XXXI.

Ważna notka pod rozdziałem dotycząca opowiadania!!!

Musiałam stracić przytomność tylko na kilka sekund, bo kiedy otworzyłam oczy Luke klęczał nade mną i coś gadał bez ładu i składu.
- W końcu się ocknęłaś - powiedział z ulgą.
- Co się stało? - zapytałam i podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Zombie - odpowiedział i wzruszył ramionami.
Kiwnęłam głową i spojrzałam na stodołę. Znajdowaliśmy się kilka metrów od niej. W środku wyraźnie słychać było obecność umarlaków.
- Ale nie przerywamy "misji"?
- To nie ja tu zemdlałem.
- Punkt dla ciebie - powiedziałam, a on w odpowiedzi uśmiechnął się szelmowsko. I nagle wszystko znowu było dobrze. Tak, jak powinno być, ale niestety trzeba było wrócić do rzeczywistości, która już nie była tak kolorowa.
Wstałam i otrzepałam się z ziemi, a Luke stanął obok mnie. Oboje popatrzyliśmy na rozwalający się budynek przed nami i w zgodnym milczeniu ruszyliśmy. Cicho przemknęłam obok dziury, przez którą ktoś mnie złapał (zgaduje, że był to sztywny) i stanęłam przed drzwiami, na których wisiała przerdzewiała kłódka i łańcuch, również pokryty rdzą.
- Wchodzimy? - spytał.
Bez słowa podałam mu łom, który wyjęłam z mojej ulubionej torby.
- Trzy...dwa...jeden..
Uniosłam nóż i przygotowałam się do ataku. Na zewnątrz wypadł jeden zombie. Obcięłam mu głowę i wbiłam w nią nóż.
Za chwile przez "drzwi" wyszli kolejni sztywni. Luke dołączył do mnie i także zaczął zabijać sztywnych.
Po kilkunastu chwilach drzwi były puste, a na trawie leżał jakiś tuzin ciał.
Przeskoczyliśmy nad nimi i weszliśmy do rozwalającego się budynku. W środku śmierdziało szczurami, koszoną trawa i zatęchłą wodą. Od razu zatkałam nos. Kątem oka zauważyłam, jak chłopak robi to samo. Delikatnie przymknął drzwi i ruszyliśmy naprzód. Szopa była raczej szersza niż dłuższa, a my zamierzaliśmy sprawdzić każdy kawałek przestrzeni, więc zdecydowaliśmy, że się rozdzielimy i tak też zrobiliśmy. Już po chwili zostałam sama. Ruszyłam naprzód. Mijałam zakurzone belki drewna i martwe zwierzęta (w tym także szczury, uroczo). Po chwili dotarłam do końca. Rozejrzałam się, ale zobaczyłam tylko stary traktor bez opon, starą przegniłą rynnę, z której kapała woda oraz...trupa. Poruszał się dość dziwacznie. Podeszłam do niego. Nie miał połowy ciała. Dolnej połowy.
Jeśli było to jeszcze możliwe, to bardziej zatkałam sobie nos. Wbiłam mu nóż w głowę i chciałam się odwrócić, ale w tej samej chwili zza pleców nie do końca umarłego wypadł pi zombie. Skoczył na mnie, a ja w odruchu obronnym odepchnęłam go obiema rękami, przez co mój biedny nos został bez ochrony. Od razu łzy napłynęły mi do oczu, z powodu smrodu unoszącego się w powietrzu.
Szamotałam się z psem przez kilka minut, a później usłyszałam głos. Wydawało mi się, że się przesłyszałam. To nie mógł być Ten głos. Nie..nie..nie
Zack...
A później pi zombie zatopił kły w moim obojczyku.
W odpowiedzi na wołanie, wrzasnęłam.

Cześć ludzie! :D
Jak się podoba rozdział?
Okey, postaram się streszczać i napisać to, jak najkrócej.
Otóż, nie wiem co mam robić dalej. Daję wam do wybrania 2 opcje.
1. Piszę dalej II część - będzie to około jeszcze 15 rozdziałów, ale nie będzie III części
Lub
2. Kończę szybciej tą część - jeszcze około 5 -6 rozdziałów, ale zrobię część III.
Decyzja, jak zawsze należy do Was. Czekam na komentarze, jeśli ktoś woli może napisać mi na priv :)
claire1902

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top