Rozdział 11. Jordan
Dziwnie mi się spało, gdy nie słyszałam cichego łkania mamy zza ścianą, czując pod plecami miękki materac, okrywając się ciepłą kołdrą pachnącą świeżym praniem. Ile to już lat minęło? Sama nie wiedziałam, wolałam o tym nie myśleć, dlatego skupiłam się na suficie. Wciąż tkwiły na nim gwiazdki święcące w ciemności. Zasnęłam tak szybko, że ich nawet nie zauważyłam. Farba nie odeszła ani od kawałka ściany. Wszystko wydawało się na swoim miejscu, idealnie ułożone, idealnie zrobione. Przeciwieństwo mojego domu.
Niechętnie wstałam z łóżka, czując, że coś powinnam zrobić dla Kellera. Cokolwiek. Śniadanie? Wpakować mu się do łóżka i... Sama nie wiedziałam, ale pomysł ze zrobieniem posiłku dla nas mi się podobał. Związałam włosy w luźny kucyk, ubrałam się i poszłam na dół, do kuchni. Była dokładnie taka jak ją zapamiętałam: malutka, z masą rzeczy na drewnianych blatach. Na ścianach wisiały ramki z haftami różnych owoców i warzyw. Jasna tapeta gdzieniegdzie miała plamy od tłuszczu. Stanęłam przed lodówką jak wryta. Pełna jedzenia, picia, wyższa ode mnie, mimo że do niskich osób nie należałam. Masa owoców, warzyw, wędlin, jajek, serków, jogurtów... Patrząc na to z zapartym tchem, ślina naleciała mi do ust. Wyjęłam rzeczy, upychając wszystko, nawet po kieszeniach. Rozstawiłam to na drewnianym stole, nie mogąc się doczekać śniadania. Przeczesałam jasne szafki w poszukiwaniu kakao, bo nie wiedziałam, czy Keller pijał kawę do śniadania. Czarna? Z mlekiem? A może herbatę? Zielona? Czarna? Owocowa? Kakao to bezpieczny wybór. Wszyscy kochają kakao. Nastawiłam mleko i zabrałam się za robienie jajek oraz kanapek z serem i pomidorem. Wszystko kładłam na ładnych talerzach z motywami kwiatów, które znalazłam jednej z szafek. Skupiłam się tak na pracy, że nie zauważyłam wchodzącego Kellera. Podszedł i położył mi ręce na biodrach i ucałował moje włosy. Cała, na sekundę, się spięłam, ale kiedy zdałam sobie sprawę, że to on, rozluźniłam się.
— Czuję się jakbym miał żonę i co najmniej dwójkę dzieci — powiedział nagle. Mimo że nie widziałam jego twarzy, mogłam się założyć, że się uśmiechnął. To żart, Jordan. Wyjmij ten kijek z tyłka i się uśmiechnij chociaż.
— Hmm... Ciekawa wizja — starałam się mówić lekkim tonem jak on. Nie oderwałam wzroku od bułki. — Ty w garniturze, idący do jakiejś przeraźliwie nudnej pracy. A ja w domu, wzdychając do twoich pleców. Po chwili zapewne miałabym szykować dzieci do szkoły, pilnując, żeby zjadły śniadanie i umyły porządnie zęby. Ubrałabym się w sukienkę w kwiaty i odwiozła naszym rodzinnym samochodem, najbezpieczniejszym na rynku. Później bym wróciła do domu, posprzątała i zaczęła robić obiad, czekając na ciebie.
Keller zaśmiał się, mocniej mnie obejmując.
— W garniaku? A w życiu. Będę pracować na jakiejś słonecznej plaży, w jakimś może barze z przekąskami? A może będę wypożyczał deski do serfowania?
— Na plaży? Chyba tylko po to, żeby utrzymać opaleniznę i gapić się na dziewczyny w skąpym stroju.
— Gdyby mi na tym zależało, zostałbym nauczycielem serfowania.
— Siadaj. Pogadamy o tym przy śniadaniu.
Ustawiłam wszystko w ładnych miseczkach, talerzykach. Kakao z prawdziwej czekolady i mleka. Pachniało przepysznie. Usiadłam i od razu rzuciłam się na kanapki. O Boże, świeże pieczywo. Rozpływało się w ustach. Po chwili jajka i popiłam czekoladowym napojem. Upychałam policzki jak chomik. Keller przyglądał mi się, żując powoli kanapkę. Uśmiechał się łagodnie. Czy on kiedykolwiek robił coś nie delikatnie?
— Co mam coś na twarzy? — zapytałam, przełykając kęs kanapki.
— Oprócz wąsów z czekolady, to nic.
— Trzeba było mówić od razu... — żachnęłam się, wycierając je znad wargi.
— Nie, bo słodko z nimi wyglądałaś.
Zarumieniłam się. Starał się ukryć zakłopotanie, skupiając całą swoją uwagę na jajku. Obierałam je najwolniej jak umiałam, by ta czynność zajęła mi sporo czasu.
Keller wciąż mówił, a ja upychałam jedzenie do buzi. Słuchałam go, przytakiwałam w dobrych momentach i śmiałam się, gdy powiedział coś śmiesznego. Naprawdę dobrze się przy nim czułam. Nawet przy zmywaniu, stojąc tuż obok mnie, na tyle blisko, że nasze ramiona się stykały. Ja zmywałam, on wycierał i karmił mnie ostatnią kanapką jaka została. Mimo że się nie odzywałam, nie czułam się stłamszona ani nic z tych rzeczy. Bardziej zrelaksowana. Dlaczego? Bo znałam go całe życie? Bo to na tyle małe miasteczko, że znałam wszystkie jego grzechy, mimo że ze sobą długo nie rozmawialiśmy? Dlatego, że mnie obejmował, gdy tego potrzebowałam? Zastanawiałam się nad tym myjąc zęby. Nie rozumiałam tego, ale czułam się świetnie. Nie potrzebowałam wiedzieć nic więcej. Przy nim czułam, to co powinnam i to mi wystarczało.
— Co zrobimy z twoim samochodem? — zapytał, zamykając za sobą drzwi.
— Co masz na myśli?
— No... Chciałbym cię odwieźć i przywieść z powrotem tutaj... Po co mamy używać dwóch samochodów?
— Czekaj, chcesz żebym tutaj znowu przyszła?
— Nie przyszła. Nocowała.
To trochę mnie zbiło z pantałyku. Patrzyłam na niego, starając się to wszystko sobie poukładać w głowie. Z uśmiechem chwycił mnie za rękę i poprowadził do swojego auta. Usadził mnie tuż obok miejsca kierowcy a sam wsiadł za kółko. Wsadził kluczyki do stacyjki.
— Czemu miałabym znowu nocować? — zapytałam, kiedy ruszył.
— Jeśli nie chcesz, nie musisz. Ja wyraziłem tylko swoją chęć, żeby znowu to zrobić. Lepiej mi się spało z myślą, że mam ciebie za ścianą. Myślę, że tobie też, bo od dawna nie widziałem cię takiej zadowolonej i wyspanej, Jord.
— Dawno nie gadaliśmy, więc nie możesz być tego taki pewien — zripostowałam.
— Ale cię znam nie od wczoraj. Naprawdę. Mimo że ze sobą nie rozmawialiśmy dzień w dzień, to mało ważna sprawa. Jest też takie coś jak "mowa ciała". Ona czasem nam więcej mówi niż słowa. Dodatkowo... Plotki.
— Jakie plotki? — mój głos zabrzmiał szorstko, wręcz agresywnie. Odchrząknęłam, starając się to ukryć.
— O twoich rodzicach. Szczególnie mamie. Przykro mi.
Spojrzałam w okno. Coś mnie zabolało w piersi na te słowa. Nie byłam na nie gotowa. Myślałam, że nikt o nich nie wiedział. Trzymałam język na kłódkę, omijałam ich temat wręcz po mistrzowsku. Nawet Hope o nich nic nie wiedziała. Dlaczego z Kellerem było inaczej? Dlatego, że nasze mamy się kiedyś przyjaźniły? A może to z jego tatą mój ojciec zaczął chlać po barach? Dlatego stał się alkoholikiem? Po paru piwach stawał się gadułą i wystarczyło zadać pytanie, a on na nie szczerze odpowiadał. To dlatego wiedział? Czy ja źle robiłam? Źle trzymałam język za zębami?
— Proszę, zapomnij o tym, co słyszałeś. I tak pewnie to kłamstwo — wydusiłam w końcu z siebie.
— Jordan, jeśli chcesz, mogę nigdy więcej nie poruszać tego tematu. Naprawdę mogę o tym zapomnieć. Jednak chcę, żebyś wiedziała, że ze mną możesz pogadać na ten temat. Nikomu nie wygadam. Zostawię to dla siebie. Obiecuję.
Do oczu naleciały mi łzy. Zagryzłam wargę, starając się opanować emocje. Cholera. Już drugi raz miałam zamiar się przy nim popłakać? To żałosne. Cholernie żałosne.
— Dzisiaj mam trening — zmieniłam temat. Odwróciłam się przodem do kierunku jazdy.
Nic nie powiedział na ten unik. Zaakceptował to, że nie chciałam mówić o swojej rodzinie.
— I?
— Mamy jeden samochód — zauważyłam.
— I?
— Będziesz musiał zaczekać.
— I?
Uśmiechnęłam się, mimo ucisku w sercu. Jak dobrze, że Keller był tak prosty w obyciu. Wystarczyło tylko mu coś powiedzieć wprost, a on to akceptował, jeśli miało się takie życzenie. Gdyby nie te wszystkie moje pochrzanione emocje, chciałabym z nim zostać. Po prostu być i nie przejmować się niczym, bo on podawałby mi pomocną dłoń, służył ramieniem do wypłakania i czułym dotykiem, gdy potrzebowałabym tego. To takie proste. Dlaczego zawsze musiałam w życiu iść pod górkę? Dlaczego wszystko czego się dotknęłam stawało się nagle skomplikowane? Czy ta relacja także miała stać się trudna? Odsunęłam od siebie tę myśl, bo znaleźliśmy się na szkolnym parkingu. Zatrzymał się i wysiadł jako pierwszy, by otworzyć przede mną drzwi. Podziękowałam mu, zarzucając plecak na ramię. Sięgnął do mojej głowy i zdjął gumkę. Włosy ułożyły się zapewne okropnie, każdy w inną stronę. Kilkoma ruchami mi je poprawił i szeroko się uśmiechnął.
— Nie związuj ich. W rozpuszczonych ci ładniej.
— Nie będę — obiecałam, nie myśląc o tym. On tyle dla mnie zrobił. Poczułam się w obowiązku, by sprawić mu tę małą przyjemność.
— Mam cię traktować jak swoją dziewczynę przy ludziach? — zapytał nagle, nie odrywając wzorku od moich oczu.
— Tak — znowu odpowiedź bez przemyślenia. Co on ze mną robił?
Nachylił się i złożył na moich wargach pocałunek. Smakował pastą do zębów i... Zamknęłam oczy. Wiśniami.
Te cholerne wiśniowe usta.
Kiedy odsunął się ode mnie, kątem oka dostrzegłam Hope. Miała na sobie niebieski T-shitr i wytarte dżinsy, a na ustach błyszczyk. O tak. Wiśniowy. Wyglądała uroczo, nawet z szeroko otwartymi oczami i ustami ze zdziwienia. Mimo tego dostrzegałam niemy zachwyt. Zabolało. Bezwiednie wyprostowałam się i chciałam zrobić w jej stronę krok, ale Keller chwycił mnie za rękę.
— Cześć, Hope — przywitał się.
— Cześć cześć — wydusiła z siebie, zmuszając się, by na niego spojrzeć. Odgarnęła włosy z twarzy. — Co się tutaj...?
— Później — powiedziałam, patrząc na Kellera, który z kolei patrzył się na coś w oddali. Podążyłam za jego wzrokiem i zauważyłam Finna.
— Lecę do niego. — Nachylił się i dał mi buziaka w czoło. Pognał do Finna, machając nam na pożegnanie.
Poczułam się... Dziwnie. Jakby pusta. Równie dobrze mogłam stanąć na parkingu w samej bieliźnie. Objęłam się ramionami, pragnąc znowu znaleźć się w jego towarzystwie. Pocałować go, bo patrząc prosto na Hope, na jej wargi, pragnęłam ich posmakować. Zanurzyć dłonie w jej włosach. Położyć rękę na jej tali. Zrobić, to czego dziewczyna nie powinna robić z drugą dziewczyną.
Chciałam stracić swoje dziewictwo. Chciałam stać się zła.
Chciałam być egoistką. Ostatni raz. Ale nie mogłam. Odsunęłam te wszystkie myśli od siebie, nakazując spokój. Z uśmiechem podeszłam do niej i chwyciłam za rękę. To musiało mi wystarczyć. Coś tak małego miało mi wystarczyć. Czułam żywy ogień pod skórą, a tylko ona mogła go ugasić. Albo Keller. Cholera. Skupiłam się na tym, by stawać w miarę równe nogi i nie upaść.
— Ty i Keller... — zaczęła.
— Co? — udawałam głupią.
— Od kiedy ze sobą chodzicie?
— Od wczoraj. Na imprezie się spotkaliśmy i tak jakoś... Wyszło.
— Wow. To miły chłopak. Cieszę, że trafiłaś na kogoś tak miłego i dobrego.
Ale ja nie chcę dobrego i miłego Kellera. Ja chcę ciebie!
— To prawda.
— Przyjechał po ciebie? Całowaliście się? Lubicie się czy kochacie? O czym gadacie? Co robiliście wczoraj, gdy mnie nie było? Jak się spotkaliście? Kiedy? Jak?
— Koniec pytań — warknęłam, bo w moim sercu pojawiła się ogromna, ziejąca dziura. Bo znowu myślałam o tym, czego mieć nie mogłam, a tak bardzo pragnęłam, mimo że od poprzedniego dnia tak dużo zyskałam. Czemu nie umiałam się z tego cieszyć? Bo już jestem pieprzoną egoistką od samego początku do samego końca. A cierpienie miało się dopiero zacząć i to z mojej winy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top