25.▶ Nie masz ochoty mnie przelecieć?◀
POV: Justin
Nie potrafię spojrzeć w twarz blondynki, której postawa świadczy, że moje słowa ją uraziły.
Nie potrafię też powiedzieć jej, że nie wypowiedziałem ich w złym sensie. Fakt, zrobiłem to w przypływie złości, ale nie miałem na myśli tego, co na pewno sobie pomyślała.
Wkurzyłem się. Dopadła mnie taka wściekłość, kiedy Ryan obraził Mirandę, że nie mogłem jej powstrzymać.
Nie potrafię spojrzeć komukolwiek w twarz, więc decyduję się zostać największym tchórzem na świecie i odwracam się od nich, zmierzając z powrotem do hotelu.
Wchodzę do recepcji, chcąc prosić o kluczyk i czuję jak jakaś mała dziewczynka nagle mnie obejmuje. Zaskoczony spoglądam na nią. Ma słodkie, dziecięce policzki, wesołe niebieskie oczy i kręcone blond włosy. Wygląda na najwyżej 10 lat.
-Justin, Justin, Justin - powtarza jak mantre. Uśmiecham się pod nosem i kucam, by być na przeciwko jej twarzy.
Kurwa, jestem nienormalny, ale ta dziewczynka kojarzy mi się z Mirandą. Jeśli miałbym wyobrażać ją sobie w dzieciństwie, to wyglądałaby właśnie tak.
-Cześć, mała - mówię do niej wesoło.
-Justin - szepczę - Dasz mi fatograf?
Śmieję się cicho pod nosem.
-Autograf, nie fatograf, skarbie - słyszę za sobą. Odwracam się i widzę blond kobietę, najwyraźniej jej matkę - Przepraszam za nią - wydaje się być skrępowana.
-Nie, nic się nie stało - kręcę głową - Jak masz na imię? - pytam się małej dziewczynki.
-Milanda - sepleni.
Krew odpływa z mojej twarzy i prawie upadam na podłogę.
-Miranda cię uwielbia. Jej starsza siostra zaraziła ją twoją muzyką. - wyjaśnia jej mama.
Spoglądam z szokiem na małą Mirandę, a serce bije mi dwa razy szybciej.
Potrząsam głową i próbuję się jakoś ogarnąć.
To tylko śmieszny przypadek.
-Chcesz zamiast autografu zdjęcie, żebyś mogła pochwalić się siostrze? - mrugam do niej.
-Tak! - podskakuje radośnie.
Obejmuję ją i pozuję do zdjęcia, które robi jej mama.
-Dziękuję - kobieta uśmiecha się życzliwie - Cieszę się, że moje córki mają takiego wspaniałego idola.
Kurwa. Totalnie mnie zatyka. Nie jestem ani wspaniały, ani żaden inny. Ciekawe, czy powiedziałaby to gdyby wiedziała, że przed chwilą pobiłem i groziłem śmiercią najlepszemu przyjacielowi.
Czasem ludziom wydaje się, że ktoś jest idealny, tylko dlatego bo pokazują go w telewizji. To stek bzdur. Każdy ma swoje wady. Każdy popełnia błędy. To, że jestem sławny nie oznacza, że jestem idealny. Gdybym był idealny, nie byłbym człowiekiem.
Kobieta z córką odchodzą, a ja biorę klucz z recepcji.
Szybkim krokiem zmierzam do swojego pokoju. Wybieram schody, zamiast windy, bo chcę wyładować emocje.
Wszystkie uczucia, które teraz czuję, zalewają się w jedno i mam wrażenie, że zaraz oszaleję.
Biegnę po schodach, jak najszybciej się da. Skutkiem tego jest szybszy oddech, nad którym nie mogę zapanować, gdy już dochodzę do swojego piętra.
Szukam drzwi, które prowadzą do mojego pokoju z Mirandą.
Po chwili je znajduję i staję jak wryty na widok siedzącej na podłodze osoby. Opiera się plecami o drzwi i posyła mi speszony uśmiech:
-Zapomniałam, że nie wejdę bez kluczy - wyjaśnia Miranda.
Wzdycham i wlepiam spojrzenie w podłogę.
Blondynka wstaje i patrzy, jak otwieram pokój.
-Z resztą myślałam, że już tu będziesz. - kontynuuje.
Wchodzimy do środka, a ja decyduję się odpowiedzieć:
-Coś mnie zatrzymało.
Cholera, to zabrzmiało dość ostro. Wszystko psuję. Jak zwykle.
-Acha..
Biorę głęboki wdech i siadam na łóżku. Opieram łokcie o kolana i wsuwam palce we włosy.
-Czemu za mną przyszłaś? - pytam.
-Czemu sobie poszłeś? - odbija piłeczkę.
-Pierwszy zapytałem - warczę.
-Martwiłam się - przegryza dolną wargę i skutecznie unika mojego spojrzenia.
Śmieję się gorzko i kręcę z niedowierzaniem głową.
-Nie masz o co się martwić - fukam.
Dziewczyna wciąga ze świstem powietrze i wygląda jakby chciała stąd jak najszybciej uciec.
Jestem dupkiem. Zepsułem wszystko, co się da. Kurwa.
Miranda odwraca się powoli i podchodzi do okna. Otwiera drzwi balkonowe i wychodzi na zewnątrz, zostawiając mnie samego.
Dokładnie na to zasługuję. Na bycie samym.
Mam ochotę walić pięściami w swoją głowę.
Każda myśl, o tym że w jakiś sposób zraniłem Mirandę lub sprawiłem, że jest smutna, boli mnie ja cholera. Sprawia, że mam ochotę się ukarać.
Lub po prostu zapomnieć.
Muszę się upić.
POV: Miranda
Siedzę z plecami przyciśniętymi do zimnego betonu, z którego zrobiony jest hotel. Kafelki, które zdobią podłogę balkonu też są zimne. Mam wrażenie, że przez to moje serce też jest zimne.
Nie czuję żadnych szczególnych uczuć.
Gdybym paliła, to pewnie teraz wyciągnęłabym papierosa z kieszeni i patrząc w niebo, zaciągałabym się dymem.
Ale nie palę, więc pozostaje mi jedynie patrzenie się w niebo.
Trwam tak wystarczająco długo, dopóki nie stwierdzam, że nie wytrzymam już tego chłodu, atakującego moje ciało.
Podnoszę się i wracam do pokoju.
Ze zdumieniem spoglądam, że Justina nie ma już w mieszkaniu.
Marszczę brwi zaniepokojona. Dziwne uczucie paniki zalewa moje ciało.
Nie kłamałam, kiedy mówiłam, że się o niego martwię. A teraz skala martwienia się przechodzi powoli w strach.
Wyciągam telefon i wybieram jego numer. Tupię z wściekłości, kiedy rozlega się dźwięk jego komórki. Leży sobie na stoliku.
Zaczynam chodzić w kółko po pokoju, aż w końcu decyduję się zadzwonić, do osoby, która go najlepiej zna.
Odbiera po drugim sygnale:
-Co tam?
-Ryan, posłuchaj Justin zniknął - mój głos drży. Muszę wziąć kilka głębokich oddechów, aby się uspokoić.
-Sprawdź bar. Powinien być jakiś w hotelu.
Kiwam głową, mimo iż wiem, że chłopak tego nie widzi.
Nie chcę mu już przeszkadzać, bo wiem że pojechał z Maddy zwiedzać Paryż. Tak jak ja miałam z Justinem.
Wybiegam z pokoju i zaczepiam pierwszego lepszego mężczyznę, który ma plakietkę pracownika hotelu.
-Przepraszam, czy jest tu jakiś... yhym... bar?
Spogląda na mnie dłuższą chwilę, jakby chciał się upewnić, czy pytam serio, czy może żartuję.
-Nasz hotel ma na - 1 piętrze bardzo popularny klub - wyjaśnia,a ja czuję się jak idiotka.
Mamroczę pod nosem podziękowania i znikam mu jak najszybciej z oczu.
Wsiadam do windy i wciskam guzik - 1.
Patrzę kątem oka w lustro, jak wyglądam i przeklinam siebie w myślach. To na pewno nie jest strój do klubu.
Winda się zatrzymuje i wysiadam. Od razu uderza mnie głośna, klubowa muzyka. Idę wąskim korytarzem i otwieram dość masywne drzwi. Moim oczom ukazuje się ogromne pomieszczenie z równie dużą ilością ludzi. Skaczą, tańczą, śpiewają. Miliony kolorów spływąją z sufitu na bawiące się towarzystwo.
Próbuję się przepychać między ludźmi, ale jest to cholernie trudne. Każdy wydaję się być w jakimś amoku, który sprawia że myślą tylko o dobrej zabawie.
Nagle uderza we mnie prawda.
Są pod wpływem narkotyków.
Ktoś łapie mnie za biodra i przysuwa do siebie. Piszczę, kiedy znajduję się na przeciwko obcego mi chłopaka. Jego twarz jest tak blisko mojej, że czuję jego oddech, śmierdzący alkoholem.
-Chcesz się wyluzować, mała? - jego wargi wykrzywiają się w uśmiechu. Próbuję się mu wyrwać, ale to powoduje że ściska mnie jeszcze mocniej, wbijając agresywnie palce w biodra. Do oczu napływają mi łzy.
-Puść mnie - mój głos jest obcy i słaby.
Chłopak chichocze i przysuwa mnie do siebie jeszcze bliżej. Nasze klatki piersiowe się stykają. Czuję jak jego ręce powoli przemieszczają się po moim ciele i zatrzymują na pośladkach.
-Masz - wsuwa mi do ręki szklankę wypełnioną dziwną cieczą. Kręcę przecząco głową, ale to sprawia że on wpada w wściekłość. Wyrywa mi szklankę i przystawia do ust. Chcę się wyrwać, ale plecami natrafiam na innych ludzi. Jest tu taki ścisk, że ledwo można oddychać. Chłopak otwiera moje usta drugą ręką i wlewa płyn do ust. Zaczynam się krztusić. Nagły gorąc rozpala moje gardło, sprawiając że moje ciało płonie.
Ręce nieznajomego przenoszą się z powrotem na moje pośladki i zmuszają mnie to okrutnego poruszania się w rytm muzyki.
Kilka razy jego usta muskają moją szyję, później obojczyki.
Mija kilka sekund, a w mojej głowie zaczynają wybuchiwać fajerwerki.
Czuję się rozluźniona i nagle zapominam o wszystkich problemach.
Dopóki para silnych rąk mnie nie odciąga, a potem znajoma sylwetka nie rzuca się na mojego partnera do tańca.
Nie wiem, czemu ale bawi mnie, że Justin go bije. Uderza go pięściami w twarz z taką siłą, że pewnie by go zabił, gdyby go ktoś nie odciągnął.
Potem jego rozwścieczony wzrok skupia się na mnie. Mimo, że jest zły, nadal ma te słodkie, czekoladowe oczy, które można by było zjeść, mniam.
-Hejjjj, skarbie - obejmuję go ramieniem.
-Kurwa - rzuca, a mnie z jakiegoś powodu śmieszy przekleństwo w jego ustach i zaczynam chichotać jak wariatka.
-Naćpałaś się? - pyta się, a jego pierś faluje ze złości.
-Co zrobiłam? - śmieję się.
Obejmuje mnie i delikatnie popycha:
-Wracamy - wyjaśnia.
Uśmiecham się do niego z nad ramienia, a on posyła mi ponure spojrzenie.
Chwilami tracę świadomość i nawet nie wiem, kiedy znajduję się w windzie. Opieram się o Justina i chowam twarz w jego klatce piersiowej. Wciągam jego intensywny zapach i zaczynam się bawić rąbkiem jego bluzki.
-Co ty robisz? - odsuwa mnie odrobinę, a ja patrzę mu w oczy, niewinnie przegryzając wargę.
-Nic, co by ci się nie spodobało.
Wiem, że wytrącam go tymi słowami z równowagi i znowu mam ochotę się śmiać.
To takie zabawne.
Gdy winda staję, Justin bierze mnie na ręce i zanosi do pokoju. Pozwalam mu się położyć na łóżku, a gdy chce się odsunąć, przyciągam go gwałtownie za koszulkę.
-Miranda - zwraca się do mnie.
Wsuwam dłonie pod jego koszulkę i ostrożnie badam jego świetnie zarysowane mięśnie.
-Przestań - dyszy, a ja jednym ruchem ściągam mu ją przez głowę. Popycham go na łóżko i wdrapuje się na niego, siadając na jego biodrach.
Powoli zaczynam całować jego szyję, patrząc mu przy tym prosto w oczy. Schodzę pocałunkami coraz niżej. Całuję jego każdy milimetr ciała na klatce piersiowej. Nie zostawiam ani jednego miejsca pustego.
Jego pierś faluje, a z ust dobiega głośny i przyśpieszony oddech.
-Podoba ci się, co? - uśmiecham się do niego.
Nie odpowiada, tylko patrzy się na mnie bez ruchu.
Zahaczam palcami o jego spodnie i jednym, szybkim ruchem odpinam guzik.
Moja ręką leniwie wsuwa się za materiał dżinsów, a Justin łapie głośny wdech.
-Kurwa - zrywa się nagle i staje obok łóżka, zapinając spodnie. - Jesteś naćpana, nie myślisz racjonalnie.
Zaczynam się głośno śmiać:
-Nie masz ochoty mnie przelecieć? - unoszę brwi do góry.
Justin przełyka głośno ślinę i zaczyna kręcić głową:
-Jeśli mam być szczery, to mam, ale chcę to zrobić, jak nie będziesz pod wpływem narkotyków, więc jak jutro wytrzeźwiejesz, to możemy o tym pogadać. - mimo znaczenia tych słów, wypowiada je ostrym tonem, który sprawia, że drżę.
-Jesteś dość nudny - mamroczę.
-Połóż się spać - warczy.
-A ty?
-Położę się pod warunkiem, że nie będziesz się do mnie dobierała, jak jakaś napalona akademiczka.
-Okey, obiecuję - śmieję się cicho. Opadam na poduszki i czekam, aż Justin do mnie dołączy. Materac ugina się pod jego ciężarem i po chwili czuję jak jego ręce obejmują moje ciało.
Otula nas przyjemna cisza i kiedy już myślę, że zasnął, a moje oczy też zaczynają się kleić, słyszę tuż przy swoim uchu:
-Przepraszam, że jestem takim dupkiem.
Nie poruszam się, bo wydaje mi się, że powie coś więcej. Nie muszę czekać długo, bo po chwili rozlega się :
-Myślę, że zacząłem się w tobie zakochiwać.
××××××××××××××××××××××××
Powróciłam! W ramach dość długiej nieobecności macie trochę dłuższy rozdział, niż zwykle. To był najgorszy tydzień w moim całym życiu. Serio. Nawet nie miałam siły myśleć o tym ff.
Ale mam dobrą wiadomość. W najbliższym czasie nie zrobię już takiej przerwy. Mam teraz mnóstwo czasu, a także powróciła wena na to opowiadanie.
Jeśli ktoś jeszcze nie zajrzał na mój profil, to serdecznie zachęcam do czytania Black Heart. Bardzo mi na tym zależy!
Do następnego rozdziału, myszki. Trzymajcie się! 💕
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top