#46

-Zapinaj te cholerne pasy- fuknął zdeterminowany Archer. 
Zerknęłam kątem oka przez okno, na pozostałe samochody na linii startu. Czerwone auto obok, należało do tamtego łysego faceta. Uśmiechnął się, obnażając zęby a mnie zemdliło. Odwróciłam głowę w stronę przyrodniego brata, oddychając ciężko. Patrzył przed siebie, gotowy do wyścigu a skupione spojrzenie, zaciśnięta szczęka i napięte mięśnie tylko to potwierdzały. Z innych samochodów, dobiegały dźwięki muzyki zmieszanej z odgłosami tłumu. 
-Nie chcę tu być- powiedziałam tylko, szarpiąc się z pasem. 
-Sama tu przyszłaś- odparował nie patrząc na mnie. 
Nie prawda! Byłam z Evanem! Czy to dobre wyjaśnienie? Nie sądzę. Właściwie go nie znam, wyglądał na fajnego gościa, jednak jak każdy miał swoje sekrety. Mroczne i jak widać..nie legalne. Dlaczego muszę trafiać na samych idiotów? 

Może zastanawianie się, nad głupim wyborami swojego życia, nie jest rozsądne w takiej sytuacji. Nie dociera do mnie, jak poważna jest sytuacja, ponieważ nie wiem co się za tym wszystkim kryje. To, ze nie znam zagrożenia nie znaczy, że go nie ma. Ono istnieje niezmiennie. 

-O co w tym chodzi?- zapytałam wciąż walcząc z pasem. Nie rozumiem, czy ja nie opanowałam tej sztuki do końca czy to takie trudne?
-Kto pierwszy ten lepszy- mruknął, przecierając wolną ręką twarz. Warkot silników powoli zatykał moje uszy, a wijące się przed maskami dziewczyny wyraźnie nie miały ochoty kończyć swoich pląsów.- Kurwa Reed, musiałaś tu przychodzić? Ciebie tu nie powinno być! 

-Ale tu jestem do cholery!- wydarłam się.

Dość zrzucania winy na mnie. Bo może, gdyby nie potraktował mnie ostatnio jak gówno, robiłabym teraz coś znacznie przyjemniejszego. 

-Nie podnoś na mnie głosu- warknął. 

-Jesteś idiotą- wypuściłam pas, chwytając dłonią klamkę.- Mam dość. Wysiadam. 

-Ani mi się waż- powiedział dobitnie. 

Popatrzyłam na niego zdumiona. Ton jego głosu wyraźnie sugerował, żebym go nie denerwowała. 

-Bo co?- zapytałam, mrużąc oczy.

-Ponieważ, jeśli stąd wyjdziesz możesz skończyć źle- odpowiedział.- Zbyt szybka jazda, jest lepszym rozwiązaniem niż pozostanie tutaj samej. W tłumie napalonych, najaranych i pijanych typów- oblizał usta, zerkając na mnie przelotnie.- Nikt ci nie pomoże. 

Warknęłam pod nosem, zła na siebie, że tu przyszłam. Od początku wydawało mi się to poronionym pomysłem, ale byłam głupia. Jak zawsze, w obliczu niebezpieczeństwa człowiekowi włącza się, opóźniony alarm. 

-Co to znaczy, że zwycięzca bierze wszystko?- przełknęłam głośno ślinę. 

-W większości wyścigów, wygrywamy pieniądze- nacisnął jakiś guzik na desce rozdzielczej, uważnie obserwując wiwatujący tłum. Dziewczyny przestały się kręcić, wykrzykując różne hasła, które tłum powtarzał na ślepo.- Zostawiamy przed wyścigiem odpowiednią sumę u Chickie. Całość należy do zwycięzcy danego wyścigu. 

-W większości..?- zapytałam, czując że to oznacza coś więcej. 

-Czasem..chodzi o coś więcej, niż tylko pieniądze- zmrużył oczy, poprawiając się.
Spojrzałam w kierunku, na który patrzył. O. Słodkie. Dzieciątko. Jezus. Warkot silników nasilił się, jednak donośne odliczanie przebijało wszystko. Silniki pracowały na najwyższych obrotach. 
-Zapnij ten jebany pas!

Jasna cholera. Zerwałam się, czując zagrożenie. Mocno szarpnęłam i zdecydowanym ruchem, przeprowadziłam go przez swoje ciało. Mocując się z zapięciem, przeklinałam w myślach godzinę, w której zgodziłam się tu być.  W momencie, kiedy przyrząd wydał charakterystyczny dźwięk wbiło mnie w fotel. Z moich ust wydobył się niekontrolowany krzyk. Archer ruszył z piskiem opon, tak samo jak pozostałe samochody. Widzowie podskoczyli ze śmiechem na ustach, jednak szybko zniknęli z pola widzenia. 

-Chcesz nas zabić?- wykrzyknęłam, patrząc na licznik. Wskazówka pięła się niebezpiecznie w górę, a mnie żołądek podskoczył do gardła. 

Spojrzałam na niego, łapiąc się rękoma deski rozdzielczej. Chłopak siedzi wybity w fotel, z rękami pewnie ułożonymi na kierownicy. Z jego zaciętej miny, wnioskowałam że jest maksymalnie skupiony i chciałby wygrać.Jego twarz okala kaptur, co dodaje mu swego rodzaju uroku. 

Jak mogę myśleć o uroku osobistym w takiej chwili?! 

Wyprzedzamy połyskujący czerwienią samochód, a a obracam się by zobaczyć jak maleje za nami. Jestem przerażona i mam ochotę się rozpłakać. 

W sytuacjach, kiedy muszę zrobić coś na co nie mam ochoty, staram się myśleć przyszłościowo. 
"Jutro na śniadanie, będą pyszne naleśniki. Żebym mogła je zjeść, muszę przetrwać chwilę obecną. Bez tego się nie da."

Nawet nie wiem, czy dożyję kolejnych minut.Po paru chwilach, zrównaliśmy się z kolejnym autem. Za kierownicą siedział blondyn z krzywym uśmieszkiem. Doskonale go widziałam, ponieważ byliśmy po tej samej stronie. Kiedy zauważył nas przy swoim boku, zjechał w naszą stronę, starając się zablokować auto. 

Pisnęłam przerażona, kiedy Archer odskoczył a potem, powtórzył manewr konkurenta. 

-Zwariowałeś!?- krzyknęłam. 
Chłopak wydał z siebie odgłos frustracji, po czym zręcznie zmienił bieg i docisnął pedał gazu. Znów wcisnęło mnie w fotel. 

-Staram się być pierwszy, tak?- opowiedział. 

-Świetnie, że odzyskałeś głos!- warknęłam wściekła, czując jak fala strachu zalewa moje wnętrzności. 

-Reed, nie wkurwiaj się na mnie, bo ja cię nie zmusiłem żebyś tu przychodziła- zerknął we wsteczne lusterko i głośno zaklął.- Co za chuje. 

Mój wzrok również tam podążył. Wcześniej wyprzedzone samochody, nacierały na nas coraz szybciej. Przełknęłam głośno ślinę. To się nie mogło skończyć dobrze. 

-Nie chcę cię straszyć- powiedział.- Ale za chwilę.. zrobi się niebezpiecznie.

Spojrzałam na niego. 

-To..to znaczy?- mój głos załamał się.

-Za chwilę na trasie, pojawią się zakręty a finalnie tunel. Oni nie będą patrzeć, na innych...

Zrozumiałam. Tutaj liczy się wygrana, nawet kosztem życia konkurentów. 
Rozchyliłam usta oddychając ciężko.

-Byłoby najlepiej, gdybyśmy zatrzymali ich przed tym odcinkiem- westchnął. Zerknął na mnie, po czym wrócił wzrokiem do jezdni, zjeżdżając lekko w prawa stronę.- Reed, boisz się?
Nie wszystko w porządku. Idealnie. Ta prędkość jest mi dobrze znana, nic złego się nie może stać.
-Yhym- mruknęłam tyko, ponieważ paraliż jakiego doznawałam nie pozwolił mi powiedzieć niczego innego. 

-Daj rękę- powiedział łagodnie.
Wyciągnęłam drżącą dłoń w jego stronę, a on zręcznie chwycił ją w swoją. Była ciepła i duża, zupełne przeciwieństwo mojej. Ścisnął ją mocno. 

-Nie pozwolę na to, żeby coś ci się stało- przybliżył ją do siebie, a jego wargi delikatnie dotknęły mojej skóry. Potem ułożył ją na biegach i przykrył swoją dłonią.- Okej, mam pomysł ale musisz mi pomóc. 

Spojrzałam na nasze dłonie, nie wiedząc co robić.

-Jaki pomysł?

-Patrz w lusterko wsteczne- nakazał. Kiedy będą zbliżać się coraz bardziej, powiesz mi i zamkniesz oczy. Nie otworzysz ich, dopóki ci nie powiem, dobrze? 
-Co chcesz zrobić?- zapytałam słabo, koncentrując się na lusterku.

Zagryzł wargę.

-Zatrzymam ich.
-Jak?!- zdziwiłam się. 

-Wszystko będzie dobrze- zapewnił.

Zmrużyłam oczy.

-Teraz!- krzyknęłam, widząc wyraźniejsze samochody, kurczowo zaciskając powieki. 

W jednej chwili poczułam szarpnięcie i poleciałam w bok. Potem dłoń, którą trzymał na mojej przełożył na kierownicę. Pisk opon i wirowanie, utwierdziło mnie w przekonaniu, że Archer kręci kółka. Pisnęłam, czując jak obracamy się. Usłyszałam trzask. Krzyknęłam. Po chwili stanęliśmy w miejscu. Wzięłam oddech. 
-Ruszamy- usłyszałam przyrodniego brata, który znów wyrwał do przodu.

Otworzyłam oczy, mrugając parokrotnie. Podniosłam wzrok, do bocznego lusterka. 

-O mój boże- przyłożyłam wolną dłoń do ust, powstrzymując krzyk. Moje oczy zaszkliły się.

-Kurwa- zaklął.- Nie powinnaś tego widzieć. 

-Czy.. czy oni?

Widok dwóch skasowanych samochodów wciąż stał mi przed oczami. Powyginana stal, ślady opon na asfalcie i dym spod maski. Potrząsnęłam głową, czując się potwornie.

-Jak znam życie, nie mają nawet jednego zadrapania- powiedział. 

Po moich policzkach spłynęły łzy, więc szybko je otarłam. 

-Teraz musimy dogonić Evana- powiedział.- I wyprzedzić. Zdecydowanie, wyprzedzić. 
Popatrzyłam na niego oddychając wolno. Wciąż był taki opanowany i spokojny, jego zielone oczy uważnie obserwowały drogę a światła uliczne, rzucały na niego słabe światło. 

-Znasz Evana?- zapytałam.

-Znam tutaj każdego- wzruszył ramionami. Zakręty robiły się coraz ostrzejsze.- Evan to kawał drania, pod słodką otoczką pozornej przyzwoitości. 
-Bardzo elokwentnie, jak na ciebie- skomentowałam. 
Kącik jego ust, powędrował ku górze. Zerknął na dźwignię zmiany biegów, gdzie wciąż była moja dłoń. Ja również na nią patrzyłam, jednak po chwili zaczęłam ją przesuwać w kierunku swoich kolan. Archer wyprzedził mnie i złapał ją, przekładając na dawne miejsce i ściskając. 

-Tak jest dobrze, prawda?- zapytał, jednak nie czekał na odpowiedź.- Nie warto wierzyć Evanowi.. nie każdy jest taki, na jakiego wygląda. Zdarłby z ciebie kieckę na środku imprezy.

-Nie zrobił nic takiego- powiedziałam. Przypomniałam sobie, jak cmoknął mnie w nos i jaki wpływ miało na mnie jego spojrzenie. 

-Bo wiedział, że musi być na wyścigu. 

W tym momencie, obydwoje zauważyliśmy jego auto. 

-Niespodzianka frajerze- powiedział Archer, bardziej do siebie niż do mnie. 

Przełknęłam głośno ślinę, wszczepiając palce w siedzenie. Moje serce przyśpieszyło, kiedy auto od zawrotnej prędkości, zaczęło podskakiwać. Przez parę długich sekund zbliżaliśmy się do niego, a on skutecznie utrudniał nam wyprzedzanie. 

-Niech go szlak- krzyknął Archer, kiedy kolejny raz, został zepchnięty.

Zauważyłam, że cały czas podjeżdża do Evana ze swojej strony. Zbiera wszystkie ciosy i obija się o drzwi z sykiem.  Przy następnej próbie, prawie wylądowaliśmy na betonowych zabezpieczeniach. Krzyknęłam. Archer chwycił oburącz kierownice, by nad nią zapanować, natomiast ja obydwoma dłońmi zakryłam sobie uczy, chwytając głowę. Od ciągłych wstrząsów, zaczęła niemiłosiernie boleć. Mimo wszytko, przyszły przyrodni brat nacisnął pedał gazu.

-Proszę cię- zaskomlałam.- Daj już spokój. Nie wiem jak, ale oddam ci pieniądze tylko przegraj. Mam już tego dość!

-Reed, kurwa mać! Nie mogę- podniósł głos, siedząc tamtemu na ogonie.- Musisz zrozumieć, że tu nie chodzi o pieniądze! Gdyby chodziło tylko o to, a ty byłabyś w tym samochodzie.. przyjechałbym na metę ostatni, a ty byłabyś bezpieczniejsza. 
-To o co chodzi!?- warknęłam.

Przez chwilę kombinował z kierownicą. 

-Jeśli będę drugi, na mecie wysiadam z samochodu a Evan zajmuje miejsce za kierownicą. Tak somo było by z trzecim i czwartym samochodem. A wszystko to..wszystko co w nim jest, w schowkach, w bagażniku i na...siedzeniach, należeć będzie do niego. Łącznie..Łącznie z Tobą.

Straciłam grunt po nogami. Czułam się jakbym spadała. Szok i niedowierzanie, przejęły nade mną kontrolę. 

-Co!?- wykrzyknęłam.- Dlaczego mi nie powiedziałeś!? Gdybym wiedziała...
-To nie wsiadłabyś do mojego samochodu! Nie mógłbym się chronić, ścigając się. Musiałaś tutaj wsiąść!
Przełknęłam ślinę, obserwując jak Evan wyrywa do przodu.

-Co to znaczy?- zapytałam cicho.

-Żaden z uczestników dzisiejszego wyścigu nie mógłby się do ciebie zbliżać, a dla wszystkich będziesz niedostępna...ponieważ, zasady mówią jasno. Wszystko co w samochodzie jest nagrodą, wyłącznie dla najszybszego.

-Pojebało was!?- bardzo rzadko zdarza się, żebym używała na głos takich słów. 
Archer zerknął na mnie, jednak się nie odezwał. Docisnął pedał gazu zmieniając bieg, przyciskając na desce rozdzielczej parę przycisków. 

-Dlatego, zamierzam to wygrać- skomentował.

-I wtedy mnie wygrasz?- zapytałam złośliwie. 
Zaczął zrównywać się z konkurentem. 

-Wolałabyś, żeby to był Evan? 

Nie odezwałam się. 

Chłopcy zaczęli przepychać się, a każde uderzenie czułam bardziej. Chłopak mocował się z kierownicą, przeklinając pod nosem. Zerknęłam przez szybę od strony kierowcy. Pomiędzy samochodami powstał odstęp. Kiedy obydwaj, wpadli na pomysł żeby zajechać sobie drogę, zamknęłam oczy. Usłyszałam jedynie dziwny odgłos i nastała ciemna, głucha ciemność.



=====

HEJKA! <3

Nie zapominam o Was <3

Mam nadzieję, że będzie się podobać!

Pozdrowionka ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top