XVII


Po tej rozmowie nie zjadłem już dużo. Nie miałem już apetytu. Przeszło mi.

 Poszedłem do mojego tymczasowego pokoju i wziąłem szybki prysznic, chciałem się odświeżyć przed wyjściem. Tym razem ubrałem się w czarne obcisłe jeansy i zwykły biały T-shirt aby nie było, że znowu ubieram się w swoje zwykłe szmaty, jak to ludzie nazywali, moje ubrania. Rzadko kiedy miałem czas na zakupy, no dobra może i miałem czas, ale nowa książka sama się nie przeczyta, co nie? 

Po całym tym ogarnięciu własnej osoby, zszedłem na dół i chwile czekałem na Matta, bo jak to on ostatnio powiedział, może kogoś spotkać i trzeba dobrze wyglądać. Ostatnio zauważyłem, że nie myśli normalnie, w sensie on nigdy jakoś nie świecił inteligencją, ale od jakiegoś czasu częściej myśli raczej tym co ma w spodniach. Nie podoba mi się to, bo czasem mam wrażenie jakby rozbierał mnie wzrokiem i posyła te swoje dziwne uśmieszki, co mi się nie podoba. Jakby nie było, jest moim przyjacielem, ale ja nie myślę o nim w ten romantyczny sposób. Mam nadzieje, że nie każdy chłopak myśli tylko w ten sposób.

 Z moich dziwnych rozmyślań wyrwał mnie owy osobnik.

-No to co Maksiu, gotowy odebrać Travisa z lotniska? -poruszył śmiesznie swoimi brwiami.

-Jakbym miał jeszcze jakiś wybór.- westchnąłem.

-No już nie zasmucaj się tak, będę tam z tobą. -objął mnie ramieniem. Ten gest z jego strony mi się nie spodobał, dlatego po chwili jego ręka została brutalnie ściągnięta.

-Dlatego właśnie nie jestem pewny czy to aby na pewno dobry pomysł. -powiedziałem to bardzo cicho chociaż miałem świadomość, że może to usłyszeć.- Chociaż wiesz co, mam świetny pomysł! -wypaliłem, bo uważałem, że to serio dobry plan.

-Co takiego twoja śliczna główka znowu wykombinowała? – Wyszczerzył się do mnie i lekko się pochylił w moją stronę.

-A może tak... sam byś po niego pojechał? No wiesz, nie będę wam jakoś szczególnie przeszkadzał. Zresztą ty potrafisz rozmawiać z ludźmi, a ja wolę zostawić to tobie, nie chce niczego popsuć moją paplaniną. To co jesteśmy umówieni? To ja wracam do pokoju.- odwróciłem się na pięcie i już miałem ruszyć do środka gdy w drzwiach zobaczyłem alfę. No to mam przewalone.

-Maks, mam tego dość! Robisz wszystko aby mnie wkurzyć. Gdyś nie był bratem mojej ukochanej to załatwiłbym to zupełnie inaczej. Chyba wiesz jak karane jest nieposłuszeństwo? -spojrzał na mnie wzrokiem, który mógłby zabić.- A teraz marsz do samochodu i bez dyskusji, bo jak się dowiem, że coś sknociłeś to jeszcze ci się dostanie, zrozumiano? -Wyglądał na serio wkurzonego.

Spuściłem wzrok na swoje buty, powiedziałem tylko ciche „zrozumiano" i poczłapałem do samochodu. Usiadłem z tyłu za kierowcą. Nie zwracałem uwagi na żadne zaczepki ze strony Matta. Chłopak jak zwykle był bardzo wkurzający, tak to dobre określenie na jego przysuwanie się do mnie i próby konwersacji o tym jaki to on nie jest idealny. Czasem serio zastanawiam się po co ja się z nim zadaje, tak to pytanie nurtuje mnie od dłuższego czasu i co próbuje coś z tym zrobić to on nadal pakuje się w moje życie, dlatego z czasem przestałem już po prostu zwracać uwagę. On jest jak dziecko jak raz zacznę zwracać mu uwagę to później mam z nim problem, bo nie można go wyłączyć jak już się nakręci.

-Matt! -krzyknąłem na niego.- Ogarnij się i mnie nie dotykaj! -po prostu w pewnym momencie już nie wytrzymałem tego.

-No, ale Maksiu jesteś przecież taki do schrupania i nie mogłem się powstrzymać. -przynajmniej odsunął się ode mnie. Zobaczymy tylko na jak długo.

-Matt ty idioto, dobrze wiesz, że to cię nieusprawiedliwia. Ogarnij się, bo jak tak dalej pójdzie to przestanę się z tobąprzyjaźnić. Zrozum to w końcu, że ty mnie nie interesujesz. -Odwróciłem się doniego plecami, będę obrażony a jak, skrzyżowałem ręce na piersi i do końcadrogi gapiłem się na widok za szybą. Matt całe szczęście darował sobie jużwszelkie uwagi i gesty w moim kierunku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top