Rozdział 15. Jordan

Dzień, gdy pierwszy raz zobaczyłam Hope, pamiętałam jakby to wydarzyło się wczoraj. I z jednej strony czułam się jakby to wydarzyło się zaledwie 24 godziny temu. Z drugiej, w tak krótkim czasie nie zdążyłaby się już wygodnie rozłożyć w moim sercu. Czuła się już tam bardzo komfortowo, rozłożyła swoje rzeczy, rozłożyła sztalugi, farby, pędzle, ołówki, temperówki, gumki do ścierania, colę, kwiaty, radio z wejściem na kasety... Wszystko, to co kochała, a ja starałam się to polubić, choć nigdy nie byłam tak kobieca, dziewczęca jak ona.

To stało się w podstawówce. Siedziałam z chłopcami na boisku szkolnym. Grali w piłkę, krzycząc za sobą, wykrzykując jakieś strategie, by wygrać z drużyną przeciwną. Kiedy zaczynali przegrywać, przeklinali szpetnie. Ja stałam za linią, by im nie przeszkadzać i odbijałam piłkę od siatkówki nad głową. Słońce wisiało wysoko na niebie, świeciło mi prosto w oczy. Starałam się odwrócić tyłem do światła, nie opuszczając piłki na ziemię. Liczyłam cicho. Ustawiałam palce w "koszyczek", rozczepiając palce w charakterystyczny sposób. Uginałam kolana, by odbijać wyżej opuszkami. Robiłam drobne kroki, obserwując bacznie, by nie schrzanić tak prostej rzeczy. Wtedy jeszcze nie interesowałam się jeszcze koszykówką. Nauczyciel wychowania fizycznego zachęcił mnie, żeby dołączyć do drużyny siatkówki, by korzystać mój wzrost. Nigdy za tym sportem nie przepadałam, ale dawałam z siebie wszystko. Byłam całkiem niezła. Umiałam blokować ataki przeciwnika i dobrze serfowałam na tyle mocno, że większość osób bało się nawet choćby spróbować to obronić. Ręce bolały, ale zaciskałam zęby i robiłam to dalej. Niejeden mecz wygrałam. Nie miałam talentu, po prostu ćwiczyłam w każdej wolnej chwili, nawet na przerwach, korzystając z tak ładnej pogody.

— Szkoda, że nie jesteś chłopakiem — zażartował Scott, siedzący pod drzewem, niedaleko mnie. Już wtedy stawał się pewny siebie, chwalący się pieniędzmi rodziców. Także trenował siatkówkę, ale jako libero. Umiał obronić prawie każdą piłkę. Rzucał się po nią bez chwili zawahania. Dopiero jakieś dwa lata później mnie przerósł.

— Po co ci to? — zapytał Keller. Nie przyjaźniliśmy się. Zadawał się ze Scottem i Stevenem, a ja trzymałam się z nimi. Miał ciemniejsze włosy, ogromny aparat na zęby i prawie zawsze męczył go katar. Wycierał nos wierzchem dłoni. Boże, kiedy on tak wyrósł? Kiedy wyprzystojniał?

— Wtedy nasza drużyna byłaby niepokonana. Jordan jeszcze lepiej, by grała.

— Siatkówka średnio mnie jara — przyznałam, celowo obniżając głos. Jak z nimi rozmawiałam, miałam wrażenie, że strasznie piszczałam. Starałam się z tym coś zrobić. — Pewnie znajdę coś innego.

— Z twoim wzrostem? Albo siatkówka, albo kosz — zauważył Keller, lekko sepleniąc.

— Może kosz to dobry pomysł... — zamyśliłam się.

Tak skupiłam się na odbijaniu i na temat koszykówki, że nie zauważyłam podchodzącej do mnie dziewczyny. Podbiegła cicho. Nagle znalazła się przede mną, stanęła na palcach i cmoknęła w policzek, mówiąc:

— Cześć!

Przestałam odbijać. Piłka upadła na ziemię i potoczyła się na ziemię. Spojrzałam na dziewczynę, marszcząc czoło. Osłoniłam oczy dłonią. Dziewczyna stała przede mną, ubrana w za duże rzeczy. Pudrowo różową kurtkę, koszulkę z jakimś nadrukiem nieznanego mi obrazu, stare, wytarte dżinsy i trampki. Jasne włosy związała tuż nad szyją, miała o wiele dłuższe niż jako nastolatka, jasnymi oczami wpatrywała się we mnie z zachwytem, na policzkach, nosie miała piegi. Po chwili jednak jej mina się zmieniła. Wydawała się wystraszona i zmieszana. Skóra oblała się purpurą.

— Podrywasz mnie? — zaśmiałam się, uśmiechając szeroko.

— O Boże... Tak bardzo mi głupio... Przepraszam. Pomyliłam cię z kolegą... Jesteście... Tyłem... podobni. Nie, nie podrywam... Cię. Przepraszam.

Pochyliłam się, by wciąż z ziemi piłkę. Chwyciłam ją mocno i wyprostowałam się.

— Z przodu pewnie też — zaśmiał się Scott, podchodząc do nas.

Spojrzałam się na niego zła za ten komentarz.

— Zamknij się, Scott — rozkazał mu Keller.

Chłopak uniósł dłonie w geście poddania, ale coś w jego uśmiechu mi mówiło, że wcale mu przykro nie było.

— Przepraszam... — wyjąkała zawstydzona.

— Nic się nie stało — zapewniłam, śmiejąc się. — Naprawdę. Wszystko jest okay. Rozumiem, że mogłaś się pomylić. Jak masz na imię?

Podniosła nieśmiało oczy na mnie. Zamrugała kilka razy zanim mi odpowiedziała:

— Jestem Hope.

Boże, tak się zmieniła przez te wszystkie lata... Przede mną, na wielkiej sali gimnastycznej, nie stała ta nieśmiała, ciągle przepraszająca dziewczynka. To już prawie dorosła kobieta o zarazem stanowczym jak i łagodnym spojrzeniu. Z ładnej starała się piękna. Wciąż miała okrągłą twarz, ale przestała się jej wstydzić. Jadła to co chciała, nie martwiąc się, że nie należała do ówczesnego kanonu piękna. Nie mogłam oderwać od niej oczu, mimo że moje serce obijało się boleśnie o żebra. Jak podczas naszego pierwszego spotkania, trzymałam w dłoniach piłkę. Jednak różnica była taka, że czułam się podenerwowana. Zamieniłyśmy się rolami. To ja miałam ochotę przepraszać. To ona wydawała się pewniejsza siebie, zdecydowana.

— Hej, Jordan — przywitała się jakby nigdy nic. Jakbyśmy wciąż ze sobą rozmawiały. Jakbym nie biegała całe dnie, żeby zapomnieć o tej cholernej miłości. Jakbym nie była z Kellerem tylko dlatego, żeby przestać czuć tę pustkę. Uśmiechała się łagodnie.

— Hej, Hope. Co tutaj robisz?

Dlaczego serce tak mocno bije? Tak nierówno? Dlaczego oddech stał się urywany? Dlaczego pociły mi się dłonie? Dlaczego znowu chciało mi się płakać?

— Za ile zaczyna się trening? — zignorowała moje pytanie.

— Za jakieś dziesięć minut, jak nie dłużej. Trenera jeszcze nie ma, a dziewczyny trochę się przebierają. Do dzwonka jeszcze trochę czasu.

— Usiądziemy? — zaproponowała.

— Mhmm.

Poprowadziła do pierwszego rzędu siedzeń. Usiadła, a ja tuż obok niej. Udo przy udzie. Moje było o wiele chudsze i dłuższe, bardziej opalone dzięki treningom na świeżym powietrzu. Tym razem ubrała się w pudrowo różową sukienkę w czarną kratę. Widziałam ją nieraz i to w niej mi się najbardziej podobała. Wiedziałam, że także się w niej dobrze czuła. Wiele razy mówiła, że uwielbiała ją, bo posiadała kieszenie oraz "nie pokazywała jej wszystkich fałdek". Ja lubiłam ją z innego powodu. Dzięki niej widziałam jej zgrabne nogi oraz talię. Mimo swojej nie za szczupłej postury, miała świetne wcięcie w talii, której jej zazdrościłam. Ja, szczupła, wysportowana osoba, z tyłu wyglądałam jak chłopak. Wolałabym mieć choć trochę więcej ciała, ale sytuacja w domu mi na to nie pozwalała.

Odchyliłam się na siedzeniu i wyciągnęłam nogi przed siebie, udając, że nie czułam się ani trochę nie komfortowo. Skierowałam wzrok w stronę malutkiego okna, tuż prawie przy suficie wysokiej sali gimnastycznej.

— O co chodzi? — zapytałam, siląc się na spokojny, wyluzowany ton.

— Chciałam pogadać — odpowiedziała równie spokojnie.

Odruchowo spojrzałam na nią. Cholera. Już nie mogłam oderwać od niej oczu. Miała buty na lekkim obcasie i czarne rajstopy, dzięki czemu jej nogi podobały mi się jeszcze bardziej. Ręka mnie świerzbiła, by położyć dłoń na udzie Hope. Zacisnęłam palce, wbiłam paznokcie w skórę, by się powstrzymać.

— O czym dokładnie?

— Ostatnio odsunęłyśmy się od siebie... — jej słowa odbijały się od ścian sali gimnastycznej. Spięłam się, bo przestraszyłam się, że ktoś mógłby to usłyszeć, ale do dzwonka wciąż było trochę czasu. Uspokoiłam się. — Odkąd jesteś z Kellerem. Przepraszam, to brzmi jakby to jego wina... Tak nie jest. Cieszę się, że się zeszliście. Chodzi mi o to, że po prostu przestałyśmy ze sobą gadać, nie odwiedzasz mnie w domu. Tęsknie za tym, Jordan. Znowu chcę spędzać z tobą czas. Jak zaledwie kilka dni temu. Coś się posypało od tej imprezy i chcę to naprawić, bo po ludzku tęsknie. Kocham cię, Jordan, i nie chcę cię stracić.

Złapała mnie za rękę, patrząc mi prosto w oczy. W kącikach dostrzegłam łzy. Odruchowo mocniej ścisnęłam jej dłoń. Ledwo mogłam przełknąć ślinę przez gulę w gardle.

— Przepraszam, jeśli się tak poczułaś, Hope. Też nie chcę cię stracić. Nigdy przenigdy tego nie chciałam i nie chcę. Jesteś moją przyjaciółką. Moją rodziną. Najważniejszą osobą w moim życiu.

Uśmiechnęła się przez łzy. Otarła je wierzchem dłoni.

— Kocham cię. Najmocniej na świecie.

— Bardziej niż Finna? — zażartowałam. Chyba. Nie wiem. Tak mi się wydawało. Mimo tego uśmiechnęłam się figlarnie, oczekując odpowiedzi.

— Bardziej. Bardziej niż wszystkich na świecie razem wziętych.

Wyciągnęła ręce, by mnie przytulić. Szybko to zrobiłam, z ogromną chęcią, której nie mogłam ukryć. Mocno objęłam ją ramionami, chowając twarz w jej włosach pachnących wanilią. Położyłam dłonie na biodrach Hope, a ona na mojej szyi. Nie wiem, ile tak siedziałyśmy, ale chciałam tak zostać długo, bardzo długo. Przytuliła nos do mojej szyi, wargą przejechała po wrażliwej skórze, a oddech załaskotał. Modliłam się, żeby i nie zobaczyła gęsiej skórki i nie poczuła dreszczy, które przeszły po całym ciele oraz szalejącego tętna. Ucałowałam czubek jej głowy. Jeszcze mocniej ją przyciągnęłam do siebie.

— Tak już mi lżej na duszy... — wymamrotała prosto w moją szyję. Cholerne ciarki! Tak przyjemne... Chciałam, żeby całowała tę wrażliwą skórę, przegryzła ją, zostawiła malinkę. Zaraz nie wytrzymam... Zaraz wybuchnę... Cholera. Hope. Co ty ze mną zrobiłaś, dziewczyno mych marzeń? Co zrobiły ze mną te wiśniowe usta?

— Mi też — wydyszałam, starając się ukryć jak na mnie działa. Jej towarzystwo było odurzające. Kręciło mi się w głowie.

Zadzwonił dzwonek. Podskoczyłam. O jej, tak, trening. Zapomniałam. Odsunęła się i popatrzyła mi w oczy. Po policzkach ciekły łzy. Otarłam jej, uśmiechając się łagodnie.

— Już jest okay, Hope.

Wstała.

— Wiem. Ale z drugiej strony chciałabym poznać twoją rodzinę, Jordan... To głupie, ale musiałam ci powiedzieć. Ciągle mam to z tyłu głowy. Dlaczego nigdy ich nie widziałam? Dlaczego nigdy...?

— Są alkoholikami — odpowiedziałam bez chwili wahania. Bez myślenia, by się nie wycofać. Skoro to miało ją przez chwilę uszczęśliwić, byłam gotowa wszystko jej powiedzieć. Oprócz o swojej miłości. Tego nigdy przenigdy nie mogłam powiedzieć. — Od śmierci mojej siostry piją. To już parę lat. Dlatego nigdy ich nie widziałaś. Wstydzę się. Dlatego też często, teraz, śpię u Kellera.

O nie, tylko nie to. Współczucie i pełne bólu spojrzenie, ale w głębi zobaczyłam coś jeszcze. Ulgę. I szczęście. Dlatego, że jej powiedziałam? Może. Miałam nadzieję, że tak. Nie wiedziała, jak zareagować. Nie zdziwiłam się. Także nie wiedziałabym, co zrobić w takiej sytuacji. Położyła dłoń na mojej i to wystarczyło. Na jej ustach znalazł się lekki uśmiech, który miał mnie pocieszyć.

— Przepraszam, że naciskałam. Nie wiedziałam, że miałaś siostrę. Nie wiedziałam, że piją. Przepraszam, Jord. Przepraszam. Gdybym wiedziała, że to coś tak okropnego, nie naciskałabym.

— Musiałabym ci kiedyś powiedzieć, bo przez całe życie będziemy razem.

— Dziękuję, że mi powiedziałaś.

Wpatrywałyśmy się w siebie w ciszy. Wstałam i ponownie ją objęłam, bo czułam, że łzy miały polecieć. Nie myliłam się. Ledwo przyciągnęłam Hope do swojej piersi, a zaczęła szlochać.

— Cichutko, Hope. Proszę, nie płacz. To było lata temu. Naprawdę. Nie masz czym się przejmować. To kawał czasu temu się stało... Tak dawno... Ledwo to pamiętam. Od urodzenia było wiadomo, że umrze... Prawie nie bolało, bo się tego spodziewałam. Nie płacz, skarbie, proszę. Cichutko — uspokajałam ją, gładząc jej włosy.

— Ja... Ja... Prz-przykro mi, J-Jord.

— Cichutko.

Wzięła kilka urywanych oddechów i odsunęła się ode mnie, mamrocząc coś niewyraźnie. Pociągała nosem. Wytarła łzy. Podałam jej chusteczki.

— Trening. Mogę zostać?

— Jasne — odpowiedziałam bez chwili wahania.

— Ktoś będzie miał coś przeciwko?

— Nie — odpowiedział trener, wchodząc do sali gimnastycznej. — Cześć, Jordan. Dziewczyny za chwilę będą. Jakiś chłopak czeka przy wejściu.

— Ach, tak. To Finn — przypomniała sobie Hope. — Zaraz wrócę. Powiem mu tylko, że zostanę na treningu.

— Jasne — odpowiedziałam do jej pleców, bo już wybiegała.

Wybrała mnie, nie Finna. Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie.

Do czasu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top