5. Na twoje życzenie

Los znów uśmiechnął się do Jamesa Buchanana Barnesa. Jeszcze tego samego dnia, zaledwie kilka godzin po rozmowie z Natashą, wpadł na Steve'a w kuchni. To musiał być znak od świata, że robił dokładnie to, co należało. Z bólem serca stwierdził jednak, że jego najlepszy przyjaciel nie miał tyle szczęścia. Podkrążone i przekrwione oczy mówiły same za siebie. Coś bardzo złego działo się z Rogersem i jeśli James natychmiast czegoś z tym nie zrobi, słońce znów opuści jego życie. A na to nie mógł pozwolić. Nie teraz, gdy Natasha obiecała, że będzie się z nim umawiać.

– Wyglądasz, jakby coś cię przeżuło i wypluło – spróbował zażartować, podchodząc do Steve'a i obejmując go ramieniem.

Rogers uśmiechnął się do niego blado znad kubka z zieloną herbatą.

– I tak właśnie się czuję.

Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, James zasugerowałby piwo (albo lepiej coś mocniejszego), ale niestety, Steve nie tylko nie przepadał za samą koncepcją picia alkoholu, ale i nawet nie potrafił się upić. W chwilach takich jak ta James nienawidził Erskine'a za jego cudowne serum.

– Co w takim razie powiesz na wieczór ze mną?

– A co mielibyśmy robić?

– Chciałem przedyskutować z tobą pewną kwestię.

O, właśnie dlatego potrzebował Natashy. Ledwie skończył mówić, a oczy Steve'a zmrużyły się podejrzliwie. Rogers strząsnął z siebie ramię Barnesa, niby po to, by ściągnąć naleśnik z patelni i przygotować następny, ale ukryty przekaz był dość jasny. Równie dobrze mógłby powiedzieć „Nie ze mną te numery, Bucky".

– Chodzi o podwójną randkę – wyznał James, wiedząc doskonale, że jedyne, co może go uratować, to właściwa mieszanina podstępu i najczystszej prawdy.

– Słucham?

– Potrzebuję twojej pomocy. Natasha zgodziła się, że ze mną gdzieś wyjdzie, ale tylko pod warunkiem, że pójdziecie też ty i twoja dziewczyna.

– Mo-moja dziewczyna? – zająknął się Steve, zupełnie ignorując fakt, że para unosząca się znad smażonego naleśnika przybrała niebezpiecznie ciemną barwę.

– Jego dziewczyna?

Obaj jak za dotknięciem magicznej różdżki odwrócili się w stronę drzwi do kuchni, w których stał młody Stark. Patrzył na nich z szeroko otwartymi oczami, równie przekrwionymi, co Steve'a. Na jego twarzy niedowierzanie mieszało się z nienawiścią tak płomienną, że Jamesowi dreszcz przebiegł po plecach. Mimo to zdołał z siebie wykrztusić:

– No tak. Bo przyznaj szczerze, czy nie wydaje ci się dziwne, że taki porządny facet nikogo nie ma?

Twarz Starka stężała. Chorobliwa bladość jeszcze się pogłębiła. Spojrzenie gniewnie zwężonych oczu przeniósł na Steve'a, po czym wysyczał:

– Tak. Masz rację. To absolutnie nie do pomyślenia.

Po czym wyszedł.

– A tego co ugryzło? Jest zły, bo też nikogo nie ma? – prychnął James, próbując obrócić wszystko w żart. Chyba niespecjalnie mu wyszło, bo gdy spojrzał na Steve'a, ten był blady jak śmierć.

Kurwa mać. O co w tym wszystkim chodziło? Dlaczego nikt nie chciał mu nic powiedzieć? Dlaczego wszyscy woleli bawić się w jakieś idiotyczne podchody? A potem, oczywiście, będzie na niego, że to on jest głupim, nieczułym bucem. Z zaciekłością godną mordercy zerwał z patelni mocno przypalonego naleśnika (niech cholera weźmie Starka, mechaniczna ręka sprawdzała się w każdych warunkach, nawet w kuchni) i ostrożnie zaczął ładować go do ust.

– Słuchaj, Steve, musi być przecież jakaś miła dziewczyna, która wpadła ci w oko.

– Musi? – syknął Rogers przez zaciśnięte szczęki.

– Nie wykręcaj się. Dobrze wiesz, o co mi chodzi.

– Chyba jednak nie.

– Oj, daj spokój. Czasem mam wrażenie, że zamiast nabierać doświadczenia, robisz się w tym coraz słabszy. Ale nie martw się. Zajmę się wszystkim.

– Wolałbym móc sam się tym zająć, jeśli nie masz nic przeciwko.

– Jeśli zostawię to tobie, obaj umrzemy, zanim zdążysz kogoś wyrwać.

– Szło mi całkiem nieźle, zanim zacząłeś się wtrącać.

– Stary, błagam. – James przełknął ostatni kawałek naleśnika i złożył dłonie jak do modlitwy. – Od tego zależy moja przyszłość.

– O czym ty bredzisz? – Steve był zbyt zbity z tropu, żeby dalej się gniewać.

– To jedyny sposób, żeby Natasha zaczęła traktować mnie poważnie.

– Nie uważasz, że zaczęłaby traktować cię poważnie, gdyby miała pewność, że ty traktujesz poważnie ją?

James podniósł dłoń z wyciągniętym palcem wskazującym i już otwierał usta, by coś powiedzieć, uświadomił sobie jednak, że nie miał na to żadnych odpowiedzi czy kontrargumentów. To naprawdę było bardzo dobre pytanie. Problem polegał na tym, że James nie miał zielonego pojęcia, jak pokazać Natashy, że naprawdę mu na niej zależało. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nie było to zwykłe zauroczenie, które miało się rozwiać pod wpływem najdrobniejszej zmiany uczuć. Była najmądrzejszą, najsprytniejszą, najodważniejszą i najbardziej tajemniczą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznał.

Niestety, nie miał jaj, żeby przyznać się do tego wszystkiego przed Stevem, ani tym bardziej przed samą Natashą, a jedyne, co zdołał z siebie wykrztusić to:

– I co mam jej powiedzieć? Że lubię rude?

– Ale uważasz, że to ja mam problem.

– Bo masz.

– Wcale nie jesteś ode mnie lepszy.

– Stul pysk. Wchodzisz w to czy nie?

– Nie udawaj, że dajesz mi wybór, skoro go nie dajesz.

– Robię to dla twojego dobra, idioto.

– Kretyn.

– Dupek.

– Zabraniam ci, ale to kategorycznie zabraniam, umawiać mnie za moimi plecami.

– Spokojnie, przygotuję ci katalog.

– Łaskawco. – Steve przewrócił oczami, wciąż nie tak rozluźniony, jak James by tego sobie życzył. Przecież nigdy wcześniej nie miał problemu z podobnymi akcjami. Co się zmieniło? – Ale mówiłem poważnie. Nie życzę sobie żadnego swatania.

– Zupełnie jakbyś zapomniał, że jestem wzorem wszelkich cnót.

– Tylko ta świadomość powstrzymuje mnie przed wybiciem ci zębów. Ale ostrzegam, że ślizgasz się po granicy mojej cierpliwości.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top