24
— Niewiarygodne! — zawołał Peter, wybudzając Syriusza z zamyślenia.
Black spojrzał na chłopaka, który chyba pierwszy raz w życiu był pogrążony w lekturze. Fascynował się nią bardziej niż kartami z Czekoladowych Żab.
— Książki Scamandera są naprawdę ciekawe — przyznała Lily, unosząc głowę z ramienia Jamesa.
— Ann tez tak mówi — wymsknęło się Remusowi, który przypomniał sobie jedną z wielu rozmów na temat książek. Zaraz jednak, widząc minę Syriusza, pożałował swoich słów.
— Rozmawiałeś z nią? — zapytał Black, poprawiając poduszkę, którą tarmosił już od godziny. Sam nie miał kontaktu ze Ślizgonką, która traktowała go jak powietrze. Denerwowała go ta sytuacja, ale nie miał zamiaru przepraszać jej za to, że się martwił.
— Nie — odparł zgodnie z prawdą Remus. Wiele razy chciał zagadnąć Ann, jednak dziewczyna wyraźnie nie miała na to ochoty.
Rodden unikała zarówno Łapy, jak i wszystkich jego przyjaciół.
— A jak się czuje Susan? — szepnął nieco ciszej Black.
Rudowłosa gwałtownie się wyprostowała. Miała za złe Syriuszowi zachowanie wobec Susan, jednak powstrzymywała się od konfrontacji z czarnowłosym, ze względu na Jamesa, który ją o to prosił.
— Syriusz — syknęła. — Umówiliśmy się, tak? Miałeś nie poruszać jej tematu, a ja obiecałam, że nie wydrapie ci oczu.
— Nie bądź taka Lily... — poprosił Lupin. W tamtej chwili Evans była jedynym źródłem informacji na temat Sue. — On się martwi...
— Nie rozmawiamy już, jak kiedyś... — przyznała po chwili dziewczyna, wzdychając.
Susan odsunęła się od niej. Ile razy Evans próbowała poruszyć temat Syriusza, Walker wychodziła z pokoju, zmieniała temat, lub po prostu wściekała się. W sumie nic dziwnego. Gdyby James tuż po pocałunku, zaśmiał się rudowłosej w twarz, też nie chciałaby z nikim o tym rozmawiać.
— Przepraszam cię — rzekł Syriusz, opadając twarzą na poduszkę. Wiedział, że przez całą sytuację z Walker, obrywało się także Evans, która musiała znosić nieprzewidziane wybuchy brunetki.
— Powinieneś przeprosić ją, nie mnie.
— To nie jest takie proste... — wymamrotał, dając tym samym znak, że ma dość tej rozmowy. — Wracacie na święta do domu?
— Pewnie. — Lily pokiwała głową.
Remus i Peter również przytaknęli, a James wpatrywał się w Syriusza.
— Co? — zapytał czarnowłosy.
— My też wracamy, Łapa — wyjaśnił tonem, nie znoszącym sprzeciwu.
Black pokręcił głową.
— Zostaję tutaj, Rogacz.
— Zwariowałeś? Rodzice mnie zabiją jeśli cię tu zostawię. Nawet nie zaczynaj! — dodał, widząc, że Syriusz nadal zamierza się kłócić.
~*~
— Dobrze wiecie, że przy transmutacji trzeba się szczególnie skupić, żeby nie zrobić.. tego... — Profesor McGonagall podniosła coś, co przypominało żabę, która w połowie wystawała z kamienia. — Zaklęcie Roctio, choć brzmi banalnie, wcale takie nie jest. Z łaski swojej ci, którzy na ferie pozostają w szkole, niech poćwiczą w wolnej chwili, zamiast wałęsać się bez sensu po szkole... — Wzrok nauczycielki padł na chwilę na Ślizgonkę, siedzącą w ostatniej ławce pod oknem. — Jesteście wolni. Wesołych Świąt.
Rozbrzmiał szelest pergaminu oraz niemiły zgrzyt krzeseł o podłogę. Uczniowie, chętniej niż zwykle, zaczęli opuszczać salę.
Mieli godzinę na spakowanie się. Pociąg do Londynu wyruszał o szesnastej.
Ann zaklęła cicho, podnosząc pióro, które jej upadło. Widząc zbliżających się Huncwotów, wcisnęła je szybko do torby i wybiegła z sali, po drodze trącąc jedno z krzeseł.
~*~
Rodden jak huragan wpadła do pokoju wspólnego Slytherinu. Ominęła skupisko uczniów, którzy żegnali się mniej, lub bardziej wylewnie. Podeszła za to do małej grupki pierwszorocznych, których musiała odprowadzić. W duchu przeklinała obowiązki prefekta. Zwłaszcza te, które zmuszały ją do bycia w pobliżu pewnych Gryfonów. Uśmiechnęła się lekko do grupki jedenastolatków i zerknęła na listę, na której miała wszystkich tych, których musiała zaprowadzić. Ósemka. Brakowało trzech dziewcząt. Pewnie siedziały gdzieś i żegnały się bardziej wylewnie.
Annabeth oparła się o ścianę i z wyczekiwaniem zaczęła przyglądać się innym uczniom. Wszyscy szczęśliwi. Uśmiechnięci. Jak w takim czasie i okolicznościach moglisię cieszyć?! Bellatriks prawie skakała pod sufit, nie mówiąc o Narcyzie, która zgromadziła wokół siebie grupkę dziewcząt, których głównym zadaniem było podziwianie jej nowej biżuterii. Wzrok Ann przykuł jednak czarnowłosy chłopak, zacięcie rozmawiający z Teodorem. Kiedy młodszy Black zauważył, że Rodden mu się przygląda, podszedł do niej, przybierając najbardziej złośliwy uśmieszek, na jaki tylko było go stać.
— Ty jeszcze nie gotowa do wyjazdu? — zakpił.
Ann wpatrywała się w niego pustym wzrokiem.
Regulus doskonale wiedział, że dziewczyna nigdzie się nie wybiera. W przeciwieństwie do niego samego. Tak naprawdę już nie mógł się doczekać widoku rodziców i wspólnego przeklinania Syriusza przy stole pełnym Śmierciożerców. Choć wydaje się to dziwne, grono Voldemorta również świętowało ten specjalny czas. Boże Narodzenie to dobry moment, by spotkało się wiele znamienitych rodów o tych samych poglądach. Głównym tematem rozmów były aranżacje nowych małżeństw, które z radością aprobował sam Czarny Pan. Pojęcie miłości z całą pewnością było mu obce, jednak im więcej czarodziei czystej krwi po jego stronie — tym lepiej. Ponadto on sam będzie miał wpływ na kreowanie młodego pokolenia.
— Jak po ostatnim spotkaniu z podłogą? — Uśmiechnęła się dziewczyna, przypominając sobie moment na cmentarzu, gdy Regulus runął jak długi, pod wpływem zaklęcia Syriusza. Zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, trzy jedenastolatki, taszcząc za sobą kufry, dobiegły do rówieśników.
Annabeth zawinęła wokół szyi szalik i ruszyła do wyjścia, by zaprowadzić cudowną ósemeczkę do pociągu.
~*~
— Ty wiesz, że to ostatnia szansa... — James szarpnął Syriusza, by ten się zatrzymał.
Oboje zerknęli w stronę Annabeth, która wpatrywała się w młodych Ślizgonów, wsiadających do pociągu.
— Mówisz tak, jak mielibyśmy się nigdy więcej nie spotkać.
— Syriusz... już nie mówię o tym, że powinieneś szukać Susan, ale skoro nigdzie jej nie ma... przeproś chociaż Ann...
Black był pod wrażeniem tego, jak mądrze mówił Potter. Czyżby ktoś podmienił mu mózg z zawartością głowy Lupina?
— Mam ją przepraszać za to, że się martwię? — prychnął Łapa.
— Jeszcze chwila, a wrzucę cię pod pociąg...
— Daj spokój... — Łapa odwrócił się na pięcie. Miał zamiar rozejrzeć się za Susan, by to właśnie z nią porozmawiać, bo jej należały się największe przeprosiny. Black nie miał pojęcia, co mu wtedy wpadło do głowy. Dlaczego nie odwzajemnił tego cholernego pocałunku?!
— A ten czubek czego od niej chce... — mruknął James, jakby sam do siebie.
Syriusz odwrócił się i wtedy dostrzegł Regulusa rozmawiającego z Ann. W jednej chwili cała złość obudziła się w nim na nowo.
— Ile grozi za zabicie brata? — zapytał.
— Nieletniego? Trochę dużo... Proponuję...
— Wypatroszenie?
— Jeszcze więcej.
— To wrzucę go pod pociąg i powiem, że to nieszczęśliwy wypadek. — Trzy kroki później Syriusz trzymał Regulusa za szatę. Zdezorientowany młodszy Black wpatrywał się wielkimi oczami w brata.
— Oszalałeś?
— Ja nie, ty tak. Pozwól, że coś ci wyjaśnię, Smarkaczu. Odległość, która dzieli ciebie i Annabeth, ma być dziesięć razy dłuższa niż stąd na cmentarz Per Lachaise, na którym z resztą skończysz, jeśli jeszcze raz zobaczę, że się jej czepiasz. Wykorzystaj choć odrobinę z tego swojego dwu gramowego mózgu, który ponoć jest w jednym procencie sprytny i nie wchodź ani mnie, ani jej pod nogi. Zapamiętaj złociutki, że nie ma tutaj ani matki, ani ojca, więc nikt, ale to totalnie nikt cię przede mną nie ochroni, nawet zaklęcia, które próbujesz nieudolnie rzucać, bo zdążę trafić cię trzy razy, zanim zorientujesz się, że trzasł cię mój czar. Liczę do pięciu, kochaneczku, więc zabieraj swoją Ślizgońską dupę do pociągu, póki jeszcze nie zmiotłem jej z powierzchni ziemi. — Syriusz odstawił przerażonego brata i poprawił jego pogniecioną szatę.
Regulus pierwszymi drzwiami wszedł do pociągu, pozostawiając za sobą jedynie rozbawione spojrzenia tych, którzy słyszeli wykład Syriusza.
— Poradziłabym sobie. — Niebieskie oczy ostro wpatrywały się w Syriusza. Choć Annabeth pragnęła podejść i z całej siły przytulić chłopaka, dziękując mu za wszystko, co zrobił... nie mogła.
— Doprawdy? Chciałem tylko...
— Nieważne, co chciałeś. Nie oczekuj podziękowań, bo radzę sobie z twoim braciszkiem już od pięciu lat, więc nie zachowuj się teraz jak rycerz w pieprzonej lśniącej zbroi, Black. — Lodowate spojrzenie dziewczyny zadziałało na Blacka jak Petrificus Totalus. Ślizgonka wyminęła Gryfonów i ruszyła do zamku, nie oglądając się na nikogo.
— Jest gorzej niż myślałem.
Dwaj Gryfoni wsiedli do pociągu, nie zdając sobie sprawy z tego, że dziewczyna schowała się za najbliższym żywopłotem, by pozbierać myśli.
Nie byli w stanie wyobrazić sobie, jak wiele kosztowały ją te słowa. Słowa, które przecież były kłamstwem. Zamrugała szybko, by odgonić łzy. Cieszyła się w duchu, że zaczerwienione oczy może wytłumaczyć mrozem i padającym śniegiem. Pozwoliła, by jedna, maluteńka łza, spłynęła jej po policzku.
— Mam nadzieję, że teraz będziesz mnie mniej nienawidzić, Sue... — szepnęła, idąc do zamku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top