Żałuję

Szłam wiejską drogą między polami, przede mną ukazało się niewielkie austriackie miasteczko- cel mojej podróży. W ręce miałam walizkę z rzeczami na kilka dni które miałam tu spędzić. Chciałam odwiedzić chorego znajomego.
Dom do którego zmierzałam był na skraju miasta, otworzyła mi kobieta w stroju pielęgniarki.
-Hej.
-Dzień dobry. Proszę wejść, przekażę, ze już Pani przyjechała.
Skinęłam głową, kobieta zaprowadziła mnie do gościnnego, gdzie szybko się rozpakowałam, i wyszła. Wróciła po chwili mówiąc, ze gospodarz chce się ze mną widzieć.
Ruszyłam na górę do wskazanego wcześniej pokoju. Stało tam duże łóżko a w nim leżał mężczyzna w średnim wieku.
-Hej Metz.
-Ignis. Dobrze Cię wreszcie widzieć na żywo, a nie przez video.
-też się cieszę, niestety trochę się porobiło podczas mojej nieobecności i miałam sporo roboty.
-Rozumiem. To opowiadaj, co się takiego działo?
Streściłam mu kilka spraw nad którymi pracowałam od wyjścia z więzienia, o ponownym spotkaniu z Bratem i Dantem, o Sophie i Zahlii oraz o ostatniej misji na Islandii.
-Ta kobieta w masce. Wiesz kim może być?
-Nie, nie przypomina mi nikogo z ludzi których znam. Ale mogłam kogoś pominąć.
-Rozumiem... Przemyślałaś moją prośbę?
-Metz, nie jestem pewna czy to dobry pomysł. Mówiłam już, że się ze mną nie dogadują.
Przy poprzedniej rozmowie z Metzem, wkrótce po misji n Islandii, mężczyzna poprosił mnie bym dołączyła na stałe do drużyny Dantego.
-Dante był tu dwa dni temu.
-Po co mi to mówisz?
-Strasznie się uparł by mnie wyleczyć- zaśmiał się cicho- Jakby zapomniał, że to jest klątwa...- zakaszlał.
Podałam mu wodę.
-Każdą klątwę można złamać- zauważyłam.- Wiesz dobrze, ze sama szukam rozwiązania.
-Ignis... jak na kogoś kto podobno jest bezwzględnym mordercą, jesteś strasznie sentymentalna i łagodna...
-Co masz na myśli?
-Przybierasz maskę odważnej, upartej dziewczyny która prawie połowę swojego życia spędziłą w więzieniu, ale tak na prawdę martwisz się o to co się stało, o Swojego brata i inne bliskie Ci osoby. Cierpisz gdy któreś z nich wypomina Ci to co zrobiłaś mimo, ze nie znają prawdy?
-A ty niby znasz wujku?
-Przypominam Ci, ze Twój ojciec był moim przyjacielem...
-No jasne. Ale to i tak nic nie zmieni. Poza tym to i tak była moja wina. I nic nie jest w stanie zmienić przyszłości czy nastawienia Dantego i Loka wobec mnie.
-Nawet nie próbowałaś. Igi, chcę byś pilnowała tej dwójki zanim się w coś wpakują.
-Pewnie już się wpakowali.
-I przestań się o mnie martwić, tak samo jak Dante.
-Vale traktuje Cię jak ojca, nie ma szans by przestał próbować.
-Podobno za kilka dni ma się spotkac z kimś z czarnego ryku. W Wiedniu...
-Dante łamie prawo? Coś nowego.- zaśmiałam się.
-Spotkaj się z nim, pogadajcie. Proszę.
-Czemu na siłę chcesz sprawić byśmy znowu byli w drużynie?- Spytałam- Co to da?
-We dwójkę zawsze byliście najlepsi. Spróbuj, jeden ostatni raz...
Westchnęłam.
-Zgoda, pogadam z nim. Ale się nie nastawiaj.
-Diękuję. Eaton by się ucieszył.
Wyjrzałam przez okno, wróciły wspomnienia.
-Tak... ucieszyłby się.- mruknęłam cicho.
Spojrzałam na zdjęcie na szafce, byliśmy tacy mali i niewinni. Co takiego się z nami stało?
-Zniszczyłam to.- szepnęłam odstawiając zdjęcie.
Odwróciłam się, Metz zasnął. Po cichu wyszłam z pokoju i poszłam do siebie. Musiałam przemyśleć moją decyzję.

Następnego dnia pojechałam do Wiednia. Metz załatwił mi nocleg w tym samym domu co Dante.
Rozpakowałam szybko rzeczy i usiałam w salonie czytając książkę. W sumie to dobrze, ze pojechałam do stolicy Austrii. Nawet jeżeli miało nie udać mi się porozmawiać z byłym, to Tata był tu kilka razy i podobno namierzył tu jakiegoś tytana, chciałam się temu przyjrzeć.
Usłyszałam szczęk zamka i po chwili wszedł Dante
-no nie.
-Hejjj, whats up?- spytałam z głupia frant.
-Co Ty tu robisz?
-Siedzę i czytam książkę. A tak ogółem to znajomy mnie o coś poprosił. Dałabym znać, ze będę gdyby nie to, ze to w sumie była decyzja last minute.
-Wiedziałaś, że tu będziemy?
-Wiedziałam o Tobie, nie sądziłam, ze dasz się przekonać reszcie. Hej Sophie, cześć Zahlia.
-Hej Ignis.
Drużyna się rozlokowała w wolnych pokojach.
-Słuchajcie, przez większość czasu będę się zajmował prywatną sprawą, nie czekajcie na mnie i nie pakujcie się w kłopoty.
-Bo to ostatnie im się uda co?
Zauważyłam mapę którą studiowała Zahlia, był to plan budynku którego adres widziałam kiedyś w dzienniku taty. Więc nie tylko ja się tym zainteresowałam.
Wyszliśmy z domu, ja ruszyłam w swoją stronę, nie chciałam gadać z Dantem przy wszystkich.
Zatrzymałam się i stanęłam pod jakimś domem czekając na detektywa. W końcu go zobaczyłam.
-Well, well well. Więc Dante Vale postanowił rzeczywiście złamać prawo.- podeszłam do niego i spojrzałam na walizkę którą miał ze sobą.
-Dobra. Mów kto Ci powiedział, ze będę w Wiedniu.
-A kto jeszcze mógł o tym wiedzieć?
-...
-Nie tylko Ty wpadasz w odwiedziny do wujka.
-Nadal go tak nazywasz?
-To mój chrzestny, dziwisz się?
-Że też ktoś w ogóle chce się jeszcze z Tobą zadawać.
Wzruszyłam ramionami, włożyłam słuchawki do uszu i puściłam muzykę. Po chwili szłam trochę tańcząc do piosenki. Wtedy ktoś złapał mnie za nadgarstek.
-Możesz się nie wydurniać? Ściągniesz na Nas niepotrzebną uwagę.- mruknął detektyw.
-Wybacz, ta muzyka tak na mnie działa.- schowałam słuchawki do kieszeni.- Zrobiłeś się strasznie sztywny.
-Nie.
-Udowodnij.- Zabrałam mu walizkę i pobiegłam ulicą. W pewnym momencie wskoczyłam na dach budynku.
Dante zaczął mnie gonić, w końcu złapał.
-Oddaj walizkę.
-Po co?
-Powiedziałem, że masz ją oddać.
-Dobra, ale mam warunek.
-Jaki?
-Wysłuchasz uważnie tego co mam Ci do powiedzenia.
-Niech Ci będzie.
Oddałam mu przedmiot.
-Słuchaj, jestem tu bo poprosił mnie o to Metz.- zeszliśmy na dół.- Po tej akcji na Islandii zaproponował mi bym przyłączyła się do jakiejś drużyny, zasugerował Twoją.
-...
-Mówiłam mu, że to nie jest najlepszy pomysł ale się uparł więc obiecałam, że porozmawiam o tym z Tobą.
-I co, chcesz dołączyć?
-Szczerze, nie bardzo. Ale martwię się o Loka. Dla niego to wakacyjna przygoda, ale my wiemy, ze ta przygoda czasem może kosztować życie.
-Pilnuję go, jeżeli o to Ci chodzi.
-Wiem, zawsze dbałeś o członków drużyny. Mimo to... dawno Was nie widziałam i wiele się zmieniło. Chciałabym chociaż te wakacje spędzić z Bratem, tylko tyle. Poza tym, chcę Wam pokazać, że się zmieniłam. Żałuję tego co się stało ale nie chcę by przeszłość wpłynęła na to co się dzieje teraz.
-Udowodnij.
-Jak? Jak mam to zrobić, powiedz bo jestem gotowa zrobić wszystko.
-Powiedz mi, dlaczego zrobiłaś to co zrobiłaś tamtej nocy.
Tego się nie spodziewałam.
-...
-Tak myślałem. Do puki tego nie zrobisz nie licz na nic.
Zostawił mnie samą.
-Przepraszam Dante, nie będę w stanie tego zrobić- szepnęłam cicho.
Zawróciłam. Nie mając większego planu ruszyłam pod adres z dziennika ojca.
Była to ładna kamienica z posągiem przedstawiającym smoka na samym szczycie.
-Król bazyliszek, no jasne. Tata o nim wspominał. Zobaczmy.- drzwi były otwarte, w środku natomiast zastałam nieprzytomnych agentów organizacji.
-Albo robota Zahlii albo Loka i Sophie. Albo i jej i dzieciaków. No nic, czas dołączyć do zabawy.
Zeszłąm na dół i trafiłam do labiryntu korytarzy. 
-Rany, rany. No dobra, czas trochę powęszyć. Tropicielu Kajo, pomóż mi.
Obok mnie zjawił się wysoki tytan o posturze człowieka, zielonej skórze i brącowych włosach, w ręce miał bat.
-Możesz dla mnie znaleźć brata? 
Tytan ruszył a ja za nim. Nagle usłyszałam strzępek rozmowy
-Szkoda, że Dantego tutaj nie ma. - Lok
-Wiem co masz na mysli- Sophie
-Tak- Zahlia.-... To znaczy, jest utalentowanym łowcą, mógłby się przydać.
-Ale ja tu jestem.- wyszłam z za rogu.- Jeszcze raz cześć wszystkim. Powinniście być ostrożniejsi. Dość głośno gadacie.
-Ignis? Jak nas snalazłaś?
-Dzięki Tropicielowi Kajo- wskazałam na tytana- Znajdzie wszystko, gdziekolwiek by to nie było.
Odesłałam tytana, nie liczyłam, że mi się może przydać.
-No, ale skupmy się na misji.
-Misji?
-Zhalia, dobrze wiem czemu tu jesteś. Tak samo Lok i Sophie, myślę, że warto połączyć siły.
-Masz rację- westchnęła kobieta- nie chcę by tej dwójce coś się stało.
-Plus za troskę.- mruknęłam.
-Bardzo zabawne.
-Dla mnie owszem. Dobra to co mamy?
-Cóż, chcieliśmy wczytać tą mapę do holotomu ale go nie mamy.
-Sory, miałam mieć wakacje, zostawiłam go w domu.
-Ja mam pomysł. Monokod.
Na kolanach Castervillki pojawiła się inna wersja holotomu.
-Każdy holotom to urządzenie wzorowane na tym Monodeksie. Daj mi mapę Lok.
Brat podał kartkę dziewczynie a ona dała urządzeniu do zanalizowania. Wystąpił jakiś błąd.
Poczułam coś dziwnego, jakbyśmy byli obserwowani. Zmarszczyłam brwi. Rozejrzałam się ukradkiem. Daleko w kącie pod sufitem dostrzegłam przyczajonego trutnia, obserwował nas. Uśmiechnęłam się lekko, postanowiłam go zignorować by organizacja myślała, że ma nad nami przewagę.
-Już wiem czemu nie mogłąm wczytać mapy- głos Sophie sprawił, że wróciłam do rzeczywistości.- Przełamanie czaru.
No tak, mapa była pokryta zaklęciem utrudniającym jej wczytanie. Monodeks wyświetlił plan pomieszczeń.
-Przynajmniej wiemy czemu DeFoe też jej nie wczytał.
-Niekoniecznie.- mruknęłam- mógł ją wczytać i sam rzucić zaklęcie, musimy być ostrożni.
Ruszyliśmy dalej ale nie zaszliśmy zbyt daleko bo zjawiły się garnitury. DeFoe z łatwością pokonał Loka a jeden z Tytanów, Sophie.
-Poddaj się Ignis, albo Twojego brata czeka niezbyt miłe doznanie.
-Bez gróźb mi tu. Nie miałam zamiaru stawiać oporu- odparłam szczerze.
Przywódca garniturów  odebrał nam amulety i kazał związać.
-Co Ty robisz?- syknął Lok.
-Wyluzuj- szepnęłam cichutko tak, że tylko on słyszał.- Ja zawsze mam plan.
-Dość tego. Muszę zdobyć pewnego tytana.- warknął DeFoe.
Agenci poprowadzili nas korytarzami, zapamiętywałam trasę jaką szliśmy by się nie zgubić. Przy okazji lekko poluzowałam więzy i sięgnęłam do kieszeni, miałam tam niewielki radioodbiornik wzmocniony na tyle by odbierać fale nawet w takich tunelach. Zaczęłam nasłuchiwać. Usłyszałam Dantego. "Chyba nie zaprosili mnie na tą imprezkę. Nie ma monodeksu, ani dziennika, to mapa którą analizowała Zahlia. Skoro poszli na imprezkę to chyba dołączę." Uśmiechnęłam się lekko, założenie podsłuchu w między czasie chyba się opłaciło. Trzeba było zająć garnitury przez następne parę minut aż Dante się nie zjawi i przechwycić Bazyliszka.
Po pewnym czasie dotarliśmy do dużej, oświetlonej sali. Na przeciwko wejścia znajdowała się ogromna, gruba kotara.
-Kurtyna w górę- rozkazał okularnik. Dwóch agentów wykonało rozkaz ale gdy jeden z nich spojrzał w górę od razu zamienił się w kamień.- Ktoś jeszcze chce spróbować? Na szczęście Fundacja przysłała nam ochotników- zadrwił- najpierw pójdzie fruwający chłopak i ta dziewczyna od Castervillów.
Jeden z garniturów pchnął dzieciaki w stronę kurtyny.
-Lok- syknęłam- pod żadnym pozorem nie patrz w górę. Rozumiesz.
-Ciszej tam. Lubicie zagadki, tak?
-Właściwie jest dobrze. Nie mam ochoty na zagadki
-Lok, Sophie, róbcie co mówi. Zaufajcie mi.- syknęłam
-Chyba nie mamy wyjścia.
-Nie chcę skończyć jak kamienna rzeźba.
-Po prostu się zastanówmy a będzie dobrze.
-Szybciej dzieci.
Lok i Sophie zaczęli główkować. Oboje myśleli logicznie. Dla mnie jednak rozwiązanie było proste od początku. Legend o bazyliszku było od groma i w wielu z nich była mowa o lustrze. Odbity wzrok potwora albo go zabijał albo petryfikował. Na jedno wychodziło, stwór był pokonany. Dzieciaki też na to wpadły.
-Skąd my weźmiemy lustro?
-Co prawda małe- Sophie wyjęła puderniczkę- ale to nadal lustro.
-Puderniczka ma nas ocalić?
-Wolisz odbić jego wzrok Swoją błyskotliwą osobowością? Ja stawiam na cień do powiek.
Lok podszedł do kotary.
-Na trzy. Raz, dwa , Trzy.
Odciągnął kotarę i zamknął oczy. Sophie wycągnęła lustro przed siebie tak by odbijało wzrok posągu bazyliszka, po chwili statua zniszczyła się odsłąniając drugie przejście. Skorzystałam z zamieszania i uwolniłam ręce.
-Skoro już zrobiliście co trzeba było to mogę sie Was spokojnie pozbyć- DeFoe złapał Loka za gardło i podniósł do góry.
-Nie domyśliłeś się? To wszystko jest częścią planu Dantego... i Ignis
Miło, że o mnie wspomniał.
Wystarczyłą niewielka chwila by agenci obok mnie i Zahlii leżeli nieprzytomni. 
-Spóźniłeś się.- szepnęłam do detektywa.
-Serio?
-Zabiję Cię smarkaczu za powtarzanie dwa razy tego samego kłamstwa.
-DeFoe, nie ładnie tak grozić mojemu bratu.
-A jeżeli kłamie to czemu jestem tuż za Tobą- dodał Dante.
-Co?!- szef garniturów odwrócił się w naszą stronę. Chciał wykorzystać Loka jako tarczę i zakładnika ale Skrzydlak Dantego mu to uniemożliwił.
-To jeszcze nie koniec. Kroltok.- pojawił się wezwany tytan. Kurde, jak ja nie znoszę tego gościa.
Rozpętała się walka. Dante wziął na siebie Griera, trochę mi było szkoda bo sama chciałam z gościem walczyć ale nie na długo bo nagle tuż przede mną zjawiła się kobieta w masce.
-Już się zastanawiałam gdzie jesteś. Bałam się, ze się mnie przestraszyłaś- zadrwiłam.
-Błagam. Bez tytanów nie masz szans, tak samo jak dzieciaki.
-Kto powiedział, że ich potrzebuję?- uniosłam brew. Stworzyłam dwie ogniste kule w dłoniach i wystrzeliłam je w kierunku przeciwniczki, unikała ich ale z trudem.  Wprawdzie kontrolowanie ich kosztowało mnie sporo energii to w przypadku walki bez tytanów moja własna moc była prawdziwym atutem. Kątem oka dostrzegłam jak Lok i Sophie odzyskali swoje amulety a Zahlia pobiegła do drugiej komnaty po amulet Króla Bazyliszka.
-Pospiesz się!- krzyknęłam za nią. Dzieciaki, mimo wezwania tytanów, miały kłopoty, tak samo Dante, którego Caliban został pokonany przez Grzywacza Griera.
-Niedobrze.- mruknął Detektyw.
"Wojskowy" zaatakował korzystając z jego tymczasowej nieuwagi. Niewiele myśląc przerwałam swoją walkę i wskoczyłam między bruneta a jego przeciwnika. W ostatniej chwili zablokowałam cios ale poczułam potworny ból w prawej ręce, chyba sobie ją złamałam.
Byliśmy prawie na straconej pozycji, naszą jedyną nadzieją była niebiesko-włosa.
-Mam was- DeFoe już się cieszył z wygranej.
-Stój.- wróciła Zahlia.- Jeszcze musisz się zmierzyć ze mną.
-Co? Blefuje. Patrzcie, nie utworzyła więzi z amuletem.
Nie, udało jej się. Dlatego była teraz osłabiona.
-Czyżby? Niech się przestraszą, Królu Bazyliszku!
Pojawił się tytan, wyglądał jak tamten posąg ze szczytu kamienicy i ten który był tutaj. Wystarczyła chwila by tytan Griera został zniszczony.
-Niemożliwe.
-Nie chcesz skończyć jak ten tutaj.- zagroziła.- Masz dwie możliwości, uciekasz i liczysz, że go za Tobą nie wyślę albo cokół w drugiej sali zyska piękny nowy posąg.
-Wcale nie taki piękny.- zadrwiłam mimo potwornego bólu w ręce.
-...Następnym razem gdy się spotkamy Dante Vale, skupię się tylko na zabiciu Cię. Odwrót- zarządził DeFoe.
Agenci się wycofali. Zamaskowana przeciwniczka pomachała mi nonszalancko na odchodne.
-Czemu pozwoliła im odejść?- spytał Lok. Nie rozumiał zachowania naszej towarzyszki
-Musiała. Nawiązanie więzi z takim tytanem kosztowało ją wiele energii.- Kobieta prawie zemdlała ale Dante złapał ją w porę. Podeszłam do niej i złapałam za rękę.
-Nic poważnego jej nie będzie.- uspokoiłam drużynę, pozwoliłam by część mojej energii przeszła na Zahlię. Od razu zobaczyłam, że poczuła się lepiej.
-co to było?- spytała.
-Kolejna z moich jakże przydatnych umiejętności. Przekazałam Ci odrobinę mojej energii. To trochę jak Wieczna Walka ale nie jest to zaklęcie, tylko ja tak potrafię.
-Aha.
-Co do bycia rannym i leczenia. Co z Twoją ręką?- spytał Dante.
-Jest złamana ale nie ma się co martwić. Później ją sobie wyleczę.
-Nadal nie nauczyłaś się tego zaklęcia?
-Jakiś problem Vale? Nie każdy musi umieć dokładnie to co Ty. Mi do leczenia wystarcza moja umiejętność. A to, ze mogę jej używać w ograniczonym stopniu to już inna sprawa. Poczekam do jutra i sobie uzdrowię tą rękę. No, spadajmy stąd. Mam dość na dziś.
-Ja też. Właśnie, tu masz swoje amulety.- Podała mi je Sophie.
-Dzięki.
-Czemu nie ma tu strzygi? Nie oddałaś jej? Czemu więc jej nie użyłaś?
-Po pierwsze, miałam mieć urlop i nie wierzyłam, że trafi się kolejna misja. Po drugie, zostawiłam ją w domu bo ostatnio przyzywanie jej dziwnie mnie męczy i nie czuję się z tym za dobrze.

Wróciliśmy do domu, wyjęłam z apteczki bandaże i znalazłam coś sztywnego. chciałam sobie założyć prowizoryczny opatrunek ale z racji, ze byłam praworęczna to niespecjalnie mi to szło. Westchnęłam. Usłyszałam jak Lok i Cherrit rozmawiają o tacie.
-Ten klucz, był w dzienniku taty. Skąd miała go organizacja?
-Może szukali tego samego?- zasugerował tytan.
-Chyba nie myślisz, że pracował dla Profesora.
-Radzę Ci to szybko odszczekać.- mruknęłam siłując się z opatrunkiem.- Tata nigdy by tego nie zrobił. Zapamiętaj to Lok.
-Ma rację. Wasz Ojciec był dobry.- do rozmowy włączył się Dante.
-Ha, przynajmniej w tym się zgadzamy.- zaśmiałam się cicho.
-Bardzo śmieszne.
-Wyluzuj detektywie.
-Ale tata miał tyle sekretów. Już nie wiem w co wierzyć, ani nawet w kogo.- Lok miał wątpliwości.
-Lok. Tak, tata miał sekrety, wielu z nich nawet ja nie znałam ale wiem jedno. Nigdy, przenigdy nie należało wątpić w jego lojalność, był dobrym człowiekiem. Lepszym od wielu osób, które znałam. Więc z łaski swojej przestań w niego wątpić.- wstałam i poszłam do swojego pokoju, byłam zmęczona dniem.- Jeszcze to pytanie Dantego, co ja mam powiedzieć- szepnęłam.
-Ignis- usłyszałam za sobą.
-Czego chcesz Dante? Zmęczona jestem.- mruknęłam.
-Pomóc Ci z tym bandażem?
-...Było by miło.- mruknęłam.
Usiadłam na łóżku a Dante obok mnie. Zabrał się za wiązanie opatrunku.
-Dzięki- odezwał się nagle.
-Za co?
-Za to co wtedy zrobiłaś podczas walki.
-Nie ma sprawy. Wiesz, byłoby szkoda gdyby Cię trafił.
-Mówisz?
-Wiesz... jesteś najlepszym łowcą fundacji i moim byłym, miałabym pozwolić by coś Ci się stało?
-Kiedyś pozwoliłaś na coś podobnego.
-...fakt. I na prawdę tego żałuję. Ale nie mogę powiedzieć co mną wtedy kierowało. Przykro mi.
-Dlaczego nie możesz powiedzieć? Wyjaśnij mi to.
-Po prostu nie zrozumiałbyś..- spojrzałam smutno na mężczyznę- Jedyne co mogę Ci powiedzieć to to, że zrobiłam to by chronić kogoś bliskiego.
-Chronić zabijając przyjaciółkę. Fakt, nie rozumiem.- westchnął- Jeżeli nadal chcesz, to możesz dołączyć do drużyny do końca wakacji ale potem znikniesz.- Chciał już wychodzić.
-Dzięki. Dante, na prawdę żałuję.
Zatrzymał się w drzwiach ale na mnie nie spojrzał.
-Mam nadzieję, ale żal niewiele może już tutaj zmienić. Ani przeszłości ani tego co teraz.
Wyszedł a ja zostałam sama. Nie mając na nic siły położyłam się spać ale jeszcze przez długi czas czułam na policzkach łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top