VII.

Wybiegłam z domu. Nie zważałam na to, w którym kierunku biegnę. Chciałam tylko znaleźć się, jak najdalej od tego wszystkiego. Nie zamierzałam uciekać, ale zostać tez nie mogłam. Musiałam pobyć chwile sama i wszystko sobie poukładać. Wmówić sobie, że wszystko jest w porządku. Uspokoić się.
Ledwie unikałam zderzenia z drzewami, bowiem oczy miałam pełne łez. W brzuchu czułam wielki supeł, który nie chciał się rozluźnić, a w gardle mnie dławiło.
Oczywiście, wiedziałam, że śmierć rodziny to była tylko moja wina, ale co innego to wiedzieć, a co innego usłyszeć od drugiego człowieka.
Biegłam dalej nie zatrzymując się i nie zważając na to, czy ktoś mnie wołał.
Po jakimś czasie dobiegłam nad mały strumyczek. Nigdy jeszcze nie zapuściłam się tak daleko, ale to nie miało teraz znaczenia.
Usiadłam na jednym z zimnych kamieni i zerknęłam na słońce, które już zaczynało dotykać krawędzią horyzontu.
Niedługo będzie ciemno, pomyślałam, jednak wiedziałam, że mam jeszcze chwilę czasu.
Przeniosłam wzrok na strumyczek. Gdzieś w głębi ducha pomyślałam, że i ja chciałabym tak płynąć. Zapomnieć o wszystkim i po prostu płynąć przed siebie. Donikąd.
Kiedy tak siedziałam, zdałam sobie sprawę, że i moje myśli, gdzieś odpłynęły. Zaczęłam rozmyślać o rodzinie.
Oddałabym wszystko, byle tylko wrócić do dawnego życia i świata. Wszystko, byleby tylko znowu było dobrze. Niestety, nie pojawił się nikt gotów spełnić moje życzenie, wiec dalej tępo wpatrywałam się w wodę.
Kiedy słońce już ledwie świeciło, usłyszałam szelest. Odwróciłam się, myśląc, że to Zack albo zombie, ale zobaczyłam TEGO chłopaka.
Szybko otarłam oczy i warknęłam.
- Idź sobie.
Zabrzmiało to jednak niemrawo i niezbyt przekonująco, więc nie zdziwiłam się, kiedy chłopak nie posłuchał, tylko usiadł obok mnie. Owszem zirytowało mnie to, ale się nie zdziwiłam. Sama postąpiłabym tak samo.
Nie zamierzałam jednak z nim rozmawiać, więc wstałam i zamierzałam wrócić, ale powstrzymał mnie jego głos.
- Proszę nie odchodź.
Nie wiedziałam, dlaczego się odwróciłam. Może przed powrotem powstrzymał mnie jego ton głosu. Łagodny, acz stanowczy. Takim tonem mówiło się do dzieci, które były przestraszone, ale żeby ich jeszcze bardziej nie straszyć, to używało się łagodnego tonu. A może powstrzymało mnie słowo "proszę", które dziwnie brzmiało w jego ustach.
W każdym bądź razie, zostałam. Usiadłam z powrotem i czekałam na to, co zamierza powiedzieć chłopak. Bo zakładałam, że miał mi coś do powiedzenia, skoro mnie powstrzymał. Nie myliłam się. Dopiero teraz, kiedy na niego spojrzałam, zdałam sobie, sprawę, że widzę chłopaka po raz pierwszy. Takiego poważnego i bez głupiego uśmiechu na ustach.
- Nie mam pojęcia, co się stało w tamtym czasie, ale wiem, że to, co powiedział tamten chłopak, mocno cię zabolało. - zaczął. Słucham go z uwagą. - Udajesz silną i niezależną dziewczynę, ale tak naprawdę jesteś wiecznie smutna i kawałek po kawałku zżera cię poczucie winy. Mimo, że nie wiem, co się stało, to wiem, że nie powinnaś tego dusić w sobie. Nie powinnaś się się zamykać. - chłopak wziął głęboki oddech i mówił dalej. - Trzymasz to w sobie i nikomu nie chcesz o tym powiedzieć, bo boisz się, że to ich zniszczy, ale trzymasz to w sobie i to niszczy ciebie.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to już koniec.
Tak się zasłuchałam, że zapomniałam, że ja go właściwie nie lubię. Nawet nie wiedziałam, jak ma na imię. A jednak, kiedy głupio się nie uśmiechał i nie był arogancji, potrafił być w porządku.
Nie chodzi o to, że teraz zamierzałam paść mu w ramiona i wyznać dozgonną miłość, ale mogłam go tolerować i zawrzeć rozejm.
No i jednak uratował mi tyłek, bo mogłoby być ze mną źle, gdyby Zack, dowiedział się, gdzie byłam i co robiłam. W sumie, to nie wiedziałam, co miałbym mu powiedzieć.
- Idziemy? - zapytałam w końcu.
Kiwnął głową i się podniósł. Wyciągnął rękę chcąc pomóc mi wstać. Przyjęłam ją po chwili wahania.
Słabo się do mnie uśmiechnął. Kiedy zamierzaliśmy pójść w kierunku domu, drogę odcięły nam zombie. Wycofaliśmy się, ale i z tyłu natrafiliśmy na grupę szwędaczy.
- Cholera. - zaklęliśmy oboje i popatrzyliśmy na siebie.
Przecież zawsze może być gorzej, prawda?

Hej :)

Boże, jak ja nienawidzę być chora ;-; Tak, leżę w łóżku z gorączką i zapaleniem gardła. Dodatkowo straciłam głos. Po prostu genialnie. No ale mam nadzieję, że chociaż rozdział jest w porządku. Przez ten tydzień raczej nic nie wrzucę, ale kolejnego możecie się spodziewać w przyszłą niedzielę, no chyba, że....

Zobaczymy. Nic nie obiecuję, także miłej niedzieli :)

claire1902


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top