XXVI.

Oboje rzuciliśmy się do biegu. Przybiegliśmy na miejsce i zobaczyliśmy, jak Luke odkłada Denisa do auta i odwraca się do Drew. Bezgłośnie pokazałam na siebie, później na Luke'a, a następnie na niego. Zrozumiał. Ash kiwnął głową i ruszyliśmy.
Zaskoczyłam szatyna, kiedy stał odwrócony tyłem. Wskoczyłam mu na plecy i wbiłam, łokieć w jego żebro. Zgiął się w pół, a wtedy ja przytrzymałam go kolanem i przyłożyłam mu nóż do gardła. Ash cały czas mnie osłaniał, a Drew bezpiecznie siedział już w samochodzie. Przynajmniej częściowo mogłam odetchnąć z ulga. Jedno zmartwienie mniej.
- Niki! - Głos przytrzymywanego chłopaka był może trochę zbyt piskliwy.
- Powinnam cię zabić za to, co zrobiłeś. - powiedziałam. Mój głos jakby nie należał do mnie, był zimny jak lód. Żadnych emocji, żadnego śladu uczucia. Nic.
- Ale nie rozumiesz! Puść mnie, a wszystko ci wytłumaczę.
- Akurat. - przycisnęłam go jeszcze mocnej. Czułam, że jeszcze chwila, a połamię mu kości.
- Niki - głos Asha był cichy i spokojny, zupełnie inny niż mój. - Puść go.
Myślałam, że się przesłyszałam.
- Posłuchaj go - powiedział błagalnie Luke.
- Zamilcz!
- Niki? - tym razem znowu Ash.
Przeniosłam swoje spojrzenie na niego.
- Czemu? - zapytałam tylko.
- Bo cię proszę. Nie ucieknie nam, a może jeśli jego wytłumaczenie będzie w miarę wiarygodne, to zasluży na życie.
Puściłam go i w tej samej chwili zastanawiałam się od kiedy blondyn zaczął się przejmować Lukiem. Chłopak nie próbował uciekać, tylko stanął.
- Czekam- oznajmiłam.
Przełknął ślinę i spojrzał najpierw na mnie, a później na blondyna. Oboje byliśmy nieugięci, przynajmniej w tej kwestii.
- Nie wiem, czemu tak bardzo cię zraniłem tym listem - kiedy zobaczył moją minę szybko dodał - nie miałem takiego zamiaru! Błagam cię! Uwierz mi! Próbowałem tylko odnaleźć mamę i Klarę, ale...- w tym momencie zobaczyłam, że po jego policzku przetacza się jedna łza, otarł ją rękawem. Czekałam na to, co powie dalej, ale się nie doczekałam, aż w końcu coś w mojej głowie zaskoczyło.
Wyjęłam kartkę i mu ja podałam.
- Czytaj - poleciłam.
Posłusznie wziął kartkę, ale w głębi serca wiedziałam, że myśli, iż zwariowałam. W miarę jednak, jak jego wzrok przesuwał się po papierze na jego twarzy malował się szok, zdziwienie, a na końcu złość.
- Co do...?
- O co chodzi Luck? - spytał Ash.
Chłopak oblizał usta, spojrzał na trzymaną kartkę w ręku i powiedział bardzo spokojnie i pewnie, tak, że nie miałam żadnych wątpliwości.
- To nie ja to napisałem.
Nie kłamał.
- A więc...?
- Tak - potwierdził skinieniem głowy.
- Zabiję - powiedział Ash.
- Jedziemy - obaj chłopcy rzucili się do samochodu, a ja chrząknęłam.
Zatrzymali się.
- O co chodzi Niki?
- Nie jesteście za mądrzy, wiecie?
Spojrzeli na siebie ogłupiali. Ech...ich inteligencja...szkoda gadać.
- Po pierwsze nie mamy zapasów. Po drugie mamy na głowie chłopców - zaczęłam wyliczać - po trzecie nie mamy planu. Po czwarte nie wiemy, gdzie jechać i po piąte - westchnęłam i odwróciłam się twarzą do zrujnowanego domu - trzeba im urządzić pogrzeb.
W moich oczach znów zalśniły łzy. Zaczął wiać zimny wiatr, a w górze zaczynały zbierać się burzowe chmury. Niewątpliwie zbierało się na deszcz, ale jeszcze nie teraz. Niebo zacznie płakać dopiero wtedy, kiedy ciało zostaną już przysypane świeżą ziemią. Tak, dopiero wtedy spadnie obfity deszcz, ale wtedy nas już tu nie będzie.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top