XXX.
Wróciłam do chłopaków z Drew. Wsadziłam go do samochodu i kazałam mu mieć oko na brata. Tak naprawdę to chciałam, żeby miał po prostu zajęcie.
- Co robimy? - spytałam Asha. Chłopak stał z rękami w kieszeniach. Już nawet nie próbowałam się go pytać, skąd wiedział, jak tu przyjechać.
- Nie wiem.
- To się dowiedz - być może w moim głosie było trochę za dużo sarkazmu.
Obejrzałam się na Luke'a. Stał i się nam przyglądał.
Zastanawiałam się, co robić.
Wszyscy byliśmy głodni, zmęczeni i zirytowani. Nie opłacało nam się ruszać w dalszą drogę.
- Zostajemy tu - oświadczyłam stanowczo, czym wzbudziła zainteresowanie chłopaków - wszyscy są wykończeni, nie ma sensu ruszać w dalszą drogę.
I tym sposobem z powrotem trafiłam do domu kuzynki. Naprawdę się o nią martwiłam, ale chyba gdzieś w głębi duszy wiedziałam jednak, że nie przeżyła. Może to i dobrze, przynajmniej się nie męczyła.
Nie pamiętam, w którym momencie padłam. Może to było wtedy, gdy położyłam chłopców, a może wtedy, gdy zobaczyłam, jak Ash zamyka za nami bramę i prowadzi Lucky do budy, żeby nas pilnowała, ale kiedy już usnęłam, nic się nie liczyło. W końcu mogłam odpocząć.
***
- Mam rozumieć, że idę na zwiady tak?
- Dokładnie - odparł Ash i posłał mi przepraszające spojrzenie. - Posłuchaj Niki naprawdę chciałbym iść z tobą, ale nie mogę zostawić dzieci pod opieką...pod jego opieką.
Spojrzałam na niego z przymrużonych powiek. Od kiedy martwił się o Drew i Denisa? Na razie jednak postanowiłam, że o nic nie będę pytać.
- Jasne. Nie ma sprawy. Pójdę sama.
Widać było, że nie jest mu na rękę to wyjście, ale nic nie mógł zrobić.
W tej samej chwili do kuchni wszedł chłopak. Miał rozwiązane ręce, ale oboje z Ashem czujnie go obserwowaliśmy od tamtego momentu. On jednak spokojnie usiadł na rozwalającym się krześle i spojrzał najpierw na chłopaka, a później na mnie.
- Nie sądzicie, że to głupie?
- Ale co? - spytałam podejrzliwie.
- To, że mnie rozwiązaliście, daliście mi swobodę ruchów, a teraz się martwicie, że was pozabijam. To trochę zła kolejność.
Parsknęłam śmiechem. Rzeczywiście sytuacja była trochę surrealistyczna. Coś w tym było. Blondyn i brunet dziwnie na mnie spojrzeli, a później sami zaczęli się śmiać.
- Nie mówię, że macie mi od razu zaufać, ale wtedy mówiłem prawdę. To napisał Xavier, to znaczy szef. No wiecie, o kim mówię.
Jak na szefa gangu to miał raczej mało straszne imię.
Kiwnęłam głową.
- Okey - powiedziałam - idziesz ze mną.
- Co? - zapytali jednocześnie.
- Nie myśl sobie Luke, że odzyskasz moje zaufanie. Poza tym na pewno nie uwierzę w to, że będziesz gotów oddać życie za chłopców, dlatego pójdziesz ze mną. Sprawdzę cie w terenie i takie tam.
Nie miałam żadnego ukrytego planu, o którym im nie powiedziałam. Po prostu chciałam sprawdzić, jak chłopak radzi sobie w walce.
Obaj niechętnie kiwnęli głowami.
- Czyli wszystko ustalone - oznajmiłam. - Ruszamy za 15 minut. Radzę Ci się dobrze przygotować.
Wyszłam z kuchni i zaczęłam się szykować. Już dawno się przebrałam i teraz miałam na sobie czarne spodnie z dziurami na kolanach, szarą koszulkę z nazwą jakiegoś zespołu i skórzaną kamizelkę, jako że na zewnątrz było ponad 20 stopni. Co było zrozumiałe w maju.
Wsadziłam za pasek spodni jeden sztylet, na plecach zawiesiłam moją ulubioną broń, a do kabury dodatkowo włożyłam jeden pistolet i zapasowe naboje. Ostrożności nigdy nie za wiele.
Zeszłam na dół i ubrałam moje czarne buty. Zawiązałam je porządnie, bo śmierć przez rozwiązane sznurówki to raczej haniebny koniec.
- Gotowy? - spytałam Luke'a, kiedy czy upłynął.
- Jak widać.
On też się przebrał. Miał na sobie granatowe spodnie, ciemną zielone koszulkę i czarna kurtkę dżinsową. Dobrze wyglądał.
- Co wziąłeś?
- Dwa pistolety, jeden karabin i sztylet - Rzeczywiście przez ramie miał przewieszoną broń.
- Okey. Powinno wystarczyć.
- Idziemy?
- Tak - odparłam i otworzyłam drzwi. Wyszłam na zewnątrz. Było ciepło, a słońce było wysoko na niebie.
- Idź pierwszy.
- Boisz się? - zapytał z uniesionymi brwiami.
- Raczej nie - odpowiedziałam, rzucając mu zirytowani spojrzenie - możesz po prostu wykonywać moje polecenia?
- Oczywiście.
- Świetnie.
- Wiec, jak to jest? - spytał, kiedy dochodziliśmy do stodoły.
- Z czym, jak jest?
Chłopak dziwnie się na mnie spojrzał i odparł takim tonem, jakby to było oczywiste.
- No z tobą - i dodał po chwili - i Ashem.
- Co? - Doznałam takiego szoku, że jakaś belka wydłubała by mi oko, ale na szczęście w porę się uchyliłam.
- Chyba mi nie powiesz, że nie zauważyłaś?
- Ale czego?
- Dziewczyno! Czy ty ślepa jesteś?
- Nie - odparłam wyjmując nóż - ale Ty będziesz jeśli się nie zamkniesz.
- Dobra, dobra - Luke uniósł dłonie w geście kapitulacji - ale chyba powinnaś porozmawiać z Ashem.
W tym samym momencie ze stodoły wystrzeliła jakaś ręka i chwyciła mnie za kostkę. Poleciałam do tyłu i upadłam na ziemię. Bolało. Przed oczami migały mi gwiazdki. Widziałam niewyraźnie, ale miałam wrażenie, że Luke jest obok mnie. A później dotarło do mnie, co powiedział. Niestety nie zdążyłam, mu odpowiedzieć, bo zemdlałam.
Hej :)
Mam nadzieję, że rozdział się wam podoba. Dziękuję za miłe komentarze, gwiazdki oraz wyświetlenia <3 To naprawdę motywuje do pisania. Kolejny rozdział planuję dodać pod koniec przyszłego tygodnia.
claire1902
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top