#21


Trzy fakty na temat Archera Hale:

1.Jest dupkiem.
2.Jest przystojny.
3.Jest dupkiem do kwadratu.


Z rykiem rzuciłam się na łóżko. Nie pamiętam drogi, którą pokonałam ze szkoły do domu. Już drugi raz, wybiegłam z tego budynku kompletnie zapłakana. Nie martwiłam się przebieraniem poplamionych ciuchów. Zarówno zachowanie Brittany jak i Alice wyprowadziło mnie z równowagi. To nie o to chodzi, że ich słowa zrobiły mi jakąś dużą krzywdę. Nie zależy mi na tym, żeby mnie podziwiały. Aczkolwiek zawsze jest tak, że to boli. W  sercu zostaje zasiane ziarnko zwątpienia. Może faktycznie moje nogi są za grube a czoło za wysokie? Może trzeba coś z tym zrobić?  Jakoś to ukryć? A jeśli się nie da? W dodatku druga z dziewczyn, zachowała się jak rozkapryszona sześciolatka. Daję sobie rękę uciąć, że panna Pustoblond podpuściła ją do tego. To nie było miłe. Zostałam upokorzona, przy obecnych w klasie ludziach. A potem... a potem Archer, pokazał co potrafi. Kurwa, gdzieś w głębi serca liczyłam że się dogadamy. Że może po tych siedemnastu latach bycia jedynaczką, zyskam brata- starszego brata, który będzie się mną opiekował, drażnił się w przyjemny sposób i będzie robił wszystkie te rzeczy, które jak sądzę robi rodzeństwo. Tymczasem nić porozumienia, jaką wytworzyliśmy przez te dwa ostatnie dni, pękła i to bezpowrotnie. A mogło być tak dobrze. 

Pomijając spluwę w jego pokoju?

Było by chyba, aż za dobrze. 

Do moich uszu dobiega cichy odgłos mojego telefonu. Ktoś próbował się do mnie dodzwonić. Otarłam wierzchem dłoni twarz i odebrałam.

-Halo?- mój głos zabrzmiał tragicznie. Dosłownie, jakbym własnie dowiedziała się że zmarł mi ktoś bliski. 

-Reed?-dobrze znajomy głos odezwał się po drugiej stronie- Wszystko dobrze? Gdzie jesteś? Co się stało? Czemu do cholery, Brittany rozpowiada że cię zgniotła? O co chodzi!?

-Tak- pociągnęłam nosem.Kogo ja oszukuję-Nie.. nie jest dobrze. Możesz tu przyjechać?

-Tu?- zapytał Matthew- Wytłumacz pojęcie "tu".

-Do mnie.. do mojego domu- powiedziałam spokojniej- Archera nie ma. Możesz przyjechać...jeśli chcesz. 

-Będę za siedem minut. 

Rozłączył się. Zignorowałam fakt, że gdyby chciał dotrzeć do mnie w czasie, w jakim podał musiałby nagiąć większość zasad panujących na ulicy. Postanowiłam iść się przebrać. Zabrałam ze sobą do łazienki czarne legginsy i czerwony, luźny podkoszulek. W lustrze, zobaczyłam wręcz obraz nędzy i rozpaczy. Przemyłam twarz wodą, przez co mój tusz rozmazał się jeszcze bardziej. Zmazałam resztki makijażu i związałam włosy w kucyka. Szybko założyłam nowe ubrania, wrzucając stare do kosza na brudy. Nie mam pojęcia, czy plama z soku zejdzie czy nie. Przejechałam po rzęsach tuszem, kompletnie ignorując swoją czerwoną twarz. Cóż, bez makijażu nikt nie jest perfekcyjny. Wychodzę z pomieszczenia. Mój wzrok pada na pokój przyrodniego brata i chwilę walczę z pokusą. Podchodzę bardzo cicho, tak jakbym mogła zbudzić kogoś, kto będzie za drzwiami. Ale wiem, ze tam nie ma nikogo. Poza aurą Archera. Chwytam klamkę i uchylam drzwi. 

Skoro trzyma broń w domu, czemu nie zamyka pokoju na klucz? 

Oczywiście pomieszczenie nadal zachowane jest w idealnej wręcz sterylnej czystości. Trochę to przerażające. Pokój, cały czas wygląda jakby chłopak był gościem w tym domu. Jakby nie przywiązał się do tego miejsca. Mam nadzieję, że mój nos mnie zwodzi, bo cały czas czuję jego mocny zapach. Potrząsam głową. Chyba zaczynam świrować. Obchodzę łóżko dookoła, zerkając ukradkiem na złowrogą szafkę. Podchodzę do okien, i rozsuwam zasłonki. Właściwie, uchylam je trochę, żeby wpadło tu trochę słońca. Nie wiem, czemu robię to wszystko. Tak na prawdę, przebywanie tutaj, wcale nie pomaga mi poznać go lepiej. Słysze nagle dzwonek do drzwi i podskakuję w miejscu. Czuję się, jakbym została przyłapana na gorącym uczynku. Szybko wybiegam stamtąd i pędzę je otworzyć. 


***


-Żartujesz chyba!- zdziwił się chłopak, kiedy mniej więcej streściłam mu wszystkie incydenty. No dobra... może nie wszystkie. Pomięłam, czemu tak bardzo zraniło mnie, jak potraktował mnie mój starszy brat- Chyba się tym wszystkim nie przejęłaś, co?

Siedzieliśmy na moim łóżku opierając się o poduszki. To było całkiem inne doświadczenie, niż w nocy, kiedy miałam ochotę zepchnąć mojego towarzysza, tak żeby go zabolało. 

-Nie..- powiedziałam cicho-Znaczy..

-Ri- zaśmiał się, obejmując mnie. Po raz pierwszy byłam z nim tak blisko. I ta bliskość, była bardzo miła. Wtuliłam się delikatnie w niego- Brittany, po prostu.. mnie lubi. Uważa, że doskonale do siebie pasujemy. Rozumiesz? Cheerleaderka i.. no..hmm..może szkolna gwiazda to za dużo powiedziane. Ale powiedzmy, że jako członek drużyny futbolowej.. po prostu.. pasujemy do schematu, narzucanego przez innych. 

Pokiwałam głową, na znak że rozumiem.

-Będę szczery, na początku to mnie nawet kręciło. Jestem przecież facetem- poprawił się na miejscu- Ale szybko mi przeszło i tak na prawdę, nigdy nie dałem jej powodu, żeby mogła liczyć na coś więcej. Ale ona sobie to ubzdurała... nie bierz do serca jej słów, jesteś jedną z najpiękniejszych dziewczyn jakie widziałem. 

Zarumieniłam się. Jego kojący i ciepły głos, zalewał moje rany tworząc opatrunek. Świadomość, że był tak blisko, napawała mnie przyjemnym uczuciem. 

-To..miłe- powiedziałam cicho. Zdobyłam się na odwagę, żeby na niego spojrzeć. Cholera..był tak niesamowicie przystojny. Jego niebieskie oczy, wpatrywały się w moje zapuchnięte i zapłakane- Nie patrz na mnie- poprosiłam.

Zdziwił się, a na jego usta wpełzł lekki uśmiech. 

-Dlaczego?

-Wyglądam..wyglądam strasznie- wyszeptałam, czując jak jego spojrzenie działa na mnie. Chciałabym zatonąć w błękicie jego oczu. 

-Podoba mi się to co widzę- przybliżył się do mnie, chuchając oddechem w twarz- Tak cholernie, podoba mi się to co widzę.. 

Zakręciło mi się w głowie. Poczułam, jak jego druga ręka oplata się wokół mnie. Moje serce przyśpieszyło a oddech stał się płytszy. 

-Nie pasuję do schematu- powiedziałam, całkiem poważnie.

-Ohh Reed- westchną- Schematy są idiotyczne. A ty jesteś.. wyjątkowa. 
Zarumieniłam się jeszcze mocniej, chociaż nie wiem czy to jest możliwe. Mój wzrok powędrował w dół, z zawstydzenia. Wtedy poczułam, jak unosi w placach mój podbródek. Pełna napięcia wpatrywałam się w jego oczy, tak jak on patrzył w moje. Zwilżyłam usta, delikatnie je oblizując. To było coś, czego nie można opisać. Nie istniało nic, poza jego oczami, pełnymi emocji tak różnych i silnych, że prawie nie do odczytania. Nie chciałam o tym myśleć. Chciałam po prostu siedzieć tak cały dzień i nie przerywać tego cudownego doświadczenia. Bo jego uśmiech i spojrzenie uspokajały mnie, a także sprawiały, że czułam się szczęśliwa. To było nawet lepsze od całowania. To było..oszałamiające. Czułam się, jakbym odprawiała jakiś tajemniczy i intymny rytuał. 

-Obiecaj mi, że nigdy nie będziesz przejmować się Britt, Alice i... żadną inną dziewczyną.- powiedział cicho- Obiecasz mi?

-O-obiecuję- zająknęłam się, wciąż będąc pod wpływem tego uczucia. W tej chwili obiecałabym mu nawet lot na Marsa i złote krzesła ze srebra. 

-Obiecaj mi, że nigdy nie zaufasz Archerowi- prosił, delikatnie głaszcząc mój policzek. Przeszły mnie ciarki. Nie wiem, czy na dźwięk jego imienia czy od tego z pozoru prostego gestu- Jest niebezpieczny.

Ale zaraz zaraz... Nie ufać mu? Przecież uratował mi życie, zajął się mną i troszczył się o mnie. Chociaż..to chyba już przeminęło. 

-Obiecuję- powiedziałam głośniej, a moje usta pozostały lekko uchylone-  Ale ty też coś mi obiecaj...

-Co tylko chcesz, piękna- wpatrywał się we mnie jeszcze bardziej intensywniej. Na Boga, nie wiedziałam że można aż tak na kogoś patrzyć!

Piękna. 

Smakowałam to słowo w myślach. Idealnie. 

-Obiecaj mi- zaczęłam, chwytając jego nadgarstek u ręki, która wciąż gładziła mój policzek. Ścisnęłam go mocno, dla wzmocnienia efektu- Proszę.. nigdy, przenigdy.. nie zawiedź mnie. 

To była ogromna prośba i ogromna odpowiedzialność. Możliwe, że chciałam zbyt dużo. Ale Matthew stał się jedynym stałym punktem, w tej żałosnej karuzeli rozpaczy. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć i musiałam się z tym oswoić na tyle, by móc prosić go o pomoc, kiedy to potrzebne. 

Uśmiechną się delikatnie, przez co kompletnie zwariowałam. Uwielbiam sposób w jaki to robi. 

-Obiecuję- wymamrotał- Obiecuję, że nigdy cię nie zawiodę. Nigdy. 

To mówiąc nachylił się nade mną. Czułam jego oddech na swoich ustach. Przymknęłam oczy, myśląc tylko tym, do czego to zmierza. Pogładziłam kciukiem skórę na jego dłoni, chcąc dać mu do zrozumienia, że tego chcę. Bardzo tego chcę. 

-Jesteś niesamowita- mrukną, po czym delikatnie musną nasze usta o siebie. 

To było tylko lekkie dotknięcie, przypominające ruch skrzydeł motyla. Zaraz potem Matt, wykonał ten ruch jeszcze raz, i jeszcze raz aż w końcu nasze wargi przywarły do siebie w czułym, delikatnym i pełnym napięcia pocałunku. Oblała mnie fala ciepła. 

Mówiłam, że patrzenie w jego oczy mi wystarczy? Mówiłam, że już lepiej być nie może?

Zapomnijcie. 

Całowanie Matthewa Crossa, to zdecydowanie najlepsze co mnie spotkało. 


=====

Dobra, dobra...

Spodziewał się ktoś czegoś takiego? Teraz? A może w najbliższym czasie? :D 

Dziękuję za motywację, każdy najmniejszy gest wywołuje u mnie radość! :*

I tak na marginesie... uwierzcie mi, że z tym wzrokiem nie przesadzam. To faktycznie może być oszałamiające. [autopsja] 

Pozdrawiam! <3


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top