#47

Przez dłuższy czas nawet nie wiedziałam co się dzieje. Z upływem chwili, powróciły jakieś odgłosy, których nie umiałam zdefiniować. Gdzieś w oddali, zawarczał silnik, ktoś zaczął coś mówić, wszystko na około otwierało się i zamykało z głośnym dźwiękiem.

Będzie dobrze, obiecuję.

Chciałam się poruszyć, ale wszystkie moje ruchy były już dawno zablokowane. Kolejny rząd niezidentyfikowanych odgłosów, szamotanina i otwieranie drzwi. Chwila ciszy, przerywanej urywanym warkotem silnika. Wystrzał.

Pierwszy.

Drugi.
Trzeci.

Pisk.

Czwarty.

Cisza.

Cisza.

Cisza.

Piąty.

Otwieram gwałtownie oczy. Widok pozostaje rozmazany a obraz, zlewa się w jedno. Mrugam, nabierając powietrza a moją klatkę piersiową roznosi ból. Podnoszę dłoń, by pomasować skroń, ale zamiast tego trafiam palcami w oko. Syczę pod nosem, automatycznie obracając głowę w lewą stronę. Znów mrugam, a obraz robi się ostrzejszy. Czuję dym, ale go nie widzę. Za to widok za oknem mnie przeraża. Widzę postać z wyciągniętą ręką. Po chwili dochodzi do mnie, że to Archer.

W jego dłoni widzę...

O mój Boże!

Pistolet.

Zamieram, mając wrażenie że nawet moje serce, przestaje pompować krew na parę sekund. Wlepiam wzrok w przyrodniego brata, który stoi spokojne. Jego klatka piersiowa podnosi się i opada w spokoju, kiedy opuszcza rękę. Schla lekko głowę, a jego profil podkreślony kapturem, staje się groźniejszy. 
W popłochu staram się odpiąć pas bezpieczeństwa, nie zważając na tępy ból głowy. Przyciskam przycisk, który wyzwala moja ciało i odpycham od siebie. W panice otwieram drzwi, wychodząc na ulicę. Zimny wiatr owiewa moje nogi, przyprawiając o gęsią skórkę. Obracam się wolno, dostrzegając powyginaną maskę samochodu Archera. Nie jest w tak złym stanie, jak tamte dwa auta, ale i tak siła uderzenia musiała być duża. Przełykam głośno ślinę, a wiatr rozwiewa moje włosy, sprawiając że łaskoczą mnie w twarz. 

-Nie powinnaś tu być- powiedział, spoglądając na mnie. 
Odwróciłam wzrok, w stronę jezdni. Na jej środku stał samochód Evana z rozbitą szybą i oponami w kiepskim stanie. Otworzyłam delikatnie usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Cofnęłam się parę kroków w tył. 

-Musimy się stąd zabierać- mruknął.
-Ni-nigdzie z to-tobą nie i-idę- jąkałam się, wycofując się powoli. 

Staram się znaleźć jak najdalej od niego. Najlepszym rozwiązaniem była by ucieczka, najlepiej jak najdalej. A potem? Może udałoby mi się wrócić do rodzinnego miasta. To niecała godzina drogi stąd. Ale co dalej? Emma, przenocowałaby mnie dzień czy dwa. To za mało. 
Jestem skazana na Archera, na wszystko co z nim związane. A tak nie powinno być. A mama? A ślub?
W środku cała dygoczę, gdy Hale okrąża auto i staje naprzeciwko mnie.

-Reed, musimy się stąd wynosić.

-Nigdzie z tobą n-nie idę- informuję go, a mój głos łamie się z każdym słowem.
-Daj spokój, musimy stąd iść- powiedział, ale nagle jego rysy twarzy się zmieniły. Wyglądał, jakby nad czymś myślał.

Pokiwałam lekko głową, potwierdzając swoje wcześniejsze słowa. 

Uniósł dłoń w moją stronę, a kiedy prawie dotknął mojego policzka, odsunęłam się gwałtownie. Chłód był wręcz nie do zniesienia, ale jego widok przede mną był gorszy. Nie mogłam. 

-Boisz się mnie?- zapytał, zabierając rękę. Przygryzł wargę, patrząc w bok. Zacisnął pięści po czym szybko je rozprostował.

Moje serce biło jak szalone, w uszach mi szumiało a dłonie były skostniałe od zimna. 
-Nie chcę, cię widzieć- powiedziałam słabo.- Nigdy więcej. 
Popatrzył na mnie. 
-Musisz ze mną iść- odpowiedział poważnie.

Cofnęłam się i obróciłam na pięcie. Zaczęłam iść przed siebie, zbliżając się do auta na przeciwko. 
-Reed, kurwa mać- przeklął.- Wróć tu. Nie możesz chodzić sama, to nie jest bezpieczne.

-Bo bezpieczniej jest, być z tobą i twoją spluwą!?- wykrzyknęłam przez ramię. Zacisnęłam ręce na klatce piersiowej, czując przeraźliwy chłód. 

Usłyszałam za sobą kroki, więc przyśpieszyłam. Po chwili Archer, złapał mnie za ramię i gwałtownie obrócił. Prawie na niego wpadłam.

-Miałaś tego nie widzieć-warknął, po czym jego rysy złagodniały. Spokojniejszym głosem powiedział.- Wiem, że wiedziałaś wcześniej. Byłaś w moim pokoju tyle razy, wiem o tym. Od dawna. Musiałaś widzieć pistolet, musiałaś słyszeć te wszystkie plotki... więc, nie udawaj że wywarło to na tobie większe wrażenie.

-Jesteś..jesteś..- zaczęłam zastanawiać się nad dobrym określeniem, ale to chyba byłby zły pomysł, żeby go obrażać.

-Posłuchaj mnie- jego uścisk poluzował się, ale wciąż był wystarczająco silny, żebym nie mogła łatwo się wyrwać.- Obrażanie mnie, to serio kiepski pomysł. Właśnie skasowano mi auto, a wystrzały słychać było w całym mieście. Jeśli Evan jeszcze nie wyszedł z tego samochodu, prawdopodobnie jest nie przytomny- w tym momencie moja mina musiała mówić wszystko, ponieważ  zaraz dodał.- Nie celowałem w niego tylko w koła. Odbił się od barierki a samochód obracał się na jezdni- oblizał usta.- Chłopaki przyjadą po auto, ale zaraz po nich, zjadą się tu psy. Nie możemy tutaj być, więc musimy się stąd zabierać. Jeśli tu zostaniemy, a ktoś nas zauważy będziemy mieć cholerne problemy, więc lepiej będzie jeśli się zmyjemy. Jasne?
Miałam w głowie mętlik, ale jego słowa w jakiś pomylony sposób miały sens. Zacisnęłam powieki, chcąc znaleźć się już w domu. 
-Chodźmy stąd- powiedziałam cicho. 

Szybkim krokiem wrócił do samochodu, otworzył drzwi i wyciągnął kluczyki po czym, wrzucił je do kieszeni. 
-Okej- westchnął.- Dasz radę biec?

-Co!?- wytrzeszczyłam oczy.
-Biegniemy- powiedział.- Biegnij przede mną dobra? Nie odwracaj się, nie patrz na samochód, nie rób nic co cie spowolni.

-Ale jak długo?- zdziwiłam się, kompletnie nie wiedząc co się dzieje.

Jak to biec? Dlaczego?

-Rusz się- pchnął mnie, a ja prawie się potknęłam.

Wystartowałam, a moje nogi stały się ciężkie. Nie przepadałam za bieganiem, chociaż od czasu do czasu robiłam rundkę po parku. Wiatr smagał moje policzki i szczypał w nos. Zacisnęłam ręce, starając się przyspieszyć. Chwała Bogu ubrałam trampki! Nie wiem, co by było gdybym dała się namówić na szpilki. Zaczęłam oddychać przez usta, a mojemu gardłu, wyraźnie się to nie spodobało. Ostre powietrze maltretowało je, sprawiając mi ból. Archer biegł za mną, praktycznie czułam jego oddech na swoim karku. Im bardziej zbliżaliśmy się do Evana, tym bardziej ściskało mi żołądek. Kiedy zmuszeni byliśmy minąć jego maszynę, odwróciłam wzrok. Przyśpieszyłam, chociaż moje nogi protestowały. Starałam się o tym wszystkim nie myśleć, ale czułam się coraz gorzej. Tępy ból głowy nasilał się, kiecka krępowała ruchy a wspomnienia felernej nocy odżyły. Znów czułam się, jak wtedy kiedy dwóch typków zaczepiło mnie na ulicy. 

-Tunel?- wysapałam.

-Biegnij! Nie ma w nich kamer.

Nasze kroki odbijały się po zabudowaniu. W połowie zaczęłam ustawać, ale chłopak nieustannie pchał mnie w przód.

-Już nie mogę- zajęczałam. 

Jeśli popchnie mnie jeszcze raz, upadnę i nie podniosę się. Ze zmęczenia zasnę na ulicy, i nie będzie mnie już nic obchodziło.

-Jeszcze trochę- odpowiedział.

Wcale mnie to nie pocieszyło. Mięśnie mnie paliły, a moje gardło cierpiało. Zakaszlałam, czując jak w płucach brakuje mi powietrza. Szybciej, szybciej!

Wybiegliśmy z tunelu.

-W lewo- zawyrokował.

Po chwili skręciłam, wpadając w ciemną uliczkę. Droga była ślizga i nieprzyjemnie wilgotna. Mimo wszystko resztkami sił, pokonywałam kolejne metry, z cichą nadzieją że za rogiem znajdę mój dom. Wybiegliśmy na bardziej cywilizowaną ulicę. Były tu jakieś sklepy, a sygnalizacja świetlna jarzyła się na czerwono.
-Chodź- pociągną mnie, po czym kontynuowaliśmy bieg w górę ulicy. Mijając rozrzucone śmieci i kosze na śmieci, przedzieraliśmy się dalej i dalej. Kolejny raz skręciliśmy, tym razem w prawo. 

-Nie mogę już!- prawie krzyknęłam, ustając. Archer, który dawno mnie wyprzedził, obejrzał się za siebie. 

Ogarniała nas cisza. Zatrzymał się, oddychając szybko. Chwyciłam się za brzuch, chodząc nerwowo po chodniku. Łapczywie łykałam powietrze, a z moich oczu płynęły łzy, spowodowane wiatrem. Otarłam je szybko, kręcąc się niespokojnie. Wreszcie oparłam się o jakąś ścianę, łapiąc dłońmi kolana. Przyrodni brat podszedł do mnie.

-Wszystko okej?- zapytał.

Ześlizgnęłam się, siadając. Nie przejmowałam się, tym że pobrudzę sukienkę. Ukucną przy mnie. 
-Yhym- mruknęłam cicho, łapiąc się za głowę. 

W tym momencie zadzwonił telefon, więc Archer odebrał. 
-Słucham..tak..świetnie, dobra robota...-w tym momencie, usłyszeliśmy policyjne wozy, gdzieś w oddali.- W samą porę...hm..tak, z nią... nie wiem, a co mam kurwa robić? Kwiatki podlewać? Patrzeć jak rośnie trawa?- wydawał się poirytowany.- Tak...wciąż na dziesiątce... nic na to nie poradzę, ona nie może dalej biec...jasne.. taki mam kurwa zamiar, wiesz?
Zmrużyłam oczy, starając się uspokoić oddech. Hale pożegnał się z rozmówcą, mówiąc coś pod nosem. 

-Wciąż jesteśmy bardzo blisko zdarzenia- stwierdził.- Przykro mi, ale musimy się zmyć. 

-Nie dam rady- prawie zaszlochałam. 

Chwycił mnie za dłoń wstając, co automatycznie spowodowało, że pociągnął mnie za sobą. Ściągnął swoją bluzę, zakładając mi ją na ramiona. Była zdecydowanie za duża. 

-Ubierz i się zapnij. Masz cholernie zimne ręce- popatrzył na mnie i z zatroskaniem naciągnął na moją głowę kaptur.- Musimy jeszcze trochę pobiec, a potem pójdziemy. Obiecuję. 

Ruszyliśmy, a moje ciało protestowało. Biegliśmy tak pięć minut, a co parę metrów zostawałam w tyle. 

-Nie mogę już- zaczęłam iść, z pochyloną głową. To ponad moje siły. Każdy krok sprawiał mi ból, czułam się jakbym przebiegła przez pół miasta. 

Archer zatrzymał się i czekał, aż do niego przydrepcę. Zrównał swój krok ze mną. 

-Chłopaki zabrali już auto, ale musieli nieźle się nakombinować jak szybko się zmyć- zaśmiał się, jak gdyby to było śmieszne.
-Gdzie jesteśmy?- zapytałam rzeczowo.

Przygryzł wargę, po czym jego palec wskazał coś przed nami.

-Widzisz zarys, ponad tymi budynkami?- zapytał.

Zmrużyłam oczy, wpatrując się w ciemniejszą plamę, na tle ciemnego nieba.

-Tak- mruknęłam.

-To fabryka- powiedział.

-CO!?-zdziwiłam się.

Byliśmy na drugim końcu miasta, w dodatku w najniebezpieczniejszej części West Richmonds Fall a on mówi o tym, jak o czymś normalnym!?

-Nielegalne wyścigi odbywają się zawsze w tej części, powinnaś była się domyślić- wzruszył ramionami. 

-To zły moment na wypominanie- prychnęłam, ściągając kaptur. Musiałam wyglądać komicznie. 
-W każdym razie-powiedział.- Jesteś ze mną, więc nie musisz się bać.

-Jestem tu przez ciebie- warknęłam, gryząc się w język.

-O nie nie nie-zaoponował.- Jesteś tu, bo wsiadłaś z Evanem do samochodu. Na imprezie. Nie mieszaj mnie w swoje głupie pomysły.

Zagryzłam wargę, wiedząc że prawdziwy powód i tak ma z nim związek. Nie ma sensu mu tłumaczyć, że musiałam zapomnieć o tym, co zrobił mi wraz z Mattem.
-Idziemy do domu?- zadałam kolejne pytanie.

-Teoretycznie- mruknął.
-To znaczy?- spojrzałam na niego.

-Dojście do domu..do twojego mieszkania, zajęłoby nam pół nocy- stwierdził rzeczowo.- Na szczęście mam mieszkanie nie daleko.
-Twoje?- zdziwiłam się. Nie sądziłam, że ma coś swojego.

-Nie do końca- stwierdził, drapiąc się w głowę.- Pomieszkuję w nim. Wraz z kolegami.

O świetnie. Tego tylko brakowało. Wprowadzić mnie w świat brudnego królestwa tych buraków. Świetnie.
-A potem odwieziesz mnie do domu?

-Ciekawe czym- burknął, spoglądając na mnie. 

-Pożyczysz samochód od kogoś?- zaproponowałam. 

-Nie sądzę, by mieli czas- wzruszył ramionami.

Wkurzyłam się. Wewnętrznie złość rozsadzała każdą komórkę mojego ciała. Jednak szłam opanowana i spokojna, walcząc ze sobą, by nie wybuchnąć. Włożyłam dłonie do obszernych kieszeni szarej bluzy, by je ogrzać. 

-I co mam niby zrobić? Zostawisz mnie za bramą?

-Jeśli bardzo chcesz- zaśmiał się, pierwszy raz od dawna.

-Jesteś żałosny, kiedy myślisz, że jesteś zabawny- skomentowałam złośliwe. 

Nabrał głęboko powietrza w płuca, błądząc rękami po kieszeniach. W końcu znalazł papierosy i zapalniczkę i odpalił jednego. Zaciągną się i wypuścił dym, wprost w niebo. Szliśmy w ciszy, co absolutnie mi nie przeszkadzało. W końcu dotarliśmy do rzędu podobnych do siebie apartamentów. Może to za dużo powiedziane, ale domy tutaj były na prawdę duże i reprezentatywne. 

-To tu- wskazał ruchem głowy, jeden z nich.- Zostajesz za bramą, czy wchodzisz?

-Bardzo śmieszne- syknęłam, kiedy przepuścił mnie w bramie. Żwir wydawał nieprzyjemny odgłos kiedy kroczyliśmy przez podwórko. W oknach na dole, paliło się światło, natomiast na górnym piętrze, w jednym oknie tliło się słabe światełko.

Archer otworzył drzwi, wpuszczając mnie do środka. 

-Jesteśmy- krzyknął, aż zatrzeszczało mi w uszach.

Z jednego z pokoi, wyszedł chłopak, mniej więcej w wieku dwudziestu dwóch lat. Miał ciemne włosy,ciemne oczy oraz karnację i prawie dwa metry. Prawdopodobnie miał jakieś meksykańskie korzenie. Nosił dresy a w ręce, trzymał niebieski kubek. 

-Już myślałem, że złapała was policja- mruknął, upijając sporawy łyk napoju.

-Nie daję się tak łatwo złapać, przecież wiesz- zaśmiał się Archer, odkładając pistolet na komodę. 

Chłopak uniósł lekko brew, ale nie skomentował tego. Zaczęłam ściągać jego bluzę, chcąc mu ją oddać. 

-Ty nie, ale ona..- wzruszył ramionami, obserwując nas.
Rzuciłam szarą bluzę, na pistolet, chcąc go zakryć. 
-Żyjemy, nic nam nie jest- stwierdził.

-W gruncie rzeczy, się cieszę- odpowiedział.- Zajęliśmy się twoim gratem, stary. Mike i Carter sprawdzają części w garażu, ale słabo to widzę. Zresztą ja się nie znam za bardzo na tym- uśmiechnął się do mnie.- A ty jak masz na imię słonko?

-Reed- odpowiedziałam cicho, przyjmując postawę zamkniętą. Zagryzłam wnętrze policzka, czując się niekomfortowo. 
-Cześć Reed- przywitał się, upijając kolejny łyk.- Archer na pewno pokaże ci pokój w którym, jak sądzę przenocujesz. A potem dopilnuj, żeby do mnie przyszedł. Muszę z nim pogadać. 

Nie odpowiedziałam, patrząc tępo na jego sportową koszulkę. 
-Nie masz czegoś do roboty?- fuknął na niego. 

-Szczerze mówiąc, liczyłem że napiję się piwka z tobą i Willem, ale widzę..macie już inne towarzystwo.

-Will?- zapytał Archer. 
-Przyszedł tu jakieś dwie godziny temu z jedną taką- zrobił jednoznaczną minę, po czym się roześmiał.- Nasłuchuję, ale nic się tam nie dzieje, czyli jeszcze nie zaliczył.

Parsknęli śmiechem, a ja się wykrzywiłam.
-Nie martw się Reed, jesteś od niej ładniejsza- powiedział nie znajomy, po czym skierował się na koniec korytarza.- Jak skończysz, mamy do pogadania Archer. Jestem w gabinecie. 

Zatrzasną za sobą drzwi. 

-To Diego- powiedział mój przyszły przyrodni brat, nad moim uchem.- On tu trochę rządzi, więc się nie przejmuj. 

Zmarszczyłam czoło. Chłopak poprowadził mnie na schody, po czym pchnął pierwsze drzwi. Wprowadził mnie na środek pomieszczenia, zapalając światło. Pokój był jasny z ciemnymi elementami. Na biurku znajdowało się parę książek i luźnych kartek, a obok kosza dwie puszki po piwie. Łóżko było ładnie zaścielone a na krześle znajdowała się neibeiska bluza. Pokój był całkowicie podobny, do tego jaki ma w naszym domu. Obróciłam się w jego stronę. Patrzył na mnie z figlarnym uśmieszkiem. Jego zielone oczy intensywnie wpatrywały się w moje. Zwilżyłam usta, zastanawiając się co teraz?

-Mówiłem ci już-zaczął, podchodząc bliżej mnie. Stał przede mną, więc uniosłam lekko twarz ku górze, by lepiej go widzieć. Uśmiechną się, w ten swój sposób, ukazując zęby.- Że jesteś zajebiście seksowna w tej sukience?


====

Hejka ^^
Rozdział miał być wczoraj, ale nie mam pojęcia jak to zrobiłam że zasnęłam o 18 przed laptopem! Obudził mnie budzik do szkoły dopiero! 

Mieliście tak? :D

Skarby, co myślicie o tym rozdziale? 

Wiem, że czekacie na jakieś większe akcje, ale spokojnie... będzie i to ;*


Pozdrawiam! <3



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top