XXIV.
Niki
- Szybciej Niki - jego szept jest w mojej głowie. Biegnę dalej. Nie mogę się zatrzymać. Muszę go uratować. - Biegnij! - słyszę i czuję jego przerażenie. Dookoła widzę twarze: doktora, strażników i lekarzy. Śmieją się z moich bezowocnych prób uratowania Asha.
Biegnę korytarzem, który nigdy się nie kończy. Widzę światło i wiem, że jestem już blisko. Jeszcze tylko kilka metrów. Płuca mi płoną, a przed oczami latają migawki. Kilka sekund.
Staję przed Ashem. Jego wzrok jest obojętny, ale jego ciało jest zmasakrowane.
- Za późno - mówi.
Obudziłam się z walącym sercem i włosami w buzi. Odgarnęłam je. Były długie. Sięgały połowy pleców. Ręce mi drżały. Kiedy wstałam z łóżka, zauważyłam kartkę leżącą na podłodze. Podniosłam ją. Światło w pokoju było jakieś dziwne. Raziło mnie.
Zamierzałam schować ją do kieszeni, ale kiedy zauważyłam na niej jakiś napis, zamarłam. Przysunęłam ją bliżej, ponieważ napis był niewyraźny. Światło padało teraz na nią idealnie i napis się wyostrzył. Z gardła wyrywał mi się cichy okrzyk zaskoczenia. Niecodziennie widzi się coś takiego. Na kawałku papieru były tylko dwa słowa; ,,Nie jedz".
I tyle.
Żadnego wyjaśnienia.
Nic...
Chwilę później drzwi do mojego pokoju, albo może powinnam raczej napisać drzwi do mojego więzienia otworzyły się. Do pomieszczenia wchodzi czarnowłosy chłopak z tacą w rękach. Spojrzałam na niego i stwierdziłam, że wygląda jakoś dziwnie. Miał na sobie zwyczajny strój strażnika, ale na jego twarzy malowało się nieudolnie maskowane przerażenie i zdenerwowanie.
- O co chodzi spytałam szeptem? - spuszczając głowę, tak, że włosy zasłaniały mi twarz i usta. On się pochylił i postawił tacę na małej szafce przy łóżku.
Szepnął tak cicho, że ledwie go usłyszałam. Właściwie zdawało mi się, że poruszał tylko samymi wargami.
- Batonik - powiedział tylko i stanął obok mnie. Nic nie mówił, ale jego oczy zdradzały wszystko.
Nie miałam żadnego powodu, że mu ufać, ale miałam wrażenie, że jeśli nie zastosuję się do jego prośby? polecenia? to może się to źle dla mnie skończyć.
Delikatnie odpakowałam małego czekoladowego batona i spojrzałam na niego uważnie. Nic nie wskazywało na to, że coś było z nim nie tak. Kiedy tylko wzięłam do buzi mały kęs, miałam ochotę wepchnąć sobie do buzi cały i połknąć bez gryzienia. Tak dawno nie miałam w ustach niczego słodkiego. To było cudowne. Przypomniało mi się dawne życie i to jak, jadłam takie rzeczy codziennie i nie było to niczym niezwykłym.
Kiedy już chciałam zgnieść papierek i położyć go obok miseczki z zupą, zauważyłam w środku jakieś znaczki. Nim zdążyłam sięgnąć po coś jeszcze z tacki, chłopak ją zabrał i wyszedł. Byłam tak osłupiała, że nie zareagowałam. Zdążyłam się jednak zorientować, że musi tu chodzić o coś więcej. Powoli rozerwałam opakowanie i zaczęłam czytać tajemnicze wzorki.
***
Zack
Rozmawialiśmy już prawie godzinę, a ja czułem, że Isis jest zaskakującą dziewczyną. Miała 17 lat, ale jej umysł był na dużo wyższym poziomie. Nie zdradziła nic ze swojej przeszłości (nie oczekiwałem tego po godzinie znajomości), ale dużo opowiedziała o tym, co robili z grupą. Okazało się, że są tutaj wszyscy z jej grupy (ona dowodziła, mimo, że widziałem osoby starsze od niej). Grupa liczyła 15 osób. Była dwójka dzieci (w wieku siedmiu 10 lat) 6 kobiet i 7 mężczyzn.
Przetrwali tylko dlatego, że byli dobrze zorganizowani i nie łatwo ulegali emocjom. Dokładnie wiedziała, co się stało z moją siostrą. Została porwana przez ludzi z Elektrowni (jak ich nazwała).
- Przykro mi Zack, ale nie ma dla niej ratunku - powiedziała.
- Co? - przez chwilę nie mogłem uwierzyć. Na jej twarzy nie było śladu żadnych emocji. - Jak to nie ma dla niej ratunku?
- Porwali ją ludzie z Elektrowni. Uwierz mi, nie chcesz jej teraz widzieć.
- Dlaczego?
- To nie ma znaczenia - odparła. Widać było, że nie chce odpowiadać na to pytanie.
- Ma i to duże. - Nie mogłem teraz odpuścić. To była moja siostra.
- Wiesz dlaczego przetrwaliśmy? - pierwszy raz zobaczyłem na jej twarzy emocje. Nie ukrywała bólu. - Bo odpuszczaliśmy wtedy, kiedy było trzeba. ratowaliśmy żywych. Uciekaliśmy. Układaliśmy plany. Ale nigdy nie kierowaliśmy się emocjami. To co się zdarzyło, było nieważne. Ten kto umarł w naszej grupie, umarł i w naszych serca. Nie mogliśmy o nim pamiętać. To by nas zabiło.
Przypomniałem sobie chwilę gdy zginęła Ania, rodzice, Marcin, Hayden i Alishia. Isis nie miała racji. To że o nich pamiętaliśmy, sprawiało, że walczyliśmy, że pomimo tego, co nas spotkało mogliśmy wstać i iść dalej. Oni wybierali łatwiejszą drogę. zapominali o tych, którzy odeszli, nawet nie próbowali radzić sobie z bólem.
Wiedziałem, że dziewczynie też musiał ktoś bliski umrzeć, że coś musiało się stać.
- Ktoś z twojej rodziny...- zacząłem, a ona uniosła rękę.
- Nie. Nie rozmawiam o tych, którzy odeszli.
Odeszła na chwilę do swojej grupy i zaczęła z nimi cicho rozmawiać. Wiktoria posłała mi dziwne spojrzenie. Podszedłem do niej.
- O co chodzi?
- Rozmawiałam z jedną kobietą i jej mężem. Stracili dziecko przez ludzi z Elektrowni i nie do końca zgadzają się z Isis. Sądzą, że jeśli o nim zapomną, to ich ból wcale nie będzie mniejszy. Może tylko zduszą go w sobie, ale on ich i w końcu tak dopadnie.
- Mają rację.
- Wiem...
- O czym myślisz?
- Powiedzieli, że Ci których zabierają ludzie z Elektrowni, oni - przełknęła ślinę - później już nie są tacy sami.
- A więc próbowali.
- Tak - potwierdziła Wiki. - Ale coś musiało ich naprawdę wystraszyć. Dlatego teraz tak się zachowują. Nie możemy ich za to winić, Zack.
- Wiem.
- To co robimy? - Luke do nas podszedł. - Osobiście uważam, że oni mają nierówno pod sufitem.
Wiki posłała mu groźne spojrzenie.
- No co? - Luke się bronił. - Wyrażam tylko swoją opinię.
- Okey - dziewczyna westchnęła. - Decyduj Zack.
- Nie zostawimy Niki.
- Może Ci ludzie powiedzą mi coś jeszcze na temat naszych wrogów.
- A ja porozmawiam jeszcze z Isis. Może jednak da się przekonać.
- Czy tylko ja nie mam co robić? - teatralnie powiedział Luke do siebie i rozłożył ręce.
Oboje nieświadomie z Wiki pokręciliśmy głowami patrząc na niego i zmierzając w kierunku ludzi, z których mieliśmy wydobyć informacje. Zdawałem sobie sprawę, że nie będzie to łatwe zadanie.
Cześć!
Strasznie długi ten rozdział wyszedł, bo ma ponad 1000 słów, dlatego postanowiłam, że kolejny nie pojawi się w poniedziałek, tylko następny piątek. Przepraszam, ale nie zdążyłabym napisać kolejnego, a nie chcę pisać jakiegoś beznadziejnego rozdziału, tylko po to żeby go dodać. Mam nadzieję, że rozumiecie.
Trzymajcie się! :)
claire1902
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top