XXXIV.

Zack
- Więc jaki masz plan? - zapytałem, kiedy razem z Isis siedzieliśmy przy ognisku. Na jej twarzy widziałem odbicie ognia. Była ładna.
- Na razie żadnego. Posłuchaj Zack - westchnęła i pochyliła się do przodu. - Jestem gotowa pomoc ci uratować siostrę,  naprawdę rozumiem co czujesz, ale co potem? 
- Jak to co? Będziemy się cieszyć,  że nam się udało i będziemy świętować.
- Nie rozumiesz.
- Czego? 
- Co będzie z tymi wszystkimi ludźmi?  Wiesz ile tam żyje ludzi? 
Pokręciłem przecząco głową. Isis nie udzieliła nam akurat tej informacji.
- Ja wiem - westchnęła ponownie i jej wzrok pociemniał, jakby ta informacja przyćmiła ją od środka. - Tam są dzieci, samotne matki. Tam są ludzie Zack. Nie możemy ich tak po prostu zabić.
- A co według Ciebie mamy zrobić? 
- Nie wiem - przejechała ręką po włosach. Kilka kosmyków spadło jej na czoło. Miałem ochotę je odgarnąć,  ale się powstrzymałem. Co się ze mną działo? 
- Właśnie - wstała z ziemi i spojrzała na mnie z góry. - Wymyśl co z nimi, a pomogę Ci uratować stamtąd siostrę - odwróciła się tyłem i zamierzała odejść,  ale chyba coś sobie przypomniała, bo znowu zwróciła się w moją stronę. - Jeszcze jedno. Wiem, że wasza grupa jest mała,  ale kiedy to się skończy,  chce żebyście dołączyli do mnie.
- Wszyscy?
- Tak - jej spojrzenie nie było łagodne. - Moje warunki są proste. Wymyśl,  jak nie zabijać ludzi z Elektrowni i przyjmij propozycję dołączenia do mnie. Wtedy uratujesz siostrę. - A później oddaliła się szybkim krokiem.
Położyłem się na ziemi i spojrzałem w niebo. Czułem,  że to będzie długa noc.
***
Niki
Położyłam się w swoim nowym łóżku i przekręciłam głowę, ale nie mogłam zasnąć, mimo upływającego czasu.
Kiedy w końcu zasnęłam, nie miałam normalnego snu. Śniło mi się, że Zack biegnie do mnie, chce mnie stąd uwolnić, a później słychać wystrzał i mój brat pada martwy na ziemię. Odwracam się i widzę uśmiechniętą twarz Prezydent.

Obudziłam się z walącym sercem i dopiero po chwili dotarło do mnie, że znajduję się w swoim pokoju. Spojrzałam na zegarek, który miałam na ręce i stwierdziłam, że jest 5 rano.

Odrzuciłam kołdrę i usiadłam na skraju łóżka. Przetarłam i poszłam do łazienki. Musiałam wyjść na korytarz, ale okazało się, że niepotrzebnie się martwiłam bo nikogo nie było. Cicho przemknęłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Opłukałam twarz zimną wodą.

Później jeszcze chwilę stałam na zimnych kafelkach, opierając ręce o krawędź umywalki. Miałam lekko podkrążone oczy i włosy ułożone w każdą możliwą stronę. Przeczesałam je palcami, choć efekt nie był wiele lepszy. Cicho westchnęłam. Kiedy odwróciłam się za mną stał Will. Cicho krzyknęłam bardziej z zaskoczenia niż ze strachu.

- Co ty tu robisz? - spytałam. Miałam na sobie tylko za dużą koszulkę, bo tylko na taką piżamę mogłam liczyć. Byłam boso.

- A ty? - zapytał podejrzliwe patrząc na moje ręce i strój.

- To damska łazienka - odpowiedziałam. Chłopak oblał się lekko rumieńcem, ale nic nie powiedział, tylko wyszedł.

Kiedy i ja wyszłam, powiedział.

- Mam cię pilnować, zapomniałaś? - zapytał tak, jakby nie oczekiwał odpowiedzi, więc jej nie dostał. Po chwili kontynuował - jestem twoim strażnikiem. Prezydent sama wyznaczyła mi przydział.

- Jasne - odpowiedziałam i poszłam do pokoju, ale zatrzymała mnie uniesiona ręka Willa.

- O co chodzi? - przystanęłam, zmrużyłam oczy i oparłam ręce na biodrach.

- Miałem cię odprowadzić do doktor Samary, zaraz potem jak się obudzisz, a skoro już nie śpisz, to...- Will wyglądał na trochę zakłopotanego. Czarne kosmyki włosów zasłaniały mu oczy.

- W porządku, tylko się ubiorę. - Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam do swojego pokoju.

***

- O co chodzi Samaro? - zapytałam, kiedy zostałam z nią sama. Stała oparta o biurku. Myślałam, że to ja wyglądałam na zmęczoną, ale kiedy zobaczyłam doktor, zmieniłam zdanie. Jej twarz zasnuwały cienie zmęczenia, a postawa sugerowała o tym, że od wielu godzin była na nogach.

- To poważna sprawa Niki - powiedziała doktor - może lepiej usiądź.

- Może lepiej niech pani usiądzie - odpowiedziałam. Nie chciałam, żeby mi tu zaraz zemdlała.

- Pani? - zaśmiała się szczerze kobieta. - Dziewczyno nie jestem jeszcze taka stara.

- Oczywiście, że nie. To przez rodziców. Oni bardzo zwracali uwagę na moje zachowanie, zanim... - przełknęłam ślinę i wzięłam głębszy oddech, a później spojrzałam na Samarę. Jej oczy wyrażały zrozumienie. Skinęła głową w stronę drugiego krzesła. W jej gabinecie, bo podejrzewałam, że taką właśnie funkcję pełni ten pokój, było biurko , o dziwo czyste (leżało na nim tylko kilka kartek i jedna teczka), dwa drewniane krzesła, lampka i małe okno.

- Muszę Ci wyjaśnić kilka rzeczy przed śniadaniem - zaczęła.

- Słucham w takim razie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top