XXV.
Niki
Oczy bardzo mnie bolały, ale dalej siedziałam z kawałkiem papierka w dłoni. Było tam kilka strzałek i dzwonek. Nie miałam pojęcia, co mogły oznaczać. Żadnego napisu, żadnych liter, cyfr...nic. Tylko te strzałki i dzwonek.
W końcu zrezygnowana włożyłam go do kieszeni. Oczy tak mnie piekły, że pociekło mi kilka łez, które spłynęły po policzku. Usiadłam, oparłam się o ścianę i czekałam. Na cokolwiek...
Po jakimś czasie przyszło po mnie dwóch strażników. Wstałam i wyszłam z pomieszczenia. Wszystkie kości mi zdrętwiały, więc cudownie móc było iść kawałek dalej, a nie tylko krążyć po pokoju, żeby nie zwariować. Ciągle myślałam, jakie plany mają wobec mnie lekarze, ale na razie na horyzoncie była cisza. Martwiło mnie to, ponieważ ona nigdy nie zwiastuje nic dobrego. No wiecie...cisza przed burzą.
Nie miałam wątpliwości, że szliśmy pod prysznic. Zaskoczyło mnie jednak to, że przed wejściem do kabiny dostałam mydło oraz ręcznik oraz jakieś nowe ubranie. Kiedy go dotknęłam okazało się, że jest to sukienka i sweterek. Obok w pudełku znalazłam buty.
Byłam tak zaskoczona, że o mało nie upuściłam tych rzeczy na ziemię, ale jakoś zdołałam je utrzymać.
Weszłam pod prysznic i odkręciłam wodę. Kiedy gorący strumień dotknął mojej nagiej skóry, pisnęłam i odskoczyłam na bok. W korytarzu usłyszałam śmiech. Wiedziałam, że strażnicy nie mogą tego zobaczyć, ale nachmurzyłam się i powoli weszłam pod strumień wody.
Czułam się tak, jakbym przeniosła się 3 lata do tyłu, gdzie wszystko było normalne. Teraz ciepła woda, jedzenie i spokojny sen to były luksusy o jakich niewiele ludzi mogło tylko pomarzyć. Namydliłam się i spłukałam. Później owinęłam się ręcznikiem i wyszłam. Miałam pewne wątpliwości, czy zakładać tę sukienkę, ale postanowiłam jednak, że tak zrobię. Wolałam nie zostać ukarana. Tajemniczy papierek ze znaczkami postanowiłam ukryć w jednej z fałd sukienki. Walka w niej mogła wyglądać ciekawie, szczególnie wtedy gdy musiałabym kogoś kopnąć, ale nie miałam za bardzo wyboru. Byłam ciekawa po co to wszystko. Kiedy już się ubrałam, wysuszyłam włosy (tak, dostałam suszarkę - już prawie zapomniałam, jak ona wygląda) i wyszłam w tym stroju to jednemu ze strażników, lekko opadła szczęka. Próbował to ukryć, ale zauważyłam ten drobny wyraz zaskoczenia na jego twarz i błysk w oku. Spodobałam mu się. Mimo wszystko było mi miło, ale ja nie byłam zainteresowana.
- Gdzie mnie zabieracie? - zapytałam strażnika i uśmiechnęłam się do niego. Spróbowałam sprawiać przyjazne wrażenie.
I chyba bez tego by mi odpowiedział, bo nie była to jakaś tajemnica.
- Idziemy do prezydenta.
- Aha - odpowiedziałam, bo nic mi to nie mówiło. Prezydenta? Kim on był?
Zaczęłam się lekko niepokoić, ale ruszyłam za strażnikami.
Kiedy 5 minut później dalej szliśmy, zaczęłam się denerwować, że coś jest nie tak.
- Dlaczego tak długo idziemy?
- Wystąpiły komplikacje. Idziemy na około. Więcej nie musisz wiedzieć - odpowiedział drugi ze strażników.
- Okey...- cicho mruknęłam pod nosem.
W następnej chwili ściana obok mnie wybuchła. Odrzuciło mnie kilka metrów dalej.
Leżałam i się nie ruszałam. Słyszałam tylko wycie alarm. Lekko podniosłam głowę. Wzrok miałam rozmazany i widziałam podwójnie. W uszy wwiercał mi się hałas.
Obok mnie widziałam szczątki strażnika, któremu się spodobałam. Gdybym miała czym, to może i bym zwymiotowała, ale nie było czasu, bo nagle wszystko nabrało sensu. Wyciągnęłam z fałdy sukienki papierek i przyjrzałam mu się. Alarm wył dalej, a ja próbowałam się skupić na tym, żeby odczytać strzałki. Teraz to miało sens. Dzwonek i strzałki. Zaczęłam biec według nich. Kilka razy musiałam zawrócić, ale kiedy dobiegłam na miejsce okazało się, że jestem w pustym korytarzu. No nie do końca pustym, bo pod ścianą stał jakiś chłopak, który szybko oddychał. Zorientowałam się, że to ten strażnik, który zabrał mi tacę z jedzeniem.
- O co chodzi? - zapytałam.
- Nie mamy dużo czasu. Chodź - złapał mnie za rękę, odchylił coś, co wyglądało jak metalowa pokrywa i wciągnął mnie do środka.
***
Derek
Martwiłem się coraz bardziej. Minęły 4 dni odkąd ich nie było. Niki nie było 5 dni i kilkanaście godzin.
Chodziłem w ten i z powrotem po pokoju, nerwowo zacierając ręce. Denis bawił się na fotelu dwoma pluszaki. Wydawał się w ogóle nie przejęty. Podszedłem do okna i zauważyłem jakiś ruch. Schyliłem się. Miałem nadzieję, że z zewnątrz mnie nie widać. Chwilę później w szybę coś uderzyło. Podniosłem wzrok i spotkałem zombie.
Jasny gwint...
Wyjąłem nóż zza paska i wyszedłem na zewnątrz. Prosto w całe stado szwędaczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top