Rozdział 37. Finn

Sarah przyglądała mi się z zaciekawieniem, oczekując dalszej części historii, ale nie chciałem tego opowiadać. To zbyt... Bolesne. Po prostu moje czyny, zaraz po pogrzebie Hope, nie były zbyt miłe. Kierowała mną złość oraz nienawiść, która skupiła się na Jordan oraz jej orientacji. Chciałem zemsty, mimo że nic złego nie zrobiła. Po prostu pocałowała swoją ukochaną w bardzo złym momencie, który skazał ją na mnie oraz cierpienie. Gdybym wiedział to co w momencie wyznawania tego Sarah, w życiu bym tak nie postąpił. Jednak wtedy okoliczności moja wiedza była inna i musiałem spojrzeć prawdzie w oczy, przyznając się do swojej winy.

Znienawidziłem świata jeszcze bardziej. Wszędzie widziałem zło oraz swoje cierpienie. Nie chciałem chodzić do szkoły, ale mama, po tygodniu, mnie do tego zmusiła. Rozumiałem jej decyzję, bo chciała, żebym bez problemu zdał wszystkie przedmioty, a w pokoju po prostu leżałem, nawet coraz rzadziej coś czytałem, pogrążając się w coraz większej żałobie, odtwarzając w głowie każdą wspólną chwilę z Hope. Żałowałem, że było ich tak niewiele. Miałem ochotę na siebie krzyczeć, gdy przypomniałem sobie swoje przerażenie, gdy poszliśmy do kawiarni, gdzie pracował Theus. Oczywiście, stresowałem się, o czym mielibyśmy rozmawiać, ale to przyjemny strach, który pragnąłem poczuć ponownie, ale nie wyobrażałem sobie, by poczuć do kogoś to samo, co do Hope. Co jeślibym stracił tę osobę? Nie przeżyłbym tego. Nie chciałem czuć ponownie tej pustki, ogarniającej całe ciało, duszę, serce oraz umysł. Nie życzyłbym tego nikomu, oprócz Jordan.

Wszyscy milczeli na temat śmierci tak młodej osoby, a raczej próbowali. Kiedy pojawiałem się w ich polu widzenia, nagle zamykali usta, ale nie odwracali wzroku. W ich spojrzeniach bez problemu dostrzegałem współczucie, czułem ich żal, mimo że nic nie mówili. A we mnie zalęgła się jeszcze gorsza, większa wściekłość, bo nie było ich na pogrzebie, mimo że znali Hope. Bali się AIDS oraz HIV, jakby mogli się tym zarazić od trupa, może nawet z powierza. Nie obawiali się tego, że ktoś, w tej szkole, może być nosicielem i nastolatkowie wciąż się kleili do siebie, jakby byli oblani miodem. Bez skrupułów okazywali sobie czułość: całowali się, przytulali, trzymali za ręce. A mi na ten widok chciało się rzygać.

W głębi duszy na korytarzu miałem nadzieje na spotkanie Jordan, żebym mógł jej wszystko wygarnąć. Chciałem, żeby cała szkoła widziała to, jak plunąłbym jej w twarz, zbyt zrozpaczony i wściekły, żeby słowa przeszły mi przez gardło. Z drugiej jednak strony wiedziałem, że to nie nastąpi. Nie chciałem tego przyznać, ale wiedziałem, że cierpiała bardziej ode mnie i nie była gotowa na powrót do szkoły, a Keller zapewne bał się, że miała zamiar sobie coś złego zrobić, dlatego nie opuszczał domu. Ale chciałem zemsty. Chciałem krwi oraz jej łez.

Nauczyciele zauważyli, że było coś ze mną nie tak. Proponowali wizytę u psychologa, co stanowiło nowość. Odmawiałem, śmiejąc się z ludzi, którzy mieli słuchać moich problemów za pieniądze. Ja wiedziałem, co mi dolegało i nie potrzebowałem do tego osób trzecich. Mówili, że to duża strata, ale nic więcej. Wszyscy milczeli na temat HIV.

Pewnego dnia, na boisku szkolnym, odbył się nawet apel dla Hope. Wszyscy mieliśmy ustawić się na zewnątrz, by wysłuchać przemowy nauczycieli. Nie mogłem sobie poradzić ze schodami i wtedy ktoś mi pomógł, pchając wózek. Odwróciłem się, by zobaczyć swojego wybawcę. Była to ta dziewczyna, hippiska, z którą spał Keller na imprezie. Sabrina? Odrzuciła włosy na plecy i lekko się do mnie uśmiechnęła. Spiąłem się, ale odwróciłem się przodem i nic nie powiedziałem. Ustawiła mnie w pierwszym rzędzie i stanęła za mną. Kilka osób, jej koleżanek, nas otoczyło.

— Przykro mi — powiedziała nagle, gdy wszystkie już się przy nas ustawiły.

Jak wspominałem, plotki roznosiły się bardzo szybko po naszym osiedlu i miałem zamiar to wykorzystać, bo chyba nie dotarły one jeszcze do szkoły. A może potrzebowali potwierdzenia? Jeśli tak, mogli je ode mnie otrzymać.

— Mi również — odpowiedziałem, siląc się na obojętny ton.

— Gdzie jest Keller?

— A skąd mam wiedzieć?

— Pewnie pilnuje Jordan... — mruknęła z bólem i gniewem w głosie.

— Chyba — odparłem krótko.

— Szkoda, że nie widzi, że go wykorzystuje... — westchnęła, chyba, smutna.

— A no, szkoda.

— Czemu umarła? — zapytała Sabrina prosto z mostu, gdy jeden z nauczycieli, których nie znałem, zaczął uciszać tłum nastolatków.

— AIDS — odparłem bez chwili zawahania.

Dziewczyny wydały z siebie zdławiony okrzyk zdziwienia, ale szybko ukryły swoje zaskoczenie rozmową między sobą. Szeptały, odgarniały włosy, kilka razy na mnie zerkały. Tleniona blondynka to ignorowała i ciągnęła mnie dalej za język:

— Była ćpunką?

— Skąd ci to przyszło do głowy? — oburzyłem się.

Wzruszyła ramionami, ignorując nawolywania nauczycieli, żebyśmy przestali rozmawiać, ale nie miałem zamiaru tego zrobić. Chciałem, żeby wszyscy poznali prawdę i zniszczyli Jordan.

— Była artystką. — Czemu „była" tak bardzo mnie zabolało? — Artyści ćpają, piją...

— Jesteś hipiską. Nie powinnaś oceniać ludzi ćpających — zauważyłem.

Przyszła kolejna klasa. Zrobiło się jeszcze głośniej, gdy zaczęli się ustawiać za naszymi plecami.

Zaśmiała się na tę uwagę.

— Nie oceniam, tylko pytam z ciekawości. A to różnica.

— Nie, nie ćpała — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

— A może... — Wiedziałem do czego dążyła i mi się to bardzo podobało. — Tutaj chodzi o poznanie jakiegoś geja?

— Geja? Nie.

— A lesbijki?

Skinąłem głową, nie chcąc powiedzieć tego głośno, żeby nie słyszała mojego podniecenia w głosie, bo ktoś chciał się stać moim sojusznikiem w tej walce.

— Jordan? — zapytała szeptem.

Ponownie skinąłem głową.

— Czyli to prawda, co mówią... — zastanowiła się na głos, a ja wtedy zrozumiałem, że za kilka chwil, może w ciągu dwudziestu czterech godzin, wszyscy mieli poznać prawdę o Jordan, bo dostali potwierdzenie i pozwolenie na nienawiść. To było jak rzucenie zapałki w kałużę benzyny, którą sam rozlałem, wykrzykując obelgi pod oknem Jordan, a także, jak wtedy sądziłem, prawdę.

Gdy nauczycielom udało się uciszyć uczniów, zaczęli mówić ładne rzeczy o Hope, które jej nie dotyczyły. Zaznaczali, że wszyscy odczuwali smutek, żal. Tylko udowodnili, że nie widzieli anioła, który żył pośród nas. Minuta ciszy nie trwała nawet sześćdziesięciu sekund, bo nastolatkowie zaczęli się śmiać z niewiadomej przyczyny. Ale mnie to nie obchodziło, bo zbliżała się zemsta, której tak bardzo pragnąłem.

Nie musiałem na to długo czekać. Minął dzień, kolejny, a ja czekałem jak na szpilkach, zbyt głupi, żeby pomyśleć, że zrobili krok w stronę zniszczenia Jordan, a po prostu o tym milczeli, bo nie chcieli zostać oskarżeni o swoje czyny. Sabrina, za każdym razem, gdy mnie widziała na korytarzu, uśmiechała się, odgarniając włosy na plecy. Raz na jakiś czas puszczała oczko jakby chciała powiedzieć „zrobiłam to, ale nie mogę nic powiedzieć na ten temat". Ja jednak nie rozumiałem tego i po prostu przemieszczałem się z lekcji na lekcję, pragnąc zajęć na sali gimnastycznej, żebym mógł zająć się sobą. Pojechałem do czytelni i wtedy spotkałem Sabrinę. Zasłoniła mi drzwi swoim ciałem, uśmiechając się szeroko.

— Co chcesz? — zapytałem rozdrażniony.

— Za chwilę w całej szkole będzie głośno — odpowiedziała tajemniczo, nachylając się nade mną. Bez problemu widziałem jej piersi, bo nie założyła stanika pod białą koszulkę z nadrukowaną pacyfką. Odwróciłem spojrzenie, nie chcąc tego zapamiętać.

— O czym ty gadasz?

— Wszyscy wiedzą, co się stało w domu Jordan — odparła z szerokim uśmiechem, prostując się. Patrzyła na mnie z góry. — Będzie dochodzenie.

— Co zrobiłaś?

— Ja? Ja nic. Ja nawet nie wiem, gdzie ona mieszka... — żachnęła się.

— Przecież ona nie mieszka w swoim domu tylko u Kellera, czyli coś spieprzyliście? — zauważyłem.

Wzruszyła ramionami, z niewinnością wypisaną na twarzy.

— Ja tam nie wiem... Wiem tyle, ile usłyszałam z plotek.

Nagle, nie mówiąc na ten temat słowa, chwyciła rączki mojego wózka i poprowadziła nas ku wejściu do szkoły. Zatrzymała się tuż przed schodami. Wyjęła z kieszeni spodni paczkę papierosów, poczęstowała mnie, ale odmówiłem, a sama zapaliła. Na dworze nie było zbyt przyjemnie, ale nie odczuwałem chłodu dzięki bluzie. Usiadła na najwyższym stopniu, prostując przed sobą nogi, a zapalonego papierosa włożyła między wargi. Chwilę potem zaczął padać lekki deszczyk, który wygonił do szkoły kilka nastolatków, którzy całowali się między samochodami.

— Co zrobiliście? — zapytałem, gdy się nie odezwała.

— Na pewno mniej groźnego niż całowanie swojej przyjaciółeczki, wiedząc, że ma się AIDS — nie odpowiedziała na moje pytanie.

— Myślałem, że nic nie zrobisz, bo... — Ugryzłem się w język.

Zaciągnęła się papierosem i spojrzała na mnie z zaciekawieniem.

— Myślałeś, że nic nie zrobię, bo...? — zachęciła mnie do kontynuowania myśli.

— Bo jesteś hipiską.

Zaśmiała się, odgarniając niesforne włosy z twarzy. Wypuściła dym z ust.

— Bo nic nie zrobiłam.

— To co się stało?

— Moją bronią są słowa, które mówię odpowiednim osobom, w odpowiedni sposób. Reszty nic nie wiem... — zaśmiała się słodko.

— Dlaczego? Dlaczego mówisz o Jordan?

— Bo lubię Kellera — odpowiedziała bez chwili wahania. — A on zadaje się z Jordan, uważając, że to najlepsza osoba na świecie. Nie widzi jej wad, mimo że ona ma je wypisane na czole. Dodatkowo... Naprawdę go lubię, Finn — powiedziała smutnym głosem, patrząc na deszcz, przybierający na sile, zamiast na mnie. — Nie chcę, żeby umarł tylko dlatego, że spodobała mu się nieodpowiednia dziewczyna...

Prychnąłem, uświadamiając sobie, że kolejna dziewczyna była zakochana w Kellerze. Co on takiego miał w sobie, że je przyciągał jak magnes? Ładną buźkę? Nie, to za mało. Jakąś cechę, której ja nie posiadałem? Tak, może... Raczej na pewno.

— Co to był za dźwięk?

— Moja siostra także lubi Kellera w ten sposób.

— Nie wiedziałam, że masz siostrę.

— Mam. Nawet dwie.

— Starszą i młodszą?

— Tak.

— A go kocha młodsza?

— Nie wiem, czy „kocha" to odpowiednie słowo, ale tak. Lubi go.

— To pewnie popierasz to, że powiedziałam wszystkim znajomym o Jordan?

Bez zastanowienia skinąłem głową, bo wtedy zgadzałem się z tym całą swoją duszą, całym swoim istnieniem. Bo nie wiedziałem jakie będą konsekwencje tej nieprzemyślanej kary. Uważałem, że jedynie całe miasteczko ją znienawidzi za pocałunek Hope i nic dalej nie zrobią. Krzywe spojrzenia, niesmak, który by wywoływała, gdy pojawiła się w sklepie, w szkole. To wystarczające upokorzenie. Ale nie to co stało się kilka dni później.

— Nie chcę być kojarzona z AIDS — powiedziała nagle przerywając ciszę. Objęła się ramionami, a w dłoni, między palcami, wciąż trzymała niedokończonego papierosa. Podkuliła nogi. — A jestem ze względu na to, że popieram ideologię hipisów. W końcu należę do jakiegoś większego grona, które jest kojarzone z czymś dobrym, ze spokojem. A takie osoby jak Jordan, zepsuły nam reputację tą durną chorobą.

Nie rozumiałem jej toku rozumowania. Tak, AIDS kojarzono z kilkoma grupami ludzi: homoseksualistami, hipisami oraz ćpunami. Jednak co Jordan miała do hipisów? Nie chciałem jej jednak denerwować, dlatego nic nie powiedziałem. A może dlatego, że stała po mojej stronie i musiałem pogodzić się z tym, że nie grzeszyła inteligencją?

— To po prostu okropne, że jak byłam ostatnio na koncercie — kontynuowała swoją myśl, zaciągając się papierosem, przyglądając się coraz większym kroplom deszczu. — Oczywiście, ubrana tak jak teraz. Ludzie się ode mnie odsuwali, bo myśleli, że jestem zarażona. A ja nie ćpam, jedynie palę czasem trawkę i to jest maks. Nie uprawiam seksu z homoseksualistami. Dlaczego więc ludzie się mnie brzydzą, Finn?

Nie znałem odpowiedzi, dlatego milczałem.

Zaciągnęła się mocno i długo papierosem i zgniotła niedopałek o schody. Wstała i chwyciła rączki wózka, prowadząc nas do środka budynku.

— Naprawdę chcę się oduczyć nienawiści, naprawdę — wyżalała się smutnym tonem, stawiając pomału krok za krokiem. — Dlatego postanowiłam zostać hipiską, żeby nie pozwolić emocjom mną rządzić, bo to ja jestem ich panią, Finn. To ja jestem królową swoich emocji, a nie one. Myślałam, że wśród hipisów się tego nauczę. Chyba się pomyliłam, bo to nie klasztor Szaolin tylko banda osób, z którymi lubię przebywać, a od branych narkotyków, po prostu przestali czuć cokolwiek. Będąc przy nich, czuję się, jakby wszystkie ich emocje przeszły na mnie i to ja muszę działać.

— Dlaczego mi to mówisz?

— Chcę ci wyjaśnić, dlaczego wygadałam o Jordan. Więc muszę działać, nie? O AIDS zaczyna się robić głośno, a ja chcę działać, nie chcę być kojarzona z tym gównem, więc robię wszystko, żeby tak było. Chcę zaistnieć, choć na chwilę, by powiedzieć dzieciom, że działałam, że zmieniłam wizerunek hipisów, że wyszłam poza schemat, który został mi narzucony. Rozumiesz?

— Chyba tak.

— Ja nienawidzę ludzi i chyba się to nie zmieni.

— Ja też ich nienawidzę.

— A najbardziej tych, którzy nie umieją wciąż odpowiedzialności za swoje czyny.

— Mhmm.

— Czyli Jordan.

Wtedy nie zauważyłem, że była hipokrytką. Byłem zaślepiony wściekłością, więc tylko jej przytaknąłem, gotowy zobaczyć piekło, które przygotowała dla Jordan.

Nie chciałem przykładać ręki do skrzywdzenia Jordan. Chciałem jednak być niewidzialnym przywódcą, pewnym głosem w ich głowach, który mówiłby im o moich pomysłach, co nadawało się do zrealizowania, a co nie. Jednak plany, nasze zachcianki nie zawsze mogły się sprawdzić i tak miało się stać również z moją. Bo kiedy podeszła do mnie Sabrina, z szerokim uśmiechem na ustach, pochyliła się nade mną i szepnęła kilka słów, które skłoniły do zmiany zdania:

— Chodź z nami w nocy trochę nauczyć ją zasad.

Zrobiło mi się gorąco na samą myśl, a serce zaczynało walić jak oszalałe. Wyobraziłem sobie zemstę, której tak bardzo pragnąłem i miałem zostawić swój ślad, wyraźny, namacalny ślad... Nie mogłem odmówić, ale Sabrina nie dała mi nawet czasu, bo odwróciła się na pięcie i po prostu mnie zostawiła samego ze swoimi myślami. Tyle z rozmowy i z podejmowaniem rozsądnych decyzji, bo to było zbyt kuszące.

Jedynym problemem była moja mama. Nie wiedziałem, jak namówić ją na moje wieczorne wyjście. Nie mogłem skłamać, bo wyczułaby to, dodatkowo wciąż przeżywałem stratę Hope. Jednak tym pomysłem byłem tak podniecony, że nie mogłem tego ukryć. Co miałem powiedzieć? Jak tego dokonać, by bez żadnych pytań puściła mnie w nocy na dwór? Dlatego skłamałem jedynie po części, siedząc przy wspólnym obiedzie, zapytałem:

— Mógłbym dzisiaj wyjść z domu?

Mama spojrzała się na mnie zdziwiona, mrużąc oczy.

— Pytasz się jakbyś był więźniem. A tak nie jest — zauważyła, biorąc kolejną porcję kurczaka na widelec. Starała się ukryć zaskoczenie, że miałem ochotę gdzieś wyjść, ale jej się nie udawało.

— To nie wrócę do późna — uprzedziłem.

Wzruszyła ramionami, jakby to ją nie obchodziło.

— W porządku. A z kim wychodzisz?

— Ze znajomymi.

— Z Kellerem i Jordan?

— Nie.

— Jeśli to porządni ludzie, śmiało.

I na tym skończyła się rozmowa.

Nie mogłem się doczekać wypadu. Cały drżałem, podniecony swoimi wizjami zemsty, mimo że nie wiedziałem, jaki mieli plan. Wtedy poszedłbym z nimi? Zapewne tak. Byłem zbyt wściekły na Jordan, by zabrać sobie tę przyjemność. Oczekiwałem na moment przyjazdu Sabriny jak dzieciak na sygnał, że można rozpakować prezenty. Gdy usłyszałem trąbienie przed domem, zaledwie o dwudziestej pierwszej, pożegnałem się ze wszystkimi, wziąłem trochę gotówki, kurtkę i popędziłem w stronę auta, gotowy na piekło, które sami mieliśmy urządzić. Przyjechała po mnie Sabrina razem z jakimś czarnoskórym chłopakiem, nie znałem go. Siedział za kierownicą, a gdy zobaczył mój wózek, wyszedł i pomógł mi usiąść na tylnym siedzeniu. Był wysoki, prawie dwa metry oraz barki miał tak ogromne, że musiał się wysilać, by wejść do auta.

— W tym — Dziewczyna wskazała na przestrzeń wokół nas. — Nie ma rasizmu. Jasne?

Skinąłem głową, a wtedy ruszyli, a ona włączyła jakąś muzykę, którą zagłuszał nucący chłopak. Przyglądałem mu się we wstecznym lusterku, oglądając jego duży nos oraz szerokie, pełne usta. Kiedy nucił, wszystko drżało. Obserwował drogę ciemnymi, wręcz czarnymi oczami, które miał wciśnięte w środek czaszki. Kiedy się uśmiechał, odwracałem wzrok na moment, nieświadomie, bo były białe, wręcz neonowe, kontrastowały z kolorem skóry.

— To jest Derek. A to jest Finn — przedstawiła nas sobie nagle.

— Cześć — przywitał się basowym głosem, posyłając mi spojrzenie we wstecznym lusterku.

— Hej.

I ponownie nastała cisza, którą przerwałem parę minut później nagłym pytaniem:

— Ktoś jeszcze będzie?

— Oczywiście, ale spotkamy się na miejscu, o północy — odpowiedziała.

— Czyli... Co będziemy robić przez tyle czasu?

— Zobaczymy.

Nie podobał mi się ten pomysł ani trochę. Przez głowę przeszła mi nawet myśl, że wolałbym wrócić do domu, ale nie mogłem zrezygnować w takiej chwili, pragnąć zemsty jak niczego innego na świecie. Dlatego zamilkłem i po prostu czekałem na to, co miało się wydarzyć.

Derek zaparkował kilka domów dalej od miejsca zamieszkania Kellera. Latarnie świeciły nad naszymi głowami, a za nami, stopniowo, raz na jakiś czas, zatrzymywały się kolejne auta. Kręciliśmy się na tyle długo, że wybiła dwudziesta druga, mimo że mieszkaliśmy zaledwie dwadzieścia minut jazdy od siebie. Światło w salonie Kellera wciąż było zapalone, więc nie zbliżaliśmy się, tylko czekaliśmy na dogodny moment.

Sabrina sięgnęła po coś do schowka. Wyciągnęła z niego puszkę i mi podała, z zachęcającym uśmiechem. Oczywiście wziąłem napój i się napiłem. Po jakimś czasie dała mi kolejny i kolejny. Nie byłem przyzwyczajony do alkoholu, dlatego szybko mi uderzył do głowy. Moje granice, których nie mogłem przekroczyć, nagle zniknęły, a ja poczułem się wolny i... Gotowy do działania, mimo że zostało ponad półgodziny. Rozmawialiśmy o wszystkim, ale nie o tym, co planowaliśmy zrobić. To wciąż było tajemnicą.

Dokładnie o północy, gdy wszystkie światła w domu Kellera były zgaszone, wysiedliśmy z samochodu. Derek pomógł mi wsiąść na wózek, a na kolana dał mi dużą torbę sportową. Była lekko otwarta, dlatego zajrzałem, co znajdowało się w środku. Prezerwatywy, czerwona farba, pędzel oraz jeszcze nieotwarte igły i puste strzykawki. Obejrzałem się i dostrzegłem, że za nami szło jeszcze kilka osób, może z sześć. Uśmiechali się i cicho się śmiali. Pomachałem im, a oni odwzajemnili gest. Dlaczego? Bo miało połączyć nas przestępstwo? Bo łączyła nas nienawiść?

Derek zatrzymał się tuż przed domem i przyglądał się poczynaniom z założonymi rękami. Sabrina sięgnęła po torbę i otworzyła zębami opakowanie prezerwatyw.

— Nie chcesz się z nami zabawić?

— Nie mam zamiaru przykładać do tego ręki. Zrobiłem to, tylko dlatego, że wiesz coś, czego nie powinnaś wiedzieć.

Sabrina rozejrzała się, czy nikt nie podsłuchiwał i gdy dostrzegła, że inni wzięli się do pracy oprócz mnie, podeszła do Derka, stanęła na palcach, żeby coś do niego szepnąć:

— Chcę, żebyś widział, jak skończysz, gdy ludzie dowiedzą się prawdy o tobie.

Wzięła kilka prezerwatyw i resztę rzuciła jakiejś dziewczynie z czarnymi włosami. Gdzieś, sam nie wiedziałem gdzie, dostrzegłem chłopaka, który urządził domówkę, na której poznałem Hope. Rozpakowywał igły i rzucał je na ziemię. Jak on miał na imię...? Zanim zdążyłem sobie przypomnieć, Sabrina wcisnęła mi w dłonie puszkę z farbą oraz pędzel.

— Napisz, to co myślisz o Jordan. I jej morderstwie — poleciła mi, przysuwając mój wózek do ściany domu.

Spojrzałem na budynek, zastanawiając się co właśnie robili. Keller, jak sam przyznał, był zakochany w Jordan, więc może namówił ją na seks? A może na coś lżejszego jak całowanie się? W każdym bądź razie, przebywanie w tym samym miejscu, pomieszczeniu, pokoju, łóżku, to skazywanie na śmierć Kellera, prawda? Zapewne nie myśleli o konsekwencjach, a nasza czarna wdowa pisała akt śmierci kolejnej osoby, którą lubiłem. Nie myślała o mnie, o tych biednych ludziach, których zabijała, tylko o sobie, o swoich widzimisię oraz chęciach, pragnieniach.

W moim umyśle pojawił się obraz Hope. Uśmiechnięta, wręcz promieniała w blasku księżyca, wtedy, gdy siedzieliśmy przy jeziorze. Skąd miałem wiedzieć, że zostało jej parę miesięcy życia? Wykorzystałbym wtedy każdą sekundę, by z nią spędzić czas. Pozwoliłbym sobie się zatracić w jej pięknym ciele, charakterze. Może bylibyśmy parą? Wtedy Jordan, by nie pocałowała Hope i ona, by wciąż żyła... A Ashley mogłaby być z Kellerem.

Alkohol praz wściekłość, która buzowała w moich żyłach, zabrała mi resztę kontroli nad moim ciałem. Dłoń z pędzlem w czerwonej farbie, sama się podniosła i przycisnęła włosie do ściany, pisząc wszystko, co leżało mi na sercu, ze świadomością, że to zbyt mała zemsta.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top