Rozdział 16. Finn
Mój krzyk rozniósł się echem po sali. Cały się trząsłem, nie mogłem nabrać oddechu. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Miałem ochotę się puścić poręczy, upaść na ziemię i po prostu się popłakać, jak małe dziecko. Nie chciałem być ciężarem dla nikogo więcej, to oczywiste, ale nie chciałem także cierpieć, od nowa ucząc się chodzić. To takie upokarzające... Otaczali mnie ludzie, którzy byli prawie tacy sami jak ja — starający się jakoś egzystować bez jakiejś kończyny, z bólem, którego nie dało się znieść. Po drugiej stronie stali najbliżsi, rodzina, przyjaciele, tylko nieliczni przychodzi sami oraz rehabilitanci. Pomieszczenie było jednak na tyle małe, że prawie nogą uderzałem w piłkę do ćwiczeń kręgosłupa. Ściany w kolorze zboża miało dawać nam nadzieje, ale mnie przytłaczały. Ogrom zdjęć, na których byli lekarze z pacjentami, którzy wrócili prawie do całkowitej sprawności po ich ćwiczeniach. Kilku nawet poznałem osobiście. Mimo że zbyt dużo nie rozmawialiśmy, witaliśmy się skinieniem głowy i szliśmy do swoich spraw. Ja wciąż się męczyłem, gdy oni mogli cieszyć się odrobiną normalności.
— Ja... Ja nie dam rady — wysapałem, trzymając się mocno poręczy. Moje mięśnie były słabsze niż mi się wydawało. Mogłem zrobić zaledwie kilka "kroków" z protezą nogi. Wciąż niedopasowana, przeszkadzała mi. Niewygodna, uwierała, wbijała się. Nie miałem wyczucia, więc sztuczne kolano nie uginało się, kiedy chciałem. Potykałem się. Nienawidziłem tej protezy jeszcze bardziej niż wózka.
— Dasz — ucięła moje narzekania Miley.
— Kochanie... Jeśli jesteś zmęczony, usiądź na chwilę — zachęciła mnie mama, z miłym uśmiechem na twarzy.
— Nie. Da radę.
Nienawidziłem Miley od samego początku. Ładna dziewczyna, farbowana blondynka o szerokich biodrach. Prawie zawsze głośno żuła gumę. Nosiła obcisłe rzeczy, które podkreślały jej sylwetkę. Mimo że wyglądała na drobną i słabą, nieraz widziałem, jak kogoś podnosiła bez trudu. Uśmiechała się jedynie do personelu, a do nas stawała się chłodna, zdystansowana, momentami aż wroga. Mówiła krótko i na temat. Nie dało się z nią rozmawiać.
— Sama... sobie to spróbuj...
— Dwa kroki i dam ci na chwilę spokój — obiecała mi Miley. — Jeśli chcesz, mogę ci pomóc.
— Łapy... precz... ode mnie — wycharczałem, nie ruszając żadną z nóg. Zbierałem siły, by wykonać to zadanie i po prostu zwiać. Miałem dość. Nienawidziłem tej protezy coraz bardziej i nie chciałem jej nigdy więcej zakładać. Wolałem nauczyć się funkcjonowania na wózku. To łatwiejsze.
— Finn, proszę, słownictwo. Rozumiem, że jesteś zmęczony, ale...
— Prze-przepraszam. Nie mam już siły... mamo.
— Może koniec na dzisiaj, co? — zapytała kobieta. — Jest wykończony.
— Dwa kroki — Miley była nieugięta. Nawet nie spojrzała w jej stronę. Skupiła całą uwagę na mnie. Założyła dłonie na piersi i po prostu stała.
— Choler...a.
Moja nieprawdziwa stopa posunęła się po podłodze, dziwnie wyginając gumowe palce. Pisnęły nieprzyjemnie. Skrzywiłem się na ten dźwięk. Mięśnie drżały z wysiłku. Oddychałem szybko, nierówno. Zacisnąłem jeszcze mocniej palce na drewnianych poręczach, nakazując nodze poruszyć się. Kolano zgięło się, gdy prawie się przewróciłem. Ciężar ciała przeniosłem na sztuczną kończynę. Szybko, najszybciej jak umiałem stanąłem pewnie na dwóch stopach. Jeden. Cholera. Byłem wykończony gorzej niż kiedykolwiek w życiu.
— Brawo, kochanie! — zachwyciła się mama. Dostrzegłem kątem oka, że wstała. Dłonie trzymała przy piersi, jakby się modliła. Czyżby była szczęśliwa? Nie wiedziałem, bo podczas ćwiczeń zdejmowałem okulary, żeby nie nadepnąć na szkło. Pociłem się na tyle intensywnie, że z łatwością zsunęłyby mi się z nosa. — Jeszcze jeden! Ostatni.
— To... Już za dużo. Nie... chcę.
— Jeden, Finn — powiedziała chłodno Miley, nawet do mnie nie podchodząc.
Byłem wściekły. Na co? Nie miałem pojęcia. Sapałem jeszcze szybciej i głośniej. Dziwne, ale ta złość mnie zmotywowała. Chciałem pokazać, że... Właśnie. Co? Wspominając to, nie mogłem sobie przypomnieć. Mimo tego chciałem coś udowodnić. Tym razem miałem zamiar zrobić odwrotnie. Poruszyć moją nogą, zaufać tej sztucznej. Łatwiej było zachować równowagę, gdy ma się czucie w kończynie, a ostatni wysiłek... Ledwo uniosłem stopę, a poczułem jak kolano sztucznej nogi nagle się ugięło, zaledwie kilka milimetrów. To jednak jakby dało sygnał moim mięśniom rąk i nagle zmiękły. Przez sekundę walczyły, by znowu się napiąć, ratować mnie, ale poddały się. To zbyt duży wysiłek. Mama rzuciła się w moją stronę, ale za późno. Runąłem na podłogę. Sztuczna kończyna złożyła się. Uderzyłem o metal tyłkiem. Dłonie wciąż miałem na poręczach, mimo że wylądowałem na podłodze, cały zlany potem. Wszyscy w pomieszczeniu zamilkli, przerwali to co robili. Rehabilitanci starali się odwrócić ich uwagę, ale bezskutecznie. Inne kalekie osoby po prostu się na mnie gapiły. Bez zażenowania, nie ukrywali tego. Wpatrywali się we mnie, zapominając o swoich ćwiczeniach.
— Nie gapcie się na mnie... — wyszeptałem, ale po chwili mój głos stał się bardziej stanowczy, wręcz wrogi: — Nie gapcie się na mnie! Macie swoje zasrane zajęcia! Zajmijcie się swoimi sprawami, do cholery jasnej!
Jakby byli jedną osobą, naraz odwrócili głowy i skupili się na swoich zadaniach.
— Finn... — Mama podeszła do mnie i uklękła. Chciała mnie dotknąć, ale odtrąciłem jej dłoń. Jak zawsze.
Skupiłem całą swoją uwagę na zapięciu protezy. Drżącymi palcami starałem się zdjąć to okropieństwo. Nie mogłem rozpiąć jednego z pasków, dlatego szarpnąłem i rzuciłem sztuczną nogą, nie daleko, bo po prostu nie miałem siły. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Wszystko w moim życiu odmawiało mi posłuszeństwa.
— Finn, synku, spokojnie. Pierwsze razy są po prostu trudne — chciała mnie pocieszyć.
— Nie wiesz, jak to jest — warknąłem, patrząc jej prosto w oczy. — Nie wiesz, jak to jest nie móc samemu zrobić najprostszych rzeczy. Wiesz jakie to uczucie, gdy dziewczyny muszą ci pomagać wejść do szkoły? Gdy ktoś stoi za drzwiami toalety, gdy sikasz, by ci pomóc wsiąść na wózek? Wiesz?
— Dlatego będziesz miał protezę. Żeby móc to robić samemu, Finn.
— Nienawidzę tej protezy jeszcze bardziej niż wózka! — prawie płakałem. — Boli przy chodzeniu... — Spojrzałem na swojego kikuta. Było widać wgniecenia, zaczerwienienia przez wbijanie się plastiku. — Boli, nie ufam temu cholernemu metalowi, wbija się...
— Będą poprawki — zapewniła. — Musisz ćwiczyć, Finn. Żeby móc normalnie funkcjonować.
— Nie będę normalnie funkcjonować! — wrzasnąłem. — Nie będę nigdy, mamo! Jestem i będę kaleką do końca życia. Z protezą czy nie, nie mam nogi i to tylko i wyłącznie przez... — zamilkłem. Cholera. Prawie się wygadałem. Prawie powiedziałem prawdę. Nie mogłem jej powiedzieć. Nigdy. Przenigdy. — Przez ten cholerny wypadek... — prawie płakałem.
Mama mnie przytuliła, nie zważając na pot, na to, że śmierdziałem. Po prostu mnie objęła. Nie poruszyłem się, nie dlatego, że nie chciałem. Po prostu byłem wykończony psychicznie i fizycznie.
— Z każdym dniem będzie łatwiej — wyszeptała mi do ucha.
Nie, mamo. Nigdy nie będzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top