zaręczynowy, za parę lat.
-Jest fajny- powiedziałam tylko, mierząc go na palcu.
-Gdyby było inaczej, nie mierzyłabyś go od dziesięciu minut- stwierdził lekko się śmiejąc.
Uśmiechnęłam się zakłopotana. Nie lubię takich ozdób, ale ten pierścionek przypadł mi do gustu. Mogłabym w takim chodzić, chociaż bałabym się, że go zgubię czy coś. W końcu kosztuje trochę pieniędzy i jest znanej marki. Odłożyłam go zrezygnowana, po czym ruszyłam dalej.
-Dlaczego go nie kupiłaś?- zapytał.- Przecież ci się podobał!
Zaśmiałam się.
-Gdybym kupowała wszystko, co mi się spodoba, mój pokój byłby graciarnią- przeczesałam palcami włosy.- Nie stać mnie na niego i prawdopodobnie, nigdy nie będzie.
-Ładna cyferka, faktycznie- stwierdził.- Jak chcesz, kupię ci taki plastikowy, na pocieszenie.
Prychnęłam.
Spędziliśmy tak jeszcze parę godzin. Kupiłam sobie kolorowy letni szal, który przypomina mi Isabell. Jest tak kolorowy, jak jej powieki, ale ładnie psuje mi do włosów.
-Wiedziałem, że coś kupisz- pokręcił głową Archer, kiedy usiedliśmy w restauracji na końcu ulicy. Przez szybę można było obserwować ludzi na chodnikach.
-Więc przyprowadziłeś mnie na ulicę zakupów, tylko po to żebym popatrzyła?- zaśmiałam się.
Kelnerka przyniosła nasze zamówienia. Moje frytki i hamburgera oraz jego lasagne. Wzięliśmy jedno picie na pół, stwierdzając że pepsi jest tutaj cholernie drogie, więc zaoszczędzimy.
-Mniej więcej- stwierdził.
-Nie umiesz obchodzić się z kobietami- prychnęłam teatralnie, odgarniając włosy.
Popatrzył na mnie spod rzęs.
-Więc pozwól mi- zniżył głos, do seksownej chrypki.- Zacząć traktować cię, jak mężczyzna kobietę.
Poruszył dwuznacznie brwiami a na koniec puścił do mnie oczko. Zaczerwieniłam się, a żołądek skręcił mi się w supeł. Jejku.
-W marzeniach- wydukałam tylko, zapychając buzię hamburgerem.
Mimo to przez moją głowę przeszły na prawdę gorące obrazy, dzięki czemu uczucie w moim brzuchu nasiliło się.
W zakłopotaniu, odwróciłam głowę obserwując budynek na przeciwko. Była to siedziba jednej z największych korporacji tego miasta.
"Hale&Darcy"
Prawie się zakrztusiłam, widząc napis.
-To..to- zaczęłam, zbierając wszystko do kupy.- To twojego ojca?
Zajął się swoim posiłkiem tak bardzo, że myślałam że nie ma zamiaru mi odpowiedzieć. Już miałam powtarzać to co powiedziałam, ale popatrzył na mnie i przytknął palce do ust, wycierając je.
-Tak.
-A ten..Darcy?- zapytałam.- Jakiś wujek czy może.. "Duma i uprzedzenie"?
Popatrzył na mnie z lekko zaciśniętą szczęką.
-Darcy już nie żyje- powiedział.- Firma należy w całości do Adama.
Krótko. Zwięźle. Na temat.
Wydałam z siebie westchnięcie. Temat jego taty jest drażliwy, ale i tak spodziewałam się, kolejnego wybuchu agresji. Mimo to, doczekałabym się tego, gdybym tylko zaczęła drążyć temat.
-Pamiętam jak nie mogłam przebrnąć przez "Dumę i uprzedzenie"- mruknęłam.
Popatrzył na mnie z ciekawością.
-No wiesz..czytaliśmy to na lekcjach, kompletnie tego nie rozumiałam. Nawet jak próbowałam sama coś poczytać, było tylko gorzej.
Pokręcił z niedowierzaniem głową.
-Nawet nie wiem co to jest- powiedział szczerze.
-Lektura- odpowiedziałam.- Musiałeś ją czytać. Wiesz.. szkoła, lekcje literatury, matura..
Oblizał lekko usta.
-O czym to?- zapytał.
Wzruszyłam ramionami.
-Ma fajny morał- odpowiedziałam.- Jest po prostu o tym, że pierwsze wrażenie może być bardzo mylące. Zwłaszcza w miłości..
Pokiwał głową, na znak że rozumie.
-Najpierw myślałam, że jesteś głupi- wyznałam nagle.- Wiesz.. zrażałeś do siebie ludzi, byleś nie miły. Ciągle mi dokuczałeś, myślałam że mnie nie lubisz. Że uważasz mnie za nikogo. Byłeś gburowaty, arogancki i chamski.
-Wciąż taki jestem- powiedział pewnie.
Zaśmiałam się.
-Jesteś inny- powiedziałam cicho, lekko nachylając się ku niemu.- Lepszy. Dużo lepszy.
-Ranię cię- oświadczył.
-Źli chłopcy kochają najmocniej- stwierdziłam.
Uśmiechnął się leniwie.
-Podważasz mój autorytet-zaśmiał się, stukając mój nos frytką.
Roześmiałam się, opierając o oparcie.
-Ale wiesz co- powiedział.- Ja też się pomyliłem. Najpierw myślałem, że jesteś perfekcyjna i cudowna- zmrużył oczy.- Ale jesteś jeszcze lepsza.
Znów się zarumieniłam, wiec spoglądając w okno uśmiechnęłam się. Obserwowałam duży budynek. Ludzie wchodzili i wychodzili z niego, pewnie na lunch. W pewnej chwili rozpoznałam postać lubego mamy. Zmarszczyłam czoło, widząc obok niego rudą kobietę.
-Archer..-zwróciłam jego uwagę na siebie i pokazałam mu, aby patrzył tam gdzie ja.
Adam Hale i kobieta o ciemno rudych włosach, zaśmiewali się z czegoś. W pewnym momencie, kobieta wręcz wpadła mu w ramiona, a on jeszcze bardziej się roześmiał. Otworzyłam buzię w geście zdziwienia. Co?! Tymczasem jego towarzyszka wyswobodziła się, poprawiając włosy. Mężczyzna odgarnął kosmyk jej włosów, dokładnie tak jak robi to mojej mamie, po czym ujął za dłoń i otworzył drzwi samochodu. Sam wsiadł obok i po chwili odjechali.
CO!?
Czy ja się nie przewidziałam!?
-Mówiłem, że to skurwiel- powiedział Archer, popijając pepsi, prosto z butelki.
Ja chyba śnię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top