Rozdział 28. Finn
Nie wiem, czy kochałem Hope. To trudne pytanie, patrząc na to przez pryzmat czasu. Na pewno się w niej zakochiwałem. Znaczyła dla mnie wiele, mimo że nie znaliśmy się za długo. Czułem, że nie chciałbym jej skrzywdzić. Że dla niej byłem gotowy ćwiczyć, by stanąć o własnych siłach, by poruszać się z pomocą sztucznej nogi, by stać się milszy dla otaczającego mnie świata. Ale jej nie kochałem. Jeszcze. W tamtej chwili czułem, że wystarczył jeden krok, a kompletnie bym się zabujał po prostu jak każdy nastolatek. To takie normalne, ale nie podobne do mnie. Coś mnie jednak pchało ku temu, dlatego chciałem o niej wiedzieć więcej i więcej, a że, mimo kłótni, nigdy nie rozstawała się z Jordan, musiałem też o niej wiedzieć. Mimowolnie stawały się jednym. Tam, gdzie była jedna, znajdowała się także druga.
Hope i Jordan nie było w szkole przez kolejne dni. Nic na ten temat nie wiedziałem. Myślałem, że to może przez kolejną ich kłótnie. Keller zamknął się w sobie i nie chciał ze mną rozmawiać na ich temat. Czułem, że wiedział coś, czego nie chciał mi powiedzieć. Ignorowałem to, chcąc poznać prawdę. Jeździłem za nim, mimo że musiało go to irytować. Nie pokazywał tego. Mogłem jedynie zauważyć jego prawdziwe emocje, gdy zaciskał szczękę. Odpowiadał na wszystkie inne pytania, ale na gdy pojawiał się temat dziewczyn, nagle milczał.
— To naprawdę nie twoja sprawa. Jeśli chcesz wiedzieć, co jest z Hope czy Jordan, zadzwoń do nich i po prostu się zapytaj — odpowiadał zirytowany.
Jednak, kiedy pojawiała się Ashley, mówił zupełnie inaczej. Głos jakby nagle mu łagodniał. Odpowiadał normalnie, pełnymi zdaniami, nie tak jak mi, zdawkowo. Jednak, kiedy pytała o dziewczyny, także nie odpowiadał. Szybko, zwinnie, sprawnie, zmieniał temat. Gdyby tak bardzo by mi nie zależało na tej informacji, nie zauważyłbym tego. Siostra nie ciągnęła go za język. Po prostu zaakceptowała brak odpowiedzi, szczęśliwa, że Keller z nią rozmawiał. Czerwieniła się, rumieniła, bełkocząc niejasno odpowiedzi. Uśmiechał się do niej, a ta w tej samej chwili odwracała wzrok i nieśmiało na niego zerkała, cała czerwona na twarzy. Kiedy odprowadzał nas do auta (co zrobił dla niej, by nie pchała wózka), była wniebowzięta. Wyjąkała podziękowania i zniknęła w samochodzie. Nie działał tak jednak na Theresę, która nas odebrała. Spojrzała na niego, żując gumę. Zrobiła balona, który po sekundzie pękł.
— Możemy chwilę porozmawiać? — zapytała go nagle swoim typowym oschłym tonem, chwytając go za ramię.
— Jasne — odparł bez chwili wahania.
Razem poszli w stronę szkoły, rozmawiając ze sobą.
— Finn? — szepnęła z tylnego siedzenia Ashley. W lusterku, które odpowiednio obróciłem, widziałem jej czerwoną twarz. Nie patrzyła na mnie tylko na swoje dłonie.
— Hm?
— Czy był ktoś, kogo bardzo lubiłeś? Albo lubisz?
Miałem ochotę się zaśmiać. Wiedziałem, że te słowa dużo ją kosztowały. Nie lubiła rozmawiać o uczuciach, jak to nastolatka, a ze mną to szczególnie. Przy mnie odczuwała strach. Odsuwała najdalej jak mogła, by mnie nie dotykać. Od dłuższego czasu starałem się być dla niej lepszy, ale wciąż czuła się niepewnie. Musiałem wykorzystać tę szansę, by pokazać jej, że mogła na mnie liczyć w każdej sytuacji.
— Jasne, że tak.
— Znam ją?
Chwilę się zastanowiłem, czy nie zignorować tego pytania. Czułem się niekomfortowo. Jednak chciałem stać się lepszym bratem. Zignorowałem to i odpowiedziałem:
— Tak.
— To Hope, prawda?
Skłamanie nie wydawało się jakąś złą opcją. Wchodziła na mój prywatny teren, na bardzo wąski, cienki grunt. Zaprzeczyłbym, ale to jak potwierdzenie, bo wiedziałem, że mój głos stałby się słaby, cienki, może nawet piskliwy. Dlatego zamiast odpowiedzieć słowami, skinąłem głową na „tak".
— Jak poszłam za Kellerem, wtedy gdy rozmawialiście z Jordan kilka dni temu... — przerwała nagle. Zaczęła skubać skórki przy paznokciach.
— Co się wtedy stało? — ciągnąłem ją za język.
— Inne pytanie. Co byś zrobił, by zdobyć swoją ukochaną?
Skąd ta nagła zmiana tematu? Co to miało do rozmowy sprzed kilku dni? Co się wtedy wydarzyło? Co ją skłoniło do tej rozmowy?
— Szczerze? Myślę, że dużo — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. — Ale nigdy bym jej nie skrzywdził. To najgorsze, co może się stać. Nie chcę widzieć nigdy bólu Hope. To za dobra osoba...
— Prawda...
— Skąd to pytanie, Ash?
— Tak, o. Byłam ciekawa twojej opinii — skłamała.
— Nie ściemniaj — ochrzaniłem ją, odwracając się na swoim siedzeniu, by spojrzała mi w oczy. — O co chodzi?
— Naprawdę, o nic — ciągnęła dalej swoje kłamstwo, nie patrząc mi w oczy.
Westchnąłem. Żałowałem, że w ogóle zaczęła temat. Mogliśmy po ludzku poczekać na Theresę w samochodzie, w zupełnej ciszy. Mogłem udawać, że zasnąłem zaraz po pierwszym pytaniu. Zostawiłbym to wszystko bez odpowiedzi. Wtedy tak bardzo bym nie łaknął konkretnych odpowiedzi. Wtedy nie chciałbym, by połączyła swoje pytanie z tym, co się stało zaraz po rozmowie z Jordan. Zostawiła mnie na środku korytarza, tuż przy sali, w której miałem zajęcia i pobiegła za Kellerem. Zobaczyłem ją dopiero na następnej przerwie, gdy rozmawiała z jakimiś znajomymi, ale myślami wydawała się być zupełnie gdzie indziej.
— Chodzi o Kellera, prawda? — zapytałem nagle, zanim zdążyłem się zastanowić.
Zrobiła się jeszcze bardziej czerwona na twarzy. Znowu wbiła spojrzenie w swoje dłonie. Włosy zasłoniły jej buzię.
— Widać, że się w nim bujasz. Nie wiem, czy Keller jest dla ciebie odpowiedni. On, chyba, kocha Jordan.
— Ale zerwali — wymruczała.
— To nie oznacza, że zapomniał, co do niej czuł.
Ashley zamknęła się w sobie, dopiero po chwili zauważyłem powód. Theresa, wolnym krokiem, wracała do samochodu. Keller maszerował tuż obok niej i coś mówił, gestykulując. Siostra skinęła głową ze zrozumieniem. Pożegnali się, pomachał nam i pobiegł w drugą stronę, zapewne do swojego auta.
— O czym rozmawialiście? — zapytałem, gdy znalazła się na siedzeniu kierowcy.
— O dorosłych rzeczach. Nie zrozumiecie tego.
— Ja nie zrozumiem? Keller jest w moim wieku, a ty z nim rozmawiałaś...
— Finn. To. Nie. Twoja. Sprawa — warknęła, patrząc mi w oczy. Zrozumiałem, że nie warto było ciągnąć tematu, bo i tak by nie odpowiedziała. Szkoda, że ja nie umiałem tak urywać tematu jak ona. Wtedy bym nie rozmyślał całą drogę na temat sytuacji sprzed kilku dni.
W małym miasteczku informacje rozchodziły się bardzo szybko. Ludzie uwielbiali plotki, nikt nawet nie zaprzeczał. Chodzili do sklepu do sklepu, od osoby do osoby i przekazywali nowo nabyte informacje dalej. Wystarczył jeden dzień, czasem nawet mniej, by wszyscy o tym wiedzieli. To strasznie mało czasu. Osoba ta, główny temat rozmów, nawet nie miała szans, by zablokować dopływ informacji. Mogła zaprzeczać, oczywiście, ale co to by dało? Zapewne większość, by wzięła to jako potwierdzenie albo ratowanie swojego wizerunku.
Rozumiałem to, bo po wypadku, w którym straciłem nogę, to o mnie rozmawiano. Mimo że na początku leżałem w szpitalu, podłączony do wielu maszyn, zbyt oszołomiony, nafaszerowany lekami, by normalnie funkcjonować, słyszałem głos mamy i Theresy, które zastanawiały się jak przewieść mnie do domu, by nie zbudzić zbytniego zainteresowania sąsiadów. To trochę śmieszne, patrząc przez pryzmat czasu. Jednak wtedy czułem się okropnie. Przychodził do mnie psycholog, a ja leżałem, wpatrzony w sufit. Chciał ze mnie wyciągnąć te same informacje co lekarz — dokładny opis wypadku. Kiedy w końcu wyszedłem ze szpitala i pierwszy raz mama prowadziła mnie do domu na wózku, czułem spojrzenie każdego sąsiada. Nikt nic nie powiedział. Nikt nie podszedł do nas z pytaniem, jak mógłby nam pomóc. Dopiero jak zniknęliśmy we wnętrzu, zaczęli gadać. Parę tygodni później się wyprowadziliśmy do nowego miasteczka, zostawiając ojca za sobą. Mama wiedziała tylko o tym, że ojciec brał udział w wypadku. Nie wiedział jak bardzo mi zaszkodził.
Wiedziałem jednak jakie to jest nieprzyjemne, gdy ktoś wtykał nos w nieswoje sprawy. To nie było dla mnie obce. Jednak pierwszy raz od dłuższego czasu, to nie mnie wytykali palcami.
Na przerwie na lunch aż wrzało. Wszyscy pochylali się ku kolegom, koleżankom i szeptali coś, patrząc w stronę Kellera. Na początku starał się to ignorować. Uśmiechał się, machał do swoich znajomych. Zachowywał się po prostu normalnie, w przeciwieństwie do reszty. Jadł kanapki z masłem orzechowym. Rozmawiał ze mną. Nagle jakaś dziewczyna podeszła do niego. Podniósł niechętnie wzrok znad jedzenia. Przez moment był cały spięty, wydawało się, że zaraz pęknie. Jednak nakazał sobie spokój i uśmiechnął się, gdy usiadła na stole, zakładając nogę na nogę. Odgarnęła tlenione włosy na plecy.
— Co tam, Keller? — zagaiła go, uśmiechając się zalotnie.
— Staram się zjeść — powiedział, wskazując na swoje jedzenie.
— A może chciałbyś się ze mną przespać, co? — zaproponowała nagle. Zakrztusiłem się kanapką, gdy to usłyszałem. Zacząłem kaszleć. Szybko wziąłem napój z blatu, by się napić. Keller jednak nie stracił nad sobą panowania. To go nie zdziwiło. Nawet nie mrugnął.
— Słuchaj, znam cię na tyle, że wiem, że chcesz mnie w coś wrobić — zauważył, ostrożnie dobierając słowa. — Jeśli chodzi o to, że ludzie się na mnie dziwnie gapią przez cały dzień, to naprawdę mnie to nie interesuje. Po prostu powiedz, co masz do powiedzenia i daj mi zjeść w świętym spokoju.
Uśmiechnęła się szeroko, mimo że czułem, że słowa Kellera ją zaskoczyły. Zacząłem go podziwiać coraz bardziej. Bałbym się odpowiedzieć w tak ostry sposób tak ładnej dziewczynie, tak pewnej siebie... Peszyła mnie sama jej obecność. I wydawało mi się, że kiedyś widziałem te długie nogi w dzwonach, blond włosy i małe piersi, wystające spod cienkiej koszulki. Odwróciłem wzrok, skupiając swoją całą uwagę na gapiących się na nich nastolatków.
— Nie lubisz mnie? — zapytała smutna, pochylając się ku niemu. Starała się pokazać swój biust, ale on nie oderwał spojrzenia od jej twarzy.
— Czego chcesz? — warknął.
— Chciałam tylko pogadać... — żachnęła się. Wyprostowała się, ale po chwili usiadła obok niego na krześle. Popchnęła go biodrem, zmuszając, by się przesunął. Prawie spadł, gdy usiadła mu prawie na kolanach. — Jak ci się układa z Jordan?
— To nie twój interes — odpowiedział, siląc się na spokojny głos. Przysunął sobie inne siedzenie i na nim usiadł.
— A właśnie, że mój.
— A z jakiego powodu tak sądzisz?
— Bo spałeś ze mną.
Kiedy wypowiedziała te słowa, przypomniałem sobie, gdzie ją ostatni raz widziałem. Na domówce. To z tą dziewczyną poszedł na górę. To ona od razu do niego podeszła i bez żadnego zająknięcia, bez zastanowienia, go zaprosiła do pustego pokoju. Zaczerwieniłem się jeszcze bardziej, myśląc o tym.
— Uprawiałem seks.
— A to, co to za różnica?
— „Spanie" jest z kimś, kogo się szanuje, lubi, może nawet kocha. A seks, to... seks. Zwykła przyjemność. I to właśnie od ciebie dostałem. Seks bez zobowiązań.
Trudno mi się tego słuchało. Naprawdę. Z drugiej jednak strony podziwiałem Kellera, że umiał mówić na takie tematy w tak lekki sposób, jakby opowiadał o pogodzie. Sam nigdy się nie całowałem, a co dopiero myśleć o seksie... To wydawało mi się takie odległe, wręcz nieosiągalne, a Keller, z tym swoim wyglądem surfera, z rozjaśnionymi włosami przez słońce, z zabójczym uśmiechem i błękitnymi oczami, zdobywał dziewczyny bez problemu. Jak jedna mu się nie spodobała, mógł iść do innej. Więc czemu wybrał Jordan...?
Dziewczyna nie wydawała się speszona jego słowami. Z szerokim uśmiechem, przysunęła się do niego na tyle blisko, że stykali się udami. Ponownie się do niego nachyliła, patrząc mu w oczy, gdy ten starał się odsunąć.
— Szkoda, że masz takie zdanie o mnie... I o naszych wspólnych nocach — powiedziała uwodzicielskim głosem, przeciągając samogłoski. Patrzyła w jego oczy, by zaraz przenieść wzrok na jego usta. — Ja chętnie bym to powtórzyła...
— A ja nie — przerwał jej, odwracając głowę w drugą stronę.
— Ale — kontynuowała, jakby nic nie powiedział — szkoda, że gustujesz w lesbijkach.
Keller odwrócił głowę w tym samym momencie, gdy dziewczyna wstała. Zakołysała biodrami, uśmiechając się do niego. Szybko wstał i chwycił ją za nadgarstek.
Co ona powiedziała...? „Szkoda, że gustujesz w lesbijkach?". Rozumiałem sens tych słów, nawet za dobrze. W wiadomościach ciągle trąbili na temat gejów, ćpunów, HIV, AIDS, które stawały się plagą. Umierało coraz więcej ludzi. Zarażali się jeden od drugiego i po prostu umierali. Czy to oznaczało, że nasza szkoła nie była bezpieczna, bo w naszym zasięgu znalazła się tykająca bomba?
— Coś ty powiedziała? — warknął, mocniej zaciskając palce na jej nadgarstku.
To by sporo wyjaśniało... Gdyby to była prawda. Bo to zapewne jedna z wielu plotek, które nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości. Ale czy to prawda? Kłamstwo? W tamtej chwili nie wiedziałem. Jednak patrząc na Kellera, czułem, że znał odpowiedź.
Poczułem nagłe obrzydzenie. Już nie miałem ochoty sięgnąć po kanapkę, mimo że parę minut temu burczało mi w brzuchu. To obrzydliwe... Mogliśmy umrzeć przez jedną głupią osobę, która nie chciała należeć do normalnych. Dodatkowo to Jordan? Dlaczego Hope się z nią zadawała? Musiała wiedzieć o jej upodobaniach... A co jeśli... Hope również była lesbijką? Co jeśli...? To ohydne. Obrzydliwe. Nieludzkie. Zwierzęce.
— To co słyszałeś — odpowiedziała spokojnie, wyrywając rękę. — Gustujesz w lesbach. Chcesz mieć HIV? Chcesz umrzeć?
— Nie masz prawa tak mówić. Nikt... — urwał nagle, gdy ta uśmiechnęła się. Inaczej niż chwilę wcześniej. To nie był miły grymas. Prowokowała go.
— „Nikt" co, Kellerku? Nikt nie jest lesbą? Nikt w tej szkole nie marzy, by podotykać swojej najlepszej przyjaciółeczki? Ja znam odpowiedź. Ty znasz odpowiedź. Cała szkoła zna odpowiedź.
— Ona nie jest lesbijką — zaprzeczył, zaciskając zęby i pięści. Zaczął cały drżeć.
Wzruszyła ramionami.
— Jakbyś przestał gustować w lesbijkach, daj mi znać, Kellerku.
I odeszła, kołysząc biodrami.
Szybko sięgnął po swój plecak i wybiegł ze stołówki, zostawiając swoje śniadanie na blacie. Popchnął jakiegoś dryblasa przy drzwiach, ale nawet go nie przeprosił. Po prostu otworzył drzwi i wyszedł.
A wtedy cała sala zaczęła się śmiać i coraz głośniej rozmawiać.
Siedząc na drugim końcu sali, bez problemu słyszałem ich słowa. Lesbijka. Gej. Homoseksualista. HIV. AIDS. Śmierć. Nieuleczalna choroba. Umieranie w cierpieniu. Rak gejów, ćpunów, lesbijek, dzieci kwiatów. Wiedziałem, że to kiedyś miało nas dosięgnąć. Nasze miasteczko nie było na środku morza. Musieliśmy kiedyś mieć pierwszy przypadek HIV, a na pewno go miała Jordan, jako lesbijka. Chodziła z Kellerem, dotykali się, na pewno całowali... Więc on także to miał? Także umierał? Tak jak ona, miał zniszczone życie aż do niedalekiej śmierci?
Wziąłem swój plecak, spakowałem kanapki i wyszedłem ze stołówki. Na korytarzu nie było ani śladu Kellera. Pustka. Od ścian jedynie odbijały się krzyki nauczyciela, który uciszał tłum, jedzący lunch. Szkoda, że nie zrobił tego chwilę temu, gdy jeszcze nie powiedziała o orientacji Jordan. Żyłbym w błogiej nieświadomości, tak pięknej i odległej... Jednak nie mogłem cofnąć czasu. Jedyne, co mogłem zrobić w takiej sytuacji, to znaleźć Kellera i z nim porozmawiać o chorobie.
Od razu do głowy przyszła mi jedna myśl — szatnia. Podczas tak długiej przerwy zapewne tam nikogo nie było. Nie posądzałem go o spędzanie wolnego czasu w czytelni. Mimo że uwielbiałem czytać, bałem się tamtejszych bibliotekarek. Krzywo się patrzyły, gdy koła mojego wózka skrzypiały, starając się ustawić na nierównej podłodze. Uciekałem jak najprędzej z książką w rękach.
Poruszanie się nie sprawiało mi tak wielkiego problemu, jak parę tygodni temu. Wciąż się męczyłem, ale nie zapierało mi tchu w piersi. Mięśnie nie drżały ze zmęczenia. Oddychałem spokojnie, równo, popychając koła w wymyślonym przeze mnie rytmie. Jednak zakręty wciąż były dla mnie wyzwaniem. Szatnia była niedaleko, pocieszałem się myślą o tym. Lekko spocony, otworzyłem drzwi. Keller siedział na ławce, zasłaniając twarz rękami. Kolana miał pod brodą. Wydawał się bezbronny, zmartwiony. Jakby wystarczył jeden ruch, by go zbić, rozwalić na małe kawałeczki. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia, widząc drżenie jego ramion.
— Keller? — szepnąłem.
— Nie chcę nikogo widzieć. Nawet ciebie, Finn — wymruczał niewyraźnie, nawet na mnie nie patrząc.
— Nie masz wyboru — odpowiedziałem, zatrzymując się tuż przed nim. — Wszyscy wiedzą, że byłeś z Jordan. Wszyscy znają prawdę.
— Nikt nie zna prawdy — powiedział ostro, ale kolejne słowa były łagodne, wręcz smutne: — Nawet ja jej nie znam.
— Jordan nic ci nie powiedziała?
— Niby o czym miała mi mówić?
— O tym, że jest lesbijką.
Keller nagle zadrżał. Kolana przyciągnął jeszcze bliżej, jakby chciał się za nimi schować. Z jego ust wydobyło się coś, co mogło być piskiem albo szlochem. Wciąż nie widziałem ani kawałka jego twarzy, mimo że chciałem, by na mnie spojrzał.
— Po powiedzeniu, że jest zakochana w dziewczynie, zerwała ze mną.
Czemu ta informacja była dla mnie tak szokująca? Myślałem, że nie znał prawdy o Jordan, mimo że znał ją od lat, a nawet z nią był przez pewien czas? Mieszkała z nim, więc nie miała szans. by ukryć te wszystkie tajemnice, które ją otaczały. Któreś musiały się wyrwać. A Keller dowiedział się najgorszej.
— Ona jest chora? — zapytałem nagle, zaskakując Kellera oraz samego siebie.
Podniósł głowę. Dopiero wtedy dostrzegłem łzy spływające po jego policzkach.
— Nie. — Na chwilę się zamyślił, szukając czegoś w pamięci. — Nie. Na pewno nie. Powiedziałaby mi jakby się gorzej poczuła... Jestem tego pewien. Wiedziałem nawet kiedy miała miesiączkę... Wiedziałbym o tym, gdyby miała HIV... Wiedziałbym...
— Ale też nie wiedziałeś, że jest lesbijką — zauważyłem, a Keller, słysząc te słowa, skrzywił się.
— Nie wiedziałem... Ale wciąż mnie to mało obchodzi, Finn.
Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo. Nie obchodziło go to? To po prostu niemożliwe, by Keller nic nie poczuł, poznając prawdę o orientacji Jordan. O tym obrzydlistwie... O tym, że... Nie zastanawiał się, dlaczego ona z nim była, mimo że lubiła dziewczyny? Dlatego, że dał jej darmowe miejsce do spania? Nie miała własnego domu? Bo dawał jej swoją uwagę? Bo lubiła, gdy inne dziewczyny jej zazdrościły chłopaka? Nie byłem ślepy. Widziałem rumieniącą się Ashley, gdy spoglądała na niego nieśmiało, a dziewczyna na domówce tylko potwierdziła moje przypuszczenia, że płeć piękna oglądała się ze nim.
— Jak może cię to nie obchodzić? — nieświadomie zacząłem podnosić głos. — Możesz umierać, a ty masz to gdzieś? Nie boisz się choroby, która jest nieznana w dwudziestym wieku? Nie boisz się, że umrzesz? Nie masz za złe Jordan, że cię okłamywała? Że nie mówiła prawdy?
Keller pociągnął nosem. Stopy postawił na podłodze. Wpatrywał się w swoje stare trampki. Otarł łzy z policzków.
— Nie jestem na nią zły, bo nie mam za co. Nigdy mi nie powiedziała, że mnie kocha. Nigdy nie uprawialiśmy seksu. Nigdy jej nawet nie widziałem nago. Naprawdę mnie nie obchodzi, że kocha kogoś innego, naprawdę mnie nie obchodzi, że woli dziewczyny. Ja ją kocham, Finn. Jako dzieciak nie widziałem w niej dziewczynę, tylko kolegę. Jednak z wiekiem się to zmienia. Widzę w niej nie płeć, a po prostu to, jaka ona jest wspaniała, mimo tego, co przeżyła. Pragnę nie bycia z nią, to schodzi na drugi plan. Najważniejsze, dla mnie, jest to, by była szczęśliwa. By była z kimś, kto na nią zasługuję. By go, ją po prostu pokochała i była szczęśliwa. Jeśli ona będzie szczęśliwa, ja również.
Prychnąłem.
— Co ty pierdzielisz? Wykorzystywała cię i jeszcze ci mózg wyprała? Możesz być chory! Możesz umierać!
Spojrzał mi w oczy, marszcząc brwi.
— Czy ty właśnie chcesz mnie zmusić, żebym znienawidził Jordan?
— Nie. Chcę cię uświadomić, że przez swoją głupotę możesz umrzeć! Że byłeś z lesbijką. Że cię okłamywała...
— Ty naprawdę nie rozumiesz? Ona mnie nie okłamywała, Finn. Nigdy mi nie powiedziała, że mnie kocha, że mnie potrzebuje, że mnie chce... Byliśmy ze sobą, bo kogoś potrzebowaliśmy. Ja potrzebowałem jej, bo zacząłem rozumieć jaką wspaniałą osobą jest. Potrzebowałem kogoś w domu, do kogo mogłem otworzyć usta. A ona potrzebowała kogoś, kto poświęci jej trochę uwagi. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem.
— Ty naprawdę jesteś taki tępy? — zapytałem prawie szeptem, nachylając się do niego. — Otwórz w końcu oczy!
Keller westchnął, wstając nagle. Podszedł do drzwi, biorąc plecak.
— Nie mam ci nic więcej do powiedzenia, Finn. Chyba nigdy więcej nie będę miał.
I po prostu wyszedł, zostawiając mnie samego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top