Rozdział 21. Jordan
"Kocham cię" to duże słowa. "Kocham cię" oznacza całkowitą akceptację drugiej osoby, jej wad, jej dziwnych zachowań, dosłownie wszystkiego. To ciężka sprawa, jeśli człowiek bardziej się nad tym zastanowi. To nie zwykłe słowa, którymi szasta się na prawo i lewo. Oczywiście, znajdą się również tacy, którzy to robią. Kto im zabroni? Jeśli to robią, a mnie to nie dotyczy i nie robią nikomu krzywdy, to czemu nie? Jednak ja to powiedziałam. Wyznałam swoje uczucia i zostałam odrzucona. Wyznałam, to co leżało mi na sercu i zostałam odrzucona. Liczyłam się z tym, więc dlaczego to tak bardzo bolało? Nie rozumiałam własnych emocji. To wciąż dla mnie wielka zagadka.
Wpatrywałam się w sufit, leżąc w łóżku Kellera. Nie pytał o powód mojego smutku. Po prostu go zaakceptował, tak jak ja wszystkie dziwactwa Hope. Czemu ona tego nie umiała zrobić? To zbyt skomplikowane? Może po prostu nie lubiła kobiet w ten sposób, co ja? To chyba to... jednak artyści są otwarci na różne dziwactwa, prawda? Nikt nie powinien być zdziwiony, gdyby nagle przyszła z dziewczyną, gdy stała się mega sławną malarką, z własnymi wystawami. Powiedziałaby całemu światu, że się we mnie zakochała, ktoś miałby coś przeciwko? Wszyscy zdążyliby ją pokochać i nikt by nic przeciwko nie powiedział. Nawet jeśli, zostaliby zagłuszeni przez wesołe okrzyki fanów. Mogliby mnie uznać po prostu za dziwactwo. Chciałabym. Bardzo bym chciała być tym dziwactwem nawet przez kilka dni, tygodni, miesięcy, lat... Życia by mi nie starczyło, by się upoić tym cudownym uczuciem, jakim jest miłość. Jednak mnie odrzuciła. Coś czułam, że nikt więcej nie chciałby mnie mieć jako swoją ukochaną. Miałam jedną szansę, jedną miłość i to zepsułam. Straszna idiotka ze mnie.
Keller wiedział jedynie o tym, że wyznałam swoje uczucia. Nie wiedział komu ani dlaczego. Na moje szczęście nie pytał. Był po prostu gotowy mnie wysłuchać. Tylko tyle i zarazem aż tyle. Gotowy, żeby spełnić każdą moją zachciankę. Sądziłam, że nawet jakbym nagle powiedziała, że poszłabym z nim do łóżka, zapytałby jedynie, czy to przemyślałam. To kochany chłopak, więc dlaczego nie umiałam tego odwzajemnić? Dlaczego tak bardzo wykorzystywałam jego dobroć?
W samej koszulce i majtkach, poszłam do kuchni, by znaleźć coś do jedzenia. Keller wczorajszą kolacje wstawił do lodówki. Ciekawiło mnie, kiedy nauczył się gotować. Może, gdy z młodszym bratem jeździli na rehabilitacje, a on, żeby nie opuszczać szkoły, zostawał w domu? Musiał nauczyć się sobą zajmować. Serce mi się łamało na samą wyobrażenie chłopaka samego w domu. Za dziecka był strachliwy. Bał się różnych dźwięków w domu? Spał w salonie, bo przerażał go dźwięk kapiącej wody? Tak, to brzmi jak on.
Wyjęłam rzeczy i je odgrzałam. Zrobiłam sobie tosty z masłem. Ten żal pobudził mi apetyt. Nawet odgrzewane jedzenie, które przyrządził Keller pachniało cudownie. Burczało mi w brzuchu. Odnalazłam woreczki z herbatą i zaparzyłam ją. Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść w samotności, choć przez chwilę. Bo usłyszałam jak jakiś samochód parkował tuż przed domem. Dopiero wtedy spojrzałam na zegarek. Była prawie piętnasta. Cholera. To użalanie się nad sobą trochę mi zajęło. Po chwili wszedł Keller, gdy zaczęłam odgrzewać wszystko, co przygotował dzień wcześniej.
— Ty nadal w piżamie? — zdziwił się, uśmiechając lekko.
— Jest wygodna. Nie mam ochoty się przebierać. Jak w szkole? — zmieniłam szybko temat, by nie drążyć, że paradowałam prawie naga. O dziwo się nie wstydziłam. Czułam jego wzrok na swoich nogach, nagiej skórze i szczerze mi się to podobało. Wiedziałam, że mimo braku krągłości, talii, moje nogi były naprawdę niezłe dzięki treningom.
— Całkiem całkiem. Na szczęście nic nie jest zadane — ucieszył się, siadając przy stole. — Co porabiałaś, gdy mnie nie było?
— Użalałam się nad sobą — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Odwróciłam się i oparłam się o blat. Od razu powrócił wzrokiem do mojej twarzy. — Ale już czuję się... Choć trochę lepiej. Przyznaję, że wypełzłam z łóżka chwilę temu, dlatego przepraszam, że nic nie przygotowałam do jedzenia. Straciłam rachubę czasu.
Uśmiechnął się szeroko i poczułam się trochę głupio, że zaczęłam go przepraszać. Wiedziałam, że nie miał mi tego za złe, ale czułam, że powinnam to zrobić. Był taki przystojny, gdy się uśmiechał... Jasne włosy opadały mu na czoło. Oczy lśniły, gdy mi się przyglądał. Jak to możliwe, że nie miał dziewczyny, tylko mnie — najbardziej popapraną osobę jaką znał?
— Nie masz za co przepraszać. Dobrze, że to zjemy, bo nic się nie zmarnuje.
Chociaż taki plus.
Ustawiłam wszystko na stole, podstawiłam mu pod nos colę i usiadłam naprzeciwko niego. Kurczaki ze słonecznikiem wyglądały cudownie. Kotlety z panierką musztardową podbiły moje serce. Nie mogłam sobie wyobrazić jak niebiańsko musiały smakować, kiedy ściągnął je dopiero z patelni.
— Jeśli będziesz mi gotować tak jak teraz, wyjdę za ciebie — zażartowałam, mając buzię pełną jedzenia.
Zaśmiał się, odgarniając z czoła niesforne włosy.
— To już chyba muszę szykować pierścionek, bo uwielbiam gotować. Umiem kilka potraw, ale jestem w nich mistrzem — odpowiedział, pakując do ust kolejną porcję jedzenia.
— Jestem gotowa — ciągnęłam żart, uśmiechając się.
To cud, co dobre jedzenie może zrobić. Kiedy żołądek się napełnił, od razu humor mi się poprawił. Zrobiłam się śpiąca, ledwo mogłam się ruszać, dlatego poszłam szybko się ogarnąć, założyłam świeżą koszulkę i krótkie spodenki, umyłam zęby i wróciłam do salonu, gdzie Keller oglądał jakiś serial. "Dallas". Nie interesował mnie ani trochę, dlatego ułożyłam się na jego kolanach i przymknęłam oczy. Po prostu chciałam być blisko niego, bo choć przez chwilę mogłam czuć się szczęśliwa, wyobrażając sobie, że leżałam na udach Hope. To było trochę ciężkie, bo Keller należał do wysportowanych osób, dlatego średnio się czułam jak na poduszce, ale wciąż było mi dobrze.
— Jordan? — szepnął nagle.
— Hmm? — mruknęłam, nie otwierając oczu.
— Finn dzisiaj był jakiś... Ciekawski.
— On zawsze taki był.
— Sądził, że pokłóciłaś się z Hope.
Serce mi się ścisnęło ze strachu. O Boże, nie. Nikt nie może o tym wiedzieć. Miłość do tej samej płci jest zakazana. Nigdy przenigdy... To i tak był błąd, że wyznałam swoje uczucia do Hope. Jeszcze gorzej, że Keller mógł odkryć prawdę. Nie, nie, nie, nie... Tylko nie to. Schrzaniłam sobie jakiekolwiek szanse na przyjaźń z Hope. Nie chciałam stracić jeszcze go. Nikt by mi nie został. Musiałabym wrócić do rodziców, którzy zapewne nawet nie zauważyli, że nie wracałam na noc. Jak mogłabym to przeżyć? Jak mogłabym...? Cholera. Cholera. Błagam, nie, Keller. Nie rób tego.
— Można tak powiedzieć — odpowiedziałam, starając się nic nie zdradzić tonem głosu. Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w ekran telewizora. Serce biło tak mocno ze strachu, że aż bolało.
— Przykro mi, że wczoraj miałaś tak ciężki dzień, Jord — powiedział, gładząc mnie po włosach.
I co, to koniec tematu? Bez naciskania? Bez drążenia tematu? Bez domysłu? Bez zaganiania mnie w kozi róg?
Nie. Temat był skończony. Tamtego dnia.
***
Z Finnem miałam mało wspólnego i nie miałam zamiaru tego zmieniać. Od to człowiek, który nagle pojawił się w moim życiu i miałam przeczucie, że długo miał w nim nie przebywać. To ktoś typu postaci drugoplanowej w książkach. Robił za tło, robiąc coś. Czasem po prostu oddychając, przyglądając się Hope, rozmawiając z nią, czy inne nieznaczące rzeczy. Gdyby nagle zniknął z naszej historii, nikt by tego nie zauważył. Ba, może nawet odetchnęłabym z ulgą, bo nie należał do prostych osób. Kiedy zbliżał się do mnie, czułam coś w rodzaju depresji, niechęci do życia. Wyczuwałam to bez trudu, nawet z dużej odległości. To coś podobnego jak przy rodzicach, a to znałam aż za dobrze.
Siedziałam w kuchni Kellera, kręcąc biodrami w rytm muzyki, którą włączyłam z wieży w sąsiednim pokoju. Musiałam się namęczyć przez ilość przycisków i różnych pokręteł, ale po kilku minutach wszystkiego się nauczyłam. Mogłam spokojnie gotować obiad dla naszej dwójki. Nigdy nie należałam do najlepszych kucharzy, dlatego odnalazłam książkę kucharską i postanowiłam przygotować zapiekankę z makaronem i kurczakiem w sosie śmietanowym. Co mogłam zepsuć? Jedynie dodać za mało albo za dużo przypraw. Planowałam klęczeć przed piekarnikiem, pilnując, żeby nie przypiec za bardzo mięsa. Gdyby jednak był surowy, mogłam go dopiec. Genialny plan!
Poczułam coś podobnego do ciarek, zaglądając do piekarnika. Usłyszałam warkot znajomego silnika, a następnie szybkie kroki tuż przed domem. Wyjrzałam przez okno. Keller biegł do wejścia, ale w samochodzie dostrzegłam kogoś jeszcze. Ciemny zarys sylwetki. Spodziewałam się, niestety, czyją. Szybko to zignorowałam, bo drzwi szeroko się otworzyły i chłopak wpadł do kuchni, oddychając ciężko.
Wiecie jakie to uczucie, gdy wasz świat się rozpada? Na początku jest naprawdę okay. Uśmiechnęłam się i podeszłam, żeby mnie objął na przywitanie, mimo że przeczuwałam coś złego. To taka cisza przed burzą. Wtedy człowiek starała się w sobie mówić, że wszystko w porządku, ale w środku coś aż wrzeszczało, żebym dokładnie się przyjrzała. I to zrobiłam.
Keller stał przede mną, przegryzając wargę. Nie musiałam dobrze go znać, by wiedzieć, że szarpały nim silne uczucia. Smutek? Złość? A może wściekłość? Oczy nie mogły skupić się na jednym punkcie. Kiedy spoglądał na mnie, nagle uciekał wzrokiem w zupełnie inny, odległy punkt. Wyglądał prawie jak dziecko, które coś zepsuło i bało się powiedzieć rodzicom.
— Nie przytulisz mnie na przywitanie? — zapytałam żartobliwym tonem, otwierając przed nim ramiona. — Przygotowałam obia...
— Tak mi przykro, Jordan. Tak mi cholernie przykro — wyszeptał, a w jego oczach dostrzegłam łzy i współczucie. Tak jak w dniu, kiedy umarła moja siostra.
Serce zatrzymało się na moment, by zacząć bić coraz szybciej i mocniej. To bolało. W pomieszczeniu zrobiło się lodowato a zarazem za gorąco. Pociłam się i drżałam. Moje ciało zgłupiało, co miało odczuwać w tamtej chwili. Mimo niepokoju, uśmiechnęłam się, udając przed samą sobą, że nie zrozumiałam jego słów. Chciałam kłamać sobie samej w oczy, że nic złego nie wyczuwałam. Że wszystko w porządku. Że za chwilę mieliśmy usiąść przy stole i zjeść obiad. Jako para. Bo... Dlaczego?
— Ale o co chodzi? Wiem, że nie jestem dobrą kucharką, ale żeby tak reagować...?
Chwycił mnie za ręce i spojrzał mi prosto w oczy. Serce biło na tyle głośno, że prawie zagłuszyło jego słowa:
— Hope trafiła do szpitala.
Zrobiłam krok w tył, bo poczułam się jakbym dostała w twarz. Nie, to o wiele gorsze uczucie. Jakby... Jakby... Ziemia osunęła się spod nóg. Keller chwycił mnie za rękę, żebym nie upadła. Już nie mogłam dłużej udawać, że wszystko w porządku. Że tak naprawdę ta sprawa mnie nie dotyczyła. Bo dotyczyła. Bo chodziło o Hope.
Moją Hope.
Moją nadzieję.
Moją przyjaciółkę.
Moją miłość.
Moje serce.
Moje życie.
Nie mogłam złapać oddechu. Nie mogłam się na niczym skupić. Nie mogłam przyjąć do świadomości jego słów. Mój Boże. Nie. Czy naprawdę Bóg mnie tak bardzo nienawidził, że musiał skrzywdzić kolejną bliską mi osobę? Nie, nie bliską. Najbliższą. Moją Hope. Dlaczego nie skrzywdził mnie? Dlaczego nie spadłam z dachu? Dlaczego się nie połamałam? Dlaczego to nie ja trafiłam do szpitala? Dlaczego przed oczami widziałam same czarne scenariusze?
Złapałam Kellera za rękę i wbiłam mu paznokcie w skórę. Zmusiłam go, by spojrzał mi w oczy, wbijając palce w jego włosy.
— Keller... Proszę. Powiedz, że sobie żartujesz. Że Hope tak naprawdę siedzi w aucie i chce mi zrobić głupi żart. Proszę, Keller...
Znowu to spojrzenie chłopca. To uciekanie wzrokiem w drugą stronę. Znowu potwierdzenie najgorszego.
Wybiegłam z kuchni, nawet nie wyłączając piekarnika. Nie myślałam o tym, że mogłam spalić cały dom, który do mnie nie należał. Chwyciłam buty, nawet ich nie założyłam i w sekundę znalazłam się na tylnym siedzeniu auta Kellera. Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, że przede mną znajdował się Finn. Sztywny, pełen nienawiści do świata, a szczególnie do mnie. Nawet nie odwrócił głowy. Wpatrywał się przed siebie. Zapięłam pasy, modląc się, żeby odwiózł go jak najszybciej do domu, żebyśmy mogli jechać do Hope.
— Wiesz, że to twoja wina? — zapytał szeptem. Uniosłam wzrok, by spojrzeć na niego w przednim lusterku. Nagła nienawiść do niego i siebie samej doprowadziła mnie do tego, że miałam ochotę pobić chłopaka na wózku.
— Co ty wygadujesz, co? — warknęłam, biorąc but do ręki. Założyłam go.
— To przez ciebie Hope zemdlała.
Zrobiło mi się słabo.
Nie chciałam mu pokazać słabości, dlatego zmusiłam się, żeby skupić całą swoją uwagę na sznurówkach. Trzeba je zawiązać.
— Czemu tak sądzisz? — spokojny, zrelaksowany ton. Umiesz się odprężyć. Umiesz udawać. Umiesz...
— Pokłóciłaś się z nią. Nie wiedziałaś w jakim jest stanie. Od dwóch dni starałem się ją pocieszyć. Nic to nie dawało, Jordan. I to tylko i wyłącznie twoja wina.
— Ta...
Cała drżałam. Boże, co jeśli to prawda? Jeśli ta nasza kłótnia do tego doprowadziła? Zawsze brała wszystko do siebie, a ja ją okropnie potraktowałam. Mogła zemdleć z emocji, z poczucia winy, prawda? Chciałam wszystko na nią zwalić, żeby poczuła tę samą rozpacz, co ja. Żeby cierpiała, tak samo jak ja. A wylądowała w szpitalu. Zemdlała. A mnie przy niej nie było.
Bała się? Co się działo kiedy karetka ją zabierała? Wołała mnie? Myślała o mnie? Chciała, żebym przy niej była? Trzymała za rękę? Obiecywałam jej, że zawsze będę przy niej. Nie dotrzymałam słowa, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Jaka ze mnie pieprzona egoistka... Okropna, pieprzona, lesbijka, która umie tylko niszczyć wszystko na swojej drodze.
Dłonie drżały mi na tyle, że nie mogłam sobie poradzić z zawiązaniem buta. Rzuciłam go na podłodze. Skuliłam się na tylnym siedzeniu, słuchając Finna, który obrzucał mnie winą. Miał rację. To tylko moja wina. Tylko moja wina... Moja wina...
Zamknął się dopiero, kiedy Keller wszedł do auta. Zamknął drzwi, zapiął pasy. Ruszył.
Skuliłam się na tylnym siedzeniu, objęłam kolana ramionami i zaczęłam cicho płakać. Nikt tego nie zauważył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top