XXXI.

Było ciemno. Świat spowijał mrok. Próbowałam wypatrzyć w którą stronę mam uciec, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Już miałam udać się w kierunku centrum, kiedy ktoś złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Następnie zakrył mi usta ręką. Próbowałam krzyknąć, ale z mojego gardła wydobył się tylko cichy jęk. Wiedziałam, że na pewno nie był to zarażony.
- Cii.- szepnął mi ktoś do ucha. Rozpoznałam głos Zack'a. Uspokoiłam się i przestałam szarpać. Zack też rozluźnił uścisk. Nie wyrwałam się. Potrzebowałam jego ciepła. Chwilę później z klatki schodowej na zewnątrz wypadło trzech mężczyzn. Czyli się pomyliłam. Goniła mnie trójka. Poczułam pewną rodzaju satysfakcję, że trzynastolatkę goni trójka mężczyzn o wiele starszych od niej. To znaczyło, że albo jestem dla nich bardzo ważna, albo naprawdę się mnie boją.
Bardziej pasowało mi druga opcja.
Chwilę rozmawiali, a później rozbiegli się w różnych kierunkach. Jeden z nich przeszedł bardzo blisko miejsca, w którym się ukryliśmy. Widziałam czubki jego butów. Na szczęście nie rozglądał się na boki. Patrzył tylko przed siebie. Jego błąd.
Gdyby bardziej się wychylił w prawą stronę dostrzegłby nas. Mimo, że byliśmy ukryci w ciemnym kącie to z bliska można nas było zobaczyć. No istniała jeszcze możliwość ''powietrzna'', ale nie sądziłam , żeby któryś z tych zbirów umiał latać.
Poczekaliśmy jeszcze chwilę, a kiedy oboje stwierdziliśmy, że jest bezpiecznie, wychyliliśmy się z naszej kryjówki. Odetchnęłam z ulgą. Dopiero teraz dostrzegłam, że serce waliło mi jak oszalałe i jestem zlana potem. Zdecydowanie spojrzałam śmierci w oczy. Jednak teraz miałam inne zmartwienia. Po pierwsze nie miałam broni. Po drugie nie miałam jedzenia. Po trzecie nie miałam schronienia. Po czwarte nie miałam rodziny. A po piąte, nie miałam zielonego pojęcia, jak powiedzieć Zack'owi o tym, co się stało. Chciałabym mu nic nie mówić, ale taka opcja nie wchodziła w grę. Uznałam, że powinien wiedzieć. Każdy ma prawo do prawdy.
Stanęliśmy blisko krzaków. Teraz byliśmy bardziej widoczni, ale nic nie zanosiło się no to, by ktoś miał tędy przejść. Jeśli nawet ktoś by schodził ze schodów, byłoby go słychać z kilku metrów (dźwięk na klatce bardzo się niesie), a zombie wydają charakterystyczne dźwięki przy chodzeniu, więc nie było mowy o zaskoczeniu.
Miałam dość stania. Marzyłam o tym, żeby usiąść, ale to nie był ani miejsce ani czas na takie luksusy. Trzeba było zająć się ważniejszymi sprawami.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam na brata. Stał nieruchomo i patrzył na mnie milczącymi oczami. Oczywiście czekał, aż ja zacznę.
Potarłam ręce o spodnie i zaczęłam bardzo cicho. Głos mi drżał, a całe ciało się trzęsło, jakbym miała atak padaczki.
- Zack, kiedy...- Zaczęłam, ale nie byłam w stanie dokończyć. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób przekazać mu tą wiadomość. Chciałam..., myślałam o mojej rodzinie jak o bohaterach. Tylko dzięki nim teraz żyłam i byłam wolna. Wiedziałam, że nigdy nie zdołam spłacić tego długu. Chciałam, żeby mój brat dowiedział się, na jakie poświęcenie zdobyli się rodzice. Oddali to, co najcenniejsze.
- Kiedy zniknąłeś mi z oczu, wybiegłam na korytarz i zobaczyłam...- tu głos znowu mi się załamał. Wzięłam kilka głębszych oddechów. - zobaczyłam Marcina leżącego w kałuży krwi i rodziców klęczących nad nim. Dookoła nich stało z piętnaścioro uzbrojonych mężczyzn. Miałeś rację. Przyszli po nas, ale to nie było najgorsze. Marcin nie żył, a oni chcieli mnie szantażować. Grozili, że zrobią krzywdę rodzicom. - Nie zamierzałam mówić bratu wszystkiego. Właściwie chciałam opowiedzieć to jak najkrócej. Nie zamierzałam wracać do tamtych chwil. Gdybym tylko wiedziała, że do końca mojego życia będę się borykać z poczuciem winy, nigdy bym ich tam nie zostawiła. - Rodzice oni rzucili się na bandziorów, a ja uciekłam. - Nie miałam siły powiedzieć więcej.
Chłopak podszedł do mnie i mnie przytulił.
- Cii Niki spokojnie. - Łzy cisnęły mi się do oczu, kiedy brat mnie uspokajał.
- Chodź. - pociągnął mnie za rękę. - Musimy po nich wrócić. - powiedział Zack, a mnie ścisnęło w żołądku. Miałam nadzieję, że sam się domyśl, ale najwyraźniej tej nocy wszystko spoczywało na moich barkach.
- Zack. - przywołałam brata. - Nie mamy po kogo wracać. - powiedziałam jeszcze ciszej, niż wcześniej. Kilka łez spłynęło po moim policzku. Mój brat szybko zrozumiał. W jednej chwili zmienił się wyraz jego twarzy. Nie było na niej już nadziei. Z jego oczu zniknęło całe ciepło, a wargi się zacisnęły. Nie obwiniał mnie o ich śmierć, ale ciężko mu się było z nią pogodzić. Złapał mnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć.
- Co robisz? - spytałam. Miał morderczy uścisk. Nie widziałam już jego twarzy, ale byłam pewna, że nie ma na niej absolutnie żadnych uczuć. Może poza nienawiścią. Ona pozostała jego jedyną towarzyszką.
- Uciekam. Czasem to jedyne wyjście. A ty - zwrócił się do mnie. - Uciekasz ze mną. Od dzisiaj będę cię chronić. Przeżyjesz choćby nie wiem co, rozumiesz?
- Tak. - odpowiedziałam.  Nie czułam już smutku, tylko głęboką nienawiść pałającą do ludzi, którzy odebrali mi rodzinę. Oczywiście, gdzieś na dnie duszy, w najmniejszym zakamarku krył się cień smutku i rozpaczy, ale zamknęłam go na trzy spusty i postanowiłam sobie, że nigdy go nie otworzę, Miałam nowy cel. Zamierzałam zabić tych ludzi. Chciałam, żeby cierpieli tak jak ja. Udzielił mi się nastrój Zack'a.
Ścisnęłam mocniej jego rękę i oboje pognaliśmy w ciemność nocy. Gdybyśmy zostali chwilę dłużej to ściągnęli byśmy sobie na głowę stado szwędaczy i kolesi z gangu, którzy teraz spotkali się pod miejscem, gdzie przed chwilą staliśmy.

Cześć :)
Tak oto powracam po dość długiej nieobecności. Czekam na wasze opinie, co do ostatniego rozdziału :) Czeka nas jeszcze epilog i koniec :) Zostawcie coś po sobie ;)
claire1902

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top