XXVII.

Spojrzałam za szybę samochodu. Jednak lało i to nie był mały deszcz, tylko oberwanie chmury. Wiał silny wiatr, a deszcz zacinał i padał chyba w każdym możliwym kierunku. Czasem wydawało mi się, że padał nawet z ziemi, chociaż czy to możliwe?
Jechaliśmy już od dobrych trzech godzin. Blondyn prowadził i nie miał łatwego zadania. Luke siedział koło mnie obwiązany linami. Na moich rekach leżał Denis, a Drew siedział z przodu koło kierowcy. Wszyscy spali oprócz mnie i Asha, który spać nie mógł z wiadomych przyczyn.
- Kiedy dojedziemy? - spytałam. Nawet nie wiedziałam, gdzie jedziemy, ale blondyn wiedział. Czułam to, że teraz ma cel. Miał nam znaleźć nowy dom, przynajmniej na jakiś czas.
Westchnęłam i spojrzałam na Denisa. Spał głębokim snem, a w buzi miał smoczek. Położyłam go do nosidełka, które leżało w moich nogach. Znaleźliśmy je w jednym z opuszczonych domów, zanim jeszcze się rozpadało. Teraz jechaliśmy już od jakiś dobrych 10 godzin i szczerze miałam trochę dość. Marzyłam o tym, żeby się położyć, chociażby na ziemi i porządnie się wyspać, nie martwiąc się o to, że ktoś może mnie zjeść. Ta...w tym nowym świecie nierealne marzenie. Cóż... bywa.
- Nie wiem. Jeszcze zostało nam 200 kilometrów, ale trzeba się będzie zatrzymać.
- Czemu? - Nienawidziłam się zatrzymywać, choć teraz oddałabym wszystko tylko po to, żeby móc rozprostować nogi, ale postój? Wtedy wszyscy są zmęczeni i wszystko może się zdarzyć.
- Nie dojedziemy na tej resztce paliwa, a za chwilę zaświeci mi się rezerwa.
Niech to szlag! Zaklęłam w myślach, ale na głos powiedziałam.
- Kiedy?
- Jak najszybciej. - pokiwałam głową.
Jechaliśmy leśną drogą, ale chłopak miał za chwilę wjechać na autostradę, a później znaleźć jakąś stację benzynową. Mhm, powodzenia.
- Posłuchaj Niki, ja chciałem ci coś powiedzieć i...
- Nie teraz Ash okey? To może chyba poczekać, prawda?
Byłam zmęczona i nie miałam teraz ochoty na rozmowy, w dodatku na nieznany mi temat.
- Tak może. - odparł z takim dziwnym zirytowaniem.
- W porządku? - zapytałam.
- Pewnie. - odparł i więcej się nie odezwał.
Okey, pomyślałam, wszyscy są zmęczeni. W tym czasie obudził się Drew na przednim siedzeniu. Ash go troszeczkę przerażał, tak samo jak Luke, więc odwrócił się i zapytał nieśmiało.
- Mogę dostać coś do jedzenia?
Od kiedy opuściliśmy szpital chłopiec stal się nieśmiały i rzadko kiedy z kimś rozmawiał, a jeśli już to tylko ze mną.
Spojrzałam na nasze i tak już małe zapasy. Zmniejszały się z każdym dniem. Kiwnęłam głową i podałam chłopcu dwa opakowania herbatników. Wziął tylko jedno.
Drugie odłożyłam na miejsce, mimo, że to mi przysługiwało. Ja byłam najchudsza. Widać mi było kości na ramionach, biodrach, plecach i miednicy, a nadgarstki miałam tak cienkie, że mogłam się objąć kciukiem i najmniejszym palcem. Anorektyczki byłyby ze mnie dumne, ale ja po prostu oszczędzałam jedzenia, jak było to tylko możliwe.
- Widzę stacje. - powiedział blondyn. Ciszę przerwał Drew chrupiący ciastko.
- To chyba oznacza, że mamy postój. - odparł Luke, a ja zdałam sobie sprawę, że chłopak nie spał, tylko cały czas udawał i słuchał. W myślach pogratulowałam sobie, że nie zaczęłam rozmowy z Ashem, chociaż wtedy kierowały mną inne pobudki.

Hej :)
Piszcie, co sądzicie o tym rozdziale :) Wiem, że może nie ma jakiejś porywającej akcji, ale to już się niedługo zmieni.
claire1902

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top