XXIV.
Zobaczyłam trupa powoli zbliżającego się do nas. Działałam, jak automat, jak robot. Bez uczuć. Wyprana z ludzkich emocji. Na razie musiałam je wyłączyć, inaczej nie dałabym rady funkcjonować. Wbiłam nóż w czaszkę i szybkim ruchem go wyciągnęłam. Popatrzyłam na zmasakrowane ciało i odeszłam.
Ash, Luke i chłopcy po prostu stali i wpatrywali się w zgliszcza domu, jakby nie mogli uwierzyć w to, co widzą. No cóż, wiem, że ciężko w to uwierzyć. Takich rzeczy nie widzi się codziennie, a nie czekajcie, ja jednak widziałam takie rzeczy codziennie. One się działy cały czas od początku apokalipsy. Możliwe, że byłam już po prostu przyzwyczajona do takiego widoku.
Podeszłam na sam skraj wyrwy w dole. Nie była duża, ale ja jakoś nie mogłam się zmusić do tego, by ją pokonać. Stałam tak przez chwilę, aż w końcu coś mnie ruszyło. Zrobiłam ten jeden krok i zsunęłam się w dol. Starałam się nie patrzeć na kości na podłożu, ale one leżały właściwie wszędzie. Odcinały się na tyn czarnym tle. To był ich grobowiec. Dom stał się grobowcem.
Nie płakałam. Nie mogłam. Coś się we mnie wyłączyło. Pamiętałam o rodzinie, która zginęła przeze mnie. Ciągle nawiedzała mnie w snach. Nie zdołałam odkupić tego, co zrobiłam i teraz też nie zdołam. Te wspomnienia będą mnie dręczyć do końca życia, aż któregoś dnia mnie wykończą.
Patrzyłam na te kości i zastanawiałam się, gdzie zginął mój brat, albo Wiktoria. I wtedy ją dostrzegłam.
Moją torbę. Leżała tam, jak gdyby nigdy nic, ale kiedy podeszłam bliżej, okazało się, że był tam ktoś jeszcze.
Hayden.
Byłoby niedopowiedzeniem powiedzieć, że wyglądała strasznie. Miała rany na całym ciele, osmalone i przypalone ubranie i twarz umorusaną sadzą. Prawdopodobnie miała też połamany kręgosłup, żebra i obie nogi, bo tylko ledwo zauważalnie kiwnęła ręką. Schyliłam się, a wtedy podała mi torbę. Wzięłam ją i dopiero teraz dostrzegłam, że trzymała coś jeszcze w ręce, ściskając to coś kurczowo, jakby się bała, że ktoś jej to wyrwie.
- List od Luke'a - szepnęłam cicho, zasłaniając sobie usta ręką.
Kiwnęła głową bardzo delikatnie i uśmiechnęła się smutno. Wiedziała i ja wiedziałam, że nie ma dla niej ratunku.
- Hayden co tu się stało? - ale dziewczyna nie odpowiedziała. Wskazała tylko drżącą ręką coś pomiędzy drzewami. Pobiegłam tam i zobaczyłam przerażający widok. Na drzewie wisiała Alishia. Wisiała. Została powieszona ubrana w różową sukienkę. To mnie dobiło. Chciałam stamtąd uciec. Krzyczeć i rzucać wszystkim czym popadnie. Chciałam ich wykończyć.
Wróciłam do Hayden ze zwieszoną głową. Nie umiałam płakać. Dlaczego? Ona na to zasługiwała. Oni wszyscy zasługiwali na moje łzy, ale mimo to, nie mogłam ich z siebie wydobyć.
Wtedy po raz pierwszy i ostatni ją usłyszałam. Wcisnęła mi do ręki zwitek papieru i powiedziała bardzo, bardzo cicho, tak że ledwie ją usłyszałam.
- Dom.
Tylko jedno słowo. Jedno!
A później po prostu odeszła. Jej oczy otwarte szeroko i wpatrzone w niebo. Jej włosy rozrzucone w nieładzie na kościach. Jej ciało nienaturalnie wygięte.
Dopiero wtedy się rozpłakałam, ale było już za późno. Ona nie mogła tego zobaczyć.
Nie mogła usłyszeć melodii w moim płaczu, która raz za razem mówiła:
"Przepraszam"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top