51
— Lily! — James zbiegł ze schodów, prawie się o nie potykając. Opadł na kanapę, na której siedziała rudowłosa i spokojnie czytała książkę. Uśmiechnął się szeroko, usiłując zwrócić na siebie jej uwagę, lecz dziewczyna nie zaszczyciła go spojrzeniem.
W końcu wyciągnął dłoń, by zabrać jej egzemplarz Historii Magii sprzed nosa, jednak Evans doskonale odczytała jego zamiar i szybkim ruchem zdzieliła chłopaka. Uniosła brew, posyłając chłopakowi wyzywające spojrzenie.
— James?
Okularnik uśmiechnął się jeszcze szerzej, a dziewczyna miała wrażenie, że zaraz pęknie mu szczęka. Westchnęła i odłożyła książkę, doskonale zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie przyszła pora, by i ona odegrała swoją rolę.
— Liluś, musimy cię o coś prosić...
— Domyśliłam się tego w momencie, gdy wpadłeś do pokoju, prawie potykając się o własne sznurówki... — uśmiechnęła się rudowłosa, pozwalając, by chłopak położył głowę na jej kolanach.
— Nie jestem taki niezdarny, by się potknąć... — zauważył. — Może Syriusz tak, ale...
— Rogacz, do cholery! — zawołał Black, który od dłuższej chwili stał przy schodach prowadzących do dormitorium. Zamierzał przypilnować, by James załatwił sprawę szybko i na temat, jednak okularnik oczywiście musiał wcisnąć flirt pomiędzy dramat.
— Łapa ma okres, a poza tym chcemy, żebyś przypilnowała, aby nikt nie szukał Susan... — wyszeptał chłopak, uprzednio zmuszając Evans, by się pochyliła.
Dziewczyna pokiwała powoli głową, tymczasem James usiadł, przyglądając się jej uważnie. Nie za bardzo chciał, aby Lily mieszała się w całą sytuację. Wystarczyło, że ukochana Syriusza tkwiła w niebezpieczeństwie, Rogacz nie chciał czuć tego samego, co jego przyjaciel. Uszanował jednak wybór rudowłosej i samodzielnie znalazł dla niej zadanie, które ograniczało niebezpieczeństwo do minimum.
— Dobrze... — Lily kiwnęła głową, patrząc w ciemne oczy chłopaka. Jego prośba brzmiała nieco groźnie, zwłaszcza jeśli dziewczyna dłużej zastanawiała się nad tym, w jakim położeniu znajdzie się Susan, jednak obiecała swoją pomoc. Wiedziała ile Syriusz znaczył dla Pottera i nie mogła go zawieść. — Mam jednak nadzieję... — Złapała dłoń Jamesa.
— Zaufaj nam — poprosił, delikatnie gładząc kciukiem jej policzek. Szybko przyciągnął do siebie dziewczynę i pocałował ją. Lily uśmiechnęła się, oddając pocałunek. Uwielbiała bliskość Jamesa, choć czasami miała po dziurki w nosie jego głupich żartów. Jednak niezaprzeczalnie kochała Jamesa Pottera, niezależnie od jego zachowania, głupoty. Tym, co urzekło ją najbardziej, było bez wątpienia jego wielkie serce. — Susan poszła do biblioteki niecałe pół godziny temu...
~*~
Mapa Huncwotów potwierdziła słowa Lily. Susan znajdowała się w bibliotece Hogwartu. Huncwoci zaczaili się się w jednym z pobliskich korytarzy, oczywiście pod peleryną niewidką. Nie chcieli zwracać uwagi pani Pince, więc zamierzali poczekać, aż Susan opuści siedlisko smoka.
We troje usiedli pod gobelinem. Syriusz odetchnął, opierając głowę o ścianę. Wyglądał na spokojnego, jednak w jego sercu szalała burza. Z jednej strony nie mógł się doczekać, aż pozna prawdę, i będzie mógł w podskokach pobiec do Dumbledore'a, jednak z drugiej bał się, jak przerażająca okaże się rzeczywistość. Kiedyś wydawało mu się, że Susan nie byłaby w stanie skrzywdzić muchy, a co dopiero swojej przyjaciółki. Jednak po wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce, Łapa nie wiedział już, co myśleć. Pozostało mu czekanie.
— Gdzie właściwie znika Peter? — zagadnął Remus. Od początku roku zauważył, że Pettigrew już nie chodził wszędzie z przyjaciółmi. Był nieco bardziej tajemniczy i coraz to cichszy.
— Pewnie po cukierki — mruknął Syriusz, nie zmieniając pozycji. Krążył myślami wokół zupełnie innej sytuacji i nie miał zamiaru zajmować się schadzkami Petera.
— Odpada, nie zauważyliście, że schudł? — Lupin pokręcił głową, zerkając na przyjaciół.
Syriusz i James wyrwali się z zamyśleń i spojrzeli na wilkołaka. Oboje zamrugali, usiłując przywołać ostatni widok Petera, choć dla żadnego z nich nie było to przyjemne. Jednak nie analizowali chłopaka na tyle, by zauważyć różnicę w jego gabarytach.
— Ty tak poważnie, Luniak? — prychnął Potter, nadal nie dowierzając
— Jak najpoważniej... — Remus kiwnął głową.
Pettigrew wyraźnie stał się chudszy. Lupin zauważył to nie tylko po szczuplejszej twarzy chłopaka, ale również po ubraniach, które były zdecydowanie luźniejsze.
— Czy to znaczy, że... — zaczął Syriusz, zerkając na Jamesa.
— Peter ma dziewczynę? — dokończył okularnik.
Dwaj przyjaciele skrzywili się, nie mogąc wyobrazić sobie Petera w obecności jakiejkolwiek niewiasty. Chłopak nigdy nie przejawiał zainteresowania płcią przeciwną, dlatego taka myśl była dla nich szokująca.
— Kto by to mógł być? — zastanowił się Potter, gdy już przetrawił pierwszy szok.
— Może jakaś Krukonka? — wzruszył ramionami Syriusz.
— Nie...
~*~
Susan ziewnęła przeciągle. Robiło się późno, więc zamknęła książkę, spakowała ją i uśmiechając się lekko do pani Pince, opuściła bibliotekę. Minęła gobelin, gdy z jej ust wydobyło się kolejne ziewnięcie. Nie zdołała jednak dokończyć, bo przeraziła się, gdy czyjeś ręce złapały ją i przygwoździły do ściany.
— Stańcie na czatach...
Rozpoznała głos, a po chwili ujrzała całą posturę Blacka i jego przyjaciół. Chłopak trzymał różdżkę przy gardle dziewczyny.
— Syriusz... — szepnęła, a do jej oczu momentalnie napłynęły łzy.
Jej serce łamało się na kawałki, gdy widziała nienawiść, kipiącą z czarnowłosego. Nigdy nie posądziłaby go o tak wielką złość, skierowaną do kogokolwiek. Tym bardziej było dla niej druzgocące, że to właśnie ona była osobą, na którą Syriusz spoglądał z odrazą, wymalowaną na twarzy.
Nie musiał nic mówić, doskonale wiedziała, po co przyszedł. Wiedziała, że prędzej czy później zjawi się, żądając całej prawdy. I wiedziała też, że nie będzie w stanie go okłamać.
— Proszę cię... — załkała, pozwalając łzom swobodnie płynąć. Czuła się niczym mały, bezbronny robak, czekający na nieuniknione. Spojrzała jeszcze raz w oczy chłopaka, lecz nie dojrzała w nich ani krzty litości, współczucia.
Łapa patrzył na nią twardo, niewzruszony jej postawą. Czekał na prawdę i, na Merlina, nawet Susan wiedziała, że za wszystkie błędy, które popełniła — jemu należy się ona najbardziej.
— To ja cię proszę... — Pokręcił głową Black, puszczając szatę dziewczyny. Nie chciał być brutalny, posuwać się do takich czynów. Nie mógł jednak czekać, zasłaniać się zasadami etycznymi, czy moralnymi.
Annabeth siedziała w więzieniu i z każdym dniem coraz bardziej zatracała siebie. Syriusz znał historie o Azkabanie i miał świadomość, że nie były nawet w połowie tak straszne, jak rzeczywistość w tej cholernej wieży. Musiał wyciągnąć dziewczynę z tego przeklętego miejsca, a jeśli Susan Walker była tą, która mogła, dobrowolnie lub nie, w tym pomóc, nie mógł stracić takiej szansy.
— Albo wyjawisz mi prawdę... albo wyciągnę ją z ciebie eliksirem... — powiedział nieco spokojniej, nadal trzymając różdżkę na wysokości gardła dziewczyny. Sue nie była już jego słodką Gryfonką. Chłopak wątpił nawet, że kiedykolwiek nią była.
Syriusz spojrzał na koniec korytarza, w którym rozbrzmiały niewyraźne głosy jego przyjaciół. Ze zdumieniem spostrzegł, że James i Remus prowadzą w jego stronę pewnego blondyna w szatach Slytherinu.
Jego serce zabiło mocniej, gdy rozpoznał szamoczącego się Lucjusza Malfoy'a.
— Och! — uśmiechnął się szeroko, gdy ich spojrzenia skrzyżowały się.
Susan oddychała coraz szybciej, wędrując oczami od Gryfona, do Ślizgona. Wiedziała, że sama wpadła po uszy i Syriusz nie żartował z eliksirem. Domyślała się nawet, kto mógł uwarzyć sławne Veritaserum, jednak wolała nie mówić o tym na głos.Wolała skupić się na sytuacji, która nie zapowiadała się ciekawie.
Zimne spojrzenie Lucjusza przypominało Gryfonce słowa, które kiedyś skierował do niej chłopak.
Jesteś w tym sama.
Wydanie Malfoy'a, tak uwielbianego w środowisku Śmierciożerców, nie wchodziło w grę. Tym ruchem Walker ściągnęłaby na siebie śmierć. Poza tym, nawet jeśli próbowałaby pociągnąć chłopaka na dno, prędzej czy później zostałby uwolniony, a ona ukarana.
Zacisnęła wargi, gdy Mroczny Znak na jej ramieniu zaczął nieprzyjemnie mrowić. Przypomniała sobie chwilę, gdy sam Czarny Pan, dość bolesnym zaklęciem, wypalił ohydny tatuaż na jej ciele.
Krzyczała z bólu.
Jednak dopiero w momencie, gdy stała między Syriuszem Blackiem, chłopakiem, którego nadal kochała, a Lucjuszem Malfoy'em, który przypominał jej o rzeczywistości, w którą się wplątała, zrozumiała, że palący ból, rozchodzący się po całym, przedramieniu, ręce, wiodący aż do serca, nie był bólem fizycznym, lecz psychicznym. Świadomością, że zaprzepaściła życie u boku ukochanego i przyjaciół, na rzecz zemsty, która zniszczyła ją samą.
Może to Annabeth siedziała zamknięta w Azkabanie. Elenare leżała w grobie. Syriusz cierpiał z dala od Rodden, a jego przyjaciele załamywali ręce, widząc co się z nim działo. Jednak oni nadal posiadali coś, czego Susan pozbyła się na własne żądanie.
Potomkini Gryffindora, która powinna świecić przykładem, okazała się zdrajczynią. Tchórzem, który krył się po kątach, niezdolny ponieść konsekwencji własnych czynów.
— Nigdy nie powinnam znaleźć się w domu lwa... — powiedziała spokojnie, patrząc na Syriusza, któremu właśnie przerwała monolog o nienawiści do Malfoy'a. — Jestem tchórzem, zdrajcą i nie zasługuję na twoją miłość...
Po raz ostatni zerknęła na Lucjusza, który wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. Bał się, że dziewczyna spróbuje wyjawić prawdę. Nie wątpił, że rodzina wstawi się za nim, jednak już nigdy nie pozbyłby się łatki mordercy.
Susan uśmiechnęła się lekko, widząc strach w jego zimnych oczach. Oskarżenie Malfoy'a równało się śmierci. Ona jej nie chciała. Śmierć byłaby ukojeniem, uniewinnieniem.
— Ale po raz pierwszy poniosę konsekwencję swoich czynów.
— Susan...
— To ja jestem odpowiedzialna za śmierć Elenare Rodden.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top