Osiemnasta Gwiazda


    Musieli to skończyć jutro, ponieważ w środę nie będzie już w stanie. Lux westchnęła i położyła głowę na stoliku, przy którym siedziała już jakieś dwie godziny. Po tak długim czasie wydawało jej się, że nie potrafiła już chodzić, nie chciała też nawet próbować się podnosić, ponieważ przeczuwała, jak bardzo będzie bolał ją tyłek.

    Pozwoliła więc sobie odetchnąć przez parę minut, musiała odnieść pudełka do archiwum. Sama, ponieważ Varus musiał wyjść jakieś trzydzieści minut temu.

    Na oślep szukała ręką swojego telefonu i przekręcając głowę na bok, spojrzała na świecący ekran, który raził ją w oczy. Od jakiegoś czasu siedziała w półmroku przy słabo świecącej lampce biurkowej, ponieważ była zbyt zmęczona, aby ponieść się i zaświecić normalne światło.

    Była przekonana, że już nikogo nie było o tej porze w szkole, wyświetlacz pokazywał godzinę wpół do siódmej. W takim razie, pomyślała, patrząc w górę i próbując przypomnieć sobie rozkład, następny autobus miała o ósmej.

— Świetnie — powiedziała i wsparłszy się rękami, powoli zaczęła się podnosić.

    Równie dobrze mogła pójść jeszcze coś zjeść na miasto, aby zabić czas, który dzielił ją od autobusu, a potem zaoszczędzić go trochę w domu. Mogłaby się wtedy spokojnie pouczyć do wpół do drugiej z biologii i chemii, z których miała jutro test.

    Ułożyła pudła jedno na drugim i włożyła rękę do kieszeni, aby wydobyć z niej klucz, którego okazało się, wcale w niej nie było.

— Dziwne... przyrzekłabym, że...

    Potarła pulsującą głowę i przetarła oczy, aby się skupić. Zwróciła się w kierunku swojej torby, leżącej porzuconą na ziemi i zaczęła ją przekopywać.

    Klucza nigdzie nie było. Popatrzyła pod kartkami na stoliku i pod nim samym, ale go nie znalazła. Stanęła nieruchomo przez chwilę i spróbowała zastanowić się, co może w takiej sytuacji począć, mogła pójść do woźnego i poprosić o dodatkowy klucz... tylko czy woźny miał klucz...? Potarła swoje skronie, aby się skupić, musiało być coś, co mogła w takiej sytuacji zrobić. Zamknęła oczy, aby przestało jej się kręcić w głowie, ból jednak nie dawał za wygraną, więc ona postanowiła to zrobić.

— Po prostu zostawię to tutaj i zamknę na klucz — westchnęła i opierając ręce na kolanach, lekko się pochyliła.

    Pewnie Varus wziął go i zapomniał jej powiedzieć. W sumie nie potrafiła sobie przypomnieć dokładnie, jak to było... Głowa bolała ją z głodu, ostatnio jadła chyba na przerwie na lunch, a to stanowczo zbyt dawno temu.

    Zebrała rozwalone, podczas poszukiwań książki i zeszyty i zabrawszy swoje rzeczy, opuściła salę i dopilnowała, aby zamknąć ją na klucz, który postanowiła zabrać do domu. W razie, gdyby ktoś chciał jutro tu przyjść i zacząć się kręcić, zanim ona dotrze. Musi wysłać wiadomość do Varusa i zapytać go o ten klucz. Może jeżeli przyjedzie przed nią, to on zajmie się pudłami.

— Ale przecież nie będzie miał klucza — zaprzeczyła sama sobie — Dobra... nieważne.

    Wkładając płaszcz w pośpiechu, wyszła ze szkoły, skupiona na telefonie. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do Jinx. Nie lubiła jeść sama, ale nie była też pewna czy była w stanie prowadzić dzisiaj normalną konserwację.

    Wydęła wargi. W sumie z Jinx to i tak nie była nigdy normalna konwersacja. Nie miała pojęcia czy normalne jest wychodzenie tak późno w środku tygodnia, ale w sumie Jinx zaliczyła już matematykę i raczej nie czekał jej jutro żaden trudny sprawdzian, którym chciałaby się przejmować. Uznając te argumenty, wybrała jej numer.

— Hmm? — usłyszała zaspany głos i przez chwilę pożałowała swojej decyzji.

— Spałaś? — zapytała.

— Ta... - i po tym ziewnięcie — Która to już godzina?... O, kurde... chwila, kto w ogóle mówi?

— To ja — odpowiedziała i potarła skroń drugą ręką — W sensie, Lux.

— Lux? Gdzie jesteś? Myślałam, że o tej godzinie księżniczki już śpią... — nie widziała jej, ale mogła wyobrazić sobie jej uśmiech.

— Uch, jak ty możesz to mówić? Kto tutaj śpi za dziesięć dziewiąta?

— Zrobiłam sobie drzemkę, trwała trochę dłużej niż zamierzałam... Ekko włączył jakiś nudny demaciański film i zasnęłam w trakcie.

— Jest z tobą Ekko? — zapytała trochę zawiedziona.

— Nie, musiał sobie pójść, kiedy się skończył... albo siedzi gdzieś z tyłu na fotelu i sam śpi... w sumie zaraz sprawdzę.

    Lux wyszła już za mury szkoły i ruszyła chodnikiem, rozglądając się za jakimś miejscem do zjedzenia kolacji.

— Okej.

    Słyszała jakieś szelesty, potem trzask drzwi.

— ... co ci strzeliło, aby spać w łóżku Vi?... Odjebało ci? ... no, dobra, ale to nadal ohydne... ja bym się tam nie położyła w życiu... piorą swoją pościel co jakiś miesiąc, a... no widzisz? fuu, jeżeli chcesz jeszcze spać, to idź do mnie.

— Wiesz... - z tego, co słyszała Jinx była z Ekko, nie było więc sensu zapraszać jej na kolację.

— Poczekaj — usłyszała wyraźnie, a potem Jinx z powrotem zwracała się do kogo innego — ... z Lux... no, masz rację, nie przeszkadzaj.

    Westchnęła, ból głowy zaczynał jej naprawdę dokuczać.

— Słuchaj Jinx...

— Gdzie jesteś?

— Przed szkołą — odpowiedziała — Słuchaj, skoro jesteś z Ekko, to nie chce...

— Lać na tego lamusa — Jinx przerwała jej po raz kolejny, co sprawiło, że bezwiednie zmarszczyła oczy.

— Jestem głodna, muszę...

— Przyjechać po ciebie, potem mogłybyśmy...

— Cholera, idę jeść, myślałam, że jesteś wolna, więc do ciebie zadzwoniłam, ale teraz wiem, że nie jesteś, bo jest u ciebie Ekko... Jestem głodna i idę jeść, zaraz zemdleję!

    Wiedziała, że w jej głosie słychać zdenerwowanie, ale nie potrafiła się tym przejmować.

— No już się tak nie spinaj, daj mi dojść do słowa.

    Lux zatrzymała się i tupnęła nogą.

— To ty nie dajesz mi dojść do słowa!

— Dobra, sorry, ale posłuchaj... Ekko będzie u mnie chyba spał do rana, zresztą nie obchodzi mnie zbytnio, co zrobi, a ja też jestem głodna, więc mogę po ciebie przyjechać i pójdziemy gdzieś razem...

    Lux zamknęła oczy.

— ... kontaktujesz?

    Zatrzymała się przy McDonaldzie i miała gdzieś, że to śmieciowe żarcie, musiała siąść, bo już daleko nie pociągnie.

— Tak, wyślę ci lokalizację w wiadomości.


❇️️❇️️


    Ekko obserwował Jinx chodzącą po pokoju ze zdenerwowaniem, ponieważ nie mogła znaleźć swojej kurtki.

— Kurwa...

— Spokojnie — powiedział, zakładając ręce za głowę — Gdzie w ogóle się wybierasz?

— Idę zjeść z Lux — wytłumaczyła, przekopując swoją i tak zabałaganioną już szafę — Poza tym muszę sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku, bo siedzi w McDonaldzie.

— Czego to takie dziwne — zapytał — Przecież byłyście już kiedyś w Macu, w sumie to przez nią chyba nawet zaczęłaś do niego okazyjnie chodzić... Ja byłem taki zdziwiony, to była prawdziwa zmiana, myślałem sobie wtedy „To już nie jest moja Jinx, moja Jinx pluła ze mną na Maca, a teraz...", byłem zrozpaczony, Lux stała się dla mnie antagonistą w historii o naszej przyjaźni... O, a potem także rywalem w miłości.

— Nie przesadzaj — wywróciła oczyma — W sumie McDonald nie różni się niczym szczególnym od KFC, a Lux i tak nie cierpi obu... Jeżeli chodzi o to ostatnie, to i tak nigdy nie miałeś szans, w moim życiu nie ma miejsca na gościa, który potrafi wybrać film, tak nudny, że zasypiam na słowach „produkcja..." i śpi w brudach Vicait. To jakiś syf, na takich sprzedają trutki.

— Wybieranie takich filmów, nazwałbym talentem i to przydatnym, nie każdy to potrafi, musisz przyznać. To jeden z czarujących punktów mojej osobowości.

    Jinx zatrzymała się i patrzyła na niego przez chwilę, trzymając w rękach jakąś zmiętą różową bluzkę.

— ... chyba czaję...

    Roześmiał się.

— Nawet ja tego nie czaję.

— To może być taka sztuczka — usiadła na skraju łóżka — Zapraszasz kogoś na randkę w domu, włączasz im taki film i gadasz, będą cię słuchać, bo nawet to, co masz do powiedzenia, nie może być nudniejsze, od tego, co jest na ekranie.

— To jest pewien sposób... Spróbuję kiedyś tego na Varusie... — w sumie to nie był taki głupi pomysł, mógłby zrobić coś takiego, jako eksperyment, ale — ... ale go i tak pewnie bardziej będzie interesowała fabuła niż moja osobowość... Wiesz, co robimy, kiedy jemy razem w KFC? Patrzy się na mnie, kiedy gadam mu o tym, jak to jestem smutny i niepocieszony, ponieważ mój krasz mnie nie kocha, a on patrzy na mnie, dopóki nie skończę i mówi coś „skończyłeś? To dobrze"... ach Varus, świetny koleś, tak w ogóle, nie mogę przy nim płakać, bo go to nie obchodzi i w sumie przez to przestaję... dlatego się z nim zadaje, potrzebuję kogoś „Nie daję nawet gówna, o to, co do mnie mówisz", sprawia, że się zamykam...

— Czasami jest dobrze, jak się zamkniesz — przyznała Jinx i włożyła na siebie znalezioną zieloną kurtkę — ... A więc działasz też w tę stronę?

— Jaką stronę?

— Chodzi mi o to... — powiedziała, wysuwając jedną szafkę i przekopując swoją bieliznę, znalazła pudełko podpasek.

    Patrzył na nią i zamrugał kilka razy. Jinx i podpaski. Okres. Dziewczyna.

— Przestań! — krzyknął i schował się za skrzydłem dużego, pluszowego unipega, który leżał obok niego na łóżku — Właśnie zdałem sobie sprawę z tylu spraw na raz, że mój mózg zaraz się rozgotuje i wyparuje.

— Co? — zapytała, rozkładając ręce, z których w jednej trzymała podpaski, a w drugiej jakieś banknoty, nawet nie miał czasu myśleć o tym, jakie to dziwne.

— ... ty... — przełknął — owulujesz...?

    Zobaczył, jak jej uszy i policzki robią się czerwone, a potem dostał pudełkiem w czoło.

— Co ty robisz w moim domu?

    Ekko odrzucił pudełko z niesmakiem.

— Sorry, to chyba przekroczyło pewną granicę... a myślałem, że nie mieliśmy żadnych...

— Ja też — odpowiedziała już spokojniej i podeszła, aby podnieść podpaski z podłogi obok łóżka.

    Ekko patrzył, jak chowa je z powrotem do szafki i nagle przypomniał sobie, że przecież o czymś rozmawiali.

— Czekaj, o co ci chodziło, że „działam również w tę stronę"? Bo zaczęłaś mówić, a potem ja...

— ... „Zachowałem się, jak pierwszoklasista"... — dokończyła — Już nieważne, jadę do Lux, przywieźć ci coś?

    Poczuł zawód i rozważał zmuszanie jej, aby mu powiedziała, ale ostatecznie perspektywa jedzenia go przekonała.

— Z Maca?

    Jinx wywróciła oczyma i westchnęła, odwracając się do wyjścia.

— Czyli nic, ok.

— Weź mi frytki! Sam nie wierzę, że to mówię, szczerze. Twoja dziewczyna obniżyła także moje standardy.

— Ty ich nie masz — usłyszał z korytarza, a zaraz potem trzaśnięcie drzwi.

    Przekręcił się i przytulił do unipega, przykrywając się niebieskim miękkim kocem. Zamknął oczy i się uśmiechnął. Było mu coraz normalniej.

— Pewnie masz rację — wymamrotał.


❇️️❇️️


    Zauważyła ją w oknie, opartą głową na wysokim stoliku i jedzącą smętnie frytki. Miejsce było zupełnie puste, nie licząc jakiegoś gościa w rogu, piszącego coś na swoim laptopie. Jinx przeszła przez szklane drzwi i natychmiast skierowała się w lewą stronę, gdzie była Lux.


— Żyjesz? — poklepała ją lekko po plecach — Czego w ogóle jesteś na mieście tak późno?

    Lux odwróciła głowę w jej stronę i zamrugała parę razy, ale jej spojrzenie i tak było zamglone, a w kącikach oczu widać było śpiochy i fragmenty nieopadłych łez.

— Spałaś?

— Chyba tak, ale nie pamiętam — powiedziała, opierając nagle brodę na obydwu dłoniach i dwoma szybkimi ruchami głowy i ramion odrzuciła przeszkadzające włosy na plecy — Musiałam zostać trochę dłużej w szkole, zajmujemy się tymi zaproszeniami na Bal... to nic ekscytującego, naprawdę, ale zatraciłam się w tym tak, że nawet nie czułam głodu.

    Jinx pokiwała głową. Zastanawiała się, jakie były plusy bycia przewodniczącą dla Lux i nie mogła znaleźć żadnych. To naprawdę ssało, została przewodniczącą w dniu, w którym się poznały i od tego dnia widziała tylko, jak płacze i męczy się przez Ferros. Jaki był cel?

    Nadal przyglądałaby się jej w milczeniu, gdyby nie nagła potrzeba, aby powiedzieć, że...

— W sumie, to jeżeli jeszcze nie skończyłaś, to jutro mogę ci pomóc...

    Lux nagle się ożywiła i spojrzała na nią zdziwiona.

— Mówisz serio?

    Jinx przygryzła obie wargi i zaczęła się zastanawiać. Mówiła na serio?

— Jasne — powiedziała i wywróciła oczyma, coś, co robiła zawsze, kiedy była zdenerwowana, dlatego nie miała pojęcia, z jakiego powodu uczyniła to w tej chwili... znaczy, dopóki nie usłyszała dalszych słów ze swoich własnych ust — Czy to takie dziwne?... Pomagasz mi w matmie, muszę się jakoś odwdzięczyć...

    Lux wyraźnie zatkało, Jinx zauważyła, jak jej wargi trzęsą się od powstrzymywanego uśmiechu.

— ... poza tym — kontynuowała i spojrzała na opakowanie z frytkami — czy to nie to robią dla siebie osoby, które się... lubią?

— Osoby, które się lubią, robią dla siebie różne rzeczy, niekoniecznie tego typu... jeżeli mówimy o parach... Na przykład ja z Ez...

— Ale — przerwała jej i wzięła jednego frytka, Lux nie odzywała się, dopóki Jinx go nie zjadła i nie dokończyła myśli — Jesteśmy nieoficjalną parą, ale oficjalnymi przyjaciółmi. A przyjaciele sobie pomagają.

— Tak — przyznała Lux i roześmiała się krótko — Dobrze, więc jeżeli chcesz, możesz mi pomóc... ale to będzie naprawdę nudne.

— Nasza matematyka też nie jest za ciekawa — ale Lux nadal zgodziła się jej pomagać i to wtedy, kiedy się jeszcze prawie w ogóle nie znały — Jestem przyzwyczajona, że środy są nudne... już zachowajmy tę tradycję.

    Lux nachyliła się w jej stronę i ją pocałowała.

— Poza tym z tobą nawet nuda, jest piękna — powiedziała Jinx ciszej.

    Po raz kolejny odpowiedział jej śmiech.

— Czy to przytyk.

— Raczej na odwrót.

    Jeżeli z kimś lubisz się nawet nudzić, to już naprawdę musi coś oznaczać.


❇️️❇️️



    Środa nadeszła zbyt szybko. A wraz z nią rozprawa, Lux cały poranek spędziła z mamą i Garenem w salonie. Mama przeglądała stare albumy, ale jej oczy były zadziwiająco suche, a wyraz twarzy opanowany. Garen pisał z kimś na telefonie, najprawdopodobniej Katariną. Lux miała napisać do Jinx po wszystkim, dlatego skupiła się na książce, którą przed chwilą zdjęła na oślep z półki.

— Quinn do nas dołączy? — zapytała po chwili mama.

— Powiedziała, że dotrze na własną rękę — odpowiedziała, pokręciwszy głową — Spotkamy się na miejscu.

    Zastanawiała się, czy opanowanie matki było ciszą przed burzą, czy rozprawa sprawiła, że naprawdę z taką łatwością była w stanie zamknąć ten rozdział w jej życiu. Lux nie miała pojęcia czy powinna się cieszyć z tak szybkiej i nagłej przemiany matki, czy raczej martwić się o jej stan. Jakoś nie chciało jej się wierzyć, że zamknięcie zabójcy tak szybko przerwie długoletni dramat mamy, choć na pewno to by pomogło to...

— Wiecie, dzieci — usłyszała jej dziwnie podniecony głos i natychmiast podniosła wzrok znad książki — Kim jest zabójca?

    Zaczęła żałować swoich poprzednich rozważań. Naprawdę chciałaby, żeby mama wyzdrowiała, nieważne czy z dnia na dzień, czy nie.

    Spojrzała na chwilę w stronę Garena, który także oderwał się od swojego zajęcia i patrzył na mamę z obawą w oczach, zauważyła także, jak ściskał podłokietnik, będąc w każdej chwili gotowy wstać i zatrzymać mamę, gdyby przyszło jej nagle do głowy coś głupiego.

— Albo nie powinnam go tak nazywać, prawdziwy zabójca ma inne imię. Nie można oczekiwać od niektórych pomyślunku, biedota zawsze będzie ciągnęła do pieniędzy, dlatego ich umysły są tak proste, hahaha...

— Mamo... — powiedziała i powstrzymała się od wzdrygnięcia, kiedy ta spojrzała na nią, pomimo że obłęd w tych oczach, naprawdę napawał ją lękiem.

— Wiesz, kim posłużył się zabójca twojego ojca?... Ten „płatny zabójca", o którym mowa, to zwykły ćpun, urodzony w rodzinie ćpunów, a raczej szczurów... tyle że on może czuć się kimś, w końcu jego ojciec był w pewnym sensie dowódcą znacznej liczby innych szczurów... Co nie zmienia — zamilkła na chwilę i wyprostowała się, wbijając swoje szeroko otwarte oczy w białą ścianę przed sobą. Lux wiedziała, że jej mama nie znajduje się teraz nawet w tym pokoju, jej zamglony, błędny wzrok wskazywał na to, że poruszała się daleko w przeszłości — Co nie zmienia faktu, że był jeszcze gorszy od reszty, najgorszy z nich wszystkich, a jego syn... Syn Jhin, haha, wydawało mu się...

    Garen usiadł przy nich i delikatnie spróbował dotknąć ręki mamy, która jednak gwałtownie ją wyszarpnęła i spiorunowała wzrokiem.

— Mamo, nie powinnaś się tak unosić. Czy brałaś leki? — mamrotał blisko jej ucha.

— Tak synu, ale czy to teraz ważne? — powiedziała zimno, a coś w jej tonie nagle przypomniało Lux o Ferros — To, co teraz przeze mnie przemawia to nie czyste szaleństwo, a słuszny gniew... Samuel nie zasłużył sobie, aby umrzeć w ten sposób. Uratował wielu ludzi... przed tym potworem, a potem on... — Lux zauważyła, jak mamie błyska coś w oczach i jej głos stał się niczym więcej, jak syknięciem — albo ta jego podła żona...

    Czas w pokoju jakby zamarł, Garen siedział nieruchomo zwrócony w stronę matki, której ekspresja nie zmieniała się przez minutę, a twarz jej była wykrzywiona w grymasie tak złym, że Lux przypominała wyglądem przez chwilę jednego z demonów z opowieści o Shadow Isles. Przeszedł ją dreszcz.

    Potem całe napięcie zniknęło wraz z momentem, w którym mama raptownie wstała i spojrzawszy na zegarek, podeszła do wieszaka, aby włożyć swój płaszcz.

— Już późno dzieci, spóźnimy się, jeżeli będziemy zwlekać choć trochę dłużej.

    Wodna bańka nagle pękła, a cała woda, jakby uderzyła Lux i Garena w twarz. Pospiesznie wstali z kanapy i także zaczęli się zbierać. Niby wszystko powróciło do normy, ale nieprzyjemne poczucie gdzieś głęboko pozostało, spoglądali na mamę przezornie, jakby w obawie, że kolejny atak może nadejść w każdej chwili.


❇️️❇️️


    Nie musiał rozglądać się po sali, aby ich dostrzec. Byli tutaj oni wszyscy. Niektórzy przyprowadzili ze sobą swoje rodziny, pragnęli zrobić z tego widowisko, nie miał nawet już siły ich za to nienawidzić. Tacy byli ci ludzie, bogaci, wpływowi, z dobrego liceum. Liceum, w którym było więcej zła niż w każdej z państwowych szkół dla marginesu społeczeństwa, nawet w Zaun.

    Nie patrzył więcej w ich stronę. Miał poważniejsze problemy i to już od dawna, prawie odkąd znalazł się w tym więzieniu. Nie miał pojęcia, jak pozbyć się tego piekielnego swędzenia w nadgarstkach, próbował już wszystkiego.

    Spojrzał na swoje poranione ręce, pełne strupów, niektóre z nich były rozdrapane i leciała z nich krew, co jeszcze bardziej go męczyło, ale nie mógł się podrapać porządnie przez kajdany, jakie skuwały jego ręce i ograniczały ruch. Chciał, żeby to już się skończyło, trafić do celi i poczuć swobodę.

    Zamierzał się dzisiaj przyznać, ale nie mógł tego zrobić wcześniej, miał się dzisiaj tu spotkać z przynajmniej jedną osobą, którą pragnął zobaczyć, odkąd go z nią rozłączono. Wpatrywał się w swoje siniaki na zgięciu ręki i powyżej i zastanawiał się, czego tak długo nie chcą zejść. One też go irytowały, przypominały mu o czynności, którą uwielbiał, ale już nie mógł jej wykonywać.

    Rwał sobie z tego powodu włosy po nocach.

    Musi przestać o tym myśleć, bo inaczej czas, jaki ma tu spędzić stanie się nie do zniesienia. Może sobie na przykład wyobrazić, jak będzie malował całą elitę z widowni. Ich kończyny powykrzywiane, a włosy czerwone od krwi. Jeszcze musi pomyśleć, komu wydłubie oczy, nie było tak prosto zdecydować. Już zapomniał, które z nich mierziło go najbardziej. Zbyt dużo czasu minęło, a jego umysł był zbyt otępiały, aby nurzać się we wspomnieniach tak mało istotnych.

    Zapytano go, czy się przyznaje, powiedział, że nie i czekał dalej, jeszcze chwila a się pojawi. Musi do tego czasu się na czymś skupić. Nie mógł tego znieść. Uśmiechnął się, to było nie do zniesienia. Jeden z najgorszych momentów w jego życiu, a mimo to wiązał ze sobą taką obietnicę, sprawiał, że nie mógł się doczekać.

    Przypilnował, aby się nie roześmiać. Jego najgorsze i najlepsze momenty zawsze przeplatały się w jego życiu z tą jedną osobą. Były to chwile, niektóre dłuższe, inne krótsze, ale nigdy trwałe. Jego życie było monotonnym pasmem zdarzeń, nieekscytujących okoliczności i otępienia, kiedy go nie było w pobliżu.

    Jak na zawołanie, drzwi do sali otworzyły się, przerywając jego rozmyślania. W drzwiach stanął on. Wszystkie inne dźwięki zamarły. Jhin przyglądał się mu uważnie, próbował ocenić, co się w nim zmieniło, ale nie widział różnicy. Złośliwy uśmiech na miejscu i szydzące ze wszystkiego spojrzenie, jakby cały świat był dla niego nieciekawym żartem.

    A potem te oczy zwróciły się w jego stronę i uśmiech stał się nagle inny, podekscytowany i szczęśliwy. I choć jego wzrok spotkał się z nim tylko na chwilę, to był on tak pełen wyrazu, że czuł się, jakby właśnie mu radośnie pomachał. Jhin natychmiast wbił spojrzenie w drewniane biurko, przy którym siedział, nie musiał patrzeć, aby wiedzieć, że on cicho się śmieje.

— Nazywam się Shaco Mamadou — powiedział odrobinę zachrypniętym głosem — Obiecuje mówić prawdę i tylko prawdę.

    Ciekawe czy był przeziębiony. Może źle go tam traktowano?

    Myślał i nawet nie zauważył, kiedy sięgnął dłonią, ile mógł i zaczął się bezwiednie drapać po nadgarstku, jego kajdany cicho dzwoniły, a rana zostawiła na palcach krwawe ślady, spojrzał na swoje sczerniałe paznokcie, a potem w górę i napotkał zmartwione spojrzenie Shaco. Zignorował je i teraz już zupełnie świadomie zaczął drapać się dalej.

— Mogę potwierdzić, że w znamienitą sylwestrową noc, nawet już nie pamiętam dokładnego rocznika, więc proszę mi to wybaczyć — jego uśmiech znikł z warg, wyglądał zupełnie poważnie i pewnie można by go było wziąć za wiarygodnego świadka, gdyby nie chaotyczny sposób opowiadania i — Byłem wtedy z nim i widziałem, jak strzela do samochodu rodziny Hawkeye... Nie powstrzymałem go oczywiście, to było zlecenie... przez kogo? Nie pamiętam, byliśmy i nadal jesteśmy amatorami...

    Z tym roześmiał się i rozłożył ręce.

— Jestem jednak zupełnie pewien, że był jakiś zleceniodawca, Jhin nie zabiłby nikogo, gdyby ktoś mu kiedyś nie kazał. To łagodny człowiek...

    Nie patrzył na niego, kiedy to mówił, więc Jhin mógł przewiercać spojrzeniem tylko tył jego głowy w nadziei, że przypomni sobie jego nienawiść.

— Wiem też, że po rozwaleniu samochodu tych Hawkeye, strzelił potem jeszcze raz w oponę samochodu Samuela Crownguard, już z broni lżejszego kalibru... Ja? Nie brałem w tym żadnego udziału, to był spektakl, a ja byłem widzem... miałem nawet miejsce w pierwszym rzędzie.

    Kłamał z uśmiechem na twarzy.

    Jhin drapał się coraz zacieklej, wiedział, że łańcuchu powodują już teraz hałas w całej sali.

— Czy oskarżony chciałby się odnieść do słów świadka? Odkąd nie ma pan obrońcy...

    Wstał i napotkawszy zadowolony uśmiech Shaco, patrząc mu w oczy, otarł zakrwawione palce o spodnie.

    Potem powoli i spokojnie, nie odrywając wzroku od zielonych oczu kluczowego świadka...

    Przyznał się. To był koniec, osiągnął, to co chciał, jego życie z powrotem mogło powrócić do monotonnego odcieniu szarości, który przybrało już tak wiele lat temu.

— Przedstawienie skończone — Shaco uniósł obie ręce i zaczął klaskać, pomimo że ruchy jego rąk były ograniczone przez kajdanki, podobne do tych, które miał na sobie Jhin.

— Hahaha, pięknie.


❇️️❇️️❇️️❇️️❇️️❇️️

._____.

i have no idea what im doing

kon to to opko

czlowiek to ja

AIHEJ 

jest pożar, a ja nie mogę uciec, bo szyby nie da się wybić, próbowałam. 








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top