27. ▶Pokażę ci moje tajemnicze miejsca◀

POV: JUSTIN

Miranda siada w fotelu i automatycznie wbija wzrok w podłogę.

Coś cholernie mnie kłuje w piersi, gdy widzę jej smutek.

-Jack... - zaczyna, ale szybko kończy, a jej twarz wykrzywia grymas.

-Chłopak ze zdjęcia - przypominam sobie.

Kiwa głową i na chwilę podnosi wzrok.

-On miał problemy. Nienawidził siebie. Nie potrafiłam tego znieść. A on nie pozwalał sobie pomóc. Mówił, że na to zasłużył, że... że jest b-beznadziejny.

Zasycha mi w gardle, bo przypominam sobie własne słowa.

-Nie wytrzymałam i go opuściłam. Przestałam się z nim widywać. Próbowałam się odilozować. To było najgorsze, co mogłam zrobić, bo on poczuł się sam. Zostawiłam go, a on stwierdził, że najlepszym wyjściem jest się zabić. To była... jest moja wina.

Spodziewam się, że kolejny raz zobaczę łzy na twarzy Mirandy, ale dziewczyna pozostaje bez emocji. To jest chyba gorsze, niż jej łzy. Wygląda jakby była martwa.

Cisza między nami jest nie do zniesienia.

-To nie była twoja wina. To był jego wybór - mówię w końcu.

-Co ty możesz wiedzieć? - blondynkę nagle ogarnia wściekłość - Byłeś wtedy? Znałeś go? Znałeś mnie?

-Masz rację. Nie znałem go, ale znam ciebie teraz. Nie mogłaś wymagać od siebie, żeby dzielić z nim cierpienie. Jestem pewny, że on też tego nie chciał. Nikt nie chce,  żeby ważna dla niego osoba cierpiała - patrzę jej głęboko w oczy. Mam ochotę wykrzyczeć jej w twarz... ale właściwie co?

-Cieszę się, że mi powiedziałaś - mówię po chwili - Wiesz, że zawsze możesz mi zaufać?

-Chyba wiem - uśmiecha się lekko. - Przestraszyłam się - wydusza nagle.

Unoszę brwi i czekam, aż będzie kontynuować:

-Kiedy mówiłeś o swoich problemach... to mi przypomniało Jacka. Przestraszyłam się...

-Że historia się powtarza? - dokańczam - Maleńka, już dawno z tego wyszedłem. Walczyłem z tym i wygrałem.

Miranda nic nie mówi. Wzdycham i postanawiam zacząć inny temat. Potrzebuję zmienić tą atmosferę.

-Więc... dzisiaj mam koncert - mówię. Cholera, nigdy tak nie pragnąłem, żeby Miranda była na mnie wściekła. Chcę, żeby zniknął ten smutek i przerażająca obojętność.

-Ty... co... masz? - na jej twarz wpływa zaskoczenie.

-Wiem, że ci nie mówiłem. W sumie nawet nie było okazji, ale przyjechałem do Paryża, żeby zagrać tu koncert.

-Cholera - mówi blondynka i podnosi się z fotela. - D z i s i a j?

-Tak - kiwam głową.

Jezu, chyba moje prośby zostają wysłuchane, bo wściekłość mówi dzień dobry w oczach Mirandy.

-Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć? - naskakuje na mnie - 5 minut przed rozpoczęciem?

-Skarbie...

-Skarbie? Teraz jestem skarbem? Zmieniły ci się ksywki?

-Czemu jesteś o to wściekła? - nie mogę powstrzymać śmiechu, mimo że wiem, że to jeszcze bardziej rozzłości Mirandę. - Myślałem, że nie lubisz, jak mówię do ciebie "maleńka".

-Po prostu się przyzwyczaiłam - wzrusza ramionami.

Aha, oczywiście.

-O której jest ten twój zasrany koncert? - wycedza.

-Chcesz przyjść? - pytam zaskoczony.

-O nie - wzdycha Miranda - Chciałeś mnie tu zostawić samą. Dobry Boże, trzymaj mnie zanim coś mu zrobię.

-Uwielbiam kiedy jesteś taka wkurzona - nie mogę się powstrzymać, żeby to powiedzieć.

-Mam ochotę ci przywalić - rzuca blondynka.

-To choć i to zrób, chojraczko - wyszczerzam się. - Koncert jest o 20.00, więc masz trochę czasu, żeby się wypicować. 

-Jesteś tak beznadziejnie wkurzający - stwierdza z jękiem - Masz zamiar przeprosić Ryana?

Jej nagła zmiana tematu wytrąca mnie z równowagi.

-Co mam zamiar zrobić?

-Przeprosić. Jak cywilizowany człowiek. - wyjaśnia rozdrażniona. - Nie mów mi tylko, że masz za wielką dumę, by to zrobić.

-Za co mam go przeprosić? Za to, że cię obraził? - irytuję się.

-Justin, nie bądź dupkiem - przekrzywia głowę - Dobrze wiesz za co.

Oczywiście, że wiem, ale nie wydaję mi się, żeby to był dobry powód, żebym go przeprosił.

-Nie zrobisz tego - stwierdza Miranda, po dłużej ciszy między nami.

-Nie - potwierdzam.

-Justin - specjalnie przeciągu moje imię. Wstaje z fotela i znika w drugim pokoju. Po chwili wraca i wręcza mi do ręki telefon - Zrób to dla mnie.

-Cholera, nie chcę - mówię, mimo iż wiem że moje zachowanie przypomina obrażone dziecko.

Miranda mruży oczy i patrzy na mnie wyczekująco.

-Kurwa, dobra - w końcu się poddaję i wyrywam telefon z jej ręki.

Wybieram numer Ryana i patrzę wyzywająco na Mirandę.

Czego ja nie robię dla tej dziewczyny.

-Justin? - głos zdradza jego szczere zdziwienie.

-Em... Siema, stary - zaczynam - Mógłbyś wpaść do nas? Do hotelu.

-Coś się stało?

-Nie... Po prostu przyjdź, dobra? - warczę. Okey, to nie zabrzmiało zbyt miło. Czuję palące spojrzenie Mirandy - Proszę - wycedzam, mimo że kosztuje mnie to wiele siły.

-Ok. Zaraz będę. - mówi Ryan i się rozłącza.

-Zadowolona? - pytam Mirandę, odkładając telefon.

-Dumna - uśmiecha się delikatnie. 

Marszczę czoło w niezrozumieniu. Była ze mnie dumna?

-Nie chcę, żebyś tracił przyjaciół przeze mnie. - wyjaśnia.

-Ty też jesteś moją przyjaciółką - mamroczę. - A Ryan nie miał prawa się tak o tobie wyrażać...

-Justin - przerywa mi - Skończ. Koniec, okey? Przeprosisz go, wymienicie braterski uścisk i wszyscy będziemy żyć w zgodzie.
-Maleńka, jestem pod wrażeniem twojego dobrego serca. To o mnie dbasz...

-Zamknij się - chichocze i zauważam, że delikatnie się rumieni.

Jest taka piękna.

Obserwuję ją jak łapie pilot od telewizora i przewija kanały, w poszukiwaniu czegoś ciekawego. To śmieszne, że zauważam u niej takie szczegóły, jak przegryzienie wargi, gdy się skupia albo delikatnie wysunięty czubek języka, gdy się zamyśla.

W końcu zostawia jakiś babski serial, który ani trochę mnie nie rajcuje, ale jestem zmuszony go oglądać.

Pół godziny później rozlega się pukanie do drzwi. Zrywam się z kanapy i podchodzę do drzwi, otwierając je na oścież.

-Miranda - słyszę pisk, a przed oczami migają mi ciemne włosy. Zanim zdążę mrugnąć, Madison omija mnie i rzuca się na szyję Mirandy.

Zupełnie jakby nie widziały się dwa lata.

Spoglądam na Ryana, który stoi w progu z rękami w kieszeniach swojej bluzy. Przybiera obojętną pozę. Jego nos jest trochę siny - skutek mojego uderzenia.

Ruchem głowy każę mu wejść do środka. Nawiązuję kontakt wzrokowy z Mirandą. W jej oczach na prawdę widzę dumę.

-Dobra, stary zachowałem się, jak totalny bezmózg. Sorry za hmm... za to, że cię uderzyłem - krzywię się. Nigdy dość dobrze nie wychodziły mi przeprosiny.

-Nie ma sprawy, JB. Nawet prawie o tym zapomniałem - uśmiecha się i klepie mnie w plecy.

-Zobacz, nasi chłopcy się pogodzili. To takie słodkie - piszczy Madison. Miranda posyła nam szeroki uśmiech.

-Idziecie z nami pozwiedzać Paryż? - proponuje Ryan.

-Pójdziemy sami - uśmiecha się przepraszająco Miranda, odpowiadając za mnie. Patrzę na nią zaskoczony.

-Okey, to chodź, przystojniaku -Madison łapie za rękę Ryana i ciągnie go w kierunku drzwi - Państwo młodzi, chcą być sami.

Ryan się śmieje, macha nam i wychodzi razem z wyszczerzoną Maddy.

-Czemu nie chciałaś iść z nimi? - odwracam się do blondynki.

-Może nie miałam ochoty? - podsuwa z tajemniczym uśmiechem.

-Szczerze? Też nie miałem - przyznaję, sprawiając że dziewczyna wybucha śmiechem. - Zbieraj manatki. Mamy jeszcze trochę czasu do koncertu. Pokażę ci moje tajemnicze miejsca.

-Boję się? - unosi brwi.

-Powinnaś - śmieję się.

-A pójdziemy coś zjeść? - pyta z wyraźną prośbą.

-Boże maleńka, kocham cię.

___________________

UPS, Justinowi chyba coś się wymsknęło hihihi

Niezbyt mi się podoba ten rozdział :( Ale obiecuję, że przy następnym się postaram ;)

Życzę wam miłego wypoczynku przez ten długi weekend, myszki!








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top