#63
Przeskakiwałam leniwie po kanałach w telewizorze, kiedy do moich uszu dobiegła cicha melodyjka. Nie odrywając wzroku od urządzenia, chwyciłam komórkę w dłoń i odebrałam, przystawiając ją do ucha.
-Słucham?- powiedziałam standardowo, wgapiając się w reklamę środka czyszczącego okna.
-Reed!- usłyszałam głos po drugiej stronie.- Gdzie ty jesteś!?
Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się, skąd ten pretensjonalny ton u Matta.
-W domu- oświadczyłam.
-Ohhh..świetnie!- wyrzucił.- Chyba miałaś wracać ze mną, co?
Możliwe.
-Mówiłam ci dziś rano, że to już nie ma sensu- wzruszyłam ramionami, chociaż mnie nie widział.- Poza tym, skończyłam egzaminy wcześniej i nie chciało mi się czekać.
-Jak dziecko- westchnął.- Bałem się o ciebie.
-Nie musiałeś- odpowiedziałam.
Przez chwilę się nie odzywał, a ja zastanawiałam się, czy nie zakończyć tego połączenia. Chyba powiedzieliśmy już wszystko, co powinniśmy powiedzieć. Poza tym... przebywanie w jednym samochodzie, rozmawianie i spędzenie czasu ze swoim byłym tak, jakby wasz związek nigdy nie istniał, jest na prawdę dziwnym doświadczeniem.
-Cała szkoła mówi o...tobie i Britt- mruknął.
Świetnie. Przepływ informacji West Richmond Falls jak zawsze działa bez zarzutu. W sumie, nie wiem czy jest tutaj coś ciekawszego do roboty, niż plotkowanie.
-Extra.
Oczywiście, że bardzo cieszy mnie plotkowanie o rzekomym współżyciu z przyrodnim bratem. Fatalnie.
-Wszyscy twierdzą, że nieźle skopałaś jej tyłek- zaśmiał się.
Zmarszczyłam brwi.
-Czyli?
-Ponoć dogryzała ci, a ty się jej postawiłaś. Brawo- jego ton głosu, wyrażał dumę, co było niezwykle zadziwiające.
-Matt, ale ty wiesz co ona powiedziała, prawda?- zapytałam.
Może pomylił fakty. Przecież za coś takiego, nie można gratulować.
-Wiem- westchnął.- Suka z niej.
-Ale zdajesz sobie sprawę z tego, jak to wygląda?- zagryzłam wnętrze policzka.- Łatwiej udowodnić, że coś jest niż, że tego nie ma.
Na moje słowa roześmiał się.
-Uwierz mi, nikt jej nie wierzy- odpowiedział.- To było do przewidzenia, że będzie się tego czepiać, bo ona również leciała na Archera a ten spławił ją dla Kelsey- poinformował mnie.- Potem stała się obiektem jej docinek i kpin, więc jeśli czymś jej zawiniłaś, będzie się mścić, za swoje niepowiedzenie. Kelsey już nie ma, więc znalazła sobie kogoś nowego...
-Nie wiedziałam, że jej dokuczała- powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego.
-Kelsey była spoko dziewczyną, ale nie przepadałem za nią- głos Matta wciąż był opanowany i spokojny.- Może to dziwne, ale zawsze miałem wrażenie, że wie więcej niż nam się wydaje i jest o krok przed nami.
-To znaczy?- zdziwiłam się.
-Nie ważne- mruknął.- Moje teorie zazwyczaj są bardzo spiskowe, więc nie wywlekajmy tego na wierzch.
Pozostawiłam to, tak jak prosił.
***
Otworzyłam drzwi szafy, wyciągając sukienkę, przygotowaną na ślub mojej mamy. Przejechałam dłonią po pudrowo różowym materiale, zastanawiając się jak będzie wyglądało nasze życie po ceremonii. Właściwie, nie widziałam się w roli córeczki Adama Hale. Rozmawiałam z nim wielokrotnie tak, jak z kumplem i nie potrafiłam powiedzieć do niego "tato". To się po prostu nie łączyło. Drzwi mojego pokoju gwałtownie się otworzyły, więc ja jeszcze szybciej wepchnęłam kieckę do szafy.
-Archer- powiedziałam tylko. Chłopak oparł się bokiem o ścianę, zakładając ręce na piersi.
-Pamiętasz, że mieliśmy gdzieś wyskoczyć?- zapytał.
Zmarszczyłam brwi. Całkiem możliwe, że coś o tym wspominał, ale to było przed tym, jak nazwał moją mamę dziwką.
-Nie wychodzę nigdzie z idiotami- burknęłam niegrzecznie.
Zachowywałam się jak rozkapryszona dziewczynka, ale zdecydowanie miałam ku temu powody.
-Tak wiem, to co powiedziałem było nie potrzebne- stwierdził.
Pokiwałam głową.
-Nie bądź głupia i chodź- stwierdził.- Proszę.
Nie wiedziałam, czy mam na to ochotę, czy nie. Oparłam ręce po bokach, lustrując go spojrzeniem. Miał czarne jensy, podkoszulek tego samego koloru i lekko podkrążone oczy, które zdawały się być zamglone. Podszedł do mnie, układając swoje dłonie na ramionach.
-Nie chce cię stracić.
Oczywiście, że nie powinnam mu tak łatwo wybaczyć. Ale..też chciałam mieć go blisko.
-Nie rób tak nigdy więcej- wyszeptałam.
Jego usta ułożyły się w delikatny uśmiech, kiedy złożył pocałunek na moim czole.
-A teraz chodź- zaśmiał się.- Jedziemy się przejechać.
***
Jechaliśmy przez miasto. Archer palił papierosa, starając się trzymać truciznę za oknem. Nie żeby to pomogło, bo dym dochodził do moich nozdrzy.
-Czy tak już musi być, że niegrzeczni chłopcy palą papierosy?- zapytałam.
Spojrzał na mnie z ukosa, uśmiechając się zawadiacko.
-Sugerujesz, że jestem bad boyem, skarbie?- poruszył zabawnie brwiami.
Wzruszam teatralnie ramionami, robiąc dziwną miną.
-Może.
Zaśmiał się, zaciągając się fajką, po czym wyrzucił ją nawet nie kłopocząc się, zgaszeniem jej w popielniczce.
-Prawdopodobnie mam to w pakiecie, z uwielbieniem do adrenaliny- chwycił moją rękę i splótł nasze palce. Miał bardzo ciepłe dłonie.
-Więc jednak niegrzeczny- droczyłam się.
Popatrzył na mnie, zmęczonym wzrokiem, jednak na jego twarzy widniało rozbawienie.
-Mógłby robić z tobą wiele..wiele niegrzecznych rzeczy- oblizał usta, odwracając wzrok w kierunku jezdni.
Zrobiło mi się gorąco.
Co innego całować się z Archerem.
Co innego uprawiać z nim seks.
To przypomniało mi sytuację w szkole i momentalnie spoważniałam. Moje myśli błądziły jak szalone. Postanowiłam włączyć radio, wiec nie wiele myśląc, zrobiłam to. Z głośników znów zaczął płynąć głos Ed'a Sherana, a mnie ponownie zatkało.
-Reed!- krzyknął Archer, kaszląc krótko.
-Znowu ta piosenka..- powiedziałam na głos.- I see fire..
Chłopak wyłączył muzykę, obluzowując uścisk.
-Dlaczego cały czas słuchasz tylko tego?- zapytałam, patrząc na jego profil.
Zacisnął szczękę, a jego kłykcie pobielały, od mocnego trzymania kierownicy.
-Kelsey- mruknął tylko.
Dostałam prawdą, jak obuchem. Zaczęłam w głowie przewijać tekst, łącząc to wszystko w całość. Ta piosenka, chociaż stworzona do filmu, oddawała sytuację, w jakiej zginęła dziewczyna.
Mój Boże.
-Widziałem ten ogień, który płonął na wzgórzu- mruknął monotoniczne.- Ona tam była, płonęła razem z hangarem i drzewami. A ja to widziałem, nie mogłem nic zrobić- przez chwilę słychać było tylko cichy odgłos kierunkowskazu.- Powinniśmy zginąć razem.
Ścisnęłam jego dłoń, a w kącikach moich oczu, zebrały się łzy. To było okropne.
-Czasem wydaje mi się, że słyszę jej krzyk, że kolejny raz wzgórze się pali, a ja stoję w dole i nie mogę jej pomóc- zatrzymuje auto.- I wtedy okazuje się, że to tylko mgliste wspomnienie, tamtej nocy.
Nie wiem co mam powiedzieć. Otworzył się przede mną niespodziewanie, a ja nie byłam na to przygotowana. Jestem w stanie tylko patrzyć na niego, trzymać jego dłoń i starać się nie rozkleić.
-Jesteśmy- ożywił się. Jakby wcześniej nie było tej pustki i żalu w głosie. Wysiadłam z auta, kierując się za nim.
-Cmentarz?- zapytałam.
Przystanął, odwracając się lekko.
-Chcę, żebyś kogoś poznała- uśmiecha się smutno, kolejny raz kaszląc. Zasłania się ramieniem, by po chwili wyprostować się i spojrzeć na mnie bystro.
Dreptałam więc za nim, a cisza jaka otaczała to miejsce, sprawiła że miałam dreszcze. Szliśmy w ciszy. Ja wciąż byłam w szoku, po usłyszeniu kolejnych szczegółów tragedii, jaka go spotkała. Nie wyobrażam sobie, jak można przeżyć tak straszną śmierć kogoś bliskiego.
Przystanął, a ja z nim. Spojrzałam na płytę nagrobną, gdzie wyryte było imię i nazwisko:
"Mayrise Carly Hale". Obok była data urodzenia i śmierci, a także małe zdjęcie uśmiechniętej kobiety.
-Jesteś do niej podobny- powiedziałam cicho.
Cmentarz zawsze napawał mnie grozą. Uważałam, że w tym miejscu nie należy mówić zbyt głośno.
-Lubiła, gdy zwracano się do niej drugim imieniem- zaśmiał się delikatnie, ale smutno.- Kto ją znał, ten na przemian używał jej imion.
-To słodkie- skomentowałam.
Staliśmy w milczeniu przez dłuższy czas, ledwo stykając się ramionami. Patrzyłam na nagrobek, myśląc nad tym, że tam pod ziemią, leży ktoś, kto dawniej mieszkał w tym samym domu, co ja teraz.
-Polubiłybyście się- stwierdził, wyrywając mnie z zadumy.
Uśmiechnęłam się, kiedy on zakaszlał. Znowu. O co chodzi?
-Śniła mi się tamtej nocy- powiedział, spoglądając na mnie.
-I co mówiła?- zapytałam, patrząc mu w oczy.
Przez chwilę milczał, leniwie przesuwając wzrokiem po mojej twarzy.
-Że umarła po to, bym mógł Cię poznać.
***
Archer kaszlał coraz bardziej, a ja zaczynałam podejrzewać, że to nie kaszel palacza. Jego dłoń, była coraz bardziej gorąca, oczy zaszkliły się a policzki nabrały kolorów. Kiedy zaczął pociągać nosem i coraz wolniej reagować na to, co dzieje się na ulicy, wypaliłam:
-Jesteś chory!
Odpowiedział mi..kaszlem.
-Nie prawda- uśmiechnął się lekko.
-Przecież widzę!- spanikowałam.
Dobra. To po prostu przeziębienie albo grypa, ale nie od dziś wiadomo, że facet z katarem jest obłożnie chory.
Przystawiłam swoją dłoń do jego czoła, na co się wzdrygnął.
-Boże Archer, masz gorączkę!- jęknęłam.
Chłopak zrobił to samo. O dziwo.
-Ze trzydzieści osiem jak nic- stwierdziłam, chociaż nie należałam do szczególnie obeznanych osób w temacie medycyny.
-Masz taką fajną dłoń- wymruczał.- Jest taka zimna..
Pokręciłam głową. Na szczęście dojeżdżaliśmy do domu, a w mojej głowie już zrodził się plan skutecznego wyleczenia zielonookiego.
Już wcześniej wydawał mi się podejrzany, ale nie sądziłam, że rozłoży go choróbsko kiedy zaczyna się lato.
-Co ci się stało, co?- zapytałam.
-Nic- stwierdził, wjeżdżając na nasz podjazd.- Zmykaj do środka, muszę pojdjecha..
-O nie nie nie!- przerwałam mu.- Nigdzie nie pojedziesz w takim stanie. Masz gorączkę i wyglądasz jak siedem nieszczęść. Do domu i to już!
Popatrzył na mnie tępo, mrugając parokrotnie. Jego rozgrzana twarz, błyszczała od potu.
-Podjechać do garażu- dokończył wolno, pociągając nosem.
Lekko zażenowana, pokiwałam głową i wysiadłam.
-Bez gierek Hale- pokiwałam palcem i jak burza wpadłam do domu. Postawiłam wodę w czajniku i przeszukałam apteczkę, znajdując termometr. Na wszelki wypadek, zostawiłam ją na wierzchu, ponieważ pewnie jeszcze się przyda. Usłyszałam trzask drzwi, kiedy postawiłam na blacie kubek z zamiarem zrobienia ciepłej herbaty.
W pewnej chwili ktoś złapał mnie w pasie i mocno przywarł do moich pleców.
-Reed, zimno mi- jęknął w moje ramię, układając na nim głowę.- Musisz mnie rozgrzać..
Niechcący dotknęłam jego rozpalonej ręki.
Na sto procent jest chory.
Chwyciłam termometr wręczając go chłopakowi.
-Zmierz temperaturę- poleciłam.- Chcesz jakiś koc albo coś?
-Ciebie- wychrypiał.
Pokiwałam głową. Chory Archer, był zdecydowanie rozczulającym pięciolatkiem.
-Termometr- powiedziałam dobitnie. Wyprostował się, marudząc że czuje się świetnie i nie potrzebuje tego całego szajsu. Mimo to, usiadł na krześle barowym i zrobił to o co go prosiłam.
Woda się zagotowała, więc zaczęłam szukać torebek herbaty.
-Trzydzieści osiem i siedem- usłyszałam jego przytłumiony głos.- Wiesz co to znaczy?
-Że masz dużą temperaturę i jesteś chory?- zapytałam przez ramię.
-Nieee-odkaszlnął.- Że jestem cholernie gorącym facetem.
Zaśmiałam się, wyciągając z apteczki środek przeciwgorączkowy. Nalałam do szklanki czystej wody i podałam mu obydwie rzeczy.
-Popadasz w samouwielbienie- zachichotałam.- Pij.
Zrobił to. Odesłałam go do pokoju informując, że za chwilę przyjdę z resztą lekarstw. Mruczał coś pod nosem, ale potulnie spełnił moje prośby.
Zrobiłam ciepłą herbatę z cytryną, wzięłam syrop o okropnym smaku i witaminy, wrzucając je do kieszeni spodni. Potem chwyciłam szklankę z wodą i podążyłam do jego pokoju. Uchyliłam drzwi, uważając aby nie poparzyć się napojem. Chłopak stał tyłem do mnie w szarym dresie. Naciągał właśnie biały podkoszulek na swoje ciało, kiedy zauważyłam mały tatuaż na jego plecach. Dwa koła zębate, które "pracowały"- czyli zazębiały się. Jedno- mniejsze, było wypełnione czarnym atramentem a drugie nie. Pod nimi była jedna literka. "K".
K jak Kelsey?
Ścisnęło mnie w żołądku na myśl, że jego ciało zdobi coś, co przypomina o dziewczynie. Poczułam lekkie uczucie zazdrości, które boleśnie pikało moje serce. Ocudziłam się, kiedy naciągnął podkoszulek na siebie głośno kaszląc.
-Paskudna infekcja- skomentowałam, stawiając swoje zdobycze na stoliczku nocnym.
Chłopak usiadł ciężko na skraju łóżka. Podałam mu witaminy, które połknął z ociąganiem.
-To trucizna?- zapytał, krzywiąc się.
Już widzę jego minę, kiedy połyka syrop.
-To ci pomoże- powiedziałam łagodnie. Odmierzyłam odpowiednią ilość płynu i patrzyłam, jak niezadowolony jest, ze smaku lekarstwa.
-Połóż się- rozkazałam.
-Ouuu- poruszył zabawnie brwiami.- Byłem niegrzecznym pacjentem, więc czeka mnie kara, pani doktor?
To jego głosu, był nieziemsko uwodzicielski, a mnie aż ścisnęło w żołądku. Chwycił mnie za dłoń, lekko ciągnąc.
-Już nie mogę się doczekać tej kary- mruknął dwuznacznie, na koniec okraszając swoją wypowiedź kaszlem.
Pokręciłam głową. Co za typ. Choroba wzmogła w nim jakieś pierwotne instynkty. Kiedy się położył, wepchnęłam mu w ręce kubek z parującą herbatą.
-Chodź do mnie- powiedział.
Położyłam się obok niego, zakrywając się kocem i układając go tak, aby przykrył również jego. Mimo że był pod kołdrą, musiał się wygrzać.
Wypił herbatę i odstawił naczynie, prawie upuszczając go na podłogę. Potem, przekręcił się wtulając się we mnie, jak w poduszkę. Naciągnęłam koc na jego plecy, po czym zaczęłam delikatnie bawić się jego włosami.
-Jesteś teraz taka ciepła- wymruczał.- I taka zimna, kiedy tego trzeba.
Zaśmiałam się. Czy on majaczy?
Przymknął oczy, oplatając mnie ręką. Jeszcze mocniej przywarł do mnie, jakby bał się, że zniknę.
-Gdzie się tak urządziłeś co?- zapytałam.
To dziwne, aby ot tak zachorował. Dotknęłam jego gorącego czoła. Mam nadzieję, że szybko wyzdrowieje.
-Nie wiem- powiedział tylko.
Postanowiłam siedzieć z nim dopóki nie zaśnie. Bawiąc się jego włosami, zastanawiałam się, jakby to było opiekować się nim już zawsze. Archer zaczyna oddychać spokojniej, a jego oddech łaskocze moją skórę.
-Więc to jest to całe, w zdrowiu i chorobie, tak?- zapytał po chwili.
Myślałam, że zasnął ale chyba nie do końca. Roześmiałam się, ciągnąc delikatnie końcówki jego włosów.
-Chyba chodzi o coś poważniejszego niż grypa, ale na tym to polega..- wyjaśniłam.
-Ja też się tobą opiekowałem, no nie?- poprawił się nieznacznie, przez co koc zjechał niżej. Naciągnęłam materiał, przykrywając nim plecy Archera.
-Tak- potwierdziłam, przypominając sobie jego troskę kiedy uratował mi tyłek.
Zakaszlał krótko.
-Widzisz? Moglibyśmy być małżeństwem- mówił lekko rozbawiony.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Zachowywał się trochę jak pijany, a przecież był tylko przeziębiony. Mimo to, mówił dziwne rzeczy, których normalnie pewnie by nie powiedział.
-Ciepło ci?- zapytałam.
-Taaak- jęknął, przeciągając literkę "a".- Dlaczego dziewczyny tak wszystkim się martwią?
-No nie wiem- powiedziałam, opierając swoją głowę o jego.- Pewnie instynktownie czują, że muszą. Tego nie da się wyłączyć.
-Moja dziewczyna nie musi się o mnie martwić- powiedział cicho.- Zapamiętasz?
Ohhh... Po raz pierwszy nazwał mnie swoją dziewczyną a motyle w moim brzuchu poderwały się do lotu. Więc..jesteśmy razem tak? To nie jest tylko sytuacja, gdzie nasza relacja polega na całowaniu? Jesteśmy razem.
-Musisz się przespać- powiedziałam lekko zszokowana.
-Wiedziałaś, że nią jesteś, no nie?
-T-tak- skłamałam.
Oczywiście że nie. Tak na prawdę nie wiedziałam, jak traktuje naszą relację. I mam odpowiedź. A ta, bardzo mocno mnie pociąga. I jest z góry skazana na porażkę.
Kiedy przez dłuższą chwilę się nie odzywał, ponownie stwierdziłam, że zasnął. I wtedy odezwał się, zaspany i zmęczony:
-Wiem czemu jestem chory- wymruczał.
-Dlaczego?- zapytałam.
Przez chwilę panowała cisza, a jedyny odgłos jaki słyszałam, to jego oddech.
-Wczoraj Evan wrzucił mnie do rzeki.
Zamarłam, ale chłopak odpłynął do krainy Morfeusza.
=====
Wybaczcie nieobecność, ale nie wiedziałam co napisać. Albo raczej jak..wena przyszła i rozdział powstał, więc zapraszam do oceniania- to bardzo miła rzecz dla autorki! :D
Pozdrawiam serdecznie Misie <3 ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top