32
Para Gryfonów siedziała na czerwonej sofie przed kominkiem. Jeszcze przed świętami było to ulubione miejsce Huncwotów. Jednak teraz, pozostał tam tylko jeden z nich.
Syriusz wpatrywał się w trzaskające płomienie. Chyba liczył, że nagle wyłoni się z nich odpowiedź na nurtujące go pytania, ale nic z tego.
Susan natomiast głowę oparte miała na ramieniu chłopaka. Ona również wbiła spojrzenie w ogień, jednak ją wypełniało coś zupełnie innego. Strach. Paniczny strach o to, co się wydarzy. Wiedziała, co teraz dzieje się ze Ślizgonami. Wiedziała, że mają spotkanie z profesorem Slughornem i wiedziała też, że Regulusa na nim nie ma. Lucjusz złamał zaklęcie, chroniące dormitorium Annabeth Rodden. Najpewniej w tamtej właśnie chwili młody Black odkładał czarną, lśniącą, zdobioną małym, srebrnym serduszkiem, szczotkę do włosów, do szuflady szafki nocnej Ann. Cieszył się przy tym i uśmiechał psychopatycznie. Jak dziecko, które dostanie nagrodę.
Sue widziała przed sobą twarz Lucjusza. Zimną, kamienną, lecz potrafiła wyobrazić sobie, co działo się w sercu tego Ślizgona. Walka. Walka z samym sobą. W duchu Sue miała nadzieje, że Malfoy jakoś powstrzyma to, co miało nadejść.
~*~
Malfoy był obecny na spotkaniu jedynie ciałem. Jego myśli krążyły wokół tego, co dzieje się w pustym dormitorium Ann. Siedziała tam, w tej sali, daleko od niego. Cicha, zamyślona, nieświadoma tego, co się dzieje.
Uniosła wzrok i spojrzała w jego zimne oczy. Uśmiechnęła się smutno, a jego lodowate serce w jednym momencie stopniało. Nawet jeśli wybrała inaczej. Nawet jeśli nie chce mieć z nim nic wspólnego. Nawet jeśli oficjalnie musieli być wrogami. Przecież nie mógł pozwolić na to, by stała się tak okrutna rzecz. Czym ona tak naprawdę zawiniła? Próbowała mu pomóc, tak? Zawsze pomagała. Zawsze widziała, kto pomocy potrzebuje. Zawiódł ją już raz, wybierając Voldemorta.
Zerwał się z krzesła, zostawiając profesora Slughorna w połowie wykładu, który zorganizował przez skargi profesora Binnsa. Każdy rocznik Ślizgonów był ponoć na jego lekcjach nie do zniesienia.
Malfoy biegiem przemierzył dwa piętra, dzielące go od lochów. Wpadł do dormitorium i jak w amoku popędził do części z sypialniami dziewczyn. Ujrzał Regulusa, wychodzącego z jednego z pokojów.
— Zrobiłeś to? — zawołał, doskakując do chłopaka.
— Uspokój się. — Skrzywił się Regulus. — Wszystko na miejscu. Mam nadzieje, że spisała testament.
— Nie możemy, zabierz to! — warknął, łapiąc Blacka za szatę. W jego oczach widać było szaleństwo. Bał się, że sekundy dzieliły ich od przyjścia Ann.
Regulus przestraszył się, jednak nie miał zamiaru pozwolić chłopakowi na zaprzepaszczenie misji. Otrzymali od Czarnego Pana zadanie i musieli udowodnić swoją lojalność.
— Zabierz co? — rozbrzmiał cichy głos, a serce Malfoy'a zamarło. Za późno. Puścił Blacka i odwrócił się w stronę Annabeth. Obok niej stała mała Elenare. — Co wy kombinujecie? — zapytała, spoglądając to na jednego, to na drugiego.
— Nie twój interes, zdrajco krwi — prychnął Regulus. Już wiedział, że może odejść spokojnie. Nic nie zagrozi misji. Lucjusz nie zdradzi się, nawet za cenę czyjegoś życia. — Malfoy, przodem. — Zachęcił blondyna, który po kilku sekundach wahania ruszył do pokoju wspólnego.
~*~
— Rodzice przysłali list — zaczęła Elenare, siadając na łóżku siostry. — Pisali, że dobrze wiedzą, z kim rozmawiam i że nadal utrzymuje z tobą kontakt...
— Black i Malfoy im donoszą. — Ann kiwnęła głową. — Pewnie próbowali dostać się do mojego pokoju, żeby coś na mnie znaleźć — westchnęła, jednak od razu pożałowała tych słów, widząc smutną twarz siostry. Usiadła i przytuliła ją, by sprowadzić jej myśli na inny tor. — Nie martw się, poradzę sobie. Zawsze sobie radzę.
— Nie możemy się spotykać, Annie... — Krukonka wtuliła się bardziej w siostrę. — Jeśli oni faktycznie wiedzą, mogą ci co zrobić.
— Nie posunęliby się do czegoś takiego. — Ann usiłowała zabrzmieć przekonująco, jednak nie wyszło jej to. Z trudem przyznawała się sama przed sobą, że ostatnio bała się coraz bardziej. Grono zwolenników Voldemorta w Hogwarcie powiększało się, a ona, zgodnie z ostrzeżeniami Dumbledore'a, była tą, na której mogli się zemścić.
— Ann, proszę. Nie możemy ciebie narażać. Piszmy listy, dobrze? Przynajmniej na razie, żeby uspokoić rodziców. Niech myślą, że jestem posłuszna. I możemy spotykać się nocami.
— Nie ma mowy. Nie będziesz pałętać mi się nocą po zamku, nie kiedy Malfoy i inni Śmierciożercy tu są.
— Dobrze. — Elenare wstała. — Obiecaj, że będziesz na siebie uważać.
— Obiecuję. Chodź, odprowadzę cię. — Siostry ruszyły do drzwi, jednak Elen odwróciła się przed wyjściem. Zerknęła na szafkę nocną.
— Mogę tę szczotkę? — zapytała, wskazując przedmiot, który o dziwo, nie leżał w szufladzie. Annabeth mogłaby przysiąc, że go tam chowała. — Na pamiątkę. Często mnie nią czesałaś...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top