Dramat

(Perspektywa Polski)

Obudziłem się koło 9:00. Nie bolała mnie głowa i czułem się dużo lepiej niż wczoraj. Dodając do tego wczorajsze wydarzenia po mszy - można powiedzieć, że czułem się wyśmienicie.

Wstałem z łóżka, choć przyciągało mnie do siebie swoją miękkością i świeżym zapachem, gdyż niedawno zmieniłem pościel. Udałem się do łazienki i wykonałem swoją codzienną rutynę. Nie jest ona w żaden sposób skomplikowana, czy zaawansowana, przez co zajmuje niewiele czasu. Odpowiada mi taka kolej rzeczy. Zszedłem na dół do kuchni i zrobiłem sobie jajecznicę. Usiadłem przy stole, przeżuwałem i gapiłem się bez celu przez okno. Moja obserwacja nie poszła na marne, gdyż po chwili ujrzałem kroczącego w stronę mojego domu Madziara (Węgry). Wyglądał na szczęśliwego. Nie musiałem długo czekać na dźwięk dzwonka. Wstałem od stołu, podszedłem do drzwi i otworzyłem je. Chłopak patrzył na mnie uśmiechnięty.

P - Hej?

W - Szia, Lengyel. Mogę wejść?

P - Jasne. - odsunąłem się od drzwi, wpuszczając brata do środka. Węgry zdjął buty i wszedł do kuchni, nie oglądając się za siebie. Poszedłem za nim, usiadłem przy stole i kontynuowałem spożywanie śniadania. Panowała między nami niezręczna cisza. Powietrze jakby odrobinę zgęstniało. Madziar oglądał kuchnię, bynajmniej nie po to, by ją obejrzeć, a po to, by pomyśleć. Widać było, że się nad czymś zastanawia. Po jakimś czasie cisza w końcu została przerwana.

W - Myślałem, że jesteś nadal zły. Na nic swoją drogą. - dodał odrobinę mniej życzliwie.

P - Nie da się trzymać urazy do kogoś tak długo. Szczególnie jeśli jest to osoba bliska. - spuściłem wzrok na talerz i dodałem ciszej. - Dzięki za książkę. - Węgry uśmiechnął się.

W - Dopiero teraz ją przeczytałeś?

P - Prawdę mówiąc... jeszcze nie skończyłem. - Węgry zaśmiał się charakterystycznie.

W - Nie ma za co. To stąd ta zmiana, jak zgaduję?

P - Częściowo. Po co przyszedłeś?

W - Mam tu do załatwienia dwie rzeczy. Pierwsza - zapytać cię, dlaczego tak nagle zmieniłeś zdanie na temat wyjścia do Czecha, miałem już ułożony fajny strategiczny plan, jak by cię tu do niego zaciągnąć, a po drugie - muszę ci się pomóc odpowiednio ubrać. Nie będzie to impreza z wódką i darciem mordy. Będzie to bardziej dystyngowane przyjęcie.

P - Co mu się nagle wzięło na dystyngowane przyjęcia?

W - Francja go przekonała. Okazuje się, że na tym spotkaniu będzie ona oraz jej "koledzy", Wielka Brytania i Hiszpania.

P - ... Dlaczego tak?

W - Sama się wprosiła i zagroziła zrzuceniem na nasze terytorium setki ton bagietek. Setki ton! Ty wiesz, ile to jest?

P - ... I wy serio w to uwierzyliście?

W - Nie mamy pewności, wiesz, jaka jest franca.

P - Tsa. Wiesz, że mogłoby to częściowo zniwelować problem głodu? Bo jakiś tam odstetek zawsze jest. - Węgry mrugnął dwa razy szybko i zmienił temat, bo pewnie poczuł się głupio.

W - Wszystko już gotowe. Powiadomiliśmy już Niemca, Austrię i Słowację, żeby się ładnie ubrali. - nic nie odpowiedziałem, tylko wstałem od stołu i umyłem naczynia po śniadaniu. - A jak tam z Niemcem? - słysząc jego imię uśmiechnąłem się lekko mimowolnie do siebie.

P - Pogodziliśmy się.

W - Cieszę się, byłem już zmęczony tym wszystkim. Plus bałem się, że będziecie się chlali na przyjęciu. Czyli pewnie dlatego nie masz nic przeciwko, by tam pójść?

P - Tak.

W - To teraz zajmiemy się drugą sprawą, a mianowicie ubiorem. Nie masz w szafie garnituru, mylę się?

P - Nie, nie mylisz się. Ale twój wysiłek ubrania mnie w garnitur zakończy się fiaskiem, gwarantuję ci to.

W - Dlaczego?

P - Bo tak, za nic się nie ubiorę w to sztywne- - nie zdążyłem nic więcej powiedzieć, bo poczułem, jak Węgier chwyta mnie za rękę i wyciaga z domu.

Trzymał mnie tak dalej, gdy zakluczał dom. Patrzyłem na niego, jak na idiotę. Pociągnął mnie za sobą i wsadził do auta, na miejsce pasażera. Zapiął mi pasy, jakbym nie miał rąk, usiadł na miejscu kierowcy i odpalił silnik. W drodze dopiero zdałem sobie sprawę, co się święci. Odpiąłem pasy i lekkomyślnie pociągnąłem za klamkę. Drzwi były zablokowane. Odwróciłem się w stronę Węgra. Byłem wściekły. Ten, jak gdyby nigdy nic, uśmiechał się lekko i patrzył pewnie przed siebie na drogę. Zmrużyłem oczy, świdrując go wzrokiem.

P - Ty szujo.

W - Też cię kocham, braciszku. - poczułem szarpnięcie, Węgry skręcił gwałtownie w lewo, przez co wylądowałem na szybie. Wkurzyłem się jeszcze bardziej.

P - Co ty robisz?!

W - Gołębia bym przejechał.

P - Serio? Gołębia? Nie mogłeś sobie znaleźć lepszej wymówki?

W - Nem. - Madziar zatrzymał auto pod galerią handlową i z niego wysiadł, obszedł samochód dookoła i otworzył mi drzwi, jakbym był jakąś pieprzoną panną młodą. Ale mimo wszystko skorzystałem i wysiadłem.

W - Zapraszam, madame. - ukłonił się lekko, a ja fuknąłem.

P - Nigdzie nie idę.

W - Idziesz.

P - Nie zmusisz mnie.

W - Zrobię ci pierogi, jak ze mną pójdziesz.

I tu mnie ma. Madziar robi zajebiste pierogi. Nawet tata nie robił takich dobrych pierogów, jak ten szantażysta. Mój mózg próbował powiedzieć "nie", ale organizm przekształcił "nie" w "okej".

Weszliśmy do galerii, a następnie do jakiegoś randomowego butiku z garniturami. Byłem wkurzony, ale w kryzysowych chwilach, gdy już miałem uciekać, przypominałem sobie o pierogach. To rozpływające się w ustach ciasto... Ten pyszny farsz... Ah... Łatwo mnie zaszantażować.

Ubrałem już siódmy garnitur i wyszedłem z przymierzalni, by Węgier mógł ocenić mój wygląd. Niezły był z niego krytyk. Już się bałem, że znowu powie - "ściągaj to, idę po następny.", ale to nie nastąpiło. Przyglądał mi się w skupieniu.

W - Hmm... - podszedł do mnie i obszedł mnie dookoła, jakbym był ciekawym zabytkiem architektury barokowej. - Bierzemy to.

P - Nie. Brzydkie to, jak pierdolona noc listopadowa.

W - Pierożki już czekają~.

P - Szantażysta. - prychnąłem.

W - Ale jakże skuteczny.~

Przebrałem się, a Węgry zapłacił za garnitur. Wyszliśmy z budynku, wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do domu.

Po powrocie do mojego miejsca zamieszkania, mieliśmy jakieś trzy godziny na przygotowanie się na przyjęcie. Węgry wyszedł z zamiarem uszykowania się, obiecał, że po mnie przyjedzie. On od początku wiedział, że nawet eleganckie przyjęcie nie odciągnie mnie od alkoholu, więc zaproponował, że będzie kierował. Zjadłem coś, pooglądałem Naruciaka (rozwiązanie na wszelkie problemy i smutki) i zacząłem sprawdzać, co nowego w wielkim, nieogarniętym świecie social media. Nie było mi dane jednak sprawdzać długo, bo zaraz wparował czerwony ze złości Madziar. W połączeniu z jego wzrostem był to komiczny widok, ale w tamtej chwili nie było mi do śmiechu.

P - No co?

W - No co?... NO CO?! Wiesz która jest godzina, jełopie?!

Spojrzałem na zegarek. Wrzasnąłem. Zostało 15 minut do spotkania, a ja nie byłem nawet przebrany.

W - Won na górę się przebierać, ale już!

Pobiegłem z prędkością PKP Intercity na górę i przebrałem sie w strój smutnego biznesmena z bólem głowy. Zawiązałem niedbale krawat i zbiegłem na dół. Wbiłem do auta Madziara, jak karate kid, ten bez opieprzania mnie za trzaśnięcie drzwiami ruszył z impetem, paląc przy tym gumy. Kocham swojego braciszka :>.

Dojechaliśmy dosłownie na godzinę 18:00. Węgry zapukał do drzwi, w trakcie oczekiwania, poprawił sobie krawat. Wyglądał na jeszcze smutniejszego biznesmena ode mnie. Otworzyła nam Francja, za nią stał wściekły Czechy. Było po nim widać że nie wsiąknął ani grama alkoholu, ale za to wchłonął monologi Francji, które są wyjątkowo irytujące i nudne.

F - Witajcie! - powitała nas z uśmiechem "organizatorka".

P - Gdzie alkohol? - musiałem. Francja spojrzała na mnie krzywo.

P - ... Nie ma alkoholu?!

F - Nie panikuj. Da się wytrzymać dwie godziny bez alkoholu. - ostatnie cztery słowa wycedziła przez zęby.

Cz - Ta, da się wytrzymać. - przedrzeźniał ją twórca krecika. Dopiero teraz spojrzałem w prawo na Węgra i dostrzegłem, że gorączkowo się za kimś rozgląda. Weszliśmy do środka. Francja z Czechami gdzieś poszli. Położyłem bratu rękę na ramieniu.

P - Madziar, wszystko w porządku? - paprykożerca otrząsnął się.

W - Co? A... Tak, tylko patrzę za kimś. - znów zaczął błądzić wzrokiem po pomieszczeniu.

P - Za kim? - w tej chwili do budynku wszedł Austria z Niemcami. Zdziwiłem się. Spóźnianie się nie było w ich stylu. Niemiec, można powiedzieć, był nawet obsesyjnie punktualny, z tego co wiem.

Austriak uśmiechał się szeroko. Był to fałszywy uśmiech. Musiał czuć się niezręcznie, tylko dlaczego? Niemiec zaś miał na twarzy ten sam wyraz co zwykle - kamień. Jego rysy twarzy rzadko kiedy coś mi mówią, a jestem dosyć dobry w czytaniu mowy ciała i mimiki. Tu w grę wchodzi psychologia i wiedza, nie przypadek.

Gadali z Francją i, o dziwo, odrobinę mniej wkurwionym Czechem. Po skończonej konwersacji, Austria zaczął się rozglądać, gdy zauważył mojego brata uśmiechnął się życzliwie i podszedł do nas. Niemcy za nim.

A - Cześć wam. Podoba wam się przyjęcie?

P - Nie. - odburknąłem, jak zirytowany nastolatek. - Nie ma alkoholu.

W - A mi się tam podoba, jest spokojnie.

A - Tego nam brakowało, co nie Węgry? - patrzył na Madziara, jakby chciał go zjeść wzrokiem, w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

W - Ależ oczywiście. - uśmiechnął się mój brat i patrzył na niego, jak na ósmy cud świata.

Po chwili wpatrywania się w siebie, Austria odchrząknął.

A - Możemy porozmawiać na osobności?

W - Jasne.

I poszli. Zostałem z Niemcem. Był poddenerwowany.

N - Hallo.

P - Ano halo. Fajny garniak. - zlustrowałem go wzrokiem.

N - Dzięki, Austria wybierał, twój też niczego sobie.

P - Dzięki, Węgry wybierał. - patrzyliśmy chwilę na siebie i po krótkim czasie wybuchnęliśmy śmiechem. Co jak co, ale po Niemcu się tego nie spodziewałem. Czyżby Szwab nie umiał ubrać się na galowo? Nie do wiary.

N - Może gdzieś usiądziemy i się napijemy?

P - Ta, chyba kranówki. - odparłem zrezygnowany.

N - Niekoniecznie. - uśmiechnął się tajemniczo i wyciągnął butelkę wódki spod żakietu. Magik.

P - Gdzie się napijemy? - wypaliłem, co Niemca widocznie rozbawiło.

N - Najlepiej na zewnątrz. Tam jest... - odwrócił się i spojrzał na Francję i Czecha, kłócących się. - ...spokojniej.

P - Racja. - wyszedłem, a on za mną.

Zaletą Czecha jest to, że urządza całkiem niezłe ogródki. Tak było i w przypadku tego, do którego weszliśmy. Wielki może i nie był, ale szum wody w małej fontannie (czyt. wąż ogrodowy wysunięty ponad powierzchnię wody) na środku podświetlonego oczka wodnego robił wrażenie. Usiedliśmy na ławce i gapiliśmy się przez chwilę, jak zahipnotyzowani, w wodę. Cisza nie była niezręczna. Wręcz przeciwnie. Była pożądana. Przerwał ją jednak po jakimś czasie Niemcy.

N - Chciałbym ci podziękować za wczoraj. Za wybaczenie mi. - przewróciłem oczami.

P - Będziesz to ciągnął w nieskończoność, aż nam życia nie starczy. Jesteśmy młodzi, cieszmy się z tego i nie rozdrapujmy przeszłości, nawet tej wczorajszej.

N - Ale to mnie cieszy. Cieszę się, że mi zaufałeś.

P - Kiedyś trzeba było. Zbyt często się widujemy, by się nienawidzić. - uśmiechnąłem się do niego nieco figlarnie.

Wwiercał się we mnie wzrokiem, aż czułem to na swojej skórze. Ja też patrzyłem na niego. Nasz wzrok się w końcu spotkał po krótszej chwili, byliśmy w nirwanie. Jego błękitne oczy niewiele mówiły. Albo to ja w tej chwili nie umiałem ich rozszyfrować. I wtedy coś poczułem. Coś w stylu takiego ciepła, a przecież nie zdążyłem się napić ani łyka wódki. Ta piękna chwila trwałaby dłużej, gdyby nie huk, który rozległ się niedaleko, za naszymi plecami...

Momentalnie się otrząsnęliśmy, wstaliśmy energicznie z ławki i spojrzeliśmy za siebie. To co ujrzałem w tamtej chwili załamało mnie... Dom Czecha w płomieniach, popioły opadające na ziemię, niby śnieg, ale nieprzyjemny, palący i traumatyczny. Łzy spłynęły mimowolnie po moich policzkach... Węgry... Już miałem tam biec, kiedy za nadgarstek złapał mnie Niemcy.

P - PUŚĆ MNIE!

N - Polen, to nie ma sensu, coś na ciebie spadnie i cię zabije, zaczekaj, zadzwonię po straż pożarną i karetkę. Wszystko będzie dobrze. - puścił delikatnie moją rękę, wyjął telefon i zadzwonił na 112.

W trakcie rozmowy wyglądał na wyjątkowo spokojnego, ale drżał mu głos i ręce. Przytulił mnie, dalej konwersując z typem po drugiej stronie linii i głaskał mnie po głowie, by mnie uspokoić. Nie działało.

Po chwili skończył rozmawiać, schował telefon do kieszeni i przytulił mnie mocno, jakby się bał, że mu ucieknę. Nie zwracałem uwagi na to, że może to być gejowskie. Nic mnie już nie obchodziło. Tylko Węgry.

Zacząłem szlochać i krzyczeć. Po kilku minutach przyjechały odpowiednie służby, strażacy poszli szukać krajów i gasić pożar. Odsunąłem się od Niemca i zacząłem gorączkowo szukać wzrokiem Węgra. Nigdzie go nie widziałem. Nikt nie wyniósł go na noszach, czy na rękach... Biegałem w tę i wew tę szukając obłąkanym wzrokiem mojego brata. Ogień był pod kontrolą. Zaglądałem do każdej karetki po kilka razy. Nigdzie go nie było... Karetki odjechały... Upadłem na kolana i zacząłem zachodzić się płaczem tak głośno i agresywnie, jak jeszcze nigdy dotąd.

Tak, wiem, jestem złym człowiekiem. Został zabity Madziar, nie bijcie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top