XI


Wsiedliśmy do auta, zapieliśmy pasy i ruszyliśmy. Czeka nas kilka godzin jazdy. To że wataha była blisko naszej nie zmieniało faktu, że jakoś trzeba było się tam dostać.

-Matt - odezwałem się po jakimś czasie ciszy, aby zwrócić na sobie jego uwagę -tylko pamiętaj co ci powiedziałem.

-Tak, tak pamiętam. Mam się dobrze zachowywać, mamo. - ostatnie słowo trochę przeciągnął. Uderzyłem go w ramie.

-Nie przesadzaj nie jestem twoją mamą, nawet nie jestem z tobą spokrewniony. - oburzyłem się.

-Jak chcesz zawsze można to zmienić. -przybliżył się do mnie z delikatnym uśmiechem na twarzy.

-Jak chcesz być moją rodziną to czemu jeszcze nie umówiłeś się z moją siostrą? -Naprawdę chciałem wiedzieć, dlaczego mu na tym zależało. -podobasz się jej. - dodałem.

-Ona mnie nie interesuje, nie jest w moim typie. -bardzo ciekawe ostatnio nawet z nią otwarcie flirtował.

-A kto w takim razie spełniałby twoje oczekiwania?

-No wiesz, jestem wilkokrwistym i lubię trochę pomęczyć swoją ofiarę.

-Myślałem, że wolisz pójść na łatwiznę.

-No wiesz,- prychnął - masz takie niskie mniemanie o mnie?

-Nigdy nie odmawiałeś jak jakaś dziewczyna chciała cię gdzieś zaprosić. Myślałem, że właśnie takie ci odpowiadają. - łatwe i bardzo chętne.

-No to się pomyliłeś, bo ja wolę takie, o które trzeba trochę powalczyć, aby je zdobyć.

-A masz teraz jakąś na oku? - Byłem ciekawy czy taki wielki alfa jak on chce kogoś upolować.

-Mam taką jedną trudną sztukę do upolowania. - nieznacznie się przybliżył.

-Zdradzisz mi tą tajemnice? -byłem bardzo ciekawy na kogo tym razem trafiło.

-Nie wiem, czy jest sens, bo ona jest ślepa na każdą próbę zbliżenia się do niej. -widziałem, jak posmutniał.

-Nie martw się mogę ci pomóc w zdobyciu jej serca, co ty na to? -Chciałem mu pomóc jakby nie było był jednym z nielicznych, których dopuszczałem do siebie.

-Naprawdę nie trzeba jeszcze trochę poczekam na jej przemianę i może zrozumie, że jesteśmy sobie przeznaczeni. -czyli jest w naszym wieku.

-Skoro nie chcesz to nie będę nalegać. -jak będzie chciał to sam mi powie. Lepiej nie naciskać w tak delikatnej sprawie.

Resztę drogi spędziliśmy w ciszy. Cała podróż tak mi się dłużyła, że nie wiem w którym momencie zasnąłem. Obudziło mnie dopiero delikatne szturchanie w ramię.

-Maks, Maks wstajemy jesteśmy już na miejscu.

-Co? Tak szybko? -przetarłem piąstką oczy i ziewnąłem.

-Jak szybko? Spałeś jakieś -Matt spojrzał na zegarek – cztery godziny. To mało twoim zdaniem?

-Nie myślałem, że aż tyle spałem- zdziwiłem się. Serio aż tyle? Myślałem, że może z pół godziny a nie cztery.

-Gdzie jest reszta? Dojechały już? -Zmartwiłem się nie widząc drugiego auta.

-Dziewczyny już są w swoim pokoju. Za jakieś pół godziny mamy obiad. Chodź pokarzę ci nasz pokój.

-Jak to nasz pokój? Myślałem, że będziemy mieć osobne pokoje? -No nie wierze ja mam dzielić pokój z tym osobnikiem, trzymajcie mnie. Przecież ja ledwo wytrzymuję jego normalne towarzystwo a teraz mam z nim przebywać jeszcze na tej samej małej przestrzeni. Zapowiada się bardzo ciekawie spędzony czas.

-No normalnie. Z racji tego, że nie mieli wolnych pokoi jesteś na mnie skazany. – Wyszczerzył zęby i poczochrał mnie po włosach.

-Tylko nie pozwalaj sobie na zbyt wiele, zrozumiano? – strzepnąłem jego rękę. Po nim można się wszystkiego spodziewać.

-Spokojnie będę trzymać rączki przy sobie. – Ponownie uśmiechnął się w moją stronę.- Bynajmniej postaram się. - powiedział to bardziej do siebie niż do mnie, ale i tak to usłyszałem.

-No ja mam nadzieję, że nie będzie żadnych dziwnych akcji z twojej strony. -przymrużyłem oczy-A teraz może pokazałbyś mi gdzie mam spać? – Blondyn ruszył w stronę domu, chociaż nie, bardziej przypominało małą wille. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top