Rozdział 19. Jordan
Hope nie przysunęła się do mnie. Ani nie odsunęła. Ani nie uchyliła ust. Ani ja nie otworzyłam swoich warg. Nie wędrowałam językiem po jej skórze. Nie szukałam zapięcia stanika, gdy siedziała mi na kolanach. Nie mówiła mi "kocham cię, Jordan". Nie siedziała mi na kolanach, kierując moje dłonie na zapięcie swojego stanika albo na te pełne biodra, które miałam ochotę podgryzać, drapać. Nie szeptała mi do ucha słów, które wywoływałyby ciarki na skórze. Nie całowałam jej nagich piersi, gdy wiła się pode mną. Nie widziałam ani skrawka bielizny. Nie widziałam chęci, by posunąć się dalej.
To było jedno wielkie nic.
Trzymałam usta na jej ustach i nic więcej. Trzymałam ją w ramionach i nic więcej. Założyła nogę na mojej nodze i nic więcej. Serce nie obijało się boleśnie o żebra. Przestało nagle. Myśli nie były zamglone, krążyły, skakały z tematu na temat. Jedynie czułam wiśniowy błyszczyk i nic więcej.
Czy tego chciałam? Czy tak sobie wyobrażałam nasz pierwszy pocałunek? Nigdy. Miał być pełen pasji, pożądania, chęci, by posunąć się dalej, by wręcz krzyczał nasze emocje. Nie dostałam nawet nienawiści, której oczekiwałam od lat. Nie zostałam odepchnięta. Nie odwzajemniła pocałunku. Nie przytuliła się mocniej. Jedyne, co zrobiła, to zaczęła płakać.
Otworzyłam oczy i szybko odsunęłam się od niej. Skuliłam się, siedząc na łóżku jak najdalej od niej. Czułam się... upokorzona. Nie mogłam nawet współczuć jej łez. Równie dobrze mogła być dla mnie obcą osobą, pocałował ją ktoś podobny do mnie, a ja stałam z boku i to oglądałam. Ledwo poczułam ciepło swoich dłoni, gdy położyłam je na ramionach.
— Jordan... — zaszlochała, ocierając łzy. — Ja...
— Nic nie mów — urwałam ostro, wstając. — Po prostu nic nie mów.
Czemu byłam taka oschła? Nie poznawałam siebie. Tak sobie nie wyobrażałam tego pierwszego pocałunku. Spodziewałam się naprawdę wszystkiego, nawet uderzenia w twarz i nazwania mnie "głupią, brudną lesbą". Naprawdę wydawało mi się, gdy się do niej zbliżyłam, że byłam gotowa na każdą reakcje. Myliłam się chyba najbardziej na świecie. Nie przygotowałam się na obojętność, a to jeszcze gorsze od naplucia w twarz.
— Jordan, czekaj... — wyszeptała, gdy sięgnęłam po swój plecak.
— Pocałowałam cię z litości — skłamałam. Po co? Żeby ratować swój wizerunek? Twarz? Przecież już tych rzeczy nie miałam. Straciłam je w oczach ludzi, gdy przyznałam przed samą sobą, że zakochałam się w innej dziewczynie. — Nie widziałaś swojej miny. Jesteś czasem taka żałosna, Hope...
Nie wiem kiedy, ale znalazła się przy mnie. Chwyciła mój nadgarstek i odwróciła w swoją stronę. Dopiero widząc jej zapłakaną, zaróżowioną twarz, zdałam sobie sprawę, że płakałam. Patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Wbijała mi mocno palce w skórę, kaleczyła paznokciami. Miałam ochotę się wyrwać, ale tego nie zrobiłam. Ból fizyczny uśmierzał ból psychiczny.
— Kłamiesz. Nie znam cię od wczoraj — starała się, żeby jej głos był zdystansowany, groźny, ale zepsuła to, bo nowe łzy naleciały do jej oczu. — Wiem, kiedy kłamiesz. O co chodzi? Czemu... Czemu mnie pocałowałaś? Czemu...? Czemu, kiedy jesteś z Kellerem? Przecież...
Wyszarpałam rękę. Czułam się jakbym za plecami miała ścianę, jakbym nie miała, dokąd uciec, mimo że drzwi były tuż obok. Mogłam po prostu wyjść, ale tego nie zrobiłam. Wpatrywałyśmy się w siebie, gdy zbierałam myśli. Układałam mowę, by wyjść jak najmniej żałosną. Ale jak to zrobić, gdy byłam z chłopakiem tylko dlatego, że potrzebowałam bliskości, a kochałam swoją najlepszą przyjaciółkę?
— Ja... Nie jestem z Kellerem — wyszeptałam, wolno szukając odpowiednich słów. — Zaproponował mi to podczas domówki, gdy płakałam. Widział, że potrzebowałam bliskości. On też tego potrzebuje i... Zgodziłam się. Chciałam tego, bo wiedziałam, że nie miałam szans, by kiedykolwiek być z tobą. A zrobiłam to... Bo... Czułam, że... — głos mi się załamał. Łzy zaczęły ciec. Stanęła na palcach, z miną pełną troski, ale odsunęłam się i je wytarłam. — Czułam, że łączysz ze mną przyszłość. Chcę być jej częścią. Na zawsze, Hope. Przepraszam — zaczęłam płakać. — Przepraszam, że to zrobiłam. Przepraszam. Zrobiłam sobie nadzieje i, cholera, to tak bardzo boli, Hope. Tak bardzo boli...
Osunęłam się na podłogę, zasłaniając twarz dłońmi. Szlochałam, nawet nie starałam się być cicho. To co wyrwało mi się z gardła, to nie zwykły szloch. Nigdy nie słyszałam tak koszmarnego dźwięku. Jakby mi ktoś rozrywał serce, palił je. Bo tak się czułam. Nie wiedziałam, nawet po śmierci siostry, stoczeniu się rodziców, że można przeżywać tak ogromne cierpienie. Czułam się jakbym w końcu zaczęła coś czuć, po latach obojętności, bycia maszyną i pierwsze, co miałam poczuć, to cierpienie. Paliło każdą komórkę, a to, że Hope uklęknęła i mnie objęła. Schowałam twarz w jej włosach. Mocno przytuliłam, chwyciłam jakby była kółkiem ratunkowym, a ja tonęła we własnym smutku, cierpieniu i łzach.
— Ja cię kocham — wychrypiałam. — Kocham cię, Hope.
Czułam, jak zaczęła drżeć. Płakała ze mną, wbijając mi paznokcie w plecy.
— Tak mi przykro, Jordan... Tak bardzo mi przykro...
Nie mogłam tak dłużej, tego było zbyt wiele. Nie mogłam tego znieść. Serce bolało, ściskało się tak mocno, że miałam wrażenie, że miało za chwilę pęknąć. Dusiłam się. Potrzebowałam... Czegoś. Potrzebowałam kogoś, kto mógł zrozumieć ból odrzucenia. Kogoś, kto mógł mi dać ukojenie. A znałam taką osobę i czekała na mnie z kolacją. Cholera, Keller. Na myśl o nim chciało mi się jeszcze bardziej płakać.
Odsunęłam się od niej. Nie spojrzałam na nią, gdy podnosiłam się z kolan.
— Rozumiem. Nie kochasz mnie — siliłam się na obojętny ton, gdy serce się łamało na milion małych kawałków. — Rozumiem to, Hope.
Odwróciłam się na pięcie, by odejść.
— Poczekaj. Porozmawiajmy...
— Nie chcę nigdy więcej poruszać tego tematu, Hope. Rozumiem. Nie kochasz mnie. Czy mam rację?
Na chwilę zapadła cisza. Nie starała się do mnie podejść ani powstrzymać. W końcu powiedziała:
— Tak mi przykro...
— Udajmy, że to nie miało miejsca, dobrze? — nie czekając na odpowiedź, wyszłam z jej pokoju. Skierowałam się do drzwi. Na szczęście w domu nie było rodziców. Wyszłam pospiesznie. Na dworze zachodziło słońce, latarnie zaczęły się zapalać. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę domu Kellera, pragnąc znaleźć się tam jak najszybciej, jak najszybciej zapomnieć o tym upokorzeniu, o tym cierpieniu. Czułam się w jego objęciach bezpiecznie, mimo że nie było w nich miłości. Chciałam się znaleźć przy osobie, z którą byłam bez miłości. Chciałam fizyczności, a nie miłości, bo po tym, jak Hope złamała mi serce, wiedziałam, że nie zdołam nikogo pokochać.
Nadzieja zawsze łamała mi serce.
Zawsze robiłam sobie nadzieje. Za każdym razem. Gdy pojawiła się moja siostra na świecie, miałam nadzieję, że życie miało toczyć się spokojnym rytmem. Gdy umarła, miałam nadzieję, że rodzice pewnego dnia przestaną pić. Gdy przestali kontaktować, miałam nadzieję, że nagle mnie zauważą. Gdy dom zaczął popadać ruinę, miałam nadzieję, że go naprawią. A w tamtej chwili, gdy pocałowałam Hope, miałam nadzieję, być jej dziwactwem.
Rzuciłam się biegiem przez uliczki. Biegłam, nie pozwalając, by choć przez chwilę pędzić wolniej. Szybciej albo w tym samym tempie. Tylko tyle wymagałam od siebie. Starałam się sobie przypomnieć dłuższą drogę, by się zmęczyć. Minęłam zaledwie kilka osób, a parę kobiet pieliło w ogródkach albo przycinało kwiaty. Nie zwracałam na nie uwagi. Pozwoliłam sobie się zatrzymać dopiero przy furtce do domu Kellera. Na przedpokoju zdjęłam buty. Chłopak siedział na fotelu i oglądał telewizję. Bez chwili wahania usiadłam mu na kolanach i pocałowałam go. Mocno wbijając usta w jego wargi. Przegryzłam ją. Jęknął. Przez moment nie wiedział, co miał ze sobą zrobić, ale szybko się opanował i położył mi rękę na plecach, przyciągając mnie jeszcze mocniej do siebie. Nie zwracał uwagi na mój pot ani zapłakaną twarz. Smakował chipsami i słodkim gazowanym napojem.
— Jordan, co...? — wydusił z siebie pomiędzy pocałunkami.
— Ćśśś, Keller. Chodź.
Zrobiłam coś, czego się sama nie spodziewałam, ale chciałam tego. Czułam w każdej komórce swojego ciała. Mięśnie w podbrzuszu zacisnęły się miło, ale zarazem boleśnie. Chwyciłam go za rękę i zaprowadziłam na górę. Do jego pokoju.
Światło było zgaszone, ledwo widziałam co miałam przed sobą. Keller mocniej zacisnął palce na mojej dłoni, zapewne bojąc się, że miałam się o coś przewrócić. To trochę mnie zdziwiło, bo bardzo dbał o porządek. Mogłam się założyć, że wszystko leżało na swoim miejscu. Zrobiłam krok w przód i wymacałam włącznik na ścianie. Żarówka zasyczała i rozbłysła. Wygrałam - wszystko na swoim miejscu. Uśmiechnęłam się i poprowadziłam go w stronę łóżka, kołysząc biodrami. Wiele razy widziałam, jak dziewczyny to robiły. Kusząco, seksownie. Miałam jedynie nadzieję, że nie wyglądałam jak idiotka, bo nigdy tego nie trenowałam przed lustrem. Chciałam, żeby chciał zrobić ze mną to samo, co ja z nim. Jak miałam go uwieść? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Wiedziałam, że miałam pewne atuty. Wysoka, szczupła, wysportowana. Z drugiej strony te pozytywy mogły stać się negatywnymi cechami. Nie posiadałam ani piersi, ani talii, ani pupy. Kiedy stałam tyłem, często mylono mnie z chłopakiem. Co ciekawego mógłby zobaczyć? Co mogłoby go podniecić? Co mogłoby...?
Usiadł na łóżku, wciąż trzymając mnie za rękę. Zaczął gładzić skórę kciukiem, robiąc malutkie kółka. Ciarki mnie przeszły. Całą swoją uwagę poświęcił na mojej dłoni, wpatrywał się w nią jakby chciał coś w niej znaleźć. Nie odzywał się. Po prostu się jej przyglądał, a ja z tej pozycji, stojąc nad nim, nie widziałam jego twarzy, jedynie jasne włosy.
— Jordan, czy ty...? — chciał zapytać, ale szybko mu przerwałam.
— Keller, proszę, nie zadawaj pytań, dobrze?
Uniósł wzrok i na mnie spojrzał. Miał coś w oczach, co zaparło mi wdech i pożałowałam swoich słów. Desperacja? Prośba? Groźba? Co to takiego?
— Też jestem w tym związku, Jordan. Chcę wiedzieć, czy ja coś źle myślę, czy ty robisz mi właśnie nadzieję na coś... Coś, co mi mówiłaś, że nie będziemy robić.
Wyrwałam rękę z jego dłoni i usiadłam obok niego na łóżku. Znowu popatrzyłam na te wszystkie zdjęcia rodzinne. Miłość aż od nich biła. Coś mnie zabolało w sercu, znowu. Prawie się wzdrygnęłam, bo się tego nie spodziewałam. Myślałam, że w tym okropnym dniu już wystarczyło mi bólu. Objęłam kolana pod brodą.
— To przecież nie jest związek — odparłam po długim milczeniu.
— W pewnym sensie to związek.
— Nie. Nie kochamy się.
— Każdy związek ma miłość w sobie?
Pod powiekami pojawili się moi rodzice. Już od lat tam nie było miłości. Moja siostra miała być ratunkiem dla nich. Nie wyszło. Jak zawsze.
— Przydałoby się, żeby jednak była.
Keller odwrócił się do mnie. W jego oczach pojawiło się coś nowego, co jeszcze bardziej odmłodziło jego twarz. Spodobał mi się jeszcze bardziej. Ile dziewczyn mi musiało go zazdrościć? Sama nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Chwycił moją rękę i ucałował moje palce. Jego wargi były ciepłe, delikatne, równie dobrze mogły mnie musnąć skrzydła motyla.
— Zasady zawsze można zmienić — stwierdził.
Spięłam się. Zabrałam rękę i objęłam mocniej kolana.
— Można, ale... Ale nie chcę o tym na razie myśleć, Keller.
— Co się stało?
Czemu on mnie tak dobrze znał? Czy to ja pokazywałam swoje emocje aż tak otwarcie? Może to też dlatego, że znał mnie od małego, dodatkowo od paru ładnych dni po prostu u niego mieszkałam. Zdążył zauważyć moje nawyki, emocje, mimikę.
— Zrobiłam dzisiaj... Coś... Co chciałam zrobić — powiedziałam pomału, ostrożnie dobierając słowa. Serce mi się ścisnęło na samo wspomnienie. Boże, tak bardzo żałowałam dzisiejszego dnia. Chciałabym, żeby ktoś po prostu mi go wymazał z pamięci, żeby po prostu ten pocałunek nie miał miejsca. Żeby Hope nie wiedziała o moich emocjach.
— To czemu jesteś nieszczęśliwa?
— A czemu bym miała?
— Bo zrobiłaś coś, czego chciałaś.
I czego miałam żałować do końca życia.
— Bo chodzi o... O moją ukochaną osobę — przyznałam w końcu, żeby zakończyć temat.
— Co się stało?
— Wyznałam swoje emocje. Pocałowałam — powiedziałam, nie patrząc na niego. Już nie czułam podniecenia, jak zaledwie parę minut temu. Miałam ochotę się gdzieś ukryć i nie wychodzić do końca życia.
— Jezu, Jordan. Przecież chciałaś tego! Ta osoba wie, co czujesz. To najważniejsze! Gratuluję, że wzięłaś się w końcu garść i wyznałaś swoje uczucia. Ja nie znalazłbym w sobie tyle odwagi...
— Odrzuciła mnie — przerwałam mu. Widziałam go zaledwie kątem oka, ale zauważyłam, że spochmurniał, spoważniał. — Usłyszałam, że mnie nie kocha. Że nigdy mnie nie pokocha. Czuję się jak... Jak najgorsze gówno, Keller.
— Nie wiem kto to jest, ale sądzę, że to debil — powiedział po chwili zastanowienia. Spojrzałam na niego. Minę miał poważną, tak samo jak głos. — Skoro to tak cię boli, to na pewno ta osoba źle ujęła to w słowa. Można kogoś odrzucić, ale w kulturalny sposób, a nie "spieprzaj, stara". Serio, to debil!
— To nie jest debil — broniłam ją. — Nic złego nie powiedziała. To moja wina, bo za dużo sobie wyobrażałam. Chciałam... — Właśnie. Kiedy pocałowałam Hope, czego się spodziewałam? Oddania pocałunku? Wyznania miłości? Przyszłości z nią? Tego ostatniego najbardziej. Dlaczego to zrobiłam? Mogłyśmy planować przyszłość jako przyjaciółki, byłabym u jej boku aż do końca życia, wierna jak pies. Jednak po tym wątpiłam, że zechciałaby w ogóle ze mną rozmawiać. Cholera. Skopałam. Chwyciłam się za włosy i spojrzałam się na swoje stopy, by nie patrzeć Kellerowi w oczy. — Chciałam czegoś, czego nie mogłam dostać. Wiedziałam o tym, ale dałam się ponieść. Postąpiłam jak debil. Postąpiłam niemądrze. I to wszystko moja wina.
— Miałaś nadzieję. To nic złego.
— To COŚ złego — warknęłam. Poderwałam głowę i spojrzałam mu prosto w twarz. Wyprostowałam plecy, ale wciąż trzymałam kolana pod brodą. Wbijałam paznokcie w skórę. — Niczego nie wiesz, Keller. Niczego. Nawet nie wiesz, kim jest ta osoba. Skąd możesz wiedzieć, czy jest debilem czy nie? Skąd możesz wiedzieć o nadziei i czy powinnam ją mieć? Nic. Zupełnie nic. Więc przestań mnie pocieszać. Proszę — ostatnie słowo przestało być ostre. Zmiękło w moich ustach i wyszło błaganie. Boże, brzmiałam tak żałośnie. Tak okropnie... Jak przy Hope.
Keller przez chwilę mi się przyglądał w milczeniu. Dopiero po chwili przysunął się i mnie objął ramieniem. Gładził mnie i nic nie mówił. I dobrze. Miałam dość słów na dzisiaj.
— Jeśli chcesz płakać, to płacz — wyszeptał łagodnym głosem.
— Już nie chcę przy tobie płakać. Przy nikim więcej — wydusiłam, łykając łzy.
— To może ten ostatni raz?
— Dobrze.
Objął mnie mocniej. przytuliłam twarz do jego torsu i wypłakałam wszystkie łzy, jakie mi zostały.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top