Jedenasta Gwiazda
Camille Ferros, dyrektorka najlepszej i prestiżowej szkoły w Pilltower nie miała życia poza swoją pracą. Kiedy wracała do małego, ale luksusowego, jednoosobowego apartamentu ze swojego gabinetu, zegar, który wisiał nad drzwiami prowadzącymi do kuchni, wskazywał, że było już dobrze po siedemnastej.
Ściągała niewygodne czarne szpilki i rozmasowywała pięty, oczywiście po tym, jak ułożyła buty na przeznaczonym dla nich miejscu i włożyła do nich proszek, który zabije ich przykry zapach, powstały po całym dniu ich użytku.
Po tym przyjdzie kolej na rozpakowanie toreb zakupowych, które zwykle robiła po wyjściu z pracy, ponieważ sama gotowała sobie obiady. Nie ufała daniom, które robili dla niej inni ludzie. Po posiłku zwykle nadchodziło kilka kolejnych godzin pracy przy sprawdzaniu testów uczniów. Camille lubiła zajmować czymś swój umysł, więc kiedy sprawdziany jej się ewentualnie skończyły, czytała akta swoich uczniów, jak najciekawszą książkę. Akademia Pilltower była centrum jej życia, uważała także, że jako dyrektor musi znać otoczenie, w jakim żyją jej uczniowie i co nieco o ich przeszłości.
Jej mieszkania było nowoczesne utrzymane w metalicznych kolorach szarości i jasnego dymionego błękitu. Na półkach i blatach nie było nawet śladu kurzu, który był stałą częścią innych domostw. Pomimo zapracowania Camille znajdowała czas pomiędzy pracą, aby dokładnie wytrzeć i zamieść każdy kąt w swoim domu przynajmniej co dwa dni. Nie znosiła brudu, mierził ją, dlatego tak bardzo nie lubiła przebywać w salach, spędzając czas na nauczaniu młodego pokolenia, nieważne jak bardzo chętna była, aby przekazać im wiedzę. To godziny spędzone w gabinecie były jej ulubionymi godzinami, jakie spędzała w murach szkoły. Kiedy go opuszczała, zmierzała prosto do domu, zatrzymując się tylko w jednym z niewielu akceptowanych przez nią sklepów, aby zrobić zakupy. Przebywanie na zewnątrz sprawiało, że kręciło jej się w głowie. Nienawidziła trującego zapachu miasta, spotkań z brudnymi ludźmi, którzy podróżowali jego chodnikami, bez opamiętania, nasiąkając śmierdzącymi zapachami i odwiedzając miejsca, do których ona nie weszłaby za cenę życia i płacąc za jedzenie, którego nie tknęłaby, nawet gdyby jej za to zapłacono.
Kiedy dochodziła godzina dwudziesta, Camille zwykła siadać na zbyt dużej dla siebie kanapie z kubkiem zielonej herbaty i grubym albumem ze zdjęciami na kolanach. Podpisany był zwyczajnie „Pamiętnik", jego oprawa była odrobinę postrzępiona na końcach, ale nie było to efektem niedbalstwa, a zwyczajnie jego wieku i częstego używania.
Te pół godziny było dla niej najważniejszą porą dnia i jednym z najważniejszych w jej teraźniejszym życiu, zaraz po tych, które spędzała na odwiedzinach w szpitalu psychiatrycznym. Wspomnienia zawarte w albumie i słowa w wielu listach, które znajdowały się obok zdjęć, wszystko ułożone w chronologicznej kolejności, były dla niej siłą, aby przetrwać następny dzień. Wspomnienia i słowa osoby, którą, jako jedyną kochała i która kochała ją. Na jej wargach zawsze pojawiał się uśmiech, kilka razy nawet się śmiała, czytając ustępy listów, z których każdy miał na sobie jedno imię, nabazgrane pochylonym, nierównym pismem. Ktoś powiedziałby lekarskim.
Victor.
Kiedy docierała do ostatnich dwóch stron, zamykała album, wciągając gwałtownie powietrze. Jej ręce machinalnie zaplatały się na brzuchu, dłonie głaskały go delikatnie, jakby pieściły delikatne rączki małego dziecka. Na twarzy Camille pojawiał się grymas, gorzko-słodki uśmiech, który nie miał w sobie nic z radości. Wszystkie mięśnie jej twarzy napinały się, w desperackich staraniach, aby nie pozwolić żalowi przejąć kontroli nad jej ciałem.
❇️️❇️️
Lux siedziała w pomieszczeniu samorządu wraz z Varusem, Janną i Ashe. Właściwie to ona stała i przedstawiała Ferros pomysł, na który wpadła wraz z Janną i Varusem.
— Gdzie jest Ling? — zapytała w końcu.
— Wyszła na chwilę, aby zadzwonić do ojca — odpowiedziała Ashe.
— Możecie zaczynać — przysunęła się do blatu swojego biurka i oparła na nim łokcie, dłonie trzymała splecione blisko swojego podbródka.
Lux przeszedł dreszcz przez intensywność jej spojrzenia. Chcieli zaczekać na Ahri, ponieważ ona miała ostatecznie powiedzieć im czy firma jej taty weźmie w ich planowanym przedsięwzięciu udział. Powiedziała im, że to zajmie chwilkę, ale od piętnastu minut nie było po niej śladu, a Ferros zaczynała kończyć się cierpliwość, kiedy próbowali przedłużać temat organizacji międzyszkolnych mistrzostw, które były już praktycznie dopięte na ostatni guzik.
Varus tylko wzruszył ramionami, kiedy posłała mu pytające spojrzenie, Ashe natomiast skinęła głową, a jej wargi ułożyły się w nieme „no dalej". Lux otwierała już usta, aby zacząć przedstawiać ich jeszcze niepełny plan, nad którym pracowali od ostatniego tygodnia, kiedy w kieszeni jej żakietu zaczął wibrować telefon.
Spojrzała na Ferros, mówiąc „Przepraszam, to ważne" i otworzyła wiadomość, która, miała nadzieję, przyszła od Ahri. Powstrzymała oddech ulgi, kiedy jej nadzieje okazały się spełnione. Podniosła głowę znad telefonu, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu, który pojawił się na jej wargach.
— Myśleliśmy nad zorganizowaniem przyjęcia charytatywnego na rzecz miejscowego schroniska dla zwierząt „Pustka" — powiedziała, patrząc wprost na Ferros — Pod pretekstem uczczenia Święta Krwawego Księżyca, które wypada w połowie października. Całe wydarzenie miałoby mieć miejsce w Hali Występów, a Ling Industries byłoby jednym z patronów.
Pomysł wyszedł od Janny, która napomknęła o tym, mówiąc, że w Ionii jest to jedno z najważniejszych świąt. Rodzice Yasuo zawsze organizowali z tego powodu jakieś małe przyjęcie w restauracji, zapraszając grupy na pokazy sztuk walki i tańca. Do zamówień dodawali też specjalne białe maski z czerwonymi rogami.
— Rodzice Yasuo pomogą w zorganizowaniu cateringu — powiedziała Janna.
— Muzyką może się zająć Sona Beeth — dodała Ashe — Kiedy tylko to zatwierdzimy, napiszę do niej o tym.
Po kilku chwilach ciszy Ahri wpadła do sali i kilka susów później była już przy biurku Ferros, obok Lux. Odrzuciła do tyłu swoje długie czarne włosy i uśmiechnęła się przymilnie.
— Zapewne rozmawiamy już o BKK, prawda? Znaczy Balu Krwawego Księżyca. Tatko chce wiedzieć, czy to aktualne, ponieważ chciałby się jak najszybciej zabrać za organizację — pomachała telefonem, który trzymała przy uchu — Jestem z nim na telefonie, więc jeżeli mogłaby pani szybko się zgodzić.
Lux wbiła zdziwione spojrzenie w Ahri, a potem z wahaniem zerknęła w kierunku Ferros.
Mina dyrektorki była bezcenna. Jej wargi machinalnie zacisnęły się w białą wąską linię, a brwi odrobinę wykrzywiły. Jej ekspresja przypominała już prawie gniew. Lux wiedziała, że Ferros nie może zaprzeczyć, nawet jeżeli chciałaby zrobić im wszystkim na złość. Pan Ling był jedną z najbardziej wpływowych osób w Pilltower, właściciel ogromnej korporacji, jeżeli on wyraził zgodę na współpracę, nietaktem byłoby odmówić.
— Oczywiście — jej głos był trochę przyduszony, ledwie otwierała usta, a i tak w pokoju zrobiło się nagle chłodniej — Im wcześniej zaczniemy, tym lepiej.
Ahri rozpromieniła się na to jeszcze bardziej, a złośliwy błysk w jej oku był widoczny, tak jakby w ogóle nie chciała go ukryć. Śmiała się Ferros w twarz.
— Tak, tatku. Szkoła wyraziła pozwolenie na współpracę, rób co, chcesz. Dzięki, też cię kocham, papa.
Oderwała telefon od ucha i położyła go na najbliższej ławce. Ferros wstała sztywno i zaczęła zmierzać ku wyjściu z pokoju.
— Muszę wykonać parę telefonów. Uzgodnijcie szczegóły, zostawiam to w waszych rękach.
Z tymi słowami opuściła salę. Kiedy zamknęły się za nią drzwi, wszyscy patrzyli na siebie w milczeniu jeszcze przez kilka sekund. Potem Ahri wybuchnęła śmiechem, a Lux nie mogła powstrzymać swojego chichotu.
— Myślałam, że zaraz jej żyłka strzeli — mówiła czarnowłosa — Widzieliście, na jej skroni? Hahaha...
Nawet Janna uśmiechnęła się lekko, Varus wzruszył ramionami i zaczął przeglądać papiery na swoim stoliku.
— Może zajmiemy się tymi szczegółami... — zaproponował.
❇️️❇️️
Lux spotkała się z Jinx, jak zwykle w piątek po szkole, aby zjeść obiad i się pouczyć. Po kilku tygodniach miały już swoje stałe miejsca spotkań. W środy była to zwykle knajpka Yasuo, w piątki piekarnia Leony, a soboty dowolne miejsce, na jakie miały ochotę. Zaczęły się także uczyć razem z innych przedmiotów, ponieważ Lux potrzebowała osoby, z którą mogłaby powtarzać, a po korepetycjach z matematyki odkryły, że to też dobry sposób, aby Jinx też się czegoś nauczyła.
— Nagle tak ci zależy na nauce? — zdziwiła się Lux, kiedy Jinx przyszła do niej na długiej przerwie z prośbą o pomoc z kartkówką na geografię, która wypadała za tydzień.
Ta rzuciła jej wtedy dziwne spojrzenie, zła na Lux za strojenie sobie z niej żartów i zażenowana własną prośbą.
— Dobra — żachnęła się — W sumie to nieważne... Pewnie masz inne rzeczy na głowie.
— Nie — Lux złapała ją za ramię, kiedy się odwróciła — To dobry pomysł, też muszę się nauczyć. A z kimś zawsze jest łatwiej. Nie jestem znowu, aż tak zajęta.
— Jesteś pewna?
Pokiwała skwapliwie głową.
— U Yasuo po szkole? — zaproponowała.
Jinx rozjaśniła się na to i uśmiechnęła jakby trochę bardziej do siebie. Patrzyła na Lux z tym dziwnym błyskiem w oku, który pojawiał się zwykle, kiedy była rozbawiona. Jednak w sposobie, w jaki wzruszyła ramionami i na chwilę spuściła wzrok na podłogę, było coś z nieśmiałości.
Lux starała się nie gapić, ale... Jinx, zawstydzona? Nieśmiała?
— W porządku, pani psor — powiedziała, splatając ręce za plecami — Do zobaczenia na lekcjach.
Pochyliła się i zasalutowała niedbale. Potem tanecznym krokiem odeszła w kierunku wyjścia ze szkoły, gdzie czekał na nią Ekko.
Lux stała na korytarzu jeszcze przez chwilę w tym samym miejscu, przyciskając książki mocno do swojej piersi.
❇️️
Był początek października, Jinx już zdążyła zaliczyć pierwszą porcję materiału z matematyki i była w połowie drugiego działu. Jak zwykle wyszły razem ze szkoły, aby na parkingu znaleźć Leonę, która miała ich zabrać ze sobą do piekarni, nad którą mieszkała. Stało się to ich tradycją, odkąd dziewczyna kiedyś przypadkiem, usłyszała ich sprzeczkę o to, gdzie pójść, Jinx nie chciała brać busa, Lux uważała to za konieczność, ponieważ sprawdziły już wszystkie restauracje i knajpki obok szkoły. Podeszła do nich i zaproponowała, że podwiezie ich do piekarni w zachodniej części miasta.
— To taki piękny słoneczny dzień, nie warto się kłócić o takie błahostki — powiedziała.
Przyjęły jej ofertę natychmiastowo. Piekarnia słynęła z najlepszych drożdżówek i gorącej czekolady. Jinx natomiast była zakochana w ich lodach.
Usiadły przy stoliku, który znajdował się w rogu lokalu, blisko witrynowego okna i złożyły swoje zwykłe zamówienia, Lux zaczęła się bawić pudełkiem na chusteczki, a Jinx zaczęła wypakowywać swój zeszyt i kserówki.
— Nie możemy się jutro spotkać — powiedziała Lux, po chwili, Jinx zaczęła już rozwiązywać zadania, teraz zerknęła znad nich z zainteresowaniem, ale nic nie powiedziała.
Lux złożyła swoje dłonie na blacie stolika, zostawiając chusteczki w spokoju i wyprostowała się nieco w krześle.
— Nie możemy się jutro spotkać, żeby się uczyć, czy w ogóle nie możemy się spotkać? — zapytała po chwili, jej wzrok znowu skupiony na kartce z zadaniem.
— Mama jedzie na komisariat, a potem mamy wizytę u psychologa — wytłumaczyła Lux, przyglądając się swoim dłoniom — Będę miała czas wieczorem, ale to już za późno, żeby zrobić cokolwiek pożytecznego.
Jinx nie odpowiadała, ale Lux wiedziała, że jej słucha.
— Wiesz, że... morderca mojego taty został aresztowany? — poczekała, aż skinie głową, chociaż przecież obie wiedziały, że było to zbędne — Mama chce się z nim spotkać, w sumie to mogłaby pojechać sama, ale się o nią martwię. Nie przeżyła tego wszystkiego zbyt dobrze, nie chce, żeby dostała załamania nerwowego czy coś.
— Nie musisz mi się tłumaczyć Lux, rozumiem — powiedziała Jinx, tym razem na nią patrzyła, trochę badawczo, a trochę przezornie.
— Nie... nie, to nie tak — Lux zastanowiła się przez chwilę, dlaczego w ogóle jej to mówiła — Po prostu chcę, żebyś wiedziała. Nie chcę się usprawiedliwiać.
— To dobrze — uśmiechnęła się niedbale — Mi się nie musisz usprawiedliwiać, Crownguard, wiesz o tym.
— Wiem — przyznała — Po prostu chcę, żebyś wiedziała.
Pantheon przyniósł im dwa kubki z waniliową latte i dwie porcje czekoladowych rogalików. Lux zachwyciła się ich zapachem na małą chwilę i wzięła łyk swojego latte.
— A tak kompletnie z innej beczki — powiedziała Jinx po chwili ciszy, podnosząc jednen z rogalików — Niedługo będziemy mogły odwiedzić każde miejsce w tym mieście.
— Hmm? Jak to?
— Cait wreszcie kupi mi wóz — uśmiech Jinx był szeroki, a jej oczy błyszczały z podniecenia.
— Umiesz w ogóle prowadzić — zapytała z powątpiewaniem.
— Oczywiście, że tak, za kogo mnie masz?
— Nigdy nie widziałam, jak to robisz.
— Zobaczysz, jak będziemy razem przecinały razem ulice Piltower.
Lux udała przerażenie.
— Myślisz, że jestem na tyle zdesperowana, żeby umrzeć?
Jinx roześmiała się i popiła latte.
— Za mną nie zginiesz, daj spokój. Poza tym, skąd możesz wiedzieć, jak prowadzę, skoro nigdy wcześniej nie spotkałaś mnie za kółkiem? Jestem wzorowym kierowcą.
— Kłamiesz — rzuciła Lux, zza swojego kubka.
— Hahaha, no dobra, prawda. Ale nie chce słyszeć krytyki od kogoś, kto nigdy nie prowadził auta, więc swoje narzekanie zachowaj dla siebie.
— Skąd wiesz, że nigdy nie prowadziłam samochodu?
— Bo taka bogata lesencja, jak ty już dawno zajeżdżałaby do szkoły swoim porsche, gdyby miała prawko. Patrz na Ahri. A ty się tłuczesz Fiatem z Quinn.
Nie powiedziała nic o tym, że wiedziała, co się stało w sylwestra. Lux była w samochodzie, kiedy doszło do wypadku.
— Nie kupiłabym porsche. Coś bardziej praktycznego.
— Ja lubię stare auta. Już dawno kupiłabym jakieś kombi, gdyby nie to, że mój samochód marzeń kosztuje dwa razy więcej niż normalne cztery kółka. Kiedy go zobaczysz, to padniesz, naprawdę. Jest idealny.
Lux powstrzymała uśmiech, widząc entuzjazm Jinx i machnęła na nią ręką.
— Wracaj do matematyki, Quinzel — powiedziała żartobliwie.
Skupiła wzrok z powrotem na rogalikach, ale poważna ekspresja, jaka pojawiła się na twarzy Jinx, zmusiła ją do ponownego spojrzenia na przyjaciółkę.
Zaniemówiła.
Te oczy nigdy nie były, aż tak chłodne. Nie, kiedy patrzyła nimi na Lux. Przeszedł ją dreszcz, otworzyła usta i z powrotem je zamknęła, nie wiedziała co powiedzieć. Ta reakcja całkowicie zbiła ją z tropu.
Po trzydziestu sekundach, które wydawały się minutami, wpatrywania się w Lux, Jinx jakby się otrząsnęła.
— Przepraszam — powiedziała cicho — Nie lubię, jak ktoś mówi do mnie po nazwisku.
Lux skinęła głową ostrożnie.
— Wybacz.
Jinx schyliła się nad swoimi zadaniami i nie mówiła nic przez następne dziesięć minut, poza zasięganiem wskazówek Lux do kilku przykładów i omawianiem zadania, które było dla niej nowe. Lux zjadła większość rogalików, ponieważ wraz z dobrym humorem Jinx, odszedł też jej apetyt. Dokończyła tylko latte.
Kiedy zapłaciły rachunek po połowie, zaczęły zbierać się do wyjścia. Malzahar nie mógł po nie przyjechać, ponieważ pracował. Odbierał je tylko czasami w środy, zawsze zatrudniając do nakarmienia zwierząt w schronisku, a potem zabierając je do McDonalda. Było to dla nich rutyną. Annie towarzyszyła im czasami, zwykle co drugi tydzień. Malzahar powiedział, że raz na dwa tygodnie miała spotkania ze swoją matką. Nie tłumaczył nic więcej. Ale z tego mówił, dało się wywnioskować, że Annie żyła z tatą, którego czasami spotykali na ławce przy wejściu do McDonalda. Miał na imię Brand i był niezwykle miły. Córka przedstawiła mu Lux i Jinx jako swoje „BFF", co niezwykle go uradowało. Powiedział im potem na stronie, że Annie nie miała zbyt wielu przyjaciół i że cieszy się, że zdołała jednak jakichś zdobyć.
Lux powiedziała wtedy, że Annie ma też wielu przyjaciół w schronisku, gdzie jest wolontariuszką. Co przyniosło jeszcze większą uciechę Brandowi. Powiedział im, że miło było mu je poznać i że liczy, że kiedyś wpadną na domowy obiad.
— To naprawdę dobre dziecko, tylko trochę nieśmiałe — mówił z tkliwą ekspresją na twarzy.
— Odniosłam inne wrażenie przy pierwszym spotkaniu — wyszeptała Jinx do Lux, kiedy ten już sobie poszedł.
❇️️
Ostatnie dni września i października były niezwykle nieprzyjemne. Wiał zimny wiatr i na dworze prawie ciągle mżyło albo była mgła. Kropelki wody osiadały na płaszczu Lux i jej włosach, ponieważ zapomniała parasola. Jinx miała na sobie jedynie cienką kurtkę, w której kieszeniach miała schowane teraz ręce. Na pierwszy rzut oka widać było, jak bardzo jest jej zimno. Jej ramiona odrobinę się trzęsły. Nie uszło to uwadze Lux, która ściągnęła swój wełniany szal i zaoferowała go Jinx nieśmiało.
Ta spojrzała na nią, jakby odrobinę zaskoczona, ale wzięła materiał i owinęła go wokół szyi ciasno.
— Dzięki — powiedziała, a z jej ust uleciała para.
Powietrze było niezwykle zimne, a słońce schowane za chmurami, chyliło się już ku zachodowi. Lux uśmiechnęła się łagodnie. W milczeniu szły przez kilka minut w drodze do przystanku, który znajdował się jeszcze kilka przecznic dalej.
Dopiero kiedy usiadły na ławce obok znaku, przy którym zatrzymywały się autobusy, Jinx coś powiedziała.
— Moi biologiczni rodzice mieli tak na nazwisko. Quinzel...
Zmysły Lux nagle się wyostrzyły, chcąc zarejestrować każde słowo i gest Jinx. Wlepiła w nią swój wzrok i patrzyła, jak ta pochyla głowę i patrzy na swoje kolana, kiedy mówiła:
— Byli zamieszani w jakieś zatargi z miejscowym gangiem... Otrzymali zadanie, moja mama miała podłożyć bombę w jakiejś kopalni w Zaun.
Zaun było tą gorszą dzielnicą Piltower, małym przestępczym światkiem, zamglonym trującymi oparami z wiecznie dymiących się kominów fabryk, całkowicie oderwanym od swojej lepszej połówki.
— To była kara dla taty... nieważne — z tym jej dłonie zacisnęły się w pięści — Oboje zginęli, ja trafiłam do Domu Nadziei, najznamienitszy i jedyny sierociniec z Piltower, każdy o nim słyszał... znowu, nieważne... Nienawidzę swojego nazwiska, mam go po ojcu, którego nie cierpię jeszcze bardziej...
— Dlaczego nie zmienisz go na nazwisko Caitlyn lub Vivien? — zapytała Lux, ponieważ wydawało jej się o naturalne.
Jinx wywróciła oczyma, jakby odpowiedź na to pytanie była oczywista.
— Nie chcę nazwiska Vivien... Poza tym, chciałyby, abym nosiła ich nazwiska? Nie wydaje mi się.
Lux zmarszczyła brwi.
— Przecież są twoimi rodzicami.
— Adoptowanymi — zaznaczyła z zapalczywością, która sprawiła, że Lux się odsunęła.
Nie wiedziała co powiedzieć, Jinx wydawała się na tyle wytrącona z równowagi, że jedno niewłaściwe słowo mogło ją teraz złamać.
— Adoptowała mnie z litości — Lux podskoczyła w miejscu na dźwięk cichego głosu, który po raz kolejny przerwał ciszę po co najmniej trzech minutach milczenia — Nie mogła pomóc mi wcześniej, czuła, że to jej obowiązek.
Bała się na nią spojrzeć. Wiedziała, że Jinx wciąż wpatruje się w swoje kolana, bała się ekspresji, jaką ujrzy na jej twarzy, kiedy tylko zwróci na nią swój wzrok.
— Nie chciała mnie — jej głos był tak cichy, że Lux musiała się nachylić, aby coś usłyszeć — To zawsze był dla niej obowiązek.
— Jinx...
Na przystanku nie było nikogo, słońce już prawie znikło za horyzontem, a uliczne lampy rozjaśniały chodnik, na którym co jakiś czas zabłąkał się jakiś przechodzień. Lux zaryzykowała i spojrzała w stronę Jinx. Ku swojemu zdziwieniu, ta patrzyła na nią z najbledszym z uśmiechów na swoich ustach.
Lux wciągnęła gwałtownie powietrze, chwila wydawała się jej surrealna. Na twarzy Jinx widoczna była ulga, która całkowicie zbiła ją z tropu. Ich spojrzenia się spotkały, kiedy Jinx nachyliła się jej stronę i oparła dłonie na przestrzeni ławki, jaka była pomiędzy nimi.
— Jeszcze nigdy nie powiedziałam tego nikomu — wyszeptała konspiracyjnym szeptem — To naprawdę dziwne uczucie.
Uśmiechnęła się, widząc skonfundowanie na twarzy przyjaciółki. Ciało zdradziło Lux, a jej wzrok powędrował niżej. Wąskie wargi Jinx były odrobinę rozwarte, już się nie uśmiechały. Kiedy jej spojrzenie z powrotem powędrowało do różowych oczu, zauważyła, że one także przestały się w nią wpatrywać.
Czuła ciepło w policzkach, nie była w stanie nic zrobić. Zamarła w bezruchu, pozostając bierna na rozwój wydarzeń. Miała wrażenie, że zaraz zdarzy się coś cudownego i z niecierpliwością oczekiwała tej chwili.
Sekundy zdawały się płynąć w żółwim tępie, a wszystko, prócz twarzy Jinx było rozmazanymi bazgrołami, które nie miały znaczenia.
Słyszała tylko bicie swojego serca, wszystkie inne dźwięki, jakby się rozmyły. Zobaczyła, jak te różowe oczy się zamykają, a twarz powoli zbliża się do jej twarzy. Przymknęła powieki i czekała czuła, jak chwila się zbliża.
Chwila, której mogła żałować jutro, ale dzisiaj nie pragnęła niczego bardziej w swoim całym życiu.
Zgrzyt sprężyn starego zatrzymującego się pojazdu i dźwięk otwierających się automatycznych drzwi i czar zdawał się prysnąć.
Bardziej poczuła, niż zobaczyła, jak Jinx się od niej odsuwa. Sama też wyprostowała się raptownie. Nawet nie zauważyła, kiedy tak bardzo się ku niej pochyliła. Otworzyła oczy, ale nieśmiała spojrzeć na swoją towarzyszkę, wbiła wzrok w otwarte drzwi autobusu i powiedziała odrobinę za głośno.
— Chyba czas wracać do domu.
Usłyszała ciche westchnienie i kątem oka zauważyła ruch. Jinx wstała i założyła plecak na ramiona.
— Chyba tak — przyznała.
❇️️❇️️❇️️❇️️❇️️❇️️
*modli się, żeby nie było literówek*
serio literówki to moja jakaś słabość, widzę je wszędzie, kiedy czytam już opublikowane rozdziały na telefonie i doprowadzają mnie do szału. nieważne ile razy sprawdzam tekst zawsze jest przynajmniej jedna w rozdziale. arght
tak w ogóle to teraz już chyba nie ma wątpliwości co do pairingu (coś długo mi zajęło to wszystko).
ta, brand to tatka Annie AKA Hell of a dad and hell of a child.
ta, Viktor i Camille Ferros.
((nie szukajcie kanonu, bo go nie spotkacie))
ta, bal krwawego księżyca, nie wiem dlaczego, w sumie wiedziałam, że coś takiego będzie zanim zaczęłam to pisać. wspomniałam dopiero w jedenastym rozdziale.
w ogóle mam wrażenie, że wszystko idze w żółwim tempie. ostatnio sprawdzałam ile stron napisałam i "Nie martw się Lux..." ma już ponad 100 stron X)
co ja robię ze swoim życiem?
niewiem. umieram, bo szkoła mnie zabija.
Dziękuję za czytanie do końca! ^^
^^
dzięki
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top