XXI.
Kiedy się obudziłam, nie umiałam przypomnieć sobie swojego snu. Pamiętam, że był straszny, a w nocy chyba krzyczałam, ale tego nie byłam pewna.
Wstałam, rozciągnęłam się i rozjerzałam dookoła. Od wczoraj nic się nie zmieniło. Tak z początku myślałam.
Zauważyłam, że na podłodze gdzieniegdzie widnieją plamy krwi.
Sięgnęłam po nóż i wyciągnęłam go zza paska, z tyłu spodni. Kartkę od Zack'a, którą cały czas ściskałam w dłoni, schowałam do kieszeni spodni, którym już naprawdę przydałoby się pranie.
Tak w ogóle to całabym mogła wejść do pralki, ale mniejsza z tym.
Powoli idąc śladami krwi, doszłam na tył magazynu, gdzie były drzwi. Uniosłam nóż i złapałam klamkę.
Zamknięte.
Hmmm, to dziwne. Nie pamiętałam, żebym w nocy słyszała jakieś głosy, a ostatnio miałam lekki sen.
W prawym kącie dostrzegłam jakiś ruch. Odwróciłam się. Widziałam trzy osoby. Dwie pochylały się nad jakimś człowiekiem.
- Louise! Klara! - krzyknęłam.
Odwróciły się do mnie, a mnie odebrało mowę. To nie mogła być prawda.
Nie.Nie.Nie.
To tylko jeden z tych złych snów, koszmarów. Zaraz się obudzę i wszystko będzie dobrze.
Niestety, nie obudziłam się, tylko patrzyłam na zmienione twarze Louise i Klary.
Zamglony wzrok, dziwny chód, brak uczuć, jeden cel.
Nie mogłam się mylić. Zostały zmienione już dawno temu. Nie było dla nich ratunku.
Po moich policzkach mimiowolnie pociekły łzy. Żałowałam, że muszę to zrobić.
Pierwsza doszła do mnie kobieta. Wyciągała ręce i jęczała. Odpychałam ją, ale to nic nie dało. Wiedziałam, że nie spocznie, dopóki mnie nie zabije.
Wbiłam nóż w jej głowę. Jej bezwładne ciało upadło na podłogę. Mała Klara po chwili dołączyła do matki.
A ja tylko upadłam na kolana i szlochałam.
Miałam nadzieję, że moja rodzina, nie podzieliła ich losu.
I, że gdzieś tam, daleko lub blisko jest Zack, Luck i wszyscy, za których walczyłam, i za którymi tęskniłam.
******
Ostatecznie zdecydowałam, że wykopię im groby. Oczywiście zapomniałam o bardzo istotnym szczególe. Była zima. Ziemia była zamarznięta. Nic się nie dało zrobić. Rzuciłam znalezioną łopatę na ziemię i usiadłam na pobliskim kamieniu. Ukryłam twarz w dłoniach. Po sytaucji z Louise i Klarą, straciłam chęć do życia.
Wstałam i ponownie popatrzyłam na ich ciała, zawinięte w znalezione prześcieradła.
W tym magazynie było chyba wszystko, oprócz plecaka. No jak na złość.
Nie było mowy, żebym zdołała przebić się przez tą zamarzniętą ziemię, więc poszłam po zapałki. Tak, je również znalazłam w magazynie.
Zapaliłam jedną i rzuciłam na dwa ciała. Ze smutkiem patrzyłam jak zajmują się ogniem, a później płoną.
Wytaszczyłam jeszcze jedno ciało. Trzecim "człowiekiem" okazał się mężczyzna w średnim wieku.
Jego zawinięte ciało, również wrzuciłam do ognia.
Patrzyłam jak obraca się w proch kobieta, która prosiła o pomoc i próbowała ratować swojej dzieci.
*******
Planowałam wyruszyć rano. Noc wydawała mi się niebezpieczna i pełna cieni. Nie chciałam wychodzić sama. Dzień nie był lepszy, ale przynajmniej proponował oświetlenie. A wszystko wydaje się lepsze w świetle dziennym, prawda?
Zaczęłam zbierać potrzebne przedmioty. Zapałki, zapalniczkę, jedzenie, picie, karimatę, latarkę, mapy, kompas, baterie, apteczkę, koc, ciepłą kurtkę, czyste ubrania, dwa ostre noże, sztylet. Tu chyba naprawdę było wszystko, czego możnaby chcieć, ale jak na ironię, nie było plecaka.
Spojrzałam na stertę rzeczy.
- I co? - zapytałam. Jednak nikt mi nie odpowiedział.
Zamiast tego usłyszałam szuranie stóp i miarowy odddech. Nie brzmiało to jak zombie. Zupełnie nie.
Z cienia wyłoniła się jakaś postać.
- Zack! - krzyknęłam.
Rzuciłam nóż, który trzymałam w ręce i podbiegłam do brata. On po chwili wachania zrobił to samo.
- Niki. - powiedział tuląc mnie do siebie. Nie musieliśmy nic więcej mówić. Byliśmy razem.
Teraz tylko to się liczyło...
Hejo ludzie :)
Dodaję wcześniej bo tak mnie jakoś naszło na pisanie.
Nareszcie się spotkali. Szczerze mówiąc czekałam na to :D
Dziękuje za te 1,12 wyświetleń, 230 gwiazdek i 68 komentarzy. To naprawdę wiele znaczy.
Kolejny rozdział w poniedziałek :)
claire1902
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top