18.▶Wszystkiego najlepszego, Jus◀

Miałam krótko mówiąc przechlapane.

Przez całą drogę do domu, zastanawiałam się, czemu Katy wparadowała z samego rana do mieszkania Madison, a teraz miałam okazję się tego dowiedzieć.

-Kto ci pozwolił nocować u koleżanki?! - słyszę na powitanie wściekły głos matki.

Mam ochotę walić głową o ścianę. Chyba nie będzie mi teraz robić o to awantury?

-Wysłałam ci sms - wyjaśniam.

-Odpisałam? Nie! A wiesz co to znaczy? Że się nie zgodziłam!

Przewracam oczami.

-Mam prawie osiemnaście lat! - tracę cierpliwość. Ile razy jej to powtarzałam, a ona i tak nie zdawała sobie z tego sprawy?

-Ale nadal jesteś na moim utrzymaniu!

Nie mogę już tego dalej słuchać. Odwróciłam się i bez słowa idę do swojego pokoju.

-Przywiózł cię Justin? - słyszę cichy szept mojej siostry, która czai się w korytarzu.

-Tak - kiwam głową. Dziewczyna piszczy i podskakuje, pokazując swoje podekscytowanie.

-On jest taki słodki - wzdycha.

-Jak kto patrzy - wzruszam ramionami.

-Przykro mi, że mama znowu na ciebie nakrzyczała. Próbowałam cię ostrzec, no ale...

-Wiem, Katy. Spoko, to nic nowego - uśmiecham się do niej.

Już chcę wejść do swojego pokoju, kiedy blondynka wymija mnie i sama się do niego wyciska. To by było na tyle, jeśli chodzi o to, żebym mogła sobie poleżeć w samotności.

-Jakie masz jutro plany? - zaczyna Katy, siadając na moim łóżku.

-Żadne? - marszczę brwi.

-Ale że co? Justin cię nigdzie nie zaprosił?! - moja siostra wydaje się być głęboko wstrząśnięta.

-O co ci chodzi? - pytam.

-On ma jutro urodziny!

Gwałtownie wciągam powietrze, wydając przy tym dźwięk syczenia.

Urodziny? Serio?

-Acha - mamroczę.

-Acha? Tylko tyle? Miranda zepnij poślady i wykaż trochę energii. Twój sławny, o którego biją się laski, przyjaciel ma jutro urodziny! Nie sądzę, żeby zwykłe "acha" było tu dobrą reakcją.

Mrużę oczy. Czuję coś dziwnego. Jakby zawiść, że Justin nie wspomniał mi ani słowem o swoich urodzinach. Rozumiem, że nie jesteśmy jakimiś najlepszymi przyjaciółmi, ale mógł mi powiedzieć.

A może nie chciał mi powiedzieć?

Zaciskam zęby w złości i wskazuję ręką drzwi:

-Daj mi spokój - mówię.

-Mira...

-Po prostu daj mi spokój! - wydzieram się, a Katy podskakuje, przestraszona moim wybuchem. Wzdycha i wstaje z łóżka.

-Radzę ci do niego zadzwonić - mówi, zanim wychodzi z pokoju.
Zostawia mnie samą ze swoimi myślami. Po głowie chodzą mi różne pomysły, co zrobić z faktem urodzin Biebera, ale żaden z nich nie jest wystarczająco dobry.

Idę pod prysznic z nadzieją, że zimna woda doda mi trochę myślenia. Ale staje się odwrotnie. Mam wrażenie, że wraz z płynącą wodą, ulatniają się moje wszystkie pomysły.

Zakładam najwygodniejsze z wszystkich ubrań w mojej szafie i łapię w ręce swój laptop.

Jak zwykle nie zawodne Google daje mi możliwość sprawdzenia, jak Justin będzie świętować swoje urodziny. Wielka impreza urodzinowa Biebera w Kalifornii, na której pojawią się setki sławnych osób.

No to przynajmniej dowiedziałam się, że ten kretyn jedzie z powrotem do Los Angeles.

Zamykam z trzaskiem laptop i ze złością wpatruję się w ścianę.

Czemu tak bardzo irytuje mnie fakt, że Justin mnie olał? Przecież sama tego chciałam. Wręcz marzyłam o tym, żeby chłopak się ode mnie odczepił.

Prawda była znacznie inna. Mimo, że raniła bezwzględnie moje ego, nie mogłam przed nią uciec.

Nie chciałam, żeby Justin dał mi spokój. Nawet jeśli grałam przed nim nie dostępną, to jakimś sposobem go polubiłam.

Naprawdę to się stało. I przyznaję się do tego.

Lubię Justina Biebera. Co oczywiście nie oznacza, że przestał mnie irytować.

Biorę do ręki telefon i wybieramy nie dawno zapisany numer :

-Miranda? To szokujące, że dzwonisz - rozlega się głos chłopaka po drugiej stronie słuchawki.

-Ryan, mam do ciebie prośbę - mówię.

-Zaczynam się bać - zachichotał.

-Wybierasz się jutro na imprezę Justina?

-To chyba oczywiste, że tak.

No tak, ale ze mnie idiotka. Przecież to najlepszy kumpel Biebera, musi iść.

-Czemu pytasz? - zachęca mnie do mówienia Ryan.

-Zawiózłbyś mnie tam?

********************

-W życiu nie założę tej kiecki - krzywię się patrząc na czerwoną kreację w rękach Katy.

-Jest idealna - wzdycha moja siostra. - Akurat w tych sprawach, powinnaś mi zaufać.

Nie jestem tego do końca przekonana, ale nie zamierzam się z nią spierać.

Wyrywam jej z ręki sukienkę i idę do łazienki się przebrać.

Ukradkiem spoglądam w lusterko i mimowolnie się krzywię. Dzisiejszej nocy nie mogłam spać, ponieważ w kółko myślałam o tym, że zrobię najglupszą rzecz, jaką się da. A teraz widać niestety efekty w postaci sinych worów pod oczami.

Sukienka w najbardziej krzykliwej czerwieni, jaką kiedykolwiek widziałam jest strasznie obcisła i ledwo sięga mi za połowę uda.

-Ukradłaś to jakiejś striptizerce? - pytam Katy, wychodząc ubrana.

Dziewczyna cmoka z satysfakcją, obserwując mnie od stóp do głów.

-Wyglądasz świetnie. Ile bym dała, żeby zobaczyć minę Justina na twój widok  - przekrzywia głowę i patrzy na mnie z dumą.

-Nie czuję się w niej dobrze - narzekam.

-Uwierz mi, jak zobaczysz minę Justina, to nic ci już nie będzie przeszkadzać - uśmiecha się głupawo.

-Ta pewnie - mamroczę.

-Nie mogę się doczekać, aż poznam Ryana Butlera! - klaszcze w dłonie Katy.  

Przewracam oczami. Katy zaczyna już wariować, odkąd poznała prawdę.

-Teraz trzeba zrobić coś z tym twoim sianem - przekrzywia głowę.

-Dzięki - rzucam z sarkazmem i dotykam końcówek swoich włosów.

Katy łapie w ręce lokówkę.

-Naprawdę jest to konieczne? - pytam.

-To już dawno było konieczne.

Wzdycham i decyduję poddać się metamorfozie mojej siostry.

Nie całą godzinę później, pełnej kręcenia moich włosów i nakładania na moją twarz kosmetyków, moje cierpienia zostają zakończone.

Powoli podchodzę do lustra. Serce mi zamiera na widok efektu końcowego.

Po drugiej stronie stoi dziewczyna z pięknymi, długimi blond włosami, opadającymi falami na jej ramiona, czerwona kiecka uwydatnia jej figurę, pomalowane na ciemno oczy, kuszą i powiększają oczy.

To ja. I jestem ładna. Wyglądam jak jakaś modelka.

-Rany, Katy- nie wiem, co powiedzieć.

Moja siostra stoi dumnie wyprostowana i obserwuje swoje dzieło.

-Podoba się?

-Chcę być taka na zawsze - mówię szczerze.

-Nie musisz być. Jesteś piękna nawet bez tony tego cholerstwa - uśmiecha się delikatnie Katy.

Unoszę zaskoczona brwi. Moja siostra zazwyczaj nie mówi mi takich rzeczy.

-Dziękuję - mówię cicho.

-Masz szczęście, że akurat dzisiaj mama wyjechała na spotkanie biznesowe do innego miasta. - zmienia temat Katy.

Tak, mam. Gdyby matka była w domu, w życiu bym nigdzie nie wyszła. Prawdopodobnie nawet do sklepu za rogiem. 

Nagle rozlega się dzwonek do drzwi. Katy wydaje z siebie pisk i rzuca się do biegu. Słyszę jej tupot stóp, gdy zbiega po schodach.

Idę za jej śladem, tylko o wiele wolniej. Parskam śmiechem na widok stojącego w drzwiach Ryana, na którym wisi Katy, przytulając go mocno.

-Z początku myślałem, że pomyliłem domy i nie chcący zapukałem do jakiegoś psychiatryka - rzuca chłopak, na mój widok.

-Ej - jęczy Katy, odsuwając się od niego.

-To moja siostra, Katy- śmieję się.

-Cóż, przynajmniej wita milej niż ty - krzywi się. - Woa! Miranda? Czy to na pewno ty?! - Ryan otwiera szeroko oczy.

-Cudna, prawda? - ekscytuje się Katy.

-Miranda, tam będzie wiele gwiazd, ale to ty będziesz tam błyszczeć - wyszczerza się Ryan.

-Dzięki - chichoczę i nie mogę powstrzymać rumieńca wpełzającego na moje policzki.

-Tylko żadnych mi tu małych podrywów - rzuca Katy do Ryana - Ona jest Justina.

-Katy! - warczę.

Ryan wybucha śmiechem i mruga do mojej siostry.

-Ma się rozumieć, panno Belieber.

-Możemy już kurde jechać? - irytuję się.

Chcę już jechać, zanim Katy palnie następną głupotę.

-Jak sobie królewna życzy - mówi Ryan i teatralnie się kłania.

-Nazwij mnie jeszcze raz królewną, to przysięgam, że wydrapię ci żywcem oczy.

-Cała Miranda. Szczera do bólu - posyła mi szeroki uśmiech.

Macham Katy na do widzenia, a Ryan schyla się i cmoka ją w policzek. Dziewczyna wygląda jakby miała zaraz odlecieć. 

-Twoja siostra jest urocza - stwierdza Ryan, gdy wsiadamy do jego czarnego mustanga.

-Taaa, totalne przeciwieństwo mnie- wzdycham.

-Z tym akurat muszę się zgodzić - kiwa głową ze śmiechem. 

*********************

Każdy chciałby kiedykolwiek odwiedzić Los Angeles. Same przebywanie w tym mieście sprawia, że czujesz się jak gwiazda.

-Podoba ci się? - uśmiecha się Ryan, gdy przemierzamy ulicę jednego z najbardziej znanych miast w USA.

-Niesamowicie - przyznaję.

-Padniesz, jak zobaczysz  miejsce imprezy - mówi Ryan.

Wiedziałam, że to miał być dom Justina. Jeden z wielu, a jak zgadywałam pewnie ten z największych.

Kilka minut później Ryan zatrzymuje się na wielkim parkingu, a ja szeroko otwieram buzię:

-To jest cholerny pałac! - piszczę. 

-W takim razie, Bieber to cholerny król - śmieje się chłopak.

Nie mogę wyjść z podziwu nad wielkim domem, którego widok mam przed sobą. Wydaje się być zbudowany z samych szyb. Okalają go drzewa. 



- Ja pierdole - mamroczę.

-Nieźle się urządził, co? Budowali mu ten dom dwa lata - rzuca Ryan.

Wychodzimy z auta, a ja rozglądam się uważnie. Parking jest już wypełniony samochodami, ale brak na nim żadnej żywej duszy, oprócz ochroniarzy, którzy rzucają nam dziwne spojrzenia. 

-Siema - Ryan macha w kierunku ochroniarzy. Mężczyźni nie wykazują choćby krzty emocji. 

-Czemu każdy ochroniarz jest taki sztywny? - pytam.

-Płacą im za to - wzrusza ramionami Ryan. - Chodź, impreza się już zaczęła.

Ryan ma rację. Gdy tylko zbliżamy się do wielkiego budynku bliżej, zaczyna słychać muzykę. 

Przy wejściu stoi Kenny, a ja mimowolnie uśmiecham się drwiąco. 

-Ryan - rzuca czarnoskóry na widok chłopaka, a potem jego spojrzenie przenosi się na mnie - Miranda.

-Hejka - mamroczę.

Ochroniarz wpuszcza nas do środka. Krzywię się, widząc masę ludzi, ubranych jak gwiazdy. Czekaj.... to są gwiazdy.

Momentalnie zaczynam żałować, że tu przyszłam. Co mi w ogóle strzeliło do głowy?!

-Miranda - woła mnie Ryan. -Chodź, a nie stoisz na środku.

Idę grzecznie za chłopakiem, patrząc jak wita się z większością osób. Niektórych kojarzę , a niektórych widzę po raz pierwszy na oczy.

-Miranda! - słyszę pisk jakiejś dziewczyny. W tłumie migają mi  ciemne włosy i po chwili ktoś łapie mnie za ramię. 

-Cześć Kylie - śmieje się nerwowo na widok przyjaciółki Justina. 

-O mój Boże! Wyglądasz oszałamiająco! - krzyczy. -Musisz kogoś poznać! - łapie mnie i ciągnie za sobą. Tracę z oczu Ryana, tym samym będąc na łasce Kylie. 

-To Kendall - przedstawia mnie podobnej do siebie dziewczynie. - Moja siostra.

-Heeeeej - witam się - Miranda.

Kendall uśmiecha się szeroko i podaje mi rękę:

-Wydajesz się spięta. Chodźmy się czegoś napić - podsuwa brunetka.

Rozszerzam oczy w zaskoczeniu, ale nie protestuję.

Idę z Kylie i Kendall do jednego z barów. 

-Trzy  tequile poprosimy - zamawia Kylie.

Po chwili barman stawia przed nami nasze drinki, a ja od razu sięgam po swojego.

-Zapomnij - ktoś wyrywa mi z ręki szklankę i odstawia ją na blat stolika - Ostatnim razem, jak piłaś to miałem z tobą cholerne kłopoty.

Odwracam się i staję twarzą w twarz z Justinem Bieberem.

POV: Justin

Odkąd Ryan powiedział mi, że przyjechał tu z Mirandą, a ona teraz znikła gdzieś z Jennerkami, od razu zacząłem jej szukać. 

Znalazłem ją przy barze i od razu poczułem jak robi mi się gorąco. 

Wyglądała  zajebiście seksownie. Ale był mały problem. Nie wiedziałem, co ona tu robiła.

-Nie zakażesz mi pić. Nie jesteś moim ojcem - przewraca oczami.

Cholera. Ta pieprzona czerwień jej sukienki zbyt mocno na mnie działała. O wiele łatwiej by było, gdyby ją zdjęła...

-O! Justin! Wszystkiego najlepszego, kochanie! - wtrąca Kendall i obejmuje mnie ramieniem. 

Niech one znikną. Najlepiej niech znikną wszyscy ci ludzie i niech zostanę z Mirandą sam na sam. 

-Idziesz ze mną - warczę pod nosem i łapie blondynkę za rękę.

-Puść mnie! -szarpie się Miranda.

Ciągnę ją w stronę schodów i zmuszam ją do wejścia na górę.

Szukam jakiegoś pustego pokoju i wciągam ja do niego.

Sam na sam.

Świetnie. Nawet lepiej niż świetnie.

-Co ty kurwa robisz?! - wrzeszczy blondynka.

Uśmiecham się łobuzersko pod nosem.   

-Nie krzycz na jubilata, proszę cię - przekomarzam się z nią.

Dziewczyna mruży oczy i patrzy na mnie bez słowa.

-Po co tu przyjechałaś? - decyduję się zacząć temat. 

-Żeby powiedzieć ci"wszystkiego najlepszego"?  - uśmiecha się chytrze blondynka.

-Maleńka, w życiu ci nie uwierzę. Gadaj albo pobawimy się inaczej.

Miranda parska śmiechem:

-Pobawimy się inaczej? Mam się bać? Zabrzmiało jak groźba - śmieje się .

Szybko do niej podchodzę i popycham ją na ścianę, przysuwając się do niej swoim ciałem.

-Bo to była groźba - mruczę, kilka milimetrów od jej ust. - Co mi dasz na urodziny?

-Chyba żartujesz. - dziewczyna delikatnie kładzie swoje dłonie na mojej klatce piersiowej. - Co ja zwykła dziewczyna może dać Justinowi Bieberowi, który ma wszystko, na urodziny?

 -Wiele - uśmiecham się dwuznacznie.

-Jesteś spierdolony - śmieje się dziewczyna. 

-Wiem, maleńka. Ale wiesz co? Coś mi jednak możesz dać...

-Co....?

Nie daję jej dokończyć, tylko wbijam się wargami w jej usta. Dziewczyna ani przez chwilę się nie waha i oddaje mi pocałunek. 

Tak czy siak, wiedziałem, że to nastąpi od razu jak zobaczyłem ją w tej sukience. Nie mogłem tak po prostu być obojętny na to, że Miranda wygląda jak bogini. 

Uwielbiam sposób w jaki mnie całuje. Jakby chciała zabrać mi każdy oddech. Jej gwałtowność i złość, tylko mnie zachęcają do dalszych kroków. 

Dziewczyna jęczy, kiedy delikatnie gryzę jej dolną wargę. Pocałunkami zjeżdżam na jej szyję i z przyjemnością ją smakuję. Przypomina mi truskawkowe ciasto. Całe dla mnie.

Zasysam jej skórę na delikatnej szyi i wracam do ust. Tym razem całuję ją delikatnie i powoli. Nasze języki mieszają się ze sobą w spokojnym tańcu. Błądzę dłońmi po jej ciele i zatrzymuje się na pośladkach, które mocno ściskam, powodując, ze blondynka jęczy mi w usta. 

Miranda to zdecydowanie mój najlepszy prezent. 

Szkoda, że nie na długo.

Dziewczyna odpycha mnie delikatnie i zdyszana patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.

-Wszystkiego najlepszego, Jus- uśmiecha się delikatnie. Wyszczerzam się, słysząc jak skraca moje imię. 

To coś nowego. Żadnych "kretyn", "debil", "idiota", tylko "Jus". Zdecydowanie częściej musi mi dawać swoje małe prezenciki. 

-Dzięki za prezent, maleńka - rzucam, powodując na jej twarzy wybuch koloru czerwonego. 

-Wracajmy na imprezę - decyduje Miranda. 

-Czekaj - łapię ją za rękę, gdy już ma wyjść. Wygładzam jej włosy i cmokam delikatnie w nos. - Teraz możesz iść.

Miranda przewraca oczami i wychodzi, a ja zaraz za nią.

Czas dokończyć imprezę, nawet jeśli już nic nie będzie takie dobre, jak to, co stało się przed chwilą.



▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁▁

To najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam. Jak obiecałam: z okazji, że dzisiaj Justin obchodzi swoje 22 urodziny, wstawiłam rozdział specjalny właśnie z tą okazją! Mam nadzieję, że wam się podoba, bo naprawdę ciężko mi się go pisało :( ehh mam okropny tydzień ogólnie...

Do następnego rozdziału, kochani! Nie zapomnijcie o gwiazdkach i komentarzach! <3 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top