XIII.
- Nie mogę! - krzyknął Ash, kiedy razem z Derekiem staliśmy nad nim. Jedna kulka trafiła go w ramię i teraz nie chciał jej pokazać, a raczej wyjąć.
- Ash. - powiedziałam władczym tonem. - Zdejmuj tą kurtkę, ale już. Bez dyskusji.
- Nie mogę. - odpowiedział miękko.
- Nie obchodzi mnie to. - powiedziałam.
- Ona ma rację chłopie. Lepiej to pokaż.
- Nie.
- Dlaczego? - spytałam zrezygnowanym tonem, ale chłopak nie odpowiedział. W ogóle zrobiło się bardzo cicho. W idealnym momencie weszła Wiktoria.
- Niki hm...mogę na chwilę cię prosić?
Spojrzałam jeszcze raz na chłopaków, ale blondyn miał spuszczony wzrok, a brunet wpatrywał się w niego.
- Jasne. O co chodzi? - spytałam, kiedy byłyśmy w kuchni, gdzie tymczasowo jedzenie zostało sprzątnięte, a na blatach leżały apteczki i lekarstwa.
- Zack nie chce dać się opatrzyć. - Wiktoria nie owijała w bawełnę. - Mówi, że nic mu nie jest.
- Nie czekałam, tylko od razu do niego pobiegłam. Po drodze krzyknęłam do dziewczyny.
- Zajmij się Ashem.
Wpadłam do pokoju, gdzie leżał mój brat. Miał otwarte oczy i wpatrywał się w sufit. Znałam to spojrzenie, bo miałam takie same. Kiedy nad czymś myślałam, czymś się martwiłam to siadałam na parapecie i patrzyłam na świat, tak naprawdę go nie widząc, bo całą moją uwagę skupiałam na myśleniu. Chłopak miał podobnie, tylko, że on leżał na łóżku i gapił się w sufit.
- Co ty do cholery odwalasz Zack? - spytałam bez ogródek. - Czemu nie chcesz dać się opatrzyć?
- Bo nic mi nie jest. - Nawet nie podniósł na mnie wzroku.
- Tak, jasne. - powiedziałam do siebie. - A ja jestem baletnicą. - Skoro nic ci nie jest, to czemu nie chcesz pokazać i mi tego udowodnić?
- Bo nie. I tyle. Idź sobie.
- Nie pogrywaj ze mną. To, że się pogodziliśmy nie znaczy, że nie możemy znowu się pokłócić. - powiedziałam ostrzejszym tonem.
Chłopak się podniósł. Rejestrowałam każdy jego mięsień, ale nic nie wskazywało na to, żeby coś było nie tak. A jednak, coś nie dawało mi spokoju. Tylko nie wiedziałam, co.
- Powiedziałem ci, że nic mi nie jest. Dziękuje za troskę.
Znowu chciał się położyć, ale jego nogawka zahaczyła o kant łóżka i wtedy zobaczyłam. Jego łydka była cała sina. Tak sama kostka i kolano. Wpatrywałam się w to miejsce z niemałym szokiem. Najpierw z ulgą, że jednak mój brat nie został ugryziony, ale z drugiej strony, złamanie to też nie przelewki. Zack próbował zakryć sińce, ale za nic mu się to nie udawało. W końcu podeszłam do niego i spojrzałam mu w oczy.
- Ja tylko chciałem cię chronić siostrzyczko.
Do końca dnia nic więcej nie powiedział. Domyśliłam się, że chodzi o to, że brunet uznał, że z gipsem na nodze do niczego się nie przyda. W gruncie rzeczy nie mijało się to z prawdą, ale przecież zawsze mógł znaleźć sobie zajęcie w domu. Wytłumaczyłam reszcie grupy, na czym polega jego problem. Nie wydawali się zdziwieni, raczej mu współczuli, bo nikt nie odniósł tak poważnej rany, może oprócz blondyna, ale on się tym nie martwił, a mój brat tak.
Hayden i Dereck wyszli w sumie bez szwanku jeśli nie liczyć kilku małych siniaków. Ashton, no cóż w końcu dał się zoperować i teraz chodził z bandażem na ręce, a ja...trochę bolało mnie biodro, ale to pewnie z przemęczenia. Ciągle nie mogło się dobrze zagoić.
Drugim i o wiele gorszym problemem okazał się gips. Było wiadome, że żeby kość się dobrze zrosła, trzeba ją było wsadzić do gipsu, a później do szyny. Nie posiadaliśmy ani jednego, ani drugiego. Derek obiecał, że zajmie się Zackiem, ale bez odpowiedniego sprzętu, nawet on jest bezradny. Mógł, co najwyżej nastawić tą kość.
- W porządku. - powiedziałam w końcu. - Trzeba jechać do szpitala. Inaczej nie zdobędziemy tych rzeczy. Pojadę. - oznajmiłam i czekałam na reakcję pozostałych.
- Nie możesz jechać Niki! - krzyknął Ash.
- Zwariowałaś! - zawtórowała Wiktoria.
- Oni chcieli Cię zabić. Może lepiej się zastanów. - powiedziała Hayden.
- Już postanowiłam. To mój brat. Powinnam jechać. On zrobiłby dla mnie to samo. Już i tak dużo dla nas zrobiliście.
Wszyscy oprócz Asha spuścili wzrok.
- Nie możesz jechać sama. Nie dasz rady. - powiedział. Nie było w tym żadnego przytyku. Po prostu stwierdził fakt.
- Nie mam wyboru. Muszę spróbować. - odparłam.
- W takim razie jadę z tobą.
Chciałam zaprotestować, ale wszyscy zgodzili się, że to dobry pomysł. Derek musiał zostać na miejscu, w razie gdybyśmy jednak nie przyjechali. Wolałam nie myśleć, co oznaczało to zdanie. Hayden musiała opiekować się Alishią (dalej nie wiedziałam, kim ona dla niej jest. Byłam jednak pewna, że kimś bardzo bliskim). A Wiktoria? Dwie dziewczyny dałyby sobie radę, ale zamknięte drzwi, czy ciężki sprzęt i już mógłby być problem.
Poza tym Ashton był starszy i bardziej doświadczony. I ranny, odezwał się jakiś głupi głosik w mojej głowie, który niestety miał rację. Rana jednak nie była głęboka, przynajmniej tak mówił Derek, który stwierdził, że kula tylko drasnęła chłopaka. Nie miałam wyjścia i musiałam mu uwierzyć, że tak jest. Miałam tylko nadzieję, że przeze mnie nic nie stanie się blondynowi.
I tak moim kolejnym wypadem okazał się wypad do szpitala po gips i kule dla mojego brata z chłopakiem, który irytuje mnie, jak nikt, ale który ma też w sobie to Coś.
No cóż... nie dziwiłam się już życiu. Ono było po prostu pokręcone i nic nie można było na to poradzić. A żeby nie zwariować trzeba się po prostu było dostosować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top