29
Wieść, że Syriusz Black i Susan Walker zostali parą rozeszła się dość szybko. I choć wszystkim wydawało się, że Sue jest tylko kolejną jednotygodniową ofiarą Blacka, plotki na temat tej dwójki nie cichły. Może dlatego, że rodzina Walker z całego serca nienawidziła rodziny Blacków, oczywiście z wzajemnością? A może dlatego, że Susan zdawała się nie odstępować swojego chłopaka na krok? Blackowi z początku to nie przeszkadzało. Lubił mieć ją przy sobie, przekomarzać się z nią, czy rzucać dwuznaczne uwagi. Jednak czasami, gdy przechodząc z Susan korytarzem, widział zbiorowisko uczniów, których szaty miały zielone elementy, jego serce zaczynało bić, jak szalone. Mimowolnie odwracał głowę i szukał jej wzrokiem, czując jednocześnie, jak Sue mocniej ściska jego rękę.
Rzadko ją widział. Ostatnio też coraz rzadziej pojawiała się na lekcjach. Chciał wiedzieć dlaczego. Martwił się, znowu.
Chyba dawno nie oberwałem za niewinność...
Jeśli już widział ją na lekcji transmutacji, czy eliksirów, siedziała cicho, z głową w książkach lub kociołku. Widział łzy w jej oczach, gdy drżącymi rękami usiłowała pokroić dżdżownicę. I widział też ostrzegające spojrzenie Susan. Już w pierwszym tygodniu po świętach postawiła mu warunek. Jeśli mają być razem, on nie ma się zbliżać do Annabeth, bo, jak twierdzi Walker, to zbyt niebezpieczne. Ale co złego było w przywitaniu się? Albo uśmiechu?Pokrojeniu dżdżownicy? Syriusz jednak obiecał Sue. A przecież mu na niej zależało, prawda? Nie była kolejną jednotygodniówką, jak je nazywał Peter.
Przecież kochał tę słodką Gryfonkę.
~*~
— No zaraz mnie szlag jasny trafi! — warknął James, rzucając poduszką w, zamknięte już, drzwi.
Syriusz obiecał, że pójdzie z nim do Hogsmeade, tak po prostu, pogadać. Dawno nie odwiedzili Trzech Mioteł. A tu co? Przecudowna Susan o wszystkim się dowiedziała i powiedziała, że kategorycznie idzie z nimi. W efekcie spotkanie odwołano, a Walker znów porwała Łapę.
— Remi, czy ty widzisz to, co ja?! — zwrócił się do Lupina, który wpatrywał się w leżącą na ziemi poduszkę. — Ona go zasysa! Życie mu zabiera! Jak pijawka, jak... łazi, dręczy go bardziej niż Peter misio-żelki! Jest jak diabelskie sidła... gorzej niż diabelskie! Szatańskie! Oplata go, dokładnie, nie pozwala mu się wyluzować z przyjaciółmi... jest jak taki mały, podstępny gad, pełzająca żmija...
— James, opanuj się trochę... — poprosiła Lily, która siedziała na łóżku, obok Remusa.
Ona także nie poznawała Susan. Od półtorej tygodnia nie odstępowała Blacka na krok. Nie interesowało jej już nic, poza tym chłopakiem.
— Ona zachowuje się, jak w transie.
— Ona jest po prostu wariatką. — Uśmiechnął się jadowicie Potter. — Już nie wspomnę, kto pchnął ich w swoje ramiona. — Spojrzał na Evans z wyrzutem.
Lily pokiwała powoli głową.
— Masz rację, ale nie sądziłam, że... wyjdzie z nich... — Zaczęła żywo gestykulować. — To. Przecież wydawali się tacy zakochani...
— Ona w nim tak, ale on nadal nie może przeboleć kłótni z Annabeth... — wtrącił Remus. Syriusz nic takiego nie mówił, jednak Lupin był w stanie dostrzec jego ukradkowe spojrzenia, pełne tęsknoty. Z jakiegoś powodu Łapa nie zamierzał odnawiać kontaktu z Ann, a Lunatyk zgadywał, że to ze względu na Susan.
— Ja też od początku sądziłem, że powinien być z Rodden. — James skrzyżował ręce na piersi.
— Przecież kazałeś mu ją przepraszać i.. i w ogóle...
— Żeby miał z nią dobre relacje! Żeby nie gryźli się za każdym pieprzonym razem, gdy przychodzisz z nią na śniadanie, Lily! — Potter wyglądał w tamtej chwili, jak ktoś, kto ledwo opuścił Szpital św. Munga, a już powinien się tam wybrać z powrotem.
— James — westchnęła Lily i podeszła do chłopaka. Popatrzyła mu w oczy. — Wiem, że Syriusz jest dla ciebie jak brat... dla was obojga... — Uśmiechnęła się pokrzepiająco do Remusa. — Ale co, jeśli on jest teraz szczęśliwy?
— On nie jest szczęśliwy... — James odwrócił się tyłem do dziewczyny i przetarł twarz. — Wmawia sobie, że jest, ale... jest przygaszony...
— Ale skąd możesz to wiedzieć? Rozmawiałeś z nim? — Ruda potarła ramię Pottera. Rozumiała, że James martwił się o przyjaciela. Cieszyła się że ci dwoje mają tak dobrą relacje, ale Łapie nie działa się krzywda. Black był prawie dorosły i wiedział, co jest dla niego dobre.
— Widzę to...
— James...
— Znam go lepiej, niż samego siebie. I nie próbuj mi wmawiać, że jest inaczej.
Lily powoli podeszła do drzwi. Widziała, że ta wymiana zdań nie ma sensu.
— James, proszę, nie mieszaj się w jego życie... — poprosiła, po czym opuściła dormitorium.
Potter jakby dostał podwójnej energii, wygrzebał spod łóżka mapę i pelerynę. W Hogwarcie była pewna osoba, której jedno zdanie mogło diametralnie zmienić ówczesny stan sercowy Blacka.
— Właśnie masz zamiar wmieszać się w jego życie? — zapytał półprzytomnie Lupin, który też nie był zachwycony całą sytuacją. Z tym tylko wyjątkiem, że nie dawał tak łatwo ponieść się emocjom, jak działo się to w przypadku Pottera.
— Od tego tu jestem — odparł, rozkładając pelerynę. Spojrzał wyczekująco na przyjaciela.
— Już idę, idę...
~*~
Annabeth skończyła pisać wypracowanie i z ulgą odłożyła pióro. Przeciągnęła się na krześle, i nieprzytomnie spojrzała na zegar. Trochę za wcześnie, by pójść spać. Zastanowiła się, czy w ogóle warto iść na jutrzejsze lekcje. Ostatnio czuła się koszmarnie i nie wahała się tego wykorzystać. Uzyskała od profesora Dumbledore'a specjalne zwolnienie. Jeśli źle się czuła, mogła nie uczestniczyć w lekcjach, nie meldując się jednocześnie w Skrzydle Szpitalnym. Było to dla niej nieco dziwne, jednak dyrektor zapewnił, że po ostatnich wydarzeniach zasługuje na odpoczynek. Tyle jej wystarczyło.
Jednak drugi tydzień stycznia dobiegał końca, a wraz z nim "przywilej". Brało ją na wymioty na myśl o lekcjach z Gryfonami. Zwłaszcza z pewną dwójką zakochanych Gryfonów. I choć po rozmowie z Hagridem odzyskała nieco nadzieję, utraciła ją zupełnie, gdy ujrzała, jak Syriusz i Susan całują się na peronie. Od tamtego dnia nie było nocy, której Ann by nie przepłakała.
Obraz tej dwójki nieustannie nawiedzał jej głowę, wywołując kolejne napady płaczu. Doszły nawet do tego stopnia, że Ann była zmuszona rzucić na zasłony swojego łóżka zaklęcie wyciszające, by współlokatorki nie udusiły jej za kolejne, nieprzespane noce.
Próbowała to w sobie stłumić. Próbowała nie myśleć o nim, chwilami wmawiała sobie nienawiść do niego, jednak... potem dochodziła do wniosku, że wcale nie chciała go nienawidzić. Chciała tylko z nim rozmawiać, zobaczyć uśmiech na jego twarzy, skierowany właśnie do niej.
Mam dług wobec Susan. Za pomoc, którą mi udzieliła, za tajemnice, które znosiła, za niebezpieczeństwo, na które ją naraziłam. Syriusz należy do niej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top