#48

Zamrugałam parokrotnie. Czy ja się przesłyszałam? Ze zdziwieniem wpatrywałam się w niego, przetwarzając słowa, które padły parę sekund temu. 
-C-co?- wykrztusiłam. 
Ten chłopak jest nie możliwy. Jeszcze nigdy nie widziałam tak humorzastego dupka, jakim jest Archer. Własnie w tym momencie, na jego usta wpełza zawadiacki uśmieszek, a ja wiem że nie będzie z tego nic dobrego.

-Na prawdę nie słyszałaś- zaczyna, zniżając głos do swojej sławnej, seksownej chrypki.- Czy chcesz po prostu usłyszeć to drugi raz?

Mentalnie kopię się w twarz. To do niego tak podobne. Dlaczego cały czas daję się nabrać na jego żałosne gierki? 
-Nie ważne- mruknęłam, odsuwając się.- Chcę wracać do domu.

-No i wrócisz- wzruszył ramionami, wkładając ręce do kieszeni.- Jutro.
-Czemu?- warknęłam, zakładając ręce na klatkę piersiową. Zmrużyłam oczy, bacznie obserwując co robi.
Włożył ręce do kieszeni.

-Bo nie ma cię kto odwieść, a jeśli jesteś na tyle głupia, żeby wracać sama do domu.. to na co ja cię tu sprowadziłem?- jego ton głosu wydawał się być oskarżycielski.
-Dobre pytanie- wyrzuciłam ręce w górę, nerwowo krążąc po pokoju.- O co w tym wszystkim chodzi, co!?

Nie odpowiedział. Kiwając się na piętach, patrzył na mnie, ześlizgując wzrokiem na moje odkryte uda.

-Oczy mam wyżej, wiesz?- fuknęłam rozzłoszczona.- I pytam.. po cholerę tu jestem?

-Jesteś, bo cię tu przyprowadziłem. Bo musiałem wpakować cię do swojego pierdolonego wozu, który prawie się rozleciał. Jesteś tutaj, bo wsiadłaś do samochodu Evana i byłaś na tyle nierozsądna, żeby to zrobić.

Frustracja sięgała zenitu. Archer zawsze tak robi. Obraca kota do góry nogami, przy okazji zaznaczając że to nie jego wina, a na pewno moja. Prychnęłam. 

-Dość już o tym!- podniosłam głos, jednak szybko się opanowałam.- O co w tym chodzi?
-Chodzi w czym?- zapytał beztrosko.
-Te wyścigi..ten cały..pistolet- na jego wspomnienie aż dostałam gęsiej skórki.- Chcesz mnie zabić czy jak?- nabrałam powietrza w płucach.- A ci tam, na dole? Kim są? Co to za miejsce?
Podniósł oczy do nieba, wypuszczając z ust powietrze z głośnym świstem. Usiadł na łóżku, które wydało pod nim delikatny odgłos. 

-Zadajesz za dużo pytań-stwierdził.- Nie chcę, żebyś znała odpowiedź, bo to czyni cię zagrożoną. Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie, uwierz.

Jego głos był opanowany i spokojny, z nutą troski i pewności. Taka mieszanka powinna mnie uspokoić, ale to podziałało jak płachta na byka.

-Nie sądzisz, że już w tym jestem?!-warknęłam.- To, że nie znam zagrożenia- zaakcentowałam ostatnie słowo, robiąc palcami nawias.- Nie znaczy, że ono nie jest realne.
Nie odezwał się. Patrzył tępo przed siebie, a mnie spodobało się to o tyle, że przynajmniej nie gapił się na moje nogi. Obciągnęłam sukienkę, która i tak po chwili podjechała do góry. 

-Archer, już wystarczająco dużo widziałam i wiem- stwierdziłam cicho.- Chyba musisz mi powiedzieć. Musisz, bo właśnie teraz jestem najsłabsza. Skąd mogłam wiedzieć, ze Evan nie jest taki, na jakiego wygląda?! Może powinieneś mi dać listę podejrzanych typków i odpytywać codziennie jak tabliczki mnożenia?!
Powoli przeniósł swój wzrok na mnie. Jego zielone oczy błyszczały w świetle lampki nocnej, którą zapalił po wejściu tutaj. Rzucała słabe światło na nas i pomieszczenie, nadając dziwnej atmosfery.  

-Siadaj- wychrypiał nieobecnym tonem.

Zrobiłam to o co poprosił.
-Zacznijmy od tego, że nie możesz nikomu nic powiedzieć, jasne?- jego głos był ostry jak brzytwa.- Jeśli coś powiesz... będę zmuszony cię..unieszkodliwić- zaśmiał się ironicznie.- Co ja pierdolę, przecież nigdy nie podniósłbym na ciebie ręki. Ale nie wiem, czy zdołałbym ochronić cię przed resztą.

-Resztą?- zmarszczyłam brwi.

-Diego a raczej Hector- odchrząknął.- Tutaj, na mieście, to Diego. W terenie Hector- powiedział.- No i reszta.. Will, Mike- oblizał usta.- W sumie jest nas sześciu.

Westchnęłam głośno, nie wiedząc co powiedzieć.

-Siedzimy w tym razem, od dawna. Jedni dłużej, inni trochę mniej- wzruszył ramionami.- Tylko tutaj jest dla nas miejsce. Możemy na sobie polegać, znamy zasady. Jeden za drugiego zrobiłby..wszystko. To moi bracia. Prawdziwa rodzina. 
Pokiwałam wolno głową, na znak że rozumiem. 
-Gang to gang- powiedział, a mnie aż zmroziło.- Chcesz słuchać co muszę robić?

-Aż tak..nie jestem ciekawa- odpowiedziałam słabo.

Moje wyobrażenia zdecydowanie mi wystarczą. Zaśmiał się cicho. 
-Właśnie. Jeśli chodzi o wyścigi, to forma szybkiego zarobienia forsy. Można bardzo łatwo zdobyć kupę pieniędzy, wygrać inne samochody i całe ich wyposażenie.. Ale to osobna bajka. Tam rządzą inne zasady. 

-Dlaczego wybrałeś takie życie?- usłyszałam swój głos, który był tak odległy od normalnego.
Na jego wargi wpełzł grymas. Oddychał wolno przez usta. 

-Dlaczego nie?- mruknął.- Nie mogłem siedzieć w domu. 

-Archer-powiedziałam łagodnie. 

Czułam, że szaleją w nim sprzeczne emocje. W jego nienaturalnym spokoju, było wyraźnie widać, przed jak trudną decyzją stoi. 
-Kiedy byłem mały, miałem tatę i mamę. Kochali siebie, kochali mnie, ja kochałem ich. Fajnie, prawda? Mama zawsze była najważniejsza. Poświęciła swoją karierę, żeby mnie wychować. Siedziała w domu, chociaż lubiła swoją pracę. Miała prywatny gabinet, w którym teraz mieszkasz, ale nie miała co tam robić. Jej pracą byłem ja. Dobra matka, idealna żona- przerwał na chwilę.- Zachorowała. Na raka. Miałem dziesięć lat, kiedy to się zaczęło. Najpierw zauważyłem zmianę w jej zachowaniu, była smutna i lakoniczna. Czasem słyszałem, jak cicho płakała. Następnie, w nocy gorączkowo szeptała modlitwy i prośby. Najpierw dowiedział się on. Nawet ją pocieszał. Potem ja. Zaczęła się leczyć. Najpierw dawano jej szanse, potem stopniowo marniała w oczach, a szanse? Kto o nich myślał. Może ja..byłem młody i głupi. Ona przestała.
-Dlaczego przestała?- zadałam kolejne pytanie, widząc jak milczy.- Miała dla kogo żyć. 
Rozchylił usta, obracając się w moim kierunku. Patrzył na mnie wielkimi, zielonymi oczami, które w tym momencie ukazywały ból. 
-Ponieważ on ją zostawił- stwierdził lekko.- Ojciec ją zostawił.
Otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia. Jak to? 

-C-co?

-Adama nigdy nie było w domu. Im bardziej ona potrzebowała męża, tym rzadziej go miała. Był cały czas w pracy, w delegacji, na wyjeździe, na rozmowach w sprawach biznesowych..Nie było go, podczas chemii, nie było go, kiedy cierpiała z bólu- jego oczy rozbłysły gniewem, jednak szybko złagodniały.- Tak bardzo go kochała. Potrzebowała jego obecności, nie lekarstw. Myślała..myślała, że ją zdradza ale nie miała siły, żeby to udowodnić. Żyła ale nie uczestniczyła w życiu. Czekała, aż wróci, czekała aż będzie mogła się do niego przytulić. Nic z tego. 

-Ale..ale to nie możliwe- zająknęłam się, nie chcąc wierzyć w to, co mówi. 

Adam Hale jest porządny i ułożony. To dobry człowiek, przecież widać to od razu. Cierpliwość i wielka miłość, którą darzy moją rodzicielkę, nie może być udawana. On musi być taki, za akiego go uważam. 

-Możliwe Reed- powiedział twardo.- Olewałem szkołę przez prawie dwa lata, tylko po to by miała z kim rozmawiać, by miał kto słuchać jej krzyków, kiedy leki przeciwbólowe przestawały działać. Widziałem jak cierpi z powodu choroby i...braku męża- uderzył otwartą dłonią w kolano.- Ona zmarła kurwa przez niego!

Zamarłam. Rozumiem, że może nie pała do swojego taty, tak wielką miłością jak większość dzieci, ale dlaczego na Boga wygaduje takie rzeczy? Powoli zaczynam się obawiać, również o osobę, która w moim życiu jest najważniejsza. 

-Nie było go, przy niej- powiedział przez zaciśnięte zęby.- Zawsze miał tysiąc wymówek, żeby nie przyjechać do szpitala, albo nie wejść do pokoju w którym leżała. A ona tylko wypatrywała, kiedy stanie w drzwiach, z uśmiechem, z kwiatami, z dobrym słowem-zamilkł na chwilę, po czym dodał.- A co on robił w tym czasie?- zaśmiał się gorzko.- Pierdolił się z jakimiś pannami. 

-Nie masz pewności- powiedziałam, chcąc wpłynąć na jego negatywne zdanie. 

-Mam cholerną pewność, co do tego- warknął.- Mama często przez sen, powtarzała jego imię. Kiedy budziła się, a przy łóżku byłem tylko ja, pytała czy on był. Najpierw mówiłem prawdę, a na jej twarzy pojawiał się głęboki smutek. Potem, zdarzało mi się kłamać, a ona szybko rozpromieniała się. Pytała w co był ubrany, co mówił, czy znowu zaciął sie przy goleniu..Potrzebowała go! Ona nie zmarła w wyniku choroby! Zrezygnowała z leczenia, nie chciała przyjmować leków, nie jadła..zmarła, z braku męża! Rozumiesz!? 

Zagryzłam wargę, nie wiedząc co powiedzieć. Zabrakło mi słów. Z jednej strony, nie chce wierzyć mi się w wizję Archera. Z oczu Pana Hale bije serdeczność i nieopisana dobroć. Mimo wszystko, czasem za tak wyidealizowaną maską, kryją się potworne rzeczy. 

Chłopak zanurzył swoje dłonie we włosach z dziwnym grymasem na twarzy. Rozdrapywanie starych ran, na pewno nie służyło jego samopoczuciu i psychicznemu zdrowiu. 

-Ale przecież..-zaczęłam, chociaż nie umiałam dokończyć myśli.

-Tamtego dnia- zaczął, ignorując mnie.- Nie poszedłem do szkoły. Jak zresztą od dłuższego czasu. Na własne życzenie wypisała się ze szpitala, rezygnując z leczenia. Chemia, którą przyjmowała i tak nie dawała rezultatów. Drogie lekarstwa nie cofały tego paskudztwa. Miały być innowacyjne, miały pomóc.. chuja z tego wyszło- wyprostował się, z obojętną miną. Znów przeniósł spojrzenie na mnie.- Leżała w sypialni, wśród kroplówek i aparatur. Na krzesełku przysypiała pielęgniarka, a skóra mamy była prawie tak biała jak pościel. Czytałem jej gazety, ale ona patrzyła tępo w sufit, prawie wcale się nie uśmiechała, czasem na mnie popatrzyła. Widziałem, że coś jest nie w porządku. Tysiąc razy wydzwaniałem do ojca, żeby wrócił, że coś jest nie tak, że musi przyjść. Powiedział, że nie ma czasu. Że musi pracować i że mam nie być głupi.

Ścisnęłam dłonie, czując przerażający chłód grozy. 

-Pielęgniarka miała przerwę obiadową, kiedy mama wykazała chęć rozmowy. Zapytała, gdzie on jest. Nie skłamałem. Przymknęła oczy i pytała, czy wciąż mam swojego pluszowego misia od niej. Miałem. Poprosiła, żebym go przyniósł, bo bardzo chciałaby...-zaciął się.- Pobawić się nim ze mną. Wiesz jaki byłem z tego powodu szczęśliwy?- zaśmiał się delikatnie.- Miałem już dwanaście lat, ale propozycja zabawy wydała mi się wtedy, najpiękniejszą rzeczą jaka mogła mnie spotkać. Pomyślałem, że najgorsze minęło, że wróciły jej siły i że będzie dobrze. Dodała tylko, że mnie kocha i że chciałaby, żebym kochał ją miłością "aż za dwóch". Pocałowałem ją w czoło i popędziłem szukać tej pierdolonej zabawki. Po dziesięciu minutach, wróciłem. Spała. Stała jednak nad nią gruba pielęgniarka, gorączkowo szeptająca coś do telefonu. Kiedy powiedziała, że zmarła...poczułem się, jakbym spadał. Chyba krzyczałem, pewnie płakałem..nie pamiętam. Pamiętam, jak biłem tym jebanym pluszakiem ojca, krzycząc że to jego wina. Odeszła...sama. Przez niego.

Przytknęłam dłonią usta. To tak smutna historia, że chciało mi się płakać. Wyobrażałam sobie tą sytuację, czując nieprzyjemny skurcz w żołądku. 

-Archer..-wyszeptałam.- Tak strasznie mi przykro. 

Nie odpowiedział. Siedzieliśmy w milczeniu. Nie wiedziałam co powiedzieć. Z jednej strony, myślałam nad tym ile wycierpiał, z drugiej zastanawiało mnie, dlaczego Pan Adam zachowywał się, jak się zachowywał. 
-Buntowałem się jak mogłem, wiedząc że to jego wina- powiedział cicho.- Olałem szkołę, ledwo przechodziłem z klasy do klasy, zacząłem robić różne..różne głupie rzeczy. Kradliśmy, wszczynaliśmy bójki.. ot, prostackie zachowania, dzieci które nie mają się czym zająć. Zaczęły się pierwsze imprezy, nie wracanie do domu.. Najpierw ojciec chciał mnie ustawić, ale potem zrezygnował. Podczas jednej takiej ulicznej akcji, gdzie chcieliśmy zdobyć parę groszy dla zabawy, trochę mi nie poszło. Okradana osoba, złapała mnie i cóż.. mogłem wpaść. Zobaczył to Diego, który przyglądał się akcji z boku. Uratował mój zad. Upiekło mi się. Powiedział, co zrobiłem źle, wyjaśnił gdzie popełniłem błąd i co powinienem zrobić, by to się nie powtórzyło. Polubiłem gościa. Był tajemniczy, ale biła od niego braterskość. Powiedział, że nie rozumie, jak można zostawić swojego kumpla zbrodni w tarapatach- zaśmiał się, jakby to był śmieszny żart.- Zrozumiałem, że uliczne zabawy są bez sensu i tak na prawdę, nic mi to nie daje. Chciałem czegoś więcej- oblizał usta.- Diego, wciągnął mnie w swój świat. Stwierdził, że się nadaję, docenił mnie, widział w czym jestem dobry. Był dla mnie jak brat. Poznałem Willa i Cartera. Powinnaś kojarzyć ich ze szkoły, zazwyczaj przebywamy ze sobą. Potem, dołączyła...reszta. 

-Reszta?- zapytałam.

-Mike- powiedział.- No i Matt.

Przełknęłam głośno ślinę, słysząc to imię. Unikałam go jak ognia. Musiałam zrobić dziwną minę, ponieważ dodał:

-Mówiłem ci, że tak jest. 

-Myślałam, że żartujesz- powiedziałam cicho.

Pokręcił głową, jakby tłumaczył coś po raz setny małemu dziecku. Przetarł otwartą dłonią twarz. 

-Reed, dlaczego miałbym cię okłamać?- zapytał poważnie. 

Ponieważ nie należy ufać komuś takiemu jak on? On sam robił wszystko, żebym mu nie zaufała.

-Nie wiem..dlaczego nie?- wzruszyłam ramionami.

-Właśnie opowiadam ci o sobie, a ty wciąż myślisz że kłamię?- powiedział z lekkim zdziwieniem.

Uśmiechnęłam się słabo.
-Doceniam to- zapewniłam.

Oblizał usta, patrząc na mnie. Wzięłam głęboki oddech, zastanawiając się co ma w zanadrzu.
-Poznałem Kelsey, po niecałym roku kariery- powiedział.- Całkiem przypadkiem, wpadłem na nią na korytarzu. Jak ona mnie wkurwiała.. była taka pogoda, radosna, ciepła i miła. Nie mogłem znieść, tego że tak dobrze się uczy, że jest taka piękna i idealna. Zacząłem uprzykrzać jej życie, aż w końcu... nie mogłem przestać o niej myśleć. Zakochałem się. Byliśmy razem, a ja... cóż, można powiedzieć po wszystkich tych upadkach i tragediach, zacząłem się podnosić. Była moim ratunkiem. Ale.. nie mogłem jej tylu rzeczy powiedzieć. Często kłóciliśmy się z tego powodu. W końcu, zdecydowałem się jej powiedzieć, chociaż wiedziałem że ze mnie zrezygnuje. Była wstrząśnięta, ale została. Niestety...- ton jego głosu stał się cięższy.- Wciąż nie wiedziała wszystkiego. Zajmowaliśmy się..poważną sprawą, o której nie mógł wiedzieć. Zaczęła węszyć, chociaż prosiłem by została z boku, by się nie wychylała. Miała dać spokój, odpuścić. Ale jej ciekawość wygrała- zwinął usta w cienką linijkę.- Nie wiem, co się stało, jak znalazła się na tym wzgórzu. Myślę, że oni ją uprowadzili..

-Oni?- zdziwiłam się.
-Nieopodal, znajduje się druga grupa, która wpierdala się w nasze interesy. Chce przejąć nasz teren za wszelką cenę, ale to oznaczałoby, że my stracilibyśmy dochody- mruknął.- Myślę, że to ich sprawa, chociaż nigdy się nie przyznali. Jestem prawie pewien, że to oni stoją za jej śmiercią. Uwięzili ją w tym hangarze i spalili.
-O mój Boże- czułam, jak na moje ciała spada coś wielkiego. 

-Wiesz co stwierdziłem?- zapytał, przybliżając się do mnie. Patrzył w moje wystraszone oczy, tak pewnie, że zaczęło mnie to zawstydzać.- Że nie mogę nikogo kochać. Kochałem mamę..straciłem ją..kochałem Kelsey..zginęła..więc...

Zamilkł. Moje serce zaczęło bić szybciej, kiedy jego dłoń znalazła się na moim biodrze. Ciepła i duża, ogrzewała tamto miejsce, a dziwne ogniki przepływały przez moje ciało. 

-W-więc?- wyszeptałam, niezdolna do logicznego myślenia.

Wszystkie informacje, przeżycia i fakty zlewały się w jedną wielką papkę. Serce przyśpieszyło. Zaczęłam oddychać szybciej, zastanawiając się co się dzieje.

-Więc boję się, że cię stracę Reed- powiedział szeptem, zmniejszając odległość między nami. Była tak blisko, jak wtedy, gdy Matt obserwował nas z szafy. Może nawet bliżej. - Bo cię kocham-wyszeptał wprost w moje wargi. 

Jego usta dotknęły moich, w momencie kiedy przymknęłam oczy.



=====

Hejka!

Przepraszam za poślizg :( Wybaczcie ;*

Zapraszam do gwiazdkowania i komentowania. Wszelkie uwagi "biorę na klatę"! :D


Pozdrawiam!

Mam nadzieję, że nie zraziliście się do mojego opowiadania ;)



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top