42

Remus zamaszystym ruchem przesunął książki, leżące przed Syriuszem. Chłopak niezbyt się tym przejął, bo pochłonięty był własnymi myślami.

Tak jak obiecał Susan, na środku korytarza całował się z Krukonką. Zadbał o to, by dziewczyna mogła napawać się tym widokiem. Sądził, że po tym wszystkim poczuje się lepiej, jednak póki co trawiły go wyrzuty sumienia. Cały teatrzyk trwał trzy minuty, a czuł się, jakby na zmianę wbijał i wyjmował dziewczynie noże prosto z serca. Dlaczego czuł się winny? Dlaczego, skoro zrobił wszystko by uratować Susan? Nie był jej nic winien, a mimo to przeciągnął te farsę, by nic nie wyglądało na podejrzane.

Podskoczył przestraszony, gdy Remus z impetem rzucił stos swoich książek tuż po jego prawej stronie.

— Czyżby Slughorn nie był zadowolony z twoj...

— Tu nie chodzi ani o mnie, ani o wypracowania — warknął Lupin, siadając na ławce.

Syriusz wywrócił oczami, po czym odwrócił się przodem do przyjaciela.

— Czyżby ktoś nadepnął ci na ogon?

— Ty.

Black dramatycznie przyłożył dłoń do ust, po czym posłał przyjacielowi wymowne spojrzenie.

— Cóż za niespodziewana rzecz.

— Pół szkoły huczy o tym, że całowałeś się z jakąś Krukonką na oczach Susan!

— Nie sądziłem, że jesteś aż tak wielkim fanem moich miłosnych podbojów. — Black nadal nie był pod wrażeniem słów chłopaka. Dobrze wiedział, że prędzej, czy później dojdzie do konfrontacji z Remusem, któremu nie podobało się, jak Syriusz traktował co niektóre dziewczyny. Czarnowłosy zaczął szperać po kieszeniach szaty w poszukiwaniu miętówek. Po chwili wyciągnął w połowie pełne pudełeczko i skierował w stronę Remusa. — Dropsika?

Lupin zmarszczył brwi, po czym wytrącił cukierki z dłoni przyjaciela. Rozsypały się na wzorowo wypastowanych kafelkach Wielkiej Sali.

— Czy jako prefekt nie powinieneś dbać o porządek, zamiast rozpierdzielać cuksy na środku sali? — Czarnowłosy wskazał palcem miętówki.

Lupin jednak nadal wpatrywał się w przyjaciela morderczym wzrokiem, nie zaszczycając podłogi choćby krzywym spojrzeniem. Zawiódł się na nim. Sądził, że Syriusz wydoroślał. Choćby rzez całą sytuację z Malfoy'em, śmiercią Elenare. Jednak wyglądało na to, że zachowanie Blacka wobec płci przeciwnej nigdy nie ulegnie zmianie. Remus dobrze wiedział, że jego przyjaciel nie był w stanie wytrzymać zbyt długo z jedną dziewczyną, ale miał nadzieję, że ma do Sue choć odrobinę szacunku i zerwie z nią normalnie.

Syriusz westchnął ciężko, gdy zrozumiał że Remus tym razem nie odpuści.

— Syriusz, nie zamierzam prawić ci kazań... sądziłem po prostu, że stać cię na coś więcej wobec Susan, niż włażenie do gardła przypadkowej dziewczynie i to przed oczami osoby, na której rzekomo ci zależy.

— Remus... — Black zacisnął wargi. W tamtej chwili poczuł wielką ochotę, by wyśpiewać Lupinowi wszystko, czego się dowiedział. Jednak to mogłoby jeszcze bardziej pogorszyć sytuację. Choć Luniak był świetnym przyjacielem, trzymanie języka za zębami nie było jego mocną stroną. — Ja i Susan to nie to.

— Ale dlaczego na Merlina, musiałeś tak ją zranić?!

Wpatrywali się w siebie wzajemnie, a jedyne na co było stać Blacka, to wbicie paznokci w dłonie. Zaciskał kurczowo pięści, nie zwracając uwagi na krew, która zaczęła powoli płynąć po jego palcach.

Był wściekły, ale wiedział, że jedyne co mógł w tamtej sytuacji zrobić, to wykrzyczeć w poduszkę, jak bardzo był bezsilny, albo przywiązać Smarkerusa za nogę do sufitu Wielkiej Sali, aby rozładować napięcie.

Żaden z jego przyjaciół nie wiedział, dlaczego tak postąpił. Gloryfikowali biedną, skrzywdzoną Susan, która w rzeczywistości ściągnęła cierpienia na innych, a przynajmniej przyczyniła się do tego, że Voldemort posiadał szpiegów w Hogwarcie.

— Nic nie wiesz... — szepnął, zdając sobie sprawę, że musi pogodzić się z tym, jakie zdanie miał o nim w tamtej chwili Remusa.

Dosyć śmierci, dosyć łez. Musiał zająć się szukaniem mordercy, nie biedną dziewczynką, która zbłądziła. Jedyne, co jej ofiarował to obietnica. Nie powie nikomu tego, co się dowiedział, lecz od tamtej pory, Walker musiała radzić sobie sama.

Zabrał książkę ze stołu i odwrócił się w stronę wyjścia. Zdążył przejść jedynie kilka kroków, bo przez drzwi sali wpadł James. Dobiegł do przyjaciela i położył mu ręce na ramionach.

— Łapa, dobrze że cię widzę! — zawołał, usiłując uspokoić oddech.

Black zamrugał, uważnie analizując wyraz twarzy Potter'a.

— Czemu tak się szczerzysz? — zapytał, poprawiając torbę spadającą z ramienia.

— Dopracowaliśmy z Peterem Orzechowe Sklejki! Co ty na to, żeby wypróbować je na Filchu?

Black oczami wyobraźni ujrzał woźnego ze sklejoną szczęką. Uśmiechnął się szeroko. Pora powrócić do swoich codziennych zajęć.

— Choćby zaraz!

~*~

Albus Dumbledore często przechadzał się po swoim gabinecie. Nie potrafił siedzieć, gdy tyle myśli zaprzątało jego głowę. Wtedy czuł, że wszystko go przygniata. A drobny spacerek po komnacie nie dość że zdrowy, to jeszcze pomagał mu myśleć.

Jednak Minerwa, siedząca na jednym z krzeseł, nie miała podobnych odczuć. Dostawała szału, gdy Albus nie odzywał się do niej od dziesięciu minut. W obecnej sytuacji miała ochotę rzucić na niego urok, byleby tylko się odezwał.

— Albusie — syknęła. — Na Merlina, powiedz mi po co mnie tu ściągnąłeś, bo...

— Nie kończ, Minerwo. Woodrow zbyt długo przebywa w Hogwarcie. — Albus w końcu zatrzymał się i usiadł na schodach. — Dostał wyraźny zakaz stosowania Veritaserum, ale obawiam się że już go złamał. A to oznacza, że...

— Rodden i Black... — wtrąciła kobieta.

— A także Malfoy i reszta...

— Albusie, już dawno mówiłam że tych młodych fanatyków należy wydalić ze szkoły. Elenare nie żyje z ich powodu. — Kobieta wzdrygnęła się, gdy wróciła myślami do przerażonego Filtwicka, informującego ją o śmierci swojej uczennicy.

Profesor McGonagall była bardzo dobrą, choć surową nauczycielką. Mimo to zdobyła sympatię wielu uczniów, miała oczy i uszy szeroko otwarte. Wiedziała, że niektórzy młodzi Ślizgoni są zafascynowani rosnącym w siłę czarnoksiężnikiem. Potrafiła wskazać kilku tych, którzy niewątpliwie wyróżniali się z tego grona. Miała pewność, że po opuszczeniu Hogwartu, oficjalnie zasilą oni szeregi Voldemorta.

— Minerwo, nie mamy pewności...

— Zaczynam wątpić w to, że nazywają cię najmądrzejszym czarodziejem naszych czasów! — Kobieta wstała. — Musimy zrobić coś, żeby ochronić te dzieci.

— Aurorzy są w drodze.

— Jaki z nich pożytek, jeśli połowa jest po jego stronie?!

— To kwestia kilku dni zanim przydzielą nam także dementorów. — Dyrektor widząc, że kobieta znów ma zamiar się wtrącić, uniósł dłoń. — Nasza zgraja Huncwotów jest gotowa pomóc pannie Rodden w zemście. Sądzę, że ich celem staną się wszyscy ci, którzy znajdowali się na cmentarzu Per Lachaise. Przynajmniej na początek.

— Chcesz, żebym miała oko na zgraje Blacka...

— Oraz na pannę Walker.

— Walker? — Profesor McGonagall zmarszczyła brwi, wyraźnie zdziwiona.

— Mam przeczucie, że ta dziewczyna ma z całą tą historią więcej wspólnego niż byśmy tego chcieli. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top