26. ▶Jestem beznadziejny◀
Pierwszy raz w życiu, nie wiedziałam, co czuję.
To nawet ból głowy nie był. Bardziej jakby ktoś zresetował mi mózg cholernie ostrą maszyną.
Nic nie pamiętam. Jedyne, co pozostało w mojej głowie, to obraz mnie wchodzącej do tego obrzydliwego klubu i ten wstrętny facet mnie dotykający.
O mój Bo...
Wyskakuję z łóżka i w ostatniej chwili dobiegam do łazienki. Pochylam się nad sedesem i wymiotuję.
Jest mi tak cholernie nie dobrze, a nawet tego wcześniej nie wiedziałam. Dopiero gdy przypomniałam sobie ostatnie wydarzenia.
Wymiotuję drugi raz i mam wrażenie, że zwracam wszystko ze wczorajszego dnia. Wszystkie złe wspomnienia.
-Maleńka, w porządku? - w drzwiach pojawia się Justin. Na jego twarzy maluje się lekka panika.
Cóż, pewnie to nie codzienny widok mnie, prawdopodobnie wyglądającej jak trup i klęczącej nad sedesem.
-Nie - z mojego gardła wydobywa się szorstki, słaby głos.
-Chodź - chłopak podchodzi do mnie i łapie mnie za ramiona, stawiając do pionu. - Dam ci jakąś tabletkę.
Kiwam głową i pozwalam się wyprowadzić z łazienki do salonu.
Siadam na kanapie i czekam, dopóki Justin nie podaje mi małej, białej tabletki. Nawet nie pytam, od czego to jest. Po prostu bez zastanowienia połykam.
-Więc... - Justin siada w fotelu na przeciwko mnie i skupia na mnie swój wzrok. - Co ci do diabła strzeliło do tej ślicznej główki, że poszłaś do tego pieprzonego klubu?
Ślicznej główki?
Próbuję zignorować dziwne kołotanie w sercu.
-Poszłam tam za tobą - wzruszam ramionami - Czemu właściwie nic nie pamiętam?
-Ktoś dał ci narkotyk. Zgaduję, że ten typ, z którym się obściskiwałaś.
Narkotyki?
Obściskiwałam się?
Jezusie przenajświętszy.
-Nie... - urywam, bo tak właściwie nie wiem, co mam powiedzieć. - Nie obściskiwałam się. - wypalam w końcu.
-Cóż, wyglądało to inaczej - marszczy brwi Justin.
-Jesteś zazdrosny? - uśmiecham się głupio.
-Nie, bo wydaję mi się, że dostał to na co zasłużył. Postarałem się, żeby go mamusia nie poznała.
Oddech więźnie mi w gardle. Oszołomiona patrzę na blondyna, chcąc wierzyć w to, że kłamie.
-Nie możesz tak po prostu wszystkich bić... - wzdycham.
-Wczoraj ci się podobało - zaszczyca mnie chytrym uśmieszkiem. - Śmiałaś się z tego, co więcej chciałaś mnie wynagrodzić.
-C-co ch-h-c-ciałam z-zrobić? - dukam.
-Myślę, że chciałaś, żebym cię przeleciał. Zresztą sama się mnie o to spytałaś.
Czuję jak moje policzki płoną. Są jak prawdziwe ognisko, serio. Pieprzony grill.
Nie mogłam się tak zachowywać. No błagam, Justin sobie żartuje.
-Zrobiłaś mi malinki - fuka na mnie oskarżycielsko, ale z jego twarzy nie znika uśmiech. Odchyla głowę do tyłu i pokazuje szyję, na której cholera są te malinki.
O mój pieprzony Boże.
Mam ochotę stąd uciec. A szczególnie uciec od rozbawionego spojrzenia Justina.
-C-czy z-zrobiłam coś jeszcze? - pytam. Muszę wiedzieć, muszę. I tak już gorzej być nie może.
Chyba.
-Oprócz tego, że wsadzałaś swoje ręce do moich spodni, to chyba nic takiego - wyszczerza się.
Jeśli kiedykolwiek usłyszę słowo "narkotyki" to przysięgam, że zacznę krzyczeć i gryźć, bo już do końca życia będzie mi się kojarzyło z tą sytuacją i moimi jakże "mądrymi" zachowaniami.
Podciągam nogi do góry i obejmuję je rękami. Chowam twarz w kolanach i modlę się, żeby jakimś magicznym sposobem zniknąć.
-Hej - wzdrygam się, kiedy czuję dłoń Justina na nodze. Nawet nie wiem, kiedy znalazł się obok mnie. - Nie ma się, co wstydzić.
Podnoszę głowę i nasze spojrzenia się spotykają.
-Jeśli o mnie chodzi, to nie jestem obrażony, wręcz przeciwnie. Po prostu nie chciałem nic robić, kiedy ty byłaś mało świadoma. Lubię... hmm... dobrze wszystko czuć.
-O jezu, dzięki wielkie - warczę sarkastycznie - To takie niesamowite z twojej strony.
Justin śmieję się krótko i nagle poważnieje. Łapie mój wzrok i mogę zauważyć jak zaciska szczękę.
-Nie pamiętasz kompletnie nic? - pyta.
-Nie - marszczę brwi.
-Dobrze - blondyn kiwa głową i ucieka spojrzeniem.
-Jak to dobrze? Justin, przysięgam, że jeśli zrobiłeś coś ze mną, kiedy byłam nieświadoma to...
-Miranda, cholera! - krzyczy, przerywając mi - Za kogo ty mnie masz? Oczywiście, że nic nie zrobiłem.
-Pamiętaj, że to byłby gwałt, a za to jeśli dobrze pamiętam, siedzi się w więzieniu.
Spogląda na mnie z typową miną "serio?" i nagle przysuwa się do mnie bliżej.
-Ciągle nie powiedziałaś mi, czemu tam poszłaś - patrzy na mnie sceptycznie.
-Mówiłam, że za tobą - wzruszam ramionami.
-To nie jest powód - przekrzywia zabawnie głową.
-Dobra - wzdycham - Dostałam ataku paniki, kiedy zobaczyłam, że cię nie ma. Bałam się, że coś zrobisz.
-Co miałbym zrobić?
-Nie wiem. Po prostu miałam takie uczucie.
Justin zaciska usta w wąską kreskę i wbija wzrok w moją twarz. Po chwili wyciąga ręce i obejmuje nimi moje ciało. Momentalnie dostaję dreszczy, wywołanych jego dotykiem. Justin wciąga mnie na swoje kolana, a ja orientacyjnie wtulam się w jego pierś.
-Czy to przez to, że wczoraj się tak zachowywałem? - pyta cicho, a ja słyszę wyraźny smutek w jego głosie.
-Chyba tak - decyduję się powiedzieć prawdę, mimo że boję się, że go zranię. - Nigdy nie widziałam cię takiego wściekłego.
Czekam aż coś powie, ale on zawzięcie milczy, jakby zastanawiając się nad moimi słowami.
Nie chciałam go okłamywać. Pobicie Ryana i groźba śmierci z ust Justina ciągle były wyraźnym wspomnieniem w moim umyśle. Zamykałam oczy i widziałam jego zaślepione furią oczy.
-Miałem kiedyś problemy - mówi nagle Justin, a ja zamieram, wstrzymując oddech. - Nawiedzały mnie ataki złości. Sprawienie, żebym był zły, było tak łatwe, jak posmarowanie kromki chleba masłem. Szybko wpadłem w wściekłość. Potrafiłem niszczyć wszystko wokół, a nawet czasem niszczyłem siebie. Często brałem zapalniczkę i podpalałem sobie skórę. Lubiłem czuć ten ból. Sądziłem, że na niego zasługuję. Że jestem beznadziejny.
Nie wiem, co powiedzieć. Mam wrażenie jakbym wracała myślami do przyszłości.
"Jestem beznadziejny "
Czuję jak moje serce zaczyna bić w panice. Zaczynam dusić się wspomnieniami. Próbowałam się od nich odciąć, ale teraz powracają, wysysając ze mnie całą energię. Czuję jak po policzku spływa mi łza.
*retrospekcja*
2 lata temu
Klęczę na podłodze, a po mojej twarzy spływa tysiące łez. Nie mogę powstrzymać drżenia rąk, kiedy opatrywuję rany ciemnowłosego chłopaka. Jego twarz to kamienna posadzka. Nie malują się na niej żadne emocje.
-Obiecałeś, że więcej tego nie zrobisz. Mówiłeś, że już jest dobrze. Powtarzałeś, że wyciągnęłam cię z tego gówna. - mamroczę desperacko pod nosem.
-Tak było - kiwa głową.
-Więc, co się zmieniło, Jack? - pytam, patrząc mu prosto w oczy.
-To jest silniejsze ode mnie. Chcę się ciąć, to mi pomaga. Sprawia, że przestaję myśleć. Zasługuję na to.
Zaczynam szybko kręcić głową i głośno szlochać.
-Hej - odgarnia włosy z mojej twarzy. - Nie płacz. Kocham cię.
-Jeśli mnie kochasz, to przestań się krzywdzić. - krzyczę, odsuwając się od niego.
-Nie mogę - uśmiecha się gorzko - Jestem beznadziejny.
-Nie wiem, czy będę potrafiła kochać cię dalej. Nie wiem, czy dam radę znosić... to wszystko.
Widzę ból w jego oczach i to zgina mnie na pół. Mam wrażenie, że ktoś przeciął mi serce mieczem.
-Miri - szepczę w moją stronę - Kochanie.
-Nie, nie, nie, nie- powtarzam raz za razem i uciekam.
Uciekam jak najdalej od niego, mimo że to mnie zabija. Krok po kroku. Z sekundy na sekundę.
***
-Miranda? - słyszę głos Justina, ale jest dla mnie nie wyraźny, bo w mojej głowie słyszę tylko jeden głos.
Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie.
Czuję jak ciężar tego, co zrobiłam znowu do mnie wraca. Opuściłam Jacka. Zostawiłam go, mimo że obiecałam, że tego nie zrobię. A on nie wytrzymał mojego odejścia.
-Miranda, kurwa co się stało? - słyszę panikę w głosie Justina.
Zaczynam dygotać i czuję jak po policzkach płyną mi łzy.
Wyszarpuję się z objęć blondyna i spadam na podłogę.
-Miranda! - Justin chce pomóc mi wstać, ale uciekam od jego rąk.
Podnoszę się nie zgrabnie i biegnę do łazienki, ale nie zdążam do niej wejść, kiedy czuję jak ktoś zatrzymuje mnie dłońmi zaciśniętymi na talii.
-Maleńka - szepczę Justin, odwracając mnie na przeciwko swojej twarzy - Nie chowaj się przede mną, proszę. Cokolwiek się stało, nie chcę żebyś płakała. To mnie zabija, nie rób tego.
Dotyka mojej twarzy i ociera łzy. Powoli uspokajam się pod jego czułym dotykiem.
Zamieram, kiedy pochyla się i delikatnie muska moje usta. Składa na nich czuły pocałunek, którego zadaniem jest mi przekazać, że mu na mnie zależy.
Widzę to w jego oczach.
Coś między nami się zmienia. Oboje zdajemy sobie z tego sprawę i wcale nas to nie przeraża.
-Powiesz mi, o co chodzi? - pyta.
-Powiem ci.
W jego oczach błyska szczęście, spowodowane tym, że mu zaufałam.
Zrobiłam to i wiem, że nie będę żałować.
*******
Zaszalałam po całości i znowu wstawiam rozdział. Aww, kocham was, że to czytacie. Nawet nie wiecie jaką sprawia mi to radość.
Trochę smutny rozdział, ale bardzo ważny. Jest wstępem do historii Mirandy, którą chciała mieć za sobą, ale która nadal jest przy niej, a nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.
Zdałam sobie sprawę, że ten ich wypad do Paryża jest dość dramatyczny, no ale życie to nie bajka, a fanfiction to dramaty haha
Kocham was, myszki! Komentujcie i głosujcie! Xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top