18
Piętnastolatek upadł, twarzą ku ziemi, uniemożliwiając zamknięcie się drzwi. Łapa zmienił się w psa i po chwili przeciągnął brata pod krzaki, w których siedział James z Ann na ramieniu. Nietoperz zleciał z ramienia Pottera i przybrał ludzką postać.
Annabeth przetrząsnęła kieszenie i z wyraźnym zadowoleniem, urwała nieprzytomnemu Blackowi kosmyk włosów.
— Też go nie lubię, ale może poczekamy aż się obudzi? Bardziej zaboli..
Dziewczyna wywróciła oczami, po czym wrzuciła włosy w fiolkę, którą wcześniej wyszperała z kieszeni.
— Co to za Ślizgon, który nie ma w zanadrzu paru podstawowych eliksirów? Pij. — Podała fiolkę Jamesowi, który pokręcił zdecydowanie głową.
— Nie każ mi tego robić.
— Pij, zanim się zorientują! Wejdziesz tam i powiesz, że wszystko w porządku, że przypałętał się pies grabarza!
Potter niechętnie przełknął eliksir i poczuł, że maleje. Nagle okulary wydawały się niepotrzebne, a ubrania, które aktualnie miał na sobie, stały się za duże. Ann machnęła różdżką, a po chwili James — Regulus stał przed nimi w ubraniach Slytherinu.
Razem z Syriuszem udał się do grobowca. Nie, żeby się bał, po prostu nie lubił miejsc, w których łatwo natknąć się na ducha, albo żywego trupa. Nie mówiąc już o kilkunastu Śmierciożercach. Stopniowo zbliżał się do źródła światła.
W kamiennej sali, którą rozświetlało kilka pochodni, Potter rozpoznał Rudolfa i Bellatriks, kojarzył też dwóch Ślizgonów z siódmego roku, lecz nie orientował się, kim są pozostali. Z zadowoleniem zerknął w okno, przy którym siedział mały nietoperz.
— I co?! — warknęła kobieta, która do tej pory stała tyłem, a przodem do Susan, stojącej po środku sali, z różdżką jakiegoś mężczyzny przy gardle.
Jamesowi wydawało się, że gdzieś już widział tego mężczyznę, ale gdzie? Nagle coś mu się przypomniało. Artykuł. Przecież to ojciec Ann.
— Czysto... znaczy — zająknął się. — Tylko pies. Pies grabarza. — Wskazał dłonią Łapę, który dla niepoznaki, zaczął turlać się po podłodze i ochoczo merdać ogonem.
Jednak Susan, która czuła, że jej serce zaraz przestanie bić, wstrzymała oddech. Choć dotychczas widziała go tylko raz, w ciemnym tunelu, wiedziała. To Syriusz.
— Kiedy ta gówniara przyjdzie, by uratować swoją Gryfońską przyjaciółeczkę, już ja sobie z nią porozmawiam. Oj, porozmawiam. Nie pozwolę jej utrzymywać kontaktów z tym zdrajcą krwi! To będzie jej ostatnia szansa. — Czarnowłosa, na oko czterdziestoletnia kobieta, wydawała się znajdować na granicy obłędu.
James i Syriusz wywnioskowali, że musiała być to matka Ann. Tylko jak, mając taki wzorzec, Annabeth wyrosła na oazę spokoju i ciepła?
James przykląkł i wyciągnął dłoń w stronę Łapy, który krążył między młodymi Śmierciożercami, powodując ciche uśmiechy. Pies natychmiast do niego podbiegł.
— Teraz... — szepnął. Wyciągnął różdżkę i spetryfikował Notta, tymczasem Syriusz zdążył strzelić w plecy ojca Annabeth, uwalniając Susan.
Dziewczyna natychmiast podbiegła do Blacka, a Ann stanęła na przeciw matki, zdezorientowanej całą sytuacją. Kobieta oddychała ciężko, patrząc na młodocianych przestępców, leżących wokół.
— To koniec, mamo... — wyszeptała Ann. Patrzyła na kobietę smutnym wzrokiem. Nie rozumiała, dlaczego jej rodzice uparcie popierali ideały Voldemorta. Do ostatniej chwili łudziła się, że może się opamiętają... jednak widząc wściekłość wymalowaną na twarzy Melindy, Ann wiedziała, że matka i ojciec podjęli decyzję.
Kobieta zacisnęła pięści. Lustrowała córkę wzrokiem i nie poznawała jej. Nie rozumiała, gdzie popełniła błąd. Dlaczego Annabeth nie chciała wspierać tradycji rodziny? Dlaczego jej córka wciąż się buntowała?
— Powiesz mi, dlaczego?
— Nie chcę zabijać. — Ann wzruszyła ramionami. — Nie przeszkadzają mi mugolaki w szkole, nie czuję się od nikogo lepsza. Nie rozumiem was i waszych ideałów, mamo. Przepraszam, że... że nigdy nie byłam w stanie spełnić twoich oczekiwań. Przepraszam, że zawsze musiałaś się mnie wstydzić, ale... nie mogę robić czegoś wbrew sobie... ja... — Dziewczyna nie dokończyła, bo pojawił się przed nią profesor Dumbledore. Wściekły, profesor Dumbledore. Nim zdążył się obrócić, państwa Rodden już nie było.
— Mamy kłopoty?
~*~
Huncwoci nie pierwszy raz narazili się na gniew nauczyciela, jednak pierwszy raz widzieli dyrektora w takiej furii. Susan odprowadzono do Skrzydła Szpitalnego, natomiast pozostała trójka, zmuszona była stać na środku gabinetu Dumbledore'a, który krzyczał, jacy to są oni nieodpowiedzialni, lekkomyślni, nieposłuszni.
— Wasi rodzice zostaną poinformowani o waszych nocnych wycieczkach — powiedział, siadając na fotelu. Przyglądał się swoim uczniom z zaciekawieniem. Był na nich wściekły, jednak w pewien sposób go podbudowali.
W czasach, kiedy mrok przeciągał na swoją stronę wielu młodych ludzi, tak odważne i heroiczne osoby jak oni, dodawały staruszkowi otuchy. Jednak nie zmieniało to faktu, że zadziałali zbyt pochopnie.
— Przez miesiąc będziecie pomagali Hagridowi w Zakazanym Lesie. Dodatkowo każdy z was napisze wypracowanie, na osiem stron. Tematy podadzą wam opiekunowie domów. Pan Potter może odejść. Black i Rodden, zostańcie jeszcze na moment.
James kiwnął głową i opuścił gabinet, nie patrząc na przyjaciela.
— Gdyby grozili Susan śmiercią, wyjawiłabyś tajemnicę?
Annabeth nie ukrywała swojego zdziwienia. Wiedziała, że ten wypad będzie groźny i że niewątpliwie im się za to oberwie. Jednak zadawanie takich pytań wykraczało poza schematy moralności.
Albus widząc, że dziewczyna nie miała zamiaru odpowiedzieć, przysiadł na schodach i spojrzał na nią wyczekująco.
— Wyjawiłabyś tajemnicę, by ocalić życie Susan? Odpowiedz!
— Nie ma pan prawa zadawać takich pytań — odparła brunetka, przełykając głośno ślinę. Jednocześnie usiłowała stłumić łzy, które cisnęły się jej do oczu. Poświęciłaby przyjaciela, by uratować przyjaciółkę? Zawiodłaby zaufanie Lucjusza?
— Nie potrafisz odpowiedzieć... — przytaknął nauczyciel, dużo spokojniejszym tonem. — Właśnie dlatego powinniście byli przyjść do mnie. Ciesz się, że nikt nie postawił cię przed takim wyborem. Nie jesteś bezpieczna poza tym zamkiem i nie wolno ci o tym zapominać. Idźcie się wyspać..
~*~
Susan po dwóch dniach wyszła ze Skrzydła Szpitalnego. Uparcie twierdziła, że nic jej nie jest, jednak pani Pomfrey musiała podać jej eliksiry wzmacniające i dopilnować, by wyspała się lepiej niż niedźwiedź podczas snu zimowego. Walker wyszła ze szpitala i niemal od razu udała się na lekcje, by podziękować Syriuszowi i Jamesowi.
Huncwoci nie umniejszali zasług Ann, jednak Gryfonka nie chciała tego słuchać. Bała się dalszych kontaktów z Annabeth i tego, co może jej się stać. Całkowicie oderwała się od Ślizgonki, jednocześnie przysuwając się do Blacka. Chłopak oczywiście nie miał nic przeciwko. Często pracowali razem na eliksirach i tylko czasami wzrok Blacka wędrował ku Ślizgonce, która kłóciła się ze Snape'm, że nie potnie cholernych dżdżownic.
Sama Annabeth nie nalegała na bliskość Walker. Czuła się odpowiedzialna za to, co się stało. Podzielała jej zdanie. Bezpieczniej dla nich wszystkich będzie, trzymać się od niej z daleka.
Ann przegoniła ostatniego pierwszorocznego z pokoju wspólnego i odetchnęła głęboko. Skierowała się w stronę schodów, prowadzących do dormitoriów dziewcząt, jednak lodowaty śmiech sprawił, że zatrzymała się.
— Czego chcesz, Black? — prychnęła, nie odwracając się w stronę Regulusa.
— Czy ja zawsze muszę czegoś chcieć?
— Zazwyczaj chcesz mnie zdołować, więc nie krępuj się...
— I tak go znajdziemy...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top