#38
Hej hej hej!
Wstęp na początku...
Na osłodę, tego co od dnia dzisiejszego czeka nas przez dziesięć miesięcy. Wszystkim życzę udanego roku szkolnego, pełnego radosnych chwil! Zwłaszcza wszystkim tym, którzy dziś po raz pierwszy przekroczyli mury nowej szkoły. Mam nadzieję, że to był dobry wybór! ;)
Za wszystkich tych, którzy w tym roku zdają ważne egzaminy, maturę bądź testy gimnazjalne, trzymam mocno kciuki już od teraz! <3
A teraz, przechodzę do rozdziału!
Kocham <3
czarodziejka2604
======
Do trzeciej w nocy, leżałam w łóżku żałując, że nie zapytałam kto dzwonił. Archer wyjechał z piskiem opon i do tej pory nie wrócił. Opatulona w kołdrę, trzęsłam się czując jak nerwy rozrywają mnie od środka. Wyszedł stąd zdenerwowany, odjechał i zostawił mnie samą. Roztrzęsioną, po wydarzeniach minionych godzin. Praktycznie, całowałam się z Archerem.
Praktycznie, zniszczyłam sobie życie. Nie wiem, jak bardzo cierpiałoby moje sumienie, gdybym to zrobiła. Przecież, mam chłopaka. Kochającego, idealnego chłopaka. Przecież, kocham swoją mamę. A coś takiego, zniszczyłoby również ją.
Ja nawet nie wiem, czy lubię swojego przyrodniego brata.
Może czasem nachodzą mnie dziwne myśli, ale chyba każdy w mojej sytuacji, miałby podobnie. Archer zachowuje się względem mnie, zbyt pewnie i odważnie. Nie wiadomo z jakich przyczyn, takie zachowania pociągają dziewczyny. Wystarczyłoby, gdybym mogła odpocząć od jego osoby.
Nie zmienia to jednak faktu, że zastanawia mnie gdzie jest, co robi i z kim. Dlaczego ten telefon tak bardzo go zezłościł? Kim była osoba, po drugiej stronie? Czy właśnie z nią jest teraz? To chłopak? Dziewczyna? Chyba jednak chłopak, sądząc po rozmowie. Kolega? Przyjaciel? Może..wspólnik?
Nic nie jest takie, na jakie wygląda.
Z tą myślą zasypiam nad ranem, wyczekując powrotu chłopaka, jednak ten nie wraca.
****
Kiedy po obiedzie, wciąż nie uzyskuję żadnej informacji od Matta, zaczynam się denerwować. Chodzę w kółko po pokoju, gryząc dolną wargę. Przekładam komórkę z ręki do ręki, jak gdyby to miało w czymkolwiek pomóc. Nie pomaga. Zegarek wskazuje kolejne minuty, a kiedy wykonuję trzeci telefon, chłopak nie odbiera. Nie mam od niego żadnej wiadomości, ani złej ani dobrej. Co się stało? Obraził się? Jest zły? Może miał wypadek? Jest ranny?
Odepchnęłam myśli o przyrodnim bracie, na rzecz osoby która jest warta moich zmartwień. Nie ważne, co działo się na balkonie. Nie ważne, co mogło się tam stać. Liczy się tylko on. Matthew.
Po upływie długich minut, słyszę dzwonek do drzwi, ale nie zwracam na niego większej uwagi. Dopiero kiedy słyszę głos mojej mamy, informującej mnie że to do mnie, wychodzę ze swojego azylu schodząc po schodach. W progu, oparty o framugę stoi..
-Matt!- wyrywa mi się. Rzucam się biegiem, w kierunku chłopaka a na moją twarz wpływa szeroki uśmiech. Wszystkie złe emocje i wątpliwości, zostają za mną rozpraszając się jak mgła.
Chłopak wyciąga ręce przed siebie, czym hamuje mnie przed rzuceniem się na niego. Zatrzymuję się zbita w tropu, marszcząc czoło.
-Za chwilkę ci wyjaśnię- mruczy.
Zerkam na niego. Wygląda na zmęczonego i nie wyspanego, ale to nic nie wyjaśnia.
-Możemy iść do ciebie?- zapytał.
Mrugnęłam parokrotnie, zanim powoli pokiwałam głową. Odwróciłam się na pięcie, idąc w kierunku schodów. Będąc w połowie, zerknęłam przez ramię. Chłopak, chwycił oburącz poręcz podciągając tułów przy każdym ruchu. Krzywił się nieznacznie, podczas wykonywania każdego kroku, aż w końcu zrównał się ze mną. Uśmiechnął się, choć wyglądało to bardziej jak grymas.
-O co chodzi?- zapytałam szeptem, wiedząc że coś jest nie tak. Nigdy nie zachowywał się aż tak dziwnie. Zaczynało mnie to przerażać.
-Za chwilę ci wyjaśnię- powiedział słabo, podciągając się kolejny raz.
Obserwowałam, jak pokonuje kolejne stopnie z trudnością. Może coś go boli? I dlaczego nie chciał powiedzieć co się dzieje.
Po paru minutach, kiedy zamykam za nami drzwi, Matt obraca się w moim kierunku. Nie wiem, czy powinnam złościć się na niego, o brak wiadomości czy może wycałować, że przyszedł. Zakładam ręce na piersi, czując się zagubiona. Kolejny raz. Zmrużyłam oczy, czekając aż się odezwie.
-Reed- zaczął.- Przepraszam.
Oblizałam powoli usta, myśląc nad odpowiedzią.
-Za co?- zapytałam.- Za to, że wyszedłeś stąd ostatnio wkurzony? Za to, że się nie odzywałeś? Czy może za to, że przychodzisz teraz jak gdyby nigdy nic? Hmmm..?
Wziął głęboki oddech. Jego oczy były przygnębione i zmęczone, ale spojrzenie utkwione we mnie odżywało.
-Nie mogłam wczoraj się odezwać.
-Bo co?- syknęłam.- Martwiłam się. Zamartwiałam. Wyszedłeś stąd zdenerwowany, wściekły...cały dzień się nie odzywałeś. No co ja sobie miałam pomyśleć? Co!?
Podniosłam głos, jednak szybko się opanowałam. Liczy się to, że tu jest. Cały i zdrowy. Bezpieczny.
-Nie mogłem Reed- powiedział twardo. Trzymał ręce wzdłuż tułowia, zaciskając lekko dłonie w pięści.- Byłem w szpitalu.
Popatrzyłam na niego jak na idiotę. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nawet nie wiedziałam co powinnam powiedzieć.
-Gdzie byłeś?- zapytałam z niedowierzaniem.
-W szpitalu- powtórzył spokojnie.
Podeszłam do niego parę kroków.
-Dlaczego? Coś się stało?- zaniepokoiłam się.- Coś nie tak, z Twoimi rodzicami? Może z rodzeństwem? Matt? Wszystko okej?
Jego milczenie sprawiało, że poziom moich obaw nieustannie rosną. Chłopak delikatnie rozsuną szarą bluzę i ostrożnie zdjął z siebie. Pomogłam mu, choć nie rozumiałam czemu to robi. Bluza wylądowała na moim łóżku, a po chwili z wielkim trudem, Matt usiadł obok niej.
-Pokażę ci coś- rzucił, chwytając swój podkoszulek. Podciągną go do góry i ostrożnie zdjął.
Moim oczom, ukazał się bandaż okręcony wokół jego tułowia oraz parę siniaków. Kiedy zorientowałam się, na co parzę o mało nie zemdlałam. Zatkałam usta dłonią, czując jedynie silne niedowierzanie. On jest ranny. Ja chyba śnię.
-Boże- wyszeptałam. Przyklękłam przy nim, przejeżdżając po śnieżnobiałym opatrunku opuszkiem palca. Jest prawdziwy. Nic mi się nie przyśniło. To nie jest sen.- Co ci się stało?
Popatrzył na mnie spod rzęs, po czym oparł się rękami o łóżko.
-Spadł na mnie metalowy regał- powiedział.- Przeciął mi lewy bok, musieli go zaszyć..- skrzywił się, jak gdyby samo wspomnienie tego momentu, przyprawiało go o dreszcze.- Dorobiłem się kilku siniaków i stłuczeń...
-Słodkie Dzieciątko Jezus- wyszeptałam, wyobrażając sobie olbrzymi sklepowy regał, lecący prosto na mojego chłopaka.
-Straciłem przytomność- dodał, jak gdyby to był ważny element tej historii.- Na szczęście, pracowałem z mamą na zapleczu..od razu przyszła, gdy usłyszała hałas, zadzwoniła po karetkę... obudziłem się w ambulansie.
Usiadłam obok niego, ujmując jego twarz w dłoń. Pogłaskałam go, wiedząc że nie mogę go przytulić. Sprawiłoby mu to niewyobrażalny ból.
-Wszystko okej- zapewnił.- To tylko groźnie wygląda.
-Matt.. tak cholernie się o ciebie bałam. Nie odzywałeś się- przeszły mnie ciarki.- Boże.. ja..nie wyobrażam sobie tego..
-Ciiiii-uspokajał mnie.- Już dobrze...nic mi nie jest.
Obraz zaczął mi się rozmazywać, czułam jak łzy zbierają się w kącikach a moje policzki płoną. Było mi tak źle z tym, że przed chwilą na niego krzyczałam.
-Nie cierpię, jak ludzie których kocham cierpią- pociągnęłam nosem, czując jak po policzku spływa mi łza.
-Ejjj skarbie, nie płacz- uśmiechnął się.- Wszystko jest dobrze. Zszyli mi ranę, zostawili na chwilę i wypisali. Wszystko jest w porządku. Trochę boli, ale hej... jestem tutaj.
Pochylił się delikatnie, muskając czubek mojego nosa ustami. Pokiwałam lekko głową, na znak że rozumiem.
-Jak się tu dostałeś?- zapytałam.- Chyba nie przyjechałeś swoim samochodem?!
-Nie- zaprzeczył.- Kolega mnie podrzucił. Wróci po mnie za godzinę, ma jakieś sprawy do załatwiania...
Przymknęłam oczy. Jak mogłam być taka głupia. Podczas gdy on, siedział w szpitalu ja prawie go zdradziłam. I to z kim? Z Archerem.
Nic mnie nie usprawiedliwi. Nie powinnam była, siedzieć z przyrodnim bratem na tym balkonie. Byłam wtedy zła i przygnębiona, a jeśli gdzieś podskórnie chciałam się zemścić na moim chłopaku, to prawie mi się udało. A on wtedy, potrzebował mnie. Gdzie ja byłam w tamtym momencie?
Jasna cholera!
-Potrzebujesz czegoś?- zapytałam.- Wody? Coś do jedzenia? Przyniosę ci.
Pokiwał przecząco głową.
-Chcę tylko, żebyś tu była- wyszeptał.- Chcę ciebie.
-Połóż się- poleciłam.- Będzie ci wygodniej.
Chłopak, bez oporów przyjął moją prośbę.Założył wcześniej koszulkę, z moją małą pomocą. Chociaż zapierał się, że da radę zrobić to sam, wolałam mieć swój udział. Ułożył się na poduszkach powoli i delikatnie, lecz mimo wszystko sprawiało mu to ból.
-Chodź tutaj- mrukną, pokazując swój prawy bok. Wykonałam jego polecenie, starając się ułożyć tak, aby nie sprawić mu bólu. Objął mnie delikatnie, a jego klatka piersiowa zaczęła unosić równomiernie.
-Boli?- zapytałam.
-Trochę...-skomentował.- Chciałem do ciebie zadzwonić, ale nie miałem telefonu.
Pokiwałam głową.
-Przepraszam, ze na ciebie nakrzyczałam- westchnęłam.
Matt zaczął kreślić kółka na moich plechach. Czułam się przy nim bezpiecznie i dobrze, choć moje sumienie, wypominało mi parę sytuacji.
-Kocham cię- wyszeptał w moje usta.
-Ja ciebie bardziej- odszepnęłam, całując go najczulej jak tylko potrafiłam.
=====
Wieczorem siedziałam z mamą i Katty w salonie. Archer, grzebał przy swoim aucie a garażu, co było miłą niespodzianką. Jednocześnie był i nie był wśród nas, a taka opcja bardzo mnie satysfakcjonowała. Zajadałyśmy się lodami i ciastkami, oglądając wystroje sali. Mama i Adam, wciąż na nic się nie zdecydowali, dlatego katalog był przeglądany pięćdziesiąt razy dziennie.
Kiedy moja mama poszła uzupełnić zapasy słodyczy na stole, rudowłosa spojrzała na mnie.
-Jak się mają sprawy z Mattem?
Prawie zadławiłam się lodami, słysząc to pytanie.
-Dobrze... wszystko okej.
-Jesteście razem?- zapytała bez ogródek, a jej oczy zabłysły nieznanym blaskiem. Była podekscytowana.
-Przyjaźnimy się- skłamałam, naturalnym tonem.Tak będzie lepiej.- Lubimy się.
Pokiwała głową, na znak ze rozumie.
-Ale byłaś przez niego smutna..pamiętasz?
-Taak- potwierdziłam.- Jest dla mnie ważny. Pomógł odnaleźć mi się w szkole, dogadujemy się.. nie dogadaliśmy się ostatnio. Stąd te problemy. Ale już wszystko dobrze.
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się przy tym beztrosko.
-Fajnie by było, gdyby wam się udało- stwierdziła.- Wyglądacie ze sobą dobrze. To widać, że..nadajecie na tych samych falach- zaśmiała się dźwięcznie.
-No cóż...- zaczęłam, ale nie umiałam dokończyć swojej myśli.
-Kiedyś, bardziej obracał się w moim towarzystwie- wyznała.- Wszystko u niego dobrze?
-Tak, tak- potwierdziłam.
-Dawno z nim nie rozmawiałam- zauważyła, mówiąc bardziej do siebie niż do mnie.- Musze z nim porozmawiać! W najbliższym czasie, to zrobię-zaręczyła, przykładając dłoń do serca.- Już ja mu powiem, jaka z ciebie niezła babka!
Zachichotałam.
-To urocze, ale Matta nie będzie w szkole przez najbliższy czas.
Katty zmarszczyła czoło.
-Dlaczego?
Opowiedziałam jej w skrócie historię, związaną z regałem w sklepie prowadzonym przez jego mamę. Dziewczyna wysłuchała do końca, jednak nie odezwała się ani słowem. Zamyśliła się, kładąc palce przy policzku.
-Na pewno?- zapytała.
-Co na pewno?- zdziwiłam się.
-Powiedział ci, że to sklep prowadzony przez jego mamę?- dopytywała.
Poprawiłam się niespokojnie na miejscu, nie wiedząc dlaczego ma jakieś podejrzenia.
-Taaak- odpowiedziałam wolno, odkładając pusty pucharek po lodach waniliowo-czekoladowych na stół.- Czasem pomaga im, jego ojciec. Ale pracuje w różnych porach więc...
-Reed- powiedziała poważnie.- Mama Matta, nie pracuje w sklepie. Nigdy nie pracowała. Ona nigdzie nie pracuje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top