Rozdział 14. Finn

Odkąd poznałem dziewczyny, wiedziałem, że to Jordan to ta dziwna. Nigdy nie mówiła o sobie, a kiedy ktoś ją spróbował o to zagadać, szybko zmieniała temat. Robiła to tak szybko i zręcznie, że wiedziałem, że robiła to od dłuższego czasu, jak nie od lat. Mówiła dużo, ale nic konkretnego, nic co miało związek z nią. "Ładna pogoda". "Smaczne te piwo". "Mógłbyś podać mi colę, proszę?". "Trenera Tylora wszystkie lubią". Ogólniki. Chodziła za Hope jak pies, obserwując wszystkich czujnie, nawet mnie, kalekę. Co mogłem jej zrobić? Najechać jej na palce? Uderzyć kołem w łydkę? Nie ufała mi i wiedziałem to po jej spojrzeniu pełnym ostrożności, ostrzeżenia, dystansu. Nigdy mi nie zagroziła, nie wyzywała, a mimo tego czułem ciarki na plecach za każdym razem, gdy rozmawiałem z jej przyjaciółką.

To nagle się zmieniło. Już się we mnie nie wpatrywała z cichą nienawiścią. Ba, w ogóle już na mnie nie patrzyła. Całą swoją uwagę skupiała na swoich dłoniach albo na Hope. W oczach Jordan pojawiło się coś innego. Zrezygnowanie? Smutek? Żal? Co to było? Nie umiałem określić. Pewnego dnia stała się po prostu inna. Dziwniejsza. Cichsza. Przestała się odzywać do mnie i swojej przyjaciółki. Czasem widywałem, jak otwierała usta do Kellera, ale i to stawało się coraz rzadsze. Nie chodziła już wyprostowana, pełna dumy i wyzwania wymalowanego na twarzy. Ramiona miała pochylone, włosy w nieładzie i wpatrywała się w czubki swoich butów. Mimo że nie mogłem odczytać emocji z jej oczu, znałem tę postawę. To rezygnacja w czystej postaci. Informowała cały świat, że już nie miała ochoty walczyć. Ale o co? Robiła to co zwykle. Nieraz widziałem, gdy szła na trening, nie omijała zajęć. Robiła to co codziennie oprócz bycia całe dnie tuż przy Hope. Zrezygnowała z przyjaźni? Dlaczego?

Hope na pewno to zauważyła, mimo że lepiej ukrywała swoje emocje niż Jordan. Uśmiechała się, żartowała, opowiadała mi o swoich pracach, pokazując je w szkicowniku, tłumaczyła różnice między rysowaniem ołówkiem a węglem. Usta pomalowane wiśniowym błyszczykiem się jej nie zamykały. Gadała i gadała, a ja słuchałem, podnosząc głowę, by spojrzeć jej w oczy. Mimo tego, że starała się udawać, że wszystko było w porządku, dostrzegałem, że zachowanie Jordan ją raniło. Dlaczego nie porozmawiały na temat tego, co leżało im na sercu? Tego także nie wiedziałem, ale czułem się winny. Jedna odeszła do mnie, a druga do Kellera, chowając się w jego ramionach.

Keller stał się naszym łącznikiem. Starał się zagadywać nas wszystkich. Pchał mój wózek na stołówkę i wybierał stolik, przy którym siadywaliśmy we czwórkę. Znajdował neutralne tematy, jak szkoła, nowa piosenka w radiu, mecze koszykówki w szkole, pogoda, itp. Codziennie coś nowego. On z Hope mogliby gadać godzinami, a ja za to przypatrywałem się skulonej Jordan, wpatrującej się w swoje dłonie. Przykro się na to patrzyło. Z drugiej jednak strony stawał się coraz bliżej, nawet jeździli razem do domu i szkoły. Blondynka za to szła sama albo moja mama zabierała ją po drodze. My także się zbliżyliśmy, ale nie tak nagle jak Jordan i Keller. Nie spędzaliśmy każdej chwili razem. Wciąż wolałem książki od ludzi, dlatego na dłuższych przerwach często siedziała obok mnie, gdy czytałem, a sama rysowała albo przeglądała notatki.

— Jordan zachowuje się dziwnie — powiedziała nagle Hope, jakiś tydzień, może dłużej, od dziwnego zachowania przyjaciółki. Pchała mój wózek na kolejne zajęcia, już ostatnie, a mieliśmy je akurat razem. Były na tyle luźne, że nauczycielka umiała się wyrobić z tematem w dwadzieścia minut i wypuszczała nas wcześniej. Zostawiała salę otwartą, dlatego kierowaliśmy się w tamtą stronę już na początku przerwy. — Zauważyłeś?

— Jasne, że tak.

— Jak myślisz, dlaczego?

Szczerze, nie zastanawiałem się nad tym. Nigdy nie rozumiałem ludzi, a Jordan do najłatwiejszych nie należała. Nie rozumiałem jej normalnego zachowania, a co dopiero w tamtej chwili. Stało się to nagle i niespodziewanie. Skąd mogłem znać przyczynę? Dlaczego jej najlepsza przyjaciółka pytała akurat mnie?

— Nie mam pojęcia. Nigdy mnie nie lubiła, więc nie robi mi to różnicy, czy się obraża czy nie. I tak, i tak się do mnie nie odzywa.

Hope zamilkła, przepychając się przez tłum uczniów. Robiłem prawie za tarana. Ludzie rozchodzili się na boki, jak Morze Czerwone przed Mojżeszem, gdy zauważali wózek. Oddychała ciężko, bo wiedziałem, że mimo mało ważyłem, to wciąż niezły wysiłek, by przepchać mnie z punktu A do punktu B. Mimo że starałem się w domu sam popychać koła, wciąż moje mięśnie były zbyt słabe.

Otworzyła szeroko drzwi klasy i przetrzymała je nogą. Zaparłem się rękami o gumę i starałem się poruszyć, choć trochę, by jej pomóc. Chwyciła rączki i zrobiła to za mnie. Wepchnęła mnie do środka. Weszła tuż za mną. To normalna, pusta sala (nie licząc ławek, krzeseł i biurka). Bez pytania wzięła jedno z krzeseł i położyła je przy niebieskawej ścianie. Usiedliśmy w jednej ławce, na samym końcu, tuż przy oknie. Usiadła tuż obok mnie. Kontynuowała rozmowę, jakbyśmy jej nie przerwali:

— Jordan to dziwna osoba, ale kto nie jest dziwny, Finn? Ty kochasz czytać, ja rysować. Nie wiem, co w tych czasach oznacza "normalny". Wolę myśleć, że wszyscy jesteśmy jedyni w swoim rodzaju, unikatowi. A Jordan to najlepsza osoba, jaką poznałam. Nie wiem o niej zbyt wiele, mimo że przyjaźnimy się od lat. Nawet nie znam jej rodziców, nigdy nie wiedziałam ich na oczy. Nie muszę ich znać, by zauważyć, że ma z nimi bardzo słaby kontakt. Nigdy do nich nie dzwoni, gdy chciała u mnie nocować. Nigdy ich nie informowała o swoich planach. Wracała do domu, kiedy chciała i nikogo nie wpuszczała za próg. Ma trudno, a ja jej tego nie ułatwiam. Jednak to jasne jak słońce, że zawsze i wszędzie mogę na nią liczyć. Zawsze mi pomoże, gdybym tego potrzebowała. Widzę, że coś jest nie tak, a nawet nie wiem, jak zacząć tą głupią rozmowę. Cierpi, a ja nie wiem, jak jej pomóc... — głos się jej załamał. W oczach pojawiły się łzy. — Muszę coś zrobić. Muszę porozmawiać. Muszę... przytulić. Pocieszyć. Coś zrobić, żeby tylko choć trochę poczuła się lepiej.

Wysłuchałem jej słów w kompletnym milczeniu. Nawet hałas z korytarza stał się jakby cichszy. W klasie nikogo nie było oprócz nas. Całkiem romantycznie, pomyślałem, lekko się rumieniąc, szybko jednak moje myśli powędrowały ku Jordan. Nie rozumiałem ich więzi i zapewne nigdy nie miałem jej zrozumieć, ale to jasne jak słońce, że dla Hope Jordan była najlepszą osobą na świecie, a Jordan myślała to o Hope. To zaufanie, chęć pomocy, to coś niesamowitego. Myślałem, że ta przyjaźń miała trwać do grobowej deski.

— Jordan ma trening za lekcję, tak? — zapytałem.

Spojrzała na mnie zdziwiona. Blond loki opadły na ramiona miękkimi kaskadami, a długie rzęsy rzuciły cień na policzki.

— Tak. Czemu pytasz?

— Pójdziemy do niej — powiedziałem w tym samym momencie, gdy dzwonek zadzwonił, a nauczycielka, zmęczona życiem, weszła do klasy. Westchnęła, widząc uczniów, wchodzących do klasy.

Nigdy nie robiłem notatek na tych zajęciach. Pani mówiła coś pod nosem, często milczała, a my mieliśmy po prostu udawać, że cokolwiek robiliśmy, dlatego otworzyłem książkę, a Hope rysowała. Starała się mnie zagadać, ale uciszałem ją gestem albo po prostu ignorowałem. Za to zaglądałem jej przez ramię, gdy szkicowała. Rysowała naszą zmęczoną nauczycielkę, opierającą podbródek o rękę, wpatrującą się przed siebie wykończonym wzrokiem. Wzdychała, przerywała i jak się spodziewałem, po dwudziestu minutach nas puściła do domu. Zadowoleni uczniowie wyszli z klasy i ruszyli w stronę parkingu, a my w zupełnie inną stronę. Do sali gimnastycznej, która znajdowała się na tyłach. Zaparłem się dłońmi, bo nie chciałem być przy tej rozmowie.

— Zaczekam.

Skinęła ze zrozumieniem głową i weszła na salę gimnastyczną. Zajrzałem przez szparę i dostrzegłem Jordan z piłką w rękach. Wydawała się malutka na pustej sali gimnastycznej. Odbiła piłkę kilka razy o podłogę. Echo rozeszło się jak krzyk, odbijając się od ścian. Lekko podskoczyła, układając w dziwny sposób ręce i rzuciła do kosza. Trafiła idealnie. Spodziewałem się, że Hope się odezwała, bo Jordan nagle się odwróciła i spojrzała prosto na przyjaciółkę.

I drzwi się zamknęły. Nic więcej nie widziałem.

Czekałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top