XIII.

Ryknął gniewnie i zamachnął się na mnie nożem, ale ja zdążyłam się uchylić, inaczej byłabym krótsza o głowę. Padłam na ziemię i usłyszałam strzał. Spojrzałam przelotnie na bezwładne ciało mamy, ale wywołało we mnie zbyt wiele bólu, więc odwróciłam wzrok.
Moi przyjaciele nie zamierzali zostać ofiarami - za co byłam im wdzięczna - wiec także włączyli się do walki.
Na początku odróżniałam, kto walczy z kim. Mimo że moja grupa była osłabiona, to nie dała się tak łatwo. Ash walczył z gościem, który był od niego wyższy o głowę, a Zack z tym w hawajskich spodenkach.
Czułam, nie ja wiedziałam, że dzisiaj to wszystko się skończy, że nie będzie ciągu dalszego mojej historii i gangu. Dzisiaj miał nastąpić koniec.
Wiktoria i Derek zostali tak jakby otoczeni, ale ja miałam własne zmartwienia na głowie. Mogłam mieć tylko nadzieję, że sobie poradzą.
Widziałam, jak w naszą stronę zmierza grupka zombie i "biegną" dwa pi zombie, których pewnie przyciągnęły strzały. To nie był dobry znak.
Szef ponownie się na mnie zamachnął, ale tym razem nie zdążyłam się uchylić, bo byłam zbyt rozkojarzona. Drasnął mnie w ramię. Syknęłam i spojrzałam na ranę. Była powierzchowna, ale piekła. Niestety, nie miałam kurtki, która być może trochę złagodziłaby cios.
Tym razem to ja zaatakowałam. Wzięłam zamach i nie trafiłam. Moi nóż prześlizgnął się po jego kurtce. A kiedy zaatakowałam drugi raz, odparował mój cios. Spojrzałam na niego gniewnie. Nie mogłam pokazać, że jestem zmęczona.
- Masz dość? - zapytał, czyn wtrącił mnie z równowagi i zaatakował.
- Nigdy w życiu - odpowiedziałam najspokojniej, jak tylko umiałam.
Usłyszałam strzał i spojrzałam w tamtą stronę. Xavier to wykorzystał. Kopnął mnie z całej siły w brzuch. Zgięłam się w pół i upadłam na chodnik. Nastąpiła cisza. Wiedziałam, że moja broń upada obok mnie, a wszyscy się na mnie patrzą. Po chwili do moich uszu doleciał głos szefa.
- I tak oto pokonałem tę dziewczynkę, która jak widzicie...- mówił dalej, ale ja nie zwracałam na to uwagi.
Podniosłam się z trudem. W głowie mi szumiało. Nie umiałam się poruszać i miałam podejrzenia, że złamała sobie kilka żeber, ale podniosłam się, choć ból był niemiłosierny i dałam mu z pięści w twarz. Usłyszałam, jak moje kości przeskakują, ale poczułam taką dziką satysfakcję, że nie miało to najmniejszego znaczenia. Zaczęłam z nim walczyć, a kiedy jeden z jego kolesi chciał dać mu broń, odtrącił ją ręką. To miała być czyta rozgrywka. Jeden na jednego bez broni. Bez pomocy.
Uchyliłam się przed jego kopem, ale on nie zdążył uchylić się przed moim. Trafiłam w kolano. Musiało boleć okropnie, bo wrzasnął. Rzucił się na mnie i przygwoździł do ziemi. Zaczął mnie dusić, ale ja nie dałam się tak łatwo. Owszem, byłam już zmęczona, przestraszona, ale gdzieś tam w głębi mnie była dziewczyna, która odwagi miała aż nadto, która cierpiała tak bardzo po stracie rodziny, że nie mogła pozwolić mu teraz wygrać. Zastosowałam pewien trik, którego nauczyła się dawno temu od mamy. Kopnęłam go w bardzo czułe miejsce. Chyba każdy wie jakie. Od razu uścisk zelżał, a ja byłam wolna. Przesunęłam się na bok i podniosłam się z ziemi.
Popatrzyłam na niego z góry. Dopiero teraz dostrzegłam, że tak naprawdę jest słaby, że tylko udaje takiego silnego, ale tak naprawdę nie ma woli walki.
- Mam tylko jedno pytanie - mój głos był silny. Niósł się tak, że wszyscy go słyszeli. - Dlaczego ja?
On popatrzył na mnie. W jego oczach było widać żądzę władzy, nienawiść ale też coś jeszcze. Przegraną. On wiedział, że ja go nie puszczę wolno, że nie wywinie się już ze szponów śmierci. Zginie tutaj.
- Umiałaś przetrwać - powiedział, w jego oczach dostrzegłam teraz coś jeszcze. Uznanie. Sądził, że jeśli mnie złapie, zmusi do tego, żebym była w jego grupie. Chodziło mu o to, żebym nauczyła go, jak żyć w nowym świecie. chyba nie mógł gorzej wybrać. W porządku, radziłam sobie, ale nie wiedziałam, jak to robię. Po prostu chciałam żyć i tyle. tu nie było jakiegoś wielkiego sekretu do zdradzenia.
Nie odpowiedziałam nic, tylko sięgnęłam po pistolet leżący na ziemi.
Wycelowałam w niego, ale nie mogłam się zmusić do tego, żeby strzelić. W takiej chwili powinnam być tego pewna. Powinnam chcieć to zrobić, ale wiedziałam, że będzie to nieodwracalna decyzja, mimo że on wyrządził już tyle zła. Kilka sekund zanim nacisnęłam spust, on zdążył jeszcze powiedzieć 2 zdania, które całkowicie zmieniły moje życie.
- To twoja wina. Oni zginęli tak, jak moja córka.
A później nacisnęłam spust i była po wszystkim. Huk był ogłuszający. Moje ramię odrzuciło do tyłu. Patrzyłam, jak z jego oczu momentalnie gaśnie życie i już wiedziałam, że nie to było kluczem do lepszego życia. Że nie stanę się inna, przez to co się stało. Moim rodzicom, bratu nie wróci to życia.
Spojrzałam na jego ciało i rzuciłam pistolet na ziemię, a później się odwróciłam. Przede mną leżało ciało Drew.

Cześć ludzie! :)
Jak Wam mija weekend? Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba, bo sporo czasu zajęło mi napisanie go. Nie mam pojęcia, kiedy dodam kolejny. Postaram się, jak najszybciej ;)
Trzymajcie się!
claire1902

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top