V.
Szłam powoli, coraz bardziej zagłębiając się w myślach. Nie zauważyłam, że zaledwie kilka metrów dalej idzie całe stado zombie, śledzących każdy mój krok.
Dalej nie rozumiałam w jaki sposób i jak szybko, zmieniają się stadia zarażenia, a ta wiedza, mogła kosztować mnie życie.
W dodatku kilka metrów dalej znajdowały się dwa pi zombie, postanowiłam nazywać tak te psy. Nie miałam pojęcia, czy inne zwierzęta, też mogą się zmieniać, ale teraz już nie wykluczałam takiej opcji.
Doszłam do przemysłowego terenu, ale z powodu biodra, nie mogłam wejść na dach.
Usiadłam na stercie gruzu i zagłębiłam się w myślach.
Byłam odwrócona tyłem do drogi, z której przyszłam, więc nie widziałam hordy zombie, która zmierzała w moim kierunku.
Kiedy pierwszy zombie, złapał mnie za kurtkę, powiedziałam cicho.
- Idź sobie.
Myślałam, że to ten chłopak, który rozmawiał ze mną na dachu. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to trup.
Odwróciłam się i ujrzałam, że już szykuje się, żeby mnie ugryźć. Odskoczyłam od niego, wyrywając się. Teraz dziękowałam Bogu, że wzięłam broń, bo jeśli bym jej nie miała, to mogłoby być bardzo źle ze mną.
Oczywiście nie powinnam się teraz przemęczać, zwłaszcza, że rana już raz się otworzyła, ale z drugiej strony nie mogłam dać się ugryźć. Znowu.
Tym razem na pewno bym się zmieniła, bo mój organizm był osłabiony.
Wycofałam się i stanęłam na twardym gruncie. Nie wyobrażałam sobie walczyć na stercie gruzu.
Pierwszy zombie już poległ. Zostało jeszcze kilkadziesiąt sztuk. Przetarłam czoło zroszone potem i spojrzałam na swoich przeciwników. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe starcie.
Zamachnęłam się i odcięłam dwie głowy i jedna rękę. Skrzywiłam się, ale likwidowałam dalej. Nie mogłam sobie pozwolić na przerwę.
Oni nie mogli podejść bliżej i mnie otoczyć, bo wtedy już nie dałabym rady.
Walczyłam mechanicznie. Wyłączyłam myślenie, ból i wszystkie inne uczucia, a kiedy już wszyscy leżeli pokonani, ja też padłam na ziemie. Podpierałam się rękami, klęcząc i ciężko łapiąc oddech. Obraz rozmazywał mi się przed oczami, a w głowie huczało od wysiłku.
Byłam pewna, ze jeśli spróbowałabym wykonać jakiś ruch, to nie skończyłoby się to dla mnie dobrze, wiec klęczałam i się nie ruszałam.
Po chwili usłyszałam z boku jakiś dźwięk.
Przekręciłam lekko głowę, ale dopiero za drugim razem, kiedy skupiłam wzrok, zobaczyłam dwa pi zombie.
- Nie. - szepnęłam.
Nie miałam nawet siły, żeby wrzasnąć po pomoc, czym pewnie ściągnęłabym inne trupy, a nie ludzi. Nie marzyłam nawet o ucieczce.
Wiedziałam, że tak będzie wyglądał mój koniec.
Za chwile będę leżeć obok nie do końca umarłych, błagając by p zombie mnie zabiły.
Po chwili zwierzęta zorientowały się, gdzie jest ich posiłek.
Zaczęły powoli biec. Zauważyłam, że ruchy maja trochę niezgrabne, ale biegły tak, jak biegłby człowiek truchtem. Były szybsze od normalnych zombie.
Próbowałam wstać, ale nie mogłam. Cale ciało drżało mi z wysiłku i wycieńczenia. Nie zdołałam nawet podnieść broni.
Kiedy szczeki pierwszego psa, były zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy, rozległ się cichy syk i pies leżał na ziemi. Drugi pies, który również do mnie dobiegał, tez leżał nieżywy na ziemi.
Spojrzałam w kierunku, z którego dochodziły strzały.
Zobaczyłam chłopaka, z którym rozmawiałam na dachu. Choć nie wiem, czy można to było nazwać rozmową.
Podbiegł do mnie i szybko mnie obejrzał. Miał zmartwione spojrzenie.
- Nic mi nie jest. - wydusiłam. Znalazłam w sobie jakąś niewyobrażalną siłę i podniosłam się na nogi. Trochę mną zatrząsnęło, ale nie upadłam. Widziałam, że chłopak był gotów złapać mnie w każdej chwili.
Ja nie potrzebowałam jednak jego pomocy. Radziłam sobie sama, tak jak zawsze.
Byłam mu jednak wdzięczna za uratowanie mi życia, wiec rzuciłam przez ramie.
- Dzięki.
Odwróciłam się i poszłam chwiejnym krokiem do domu, karząc zamknąć się swojemu sercu, które rwało się do chłopaka.
Nie mogłam sobie pozwolić na zakochiwanie się. To nie był odpowiedni czas, ani miejsce.
W tym nowym świecie nie było miejsca uczucia.
Gdybym tylko wiedziała, że sercu nie można nakazać przestać czuć. Już było za późno, żeby odkręcić to, co ona rzekomo zepsuło.
A kolejne dni tylko to potwierdziły.
Siemka ludzie! :)
Boże, ale ten weekend szybko zleciał ;-; Dlaczego w szkole czas nie leci tak szybko?
No, ale na poprawę humoru macie rozdział ;) Mam nadzieję, że jest w porządku.
claire1902
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top