6

Brunet obudził się, po czym niechętnie przetarł oczy i usiadł. Spojrzał na zegar, na którym widniała godzina za dwie dziesiąta. Wstał i poszedł się ubrać.

Jak zwykle założył swoją zieloną bluzę i czarne spodnie. Wrócił do pokoju i usiadł przy biurku. Wziął swój telefon do ręki i spojrzał na ekran.

Dwa nieodebrane połączenia od Tom'a.

Szesnaście wiadomości od Tom'a.

Zaśmiał się cicho pod nosem. Odczytał każdy SMS, po czym zadzwonił do niego.

-Edd, czemu nie ma Cię w szkole? Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz?- słychać było, że jest przejęty. Brunet nie wytrzymał i wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Najprawdopodobniej było go słychać w całym domu, ale zbytnio się tym nie przejął, bo był sam.- Co Cię tak śmieszy?Ja tu schodzę na zawał, a Ty się po prostu śmiejesz!

-No bo to jest śmieszne!

-Ta, bardzo.- mruknął- To dlaczego nie ma Cię w szkole?

-Nie chciało mi się iść.- Między nimi zapanowała kilku sekundowa cisza.

-Może pójdziemy gdzieś? Na przykład na lodowisko?

-Dobra!

-To spotkajmy się przy parku za dziesięć minut.- Tom się rozłączył, a brunet zszedł na dół, założył trampki i otworzył drzwi, czego od razu pożałował. Chłodny wiatr zawiał wprost na chłopaka, a ten momentalnie je zamknął.

-Myślałem, że już po zimie... Jest przecież kwiecień...- powiedział cicho do siebie. Zdjął swoje buty, założył zimowe i nie za grubą kurtkę.

***

Godzinę później byli już na lodowisku pod dachem. Weszli na taflę lodu, a brunet od razu się poślizgnął. Na szczęście Tom zdążył go złapać.

-Jeździłeś już kiedyś na łyżwach, prawda?- spytał się szatyn. Puścił Edd'a, gdy ten już spokojnie stał trzymając się barierki.

-Nigdy nie miałem okazji.- puścił poręcz i wykonał krok, ale upadł. Czarnooki znów pomógł mu wstać.- Nic z tego, nie potrafię.

-Nauczę Cię.- chwycił go za ręce i zaczął powoli jechać do tyłu, przez co niższy jechał przodem. Minęło kilka minut, a brunet coraz stabilniej jechał. W końcu tak się skupił, żeby nie upaść, że nie zauważył, jak nikt go już nie trzymał.

-Brawo!- powiedział Tom oddalony o kilka metrów- jedziesz sam!- W tym momencie brunet to zauważył i wywalił się na plecy. Szatyn szybko do niego podjechał.- Wszystko w porządku?- Gdy spytał, chłopak pod nim pociągnął go przez co ten również upadł. Obaj zaczęli się śmiać, nie widząc, że trzymają się za ręce.

***

-Gotowi?- spytał się Tord reszty chłopaków przed budynkiem. Każdy z nich skinął głową na "tak".- Odpalcie latarki.- zrobili to co kazał i weszli do środka.

-Naprawdę musieliśmy tu przychodzić w środku nocy?- powiedział Matt.

-A co, boisz się?

-N-nie! Po prostu jest pierwsza w nocy, a my chodzimy sobie po opuszczonym psychiatryku...- Chodzili kilkanaście minut. W końcu trafili na pokoje, w których trzymano pacjentów. Edd wszedł do jednego z nich, a jego uwagę przykuł mały, pluszowy miś. Podszedł do niego i poświecił latarką w jego stronę. Nie miał jednej łapy. Gdy podniósł zabawkę spojrzał w kąt pokoju. Stała tam dziewczynka na oko siedem lat w długiej, różowej sukience. Brunet zamrugał kilka razy, a potem dziewczynki nie było. Jego oddech przyśpieszył, a serce biło jak szalone.

-Też to widzieliście?- odwrócił się, ale przy nim nie było nikogo.- Chłopaki?- powiedział trochę głośniej niż przed chwilą. Nikt mu nie odpowiedział. Wyszedł powoli na korytarz. Nagle ktoś od tyłu przyłożył mu hustę do ust, a po kilku sekundach upadł na ziemię.

***

-Moja głowa... powiedział Edd chcąc chwycić się za obolałe miejsce, ale nie mógł. Jego ręce były związane do tyłu. Nogi również. Był przywiązany do krzesła. Przed nim stała postać w czarnej bluzie. Był to chłopak odwrócony do bruneta przodem. Na połowę twarzy miał hustę.-Czego ode mnie chcesz?- spytał się niepewnie brązowooki, jednak nie uzyskał odpowiedzi. Osoba przed nim po kilku minutach sobie poszła zostawiając zielonka samego. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Po głębszej obserwacji stwierdził, że jest w jakimś starym bunkrze lub w czymś takim.

Minęła godzina, a on dalej siedział. Nie mógł się nawet ruszyć. Nagle usłyszał krzyki dwóch osób. Wszędzie by je rozpoznał.

Tom i Matt.

-Edd, jesteś tu?- zawołał szatyn. Chłopak chciał odpowiedzieć, ale ktoś zasłonił mu ręką usta i przyłożył pistolet do głowy.

-Odezwiesz się, a strzelę.- szepnął do niego. Obydwoje milczeli. Kroki były coraz głośniejsze, aż w końcu dało się je słyszeć bardzo dokładnie.

Nieznajomy puścił bruneta, ale wbił mu strzykawkę z białym płynem i uciekł. Po niecałej minucie w przejściu pojawili się rudzielec i szatyn.

-Edd!- krzyknął czarnooki i podbiegł do wcześniej wspomnianego chłopaka i zaczął go odwiązywać. Po kilku minutach (ze względu na to, że liny były mocno zaciśnięte) cała trójka szła powoli w stronę wyjścia.

-Jak się tu znalazłeś?- Spytał się Matt.

-Ja...- zaczął mówić najniższy, ale nie mógł dokończyć. Jego oczy mimowolnie się zamknęły, po czym poczuł jak upada, ale ktoś go złapał.

-Edd!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top