5. Dajmy sobie szansę

Przepraszam Was najmocniej, że tak dawno nie było nowego rozdziału. Za bardzo skupiłam się na kończeniu książki :/ Ale teraz, gdy zostały mi już tylko poprawki, liczę na to, że uda mi się dokończyć to ff.

Trzymajcie za mnie kciuki!

I miłego czytania ;)

* * *

- Jadą - szepnął Barton, przerywając tym samym ciszę, która dzieliła ich od dłuższego czasu.

Rogers miał świadomość, że impas nie wpływał dobrze na morale drużyny. Logan należał do tego typu tropicieli, którzy chcieli szybko pozbyć się celu, by móc zaszyć w ciepłym mieszkanku przy ogniu rozpalonym w kominku z kuflem spienionego piwa w jednej ręce i odrobinę zbyt drogim cygarem w drugiej. Dlatego właśnie te kilka godzin zwłoki przemieniły go w rozjuszonego rosomaka, któremu niewiele brakowało, by wpaść w morderczy szał. LeBaeu natomiast nie przepadał za przebywaniem w cieniu potęg takich jak Hydra i Steve już kilka razy musiał powstrzymywać go przed ucieczką.

Na szczęście mógł liczyć na Sama i Bucky'ego.

- Co mamy robić? - zapytał agenta TARCZY, pozwalając mu tymczasowo przejąć dowodzenie.

- Tam, za tym wzgórzem - Clint wskazał na zachód - biegnie droga, na której będzie czekać na nas Widow. Ten odcinek jest zupełnie niewidoczny z siedziby Hydry i znajduje się idealnie pomiędzy ich punktami obserwacyjnymi.

Ruszyli za nim bez słowa. Widow? Taki kryptonim nie wróżył nic dobrego. Rogers nie był w stanie nic poradzić na falę wątpliwości, która zaczęła go zalewać. Ale może tak właśnie było lepiej. Dzięki temu jego zmysły znacznie się wyczuliły. Widział, że Logan zareagował podobnie - cały się zjeżył, a z jego zaciśniętych pięści błyskały ostrza szponów.

Spomiędzy drzew powoli wyłaniała się droga. Nie podeszli do niej od razu, bojąc się, że jakiś zbłąkany żołnierz Hydry może ich zauważyć i donieść o tym swojemu dowódcy. Zamiast tego powoli wędrowali silnie zarośniętym zboczem i wypatrywali umówionej ciężarówki.

- Czuję zapach krwi - wysyczał Logan, zatrzymując się gwałtownie.

- Mam nadzieję, że Sabertooth nie będzie tak przeczulony jak ty - dobiegł ich kobiecy szept.

Najwidoczniej Widow znudziła się czekaniem i postanowiła wyjść im naprzeciw. Była taka młoda... W jej oczach nie zostało jednak ani trochę z właściwej młodym ludziom woli życia. Cokolwiek ją spotkało, zostawiło po sobie jedynie wrak człowieka, napędzany wolą zemsty.

Nie tego Steve oczekiwał od swoich sojuszników, ale w tej sytuacji nie mógł sobie pozwolić na wybrzydzanie.

- Jaki masz plan? - zapytał, starając się nie okazywać w żaden sposób współczucia. Mógł ją tym tylko urazić, a tego zdecydowanie wolał uniknąć. - Czy Sabertooth jest dla nas zagrożeniem?

- Jest zagrożeniem dla wszystkich - zaśmiała się Widow, ale grymas nie sięgnął jej oczu. - Von Strucker miał go już dość i kazał mu patrolować teren. To cud, że jeszcze na niego nie wpadliście.

- Tak, mamy kilka cudów do dyspozycji - przyznał Buck, śmiejąc się cicho. - A teraz chętnie wykorzystalibyśmy następne.

Widow kiwnęła głową i poprowadziła ich aż do ciężarówki. Na miejscu szybko wyjaśniło się, dlaczego Logan wyczuł krew. Na poboczu leżały nagie zwłoki żołnierzy Hydry, a ich mundury czekały obok. Jak to możliwe, że ta filigranowa kobieta uporała się z nimi zupełnie sama? Widocznie jakieś cuda były również po jej stronie.

- Przebierzcie się - poleciła. - Dzięki temu uda się nam zmylić przynajmniej kilka pierwszych punktów kontrolnych.

Nie zadawali zbędnych pytań. Ten punkt planu był akurat bardzo oczywisty. Na szczęście udało im się włożyć mundury Hydry na ubrania, które mieli na sobie. Zostały zatem tylko dwa problemy.

- Ten metalowy plecak i tarcza muszą zostać - rozkazała Widow. - Będą się zbyt bardzo rzucać w oczy.

- Hola, hola! - zaoponował Sam. - Bez moich skrzydeł nigdzie się nie ruszam. Poza tym, jesteś w stanie sobie wyobrazić Kapitana Amerykę bez tarczy?

- Ja? Tak. Ale von Strucker będzie miał z tym spory problem.

- Widow ma rację - przyznał Steve niechętnie. Ściągnął tarczę z pleców i ukrył ją przy drodze, bardzo dokładnie przysypując niepozorną broń ziemią liśćmi. - To przecież nie dzięki jakimś głupim kawałkom blachy dostałeś się do tej drużyny.

- Serio? Dopiero teraz mi to mówisz? - zakpił Sam, ale nie był w stanie ukryć, jak wiele przyjemności sprawiły mu słowa Rogersa. Zrzucił z ramion skrzydła i ukrył je obok tarczy swojego dowódcy. - Mam tylko nadzieję, że damy radę to potem znaleźć - westchnął.

- Koniec gadania - syknęła Widow, nerwowo rozglądając się na wszystkie strony. - Nie mamy na to czasu. Wsiadajcie do ciężarówki.

Przez chwilę spierali się, kto powinien prowadzić. W końcu stanęło na tym, że Steve będzie kierowcą, Widow usiądzie na miejscu pasażera, a reszta schowa się na pace. Taki wybór wydawał się najrozsądniejszy, bo w końcu żołnierze Hydry znali Widow i sama jej obecność uśpi ich czujność, a Rogers wyglądem wystarczająco przypominał jednego z fanatyków Red Skulla i jego zdolności aktorskie były na wystarczająco wysokim poziomie.

- Nie przeszkadza ci, że nie znasz mojego imienia? - zapytała Widow, gdy przed nimi pojawiły się pierwsze zabudowania bazy Hydry.

- Barton postanowił ci zaufać i to mi w zupełności wystarczy - odparł Steve, niedbale wzruszając ramionami. - A powinno mi przeszkadzać?

Dziewczyna uśmiechnęła się i po raz pierwszy jej uśmiech był całkowicie szczery. Czuła do niego wdzięczność za zaufanie, którym postanowił ją obdarzyć. Nie była jeszcze gotowa, aby całkiem się otworzyć, ale ten uśmiech znaczył więcej niż wiele słów.

- Dziękuję.

- Za co? - zdziwiła się.

- Za twój uśmiech - odparł ciepło, mając jedynie nadzieję, że dziewczyna nie zrozumie tego opacznie. Owszem, była całkiem ładna, ale jego serce rwało się już do kogoś innego. A im szybciej skończą misję, tym szybciej będzie mógł przekonać się, czy podjęło właściwą decyzję.

- Cała przyjemność po mojej stronie, szefie.

* * *

P.S. Jak już pewnie zauważyliście, zdecydowałam się na zmianę okładki. Obiecywałam sobie tego nie robić, ale... nie mogłam się powstrzymać. Mam nadzieję, że taka mała zmiana nikomu nie zaszkodzi ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top