30

— Luniak nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale... kocham fakt, że jesteś prefektem — szepnął uradowany James, gdy razem z Remusem podążał korytarzami Hogwartu, w poszukiwaniu prefektów Slytherinu. Dzięki zarządzeniu dyrektora o dodatkowych patrolach, sporządzono grafik; która para pełni dyżur i jakiego dnia. I Remus i Lily mieli wgląd do niego, więc to dawało możliwość rozmowy z Annabeth.

— Zdajesz sobie sprawę z tego, że dziś oni mają patrol, a ja nie mam prawa wychylić nosa zza dormitorium? O tobie nie wspominając.

— Dlatego mamy pelerynę, tak?

— Będziesz do niej mówił spod peleryny? Ciekawe.

— Aj, Remus...

Skręcili w korytarz, prowadzący do Skrzydła Szpitalnego i wtedy dostrzegli dwie postaci.

— Amycus Carrow został nowym prefektem? — wyszeptał James, ciągnąc przyjaciela za pobliski posąg. Carrow był wyjątkowo mściwy i najzwyczajniej w świecie wredny. Potter twierdził, że już Regulus nadawał się bardziej na prefekta, niż ten mięśniak.

— Niestety — odparł Remus, zmniejszając pelerynę. Podał ją Potterowi, by ten wsunął ją do kieszeni. — Dobra, chodź, potem o tym pogadamy.

Przyjaciele zaczęli biec w stronę prefektów i wcale nie zrobili tego cicho. Amycus odwrócił się jako pierwszy, a gdy tylko spostrzegł, że w jego stronę biegną Gryfoni, uśmiechnął się szeroko, gotowy zabrać im całkiem sporo punktów. Jednak Annabeth go uprzedziła.

— Co tu robicie? Remus, nie zmuszaj nas do tego... — westchnęła, podchodząc do Huncwotów. Nadal miała słabość do przemiłego Lupina i nie chciała odejmować Gryffindorowi punktów, mimo że widziała podekscytowanie Carrowa, który wręcz się do tego palił.

— Musimy poważnie porozmawiać — rzekł James, przybierając surowy wyraz twarzy.

Carrow roześmiał się.

— Odbieram Gryffindorowi piętnaście punktów. A teraz do łóżek. — Skrzyżował ręce na piersi. Nie obchodziły go poważne sprawy Pottera. Okularnik złamał zarządzenie dyrektora i zgodnie z wytycznymi, na które Amycus o dziwo rzucił okiem, miał prawo odjąć mu od jednego do piętnastu punktów.

Annabeth natomiast wywróciła oczami. Nie było dnia, w którym Carrow nie odjąłby punktów wychowankom innych domów. Zaczynało ją to naprawdę denerwować i zamierzała poruszyć ten problem z profesorem Slughornem.

— Carrow idź już, zaraz do ciebie dołączę.

— Mieliśmy patrol...

— Powiedziałam idź! — warknęła. Wolała nie myśleć co by było, gdyby Ślizgon pozostał przy rozmowie. Pewnie pozostali uczniowie Slytherinu wytkaliby ją palcami jeszcze częściej niż zwykle.

Brunet, choć niechętnie, powoli odszedł. Póki co znajdował się na "okresie próbnym" i wiedział że Ann miała zdać raport z jego postępów Slughornowi. Nie mógł więc mieć w dziewczynie wroga tym bardziej, że widział jak wywracała oczami, gdy odbierał uczniom punkty za najdrobniejsze przewinienia. Domyślał się, że Annabeth znajduje się na skraju wytrzymałości.

— Streszczać się. — Ann spojrzała na przyjaciół.

— O co chodzi z Syriuszem? Czemu z nim nie rozmawiasz? — James spojrzał na nią przenikliwie. Wątpił, że Ślizgonka poda mu choć jeden racjonalny powód swojego zachowania.

— Czemu miałabym? — Wzruszyła ramionami. Powinna się domyślić, że tym dwóm chodzi o Blacka. Zaklęła w myślach żałując, że nie poszła razem z Carrowem.

— Przyjaźnimy się! No... było okej, teraz nagle jest źle i... cholera, możesz ty się w końcu przyznać, że jesteś w nim zakochana? Bo to i tak widać na pół mili!

Rodden przetarła twarz. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Kocham go, ale Susan była moją przyjaciółką, więc oddam jej go?

— Syriusz ma dziewczynę. Moją byłą przyjaciółkę, która nie życzy sobie, abym z nim rozmawiała.

— Od kiedy Ślizgon słucha się innych? — Potter zmrużył oczy. Nigdy nie był cierpliwym człowiekiem. — Annabeth. — James usiadł na pobliskiej ławce i pociągnął dziewczynę, by zrobiła to samo. — Nie widzisz, jak Syriusz na lekcjach wodzi za tobą wzrokiem? Szuka cię w tłumie? Susan jest jak wrzód na tyłku, sami pchaliśmy... — Potter westchnął, zdając sobie sprawę z tego, że też miał w tym swój udział. — Pchaliśmy go w stronę Susan, ale to był błąd. Uwierz mi, że znam go, jak własną kieszeń. Wiem o nim wszystko. Wiem też o Malfoy'u. Łapa nie jest szczęśliwy, Ann. Porozmawiaj z nim chociaż, bo...

— Bo co? — szepnęła, a łzy zgromadziły się w jej oczach. Miała dwie opcje: odwróci sytuację, wybuchnie i odejdzie, albo przyzna się do tego, jak bardzo kocha tego cholernego Blacka, a James poleci i mu to obwieści tylko po to, by Syriusz mógł później, oczywiście razem z Sue, ją wyśmiać. Nie widziała powodu, dla którego Black mógłby się w niej zakochać. Może tylko ją polubił. Jeśli tak jest, musi ją odlubić, bo Susan nie będzie tego tolerować. Zawiodłam ją i oto konsekwencje. — Przychodzisz mi tutaj i smęcisz o Syriuszu, jaki to on biedny. Gdyby naprawdę, choć w jakimś stopniu mnie lubił, znalazłby sposób, by ze mną porozmawiać. Albo określił Susan jasno warunki. Pokazał, kto liczy się dla niego, a ja nie zamierzam znów wyciągać do niego ręki! Stawiasz go jako ofiarę, biednego chłopca, który miał ciężko w życiu! Nie tylko on, wiesz? Rodzice wyrzucili mnie z domu, zabraniają mojej siostrze kontaktu ze mną! Na wakacje jadę do domu profesor McGonagall, bo nie mam gdzie się podziać. Moja jedyna przyjaciółka odwróciła się ode mnie! Nie mam do kogo ust otworzyć, myślisz, że mam jeszcze chęć, by wysłuchiwać o nim?! Was też uważałam za przyjaciół, i co?! Odwalcie się ode mnie, bo jedyne, co przez was mam, to kolejne problemy. I won do dormitorium, bo odejmę wam kolejne piętnaście punktów!

~*~

— Najsilniejszy miłosny eliksir na świecie. Nie wzbudza prawdziwej miłości, powoduje jedynie silne zauroczenie albo obsesję. — Profesor Slughorn zwrócił się do uczniów. — Łatwo poznać ją po szczególnym, perłowym połysku i oparach tworzących charakterystyczne spirale. Siła tego eliksiru zależy od długości jego przetrzymywania. Zapach amortencji każdy odczuwa inaczej, w zależności od tego, co go najbardziej pociąga... — Nauczyciel przyjrzał się dwóm dziewczynom, które zaczęły chichotać. — Osobiście upewnię się, że nikt nie wyniesie z tej sali ani grama mikstury chyba, że chce zostać wyrzucony z moich zajęć. Zapewniam was, że eliksir miłosny jeszcze nikomu nie pomógł w miłości. Jedynie zniszczył...no, nieważne. Otwórzcie książki na stronie siedemdziesiątej szóstej i zabierajcie się do pracy. Pracujecie indywidualnie.

Uczniowie zabrali się do pracy, oczywiście rozpoczynając lub kontynuując rozmowy, o dziwo, na temat lekcji.

Annabeth otworzyła książkę, jednak wcale jej nie potrzebowała. Umiała odtworzyć recepturę z pamięci. Lubiła warzyć eliksiry, w domu często to robiła. Pozwalało jej to skupić myśli jedynie na zadaniu. Magiczną powłoką oddzielała się od reszty świata. Była tylko ona i kociołek. Jednak zmuszona była podnieść głowę, gdy przy stoliku, po drugiej stronie klasy, zabrzmiała nieco głośniejsza dyskusja.

— Panno Walker... — Profesor Slughorn był wyraźnie zdziwiony zachowaniem dziewczyny. — Ile razy mam powtarzać, że stoliki są czteroosobowe. Proszę natychmiast udać się na swoje miejsce!

Rodden przyjrzała się Huncwotom, jednak mimo wyraźnej wymiany zdań, żaden z nich się nie ruszył. Gdy Syriusz drgnął i zerknął w jej stronę, chwycił książkę, Susan zabrała swoje rzeczy i, wyprzedzając Blacka, podeszła do stolika Ślizgonki. Annabeth cały czas, uważnie się jej przyglądała. Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały.

— Nie gap się, jakbym ci matkę i ojca zabiła.

Rodden skierowała wzrok na kociołek.

— Prze... — zaczęła, ale Lily, która pojawiła się tuż obok, nie pozwoliła jej dokończyć. — Lilka, co ty...

— Pilnuję, żebyście się nie pozabijały. — Uśmiechnęła się lekko dziewczyna.

Walker wywróciła oczami, jednak zerknęła w miejsce, które jeszcze przed chwilą należało do Evans. Wzięła swoje rzeczy i zdecydowała, że będzie pracować obok dwóch Krukonów i Severusa.

— Nie musiałaś...

— Ale chciałam — odparła Lily, nie przerywając mieszania w kociołku. — Nie jestem twoim wrogiem, Annabeth. Jeśli potrzebujesz kogoś, żeby porozmawiać, albo chociażby popłakać, jestem tu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top